Betowała: Kot Kapral
Kiedy Francis wrócił po południu do internatu po owocnie spędzonym dniu poza szkołą, zastał Arthura siedzącego na brzegu łóżka w niezbyt dobrym humorze. Jego grube, zmarszczone brwi, zaciśnięta szczęka oraz palce wystukujące nerwowy rytm na jego kolanie świadczyły o tym, że dzisiejszy dzień nie należał do zbyt miłych.
Francuz bez słowa usiadł obok niego, objął ramieniem, całując w policzek na powitanie. Czekając na to, aż Arthur coś powie, Francis popatrzył na jego lewą dłoń, która wystukiwała na szczupłej nodze coś, co mogło być zarówno marszem, jak i tętentem koni. Francuz lubił te utalentowane dłonie, jasne, z długimi palcami. Wiedział, że były one w stanie pobudzić do życia zarówno fortepian, jak i skrzypce, ponieważ Arthur jako dziecko uczył się grać na obu tych instrumentach i mimo skończenia tych lekcji wciąż ćwiczył, gdy nadarzała się okazja, by nie utracić owych umiejętności. Zdawał sobie też sprawę z tego, że spod tych palców wychodzą piękne hafty, jednak najbardziej lubił je takie, jakie były teraz: poplamione tuszem z długopisu, ponieważ Arthur zawsze jakimś cudem brudził się, pisząc.
Po chwili czekania Francis doszedł do wniosku, że Anglik nie ma zamiaru się odzywać, więc mruknął:
- Co się stało?
- Nic – było całą odpowiedzią, na którą zdobył się Arthur, a nerwowy rytm wygrywany na jego nodze przyspieszył, jakby melodia dochodziła do finału.
- Rozumiem – odpowiedział Francis i to właśnie słowo wywołało lawinę słów płynących z ust Arthura, który opowiedział, jaki jego dzień był okropny. Zaczął tym, jak uciekł mu autobus, przez co spóźnił się na lekcję z nauczycielem, który go wręcz nienawidził, przez kłótnię z Alfredem i odkrycie, że zgubił pieniądze na lunch, aż do otrzymania najniższej oceny z francuskiego za to, że nie odpowiedział na pytanie, bo go zwyczajnie nie zrozumiał.
- Och, mój ty biedaku – westchnął współczująco Francis, gdy tylko Arthur skończył swoją tyradę. - To wszystko spotkało cię tylko dlatego, że mnie nie było w szkole.
Arthur prychnął.
- A cóż to wagarowicz robił, że nie mógł zaszczycić nas swoją obecnością w szkole?
- Otóż, znalazłem mieszkanie. - Tego się Arthur nie spodziewał. Co prawda wiedział, że Francis chciał opuścić internat, odkąd tylko dwa lata temu po raz pierwszy przekroczył jego próg, ponieważ internacka kuchnia wręcz doprowadzała go do płaczu, a chęć tę pobudzał fakt, że cienkie ściany skutecznie sprawiały, że musieli być naprawdę cicho podczas seksu. Nie podobało się to Francisowi, który, jak wiele razy sam przyznawał, lubił słyszeć jęki i krzyki Arthura. Myśl o tym zawsze wywoływała rumieniec na twarzy Anglika.
- Och – mruknął tylko Arthur, jednym uchem słuchając, jak Francis wylicza zalety nowego mieszkania, czując, że dowiedzenie się o tym, iż nie będzie już dzielił pokoju ze swoim chłopakiem, jest idealnym zakończeniem okropnego dnia.
- ... możemy wprowadzić się już w przyszłym tygodniu! - zakończył radośnie, z dumą w głosie, Francis.
- Możemy? - powtórzył powoli Arthur. - W sensie, my dwoje?
- Oczywiście, że tak! Nie myślałeś chyba, że zostawię cię tu samego, byś do końca uśmiercił swoje kubki smakowe.
- Ej! Jedzenie tu nie jest takie złe – zakrzyknął Arthur, czując jednak, jak na jego usta wpływa uśmiech. Słuchając, jak Francis bezmyślnie papla o ich wspólnej przyszłości pełnej dobrego jedzenia i jeszcze lepszego uprawiania miłości, pozwolił swoim oczom zamknąć się, a głowie opaść na ramię Francisa. Zapadł w lekki sen z myślą, że nawet najgorszy dzień może zostać uratowany przez jego chłopaka.
