Tak w ramach wyjaśnienia:

ON = Aomine

On = Kagami


Idąc do nowej szkoły Kuroko Tetsuya był pewien jednej rzeczy, a mianowicie tego, że przyjaźń nie istnieje. W świecie, gdzie żyje ponad siedem miliardów ludzi, relacja ta zniknęła, przytłoczona przez szał postępu. Przepadła, gdy ludzie postanowili skupić się na pracy i pokonywaniu własnych ograniczeń, poświęcając tym samym związki międzyludzkie. Może nie do końca zniknęła, a raczej została ograniczona i spłycona do zwykłych zależności i korzyści. Z czasem, gdy ludzie zdali sobie z tego sprawę byli już zbyt wybrakowani, nieskorzy do podjęcia wysiłku otworzenia się na świat. Swój cenny, wolny czas spędzali na zagłębianiu się w historiach o cudownych bohaterach, marząc by ich też ktoś uratował, nie świadomi, że tylko oni sami są do tego zdolni.

Kuroko wiedział, że w takiej sytuacji jest na straconej pozycji. Jego koszykówka, wspierająca innych opierała się na głębokich więzach przyjaźni, a przynajmniej tak było pierwotnie. Jego ostatni gimnazjalny mecz uświadomił mu, że nigdy nie posiadł ich zaufania. To bolało, jednak najważniejszy był ON, który ich relacje zepchnął w głąb umysłu, uporczywie je ignorując. ON, który swoim zachowaniem ubliżał koszykarskim zasadom jedności. Tak, JEGO zdrada bolała najbardziej.

Wkraczając w mury nowej szkoły, ze wzrokiem wbitym w książkę, której sens do niego nie docierał, obiecał sobie, że nie pozwoli ponownie się zranić. Nie zaufa, nie zatraci się, ograniczy się do partnerstwa w koszykówce. Tak sobie przyrzekł... i nie dotrzymał obietnicy. Wybrał najbardziej nieprzyjemnego i ponurego chłopaka w całej drużynie. Był na tyle silny by codziennie przypominać mu o Pokoleniu, na tyle silny by przypominać mu o NIM, na tyle silny by przestrzegać przed popełnianiem tych samych błędów, więc co poszło nie tak?

Serce nie chciało go słuchać. Już po pierwszych treningach i meczach zaczęło wesoło bić na widok Jego płomiennych włosów, tak odmiennych od tych ciemnogranatowych. Gdy Jego twarz była radosna i on sam unosił kąciki ust do góry, wciąż nie pozwalając sobie na nic więcej.

Ponownie zaufał i... ponownie przegrał. Patrzył jak jego nowe światło splata palce z innymi i pozwala na zaborczy pocałunek, jak śmieje się radośnie i gryzie swojego partnera lekko u ucho, jak zaciska drżące ramiona wokół innych - ciemnych i muskularnych. Nie wiedział, kiedy się jego dwa światła się poznały, nie zdawał sobie sprawy, że połączyło ich coś więcej. Ten jeden obraz zostanie mu w pamięci na zawsze, widok oddalających się pleców. Odeszli, nie obdarzając go nawet spojrzeniem.

Wieczorem otrzymuje wiadomość, zawierającą tylko jedno, krótkie słowo "przepraszam". To boli jeszcze bardziej, bo oznacza, że On był wszystkiego świadom, a mimo to odszedł. I wtedy zaczyna się trząść od niepohamowanego płaczu i bólu, pod którego ciężarem się ugiął.

Upadł bez możliwości odbicia się od dna, bo jego koszykówka zawsze będzie zależeć od innych. Będzie rodzić uczucia, które z czasem obrócą się przeciwko niemu. Gdyby wtedy wypracowując swój styl wiedział, że przyniesie on tyle rozpaczy prawdopodobnie poddałby się, pozostałby w trzecim składzie, lub nawet wyrzucił koszykarski uniform. Prawdopodobnie... albo mimo wszystko stanąłby do walki ze smutkiem i pozwolił się ponieść rytmowi kozłowanej piłki i tempu życia ściśle uzależnionego od tempa gry. Bo życie jest grą, a gra jest całym jego życiem.