Witam wszystkich w mojej najnowszej historii. To właściwie powstawało jako rozdział większego ficka, ale można czytać jako oddzielną całość bo stanowi retrospekcję, dość luźno powiązaną z resztą tekstu. Zaczęłam pisać tę historię, kiedy zaczęłam zadawać sobie pytania jaka mogła być sytuacja społeczno-polityczna wśród Noldorów przed i po buncie Feanora. Dobudowałam więc swoją opowieść, gdzie zakładam, że nie było wcale gładko a pozostali w Amanie Noldorowie mogli się poczuć zdradzeni. Ciekawiło mnie też jak Valarowie na to wszystko zareagowali, skoro przecież dla elfów właśnie wypowiedzieli wojnę Melkorowi i sprowadzili ich na swe ziemie. Zakładam, że nie musieli być wcale tacy wybaczający bezkrytycznie (bo nie uważam ich za głupie istoty, nie wszechwiedzące jak Eru, ale mądre).
Ostrzeżenia: zasadniczo będę się trzymać kanonu jeśli chodzi o wydarzenia, więc jak pomylę coś z datami to będzie niezamierzone przeoczenie. Historię napiszę z puntu widzenia mojej OC, która będzie córką rzemieślnika z Tirionu, ale potem oczywiście wszystko się bardzo pokomplikuje. Od razu ostrzegam, że nie jestem fanką Feanora i jego synów a ich działania, wpierw w Amanie a potem w Śródziemiu uważam za zbrodnicze. Nic w moim przekonaniu nie tłumaczy zabijania bezbronnych Telerich a całą Przysięgę i szukanie Silmarili uważam za przejaw szaleńczej pychy i egoizmu z jednoczesnym brakiem oglądania się na koszty i innych.
W tej historii zawrę moje interpretacje postaci i wyobrażenia o nich: głównie jak widziałam Feanora i rodzinę ale też Valarów. Jak wspomniałem wcześniej widziałam ich jako istoty mądrzejsze i potężniejsze od elfów i ludzi, ale nie doskonałe jak Eru. Ulegają więc słabościom, mogą się mylić a poza tym mają swoje uczty i piją wino. Jeśli to widok Valarów pijących wino i obdarzających elfów przyjaźnią wydaje ci się bluźnierczy, padło ostrzeżenie.
Pairingi: zasadniczo tutaj ich będzie romansu, wspomniane pairingi kanoniczne: Feanor/Nerdenela, Finwe/Indis, Finarfin/Earwen itd. z dodaniem okazjonalnego cukru oraz angstu.
Disclaimer: oczywiście świat Ardy nie należy do mnie! Obrazek do ficka to screen z serialu "Merlin" (polecam!)
Zatem nie przedłużając zapraszam do czytania:
Nimwen nie przypominała innych Noldorów. Bardziej niż rzemiosło, rzeźby i kowalstwo kochała poezję oraz księgi. Czyniło to ją bliższą Vanyarom, którym złośliwi zarzucali oderwanie od życia. Blada i wrażliwa elfka jednak patrzyła na nich z większym zrozumieniem. Kochała księgi i bezpieczeństwo pałacowej biblioteki, zwłaszcza odkąd skrywała pewien sekret. Prawnie nikt nie znał owej tajemnicy, także rodzeństwo, którego nie chciała martwić. Od dziecka była bardzo związana z bratem i siostrą, chociaż wiele ich dzieliło.
Od córki rzemieślnika oczekiwano by pomagała rodzicom w ich pracy, być może przygotowała narzędzia. Nimwen jednak należała do wyjątkowo niezgrabnych osób. Ilekroć próbowała rzeźbić lub wyszywać, z gracją słonia w składzie porcelany szarpała materiał. Rodzice sami poczęli ją zachęcać do czytania, nie chcąc by swoim brakiem gracji i wprawy nie niszczyła dobrych materiałów. Już wtedy, jeszcze jako dziecko odkryła zapał do czytania i nauki. Przyszła na świat w szczęśliwych, spokojnych czasach kiedy wszyscy wierzyli w świetlaną przyszłość.
Melkor, pierwszy Władca Ciemności tkwił uwięziony gdzie w Halach Mandosa. Elfowie w dużej mierze mieszkali w Nieśmiertelnych Krajach, a ci z ich pobratymców co zostali w Śródziemiu mogli się spokojnie rozwijać. Nie groziło im wówczas większe zagrożenie niż zwyczajne spory. Plugawe stwory z Angbandu siedziały uśpione czekając na swego pana, zaś nikt poza królową Melianą nie wiedział o zniszczonej Almaren i zagrożeniu jakie stanowił mroczny Valar. Tylko swemu mężowi wspomniała o dawnej z nim przyjaźni, nim pokazał swą prawdziwą twarz. Lecz czy uwięziony renegat mógł im zaszkodzić?
Narodziny Nimwen zbiegły się w czasie z ślubem księcia Noldorów, Fëanora. Ożenek jego ojca, króla Noldorów, Finwëgo, z księżniczką Indis z Vanyarów wywołał w swoim czasie niemałe poruszenie. Miasto aż huczało od plotek. Nie dość, że Finwë po raz drugi zawierał związek małżeński, co wymagało specjalnego pozwolenia ze strony Valarów, to jeszcze pierworodny syn króla, wówczas jeszcze nie przeklinany przez nikogo Fëanor, ponoć wpadł w szał na wieść o planach małżeńskich ojca. Co zaszło między nimi nie wiadomo, lecz opowieść o wielkiej awanturze obiegła domy Noldorów z prędkością błyskawicy. Nikt, a już na pewno Nimwen nie podejrzewał w jaki sposób ich losy zostaną pewnego dnia powiązane.
Tym zaślubinom towarzyszyła nie mniejsza uwaga, niż związkowi króla Finwëgo z Indis. Mahtan nie miał w rodzinie książąt, należał jednak do ścisłego grona uczniów oraz domowników Aulëgo. Czyniło go to osobą wielce cenioną przez Noldorów, statusem ustępującą jedynie rodowi królewskiego, ale nie przez Ingwëgo, mówiącego o nim „parweniusz". Słowa te dotarły do rudowłosego, dość porywczego mężczyzny, mającego dość niskie mniemanie o Najwyższym Królu Elfów. Tylko cudem nie doszło do skandalu i zerwania zaręczyn nieomal przed ślubem. Fakt, że Fëanor zyskał opinię dumnego, wręcz pysznego, wówczas tylko wśród otoczenia Mahtana, bynajmniej nie pomagał w złagodzeniu napięcia.
To właśnie Indis, kochająca swego pasierba pomimo jego wyraźnej niechęci, doprowadziła do zawarcia owego małżeństwa. Uspokoiła oburzoną Nerdenelę, która nie mogła znieść słów pod adresem swego ojca. Wychowana w domostwie Aulëgo i Yavanny dziewczyna, nauczona oceniania bardziej wedle zdolności i pracowitości niż ilości książąt w rodzinie, nie rozumiała ni nie akceptowała Ingwëgo i jego słów. Poza tym jej umiejętności w zakresie kowalstwa budziły respekt, a ona sama nigdy nie uważała się za parweniuszkę, lecz córkę zdolnego i pracowitego ojca.
- Mój pasierb cię potrzebuje i kocha – przekonywała Indis – tobie chyba też jest miły, czyż nie?
- Jest – skinęła głową – jest szlachetna pani. Kocham go, ale twój krewniak..
- Nie przejmuj się, tylko uczyń jak ci serce dyktuje. Ja właśnie tak uczyniłam i błogosławię każdy dzień, od mego ślubu. Chodź, pomogę ci przygotować wyprawę, razem z moimi pomocnicami, wyszyję dla ciebie piękny welon i suknie.
- Dziękuję – odparła – lecz dostanę wszystko na ceremonię. To bardzo hojna oferta pani, ale gdybym nie wzięła z domu wianka i klejnotów, uchodziło by to za wielce niegrzeczne.
- Rozumiem – skinęła głową Indis – bo i moja rodzina zadbała o moją wyprawę. Nie wiedziałam tylko czy twój ojciec będzie miał czas, wiem drogie dziecko, że mężczyźni nie mają głowy do takich rzeczy!
- Nie doceniasz go pani – wyjaśniła.
- Nie mów mi na „pani", niedługo zostaniesz moją córką.
- Mam więc mówić matko? Skoro tak sobie życzysz, tak właśnie uczynię. Czy razem zamieszkamy w twym domu?
- Czas pokaże Nerdenelo.
Wiele plotkowano o rozmowie zastępczej matki Fëanora z córką Mahtana. Ognisty elf zdradzał już wówczas cechy gwałtownego charakteru, lecz nikt w najczarniejszych koszmarach nie podejrzewał do czego wszystko ich doprowadzi. Tak Finwë jak i Indis uważali małżeństwo za najlepsze rozwiązanie dla porywczego księcia. W związku z odpowiednią kobietą mógł on znaleźć godnego partnera a obdarzona silną wolą Nerdanela rokowała nadzieje na utrzymanie Fëanora w jako takich ryzach. Wszyscy wiedzieli, że ciemnowłosy młodzieniec potrzebuje silnej ręki, tak samo jak to, że ojciec okazuje mu stanowczo za wiele wyrozumiałości i pozwala na zbyt wiele.
Rudowłosa panna potrafiła dotrzymać mu kroku tak w pracy w kuźni jak i w rozmowie. Już jako dziecko brała do ręki dłuto by rzeźbić. Pomocnicy Aulëgo wykuwali dla niej specjalne, małe narzędzia pasujące do dłoni dziecka. Nic dziwnego, że nabrała biegłości budzącej taki zachwyt w oczach Fëanora. Przecież tak się właśnie poznali, jak Finwë prosił Mahtana by wziął jego najstarszego syna na nauki.
- Rzadko widuję dziewczęta przy dłucie – powiedział widząc jak rzeźbi w drewnie – na ogół wolą haftowanie czy też strojenie się.
- Musiałeś spotykać mało ciekawe panny – odparła nie odrywając oczu od swego rękodzieła – albo chadzać w niewłaściwe miejsca. Pragniesz zostać uczniem mego ojca?
- Uczniem, skąd ten pomysł?
- Zgaduję – odparła patrząc na niego uważnie swoimi brązowymi oczami – większość klientów pragnie albo coś zamówić, lub pobierać u mego ojca nauki. Jestem Nerdenela, córka Mahtana – zakończyła.
- Jestem Fëanor, syn króla Finwëgo – odparł – i zaiste mój ojciec pragnie bym poznawał tajniki kowalstwa – zakończył zdumiony, że dziewczyna nie dygnęła na jego widok.
- Rozumiem, mój ojciec mówił wczoraj przy kolacji o zamiarach twojego. Czy próbowałeś kiedyś coś tworzyć z metalu? – zapytała.
- Kilka razy – wyznał – metale to naprawdę fascynująca sprawa! Pragnę się o nich uczyć! A ty Nerdanelo znasz tajniki sztuki kowalskiej?
- Wolę rzeźbić – wyznała szczerze – chociaż obróbka metali i klejnotów nie jest mi obca. Jako dziecko, miałam nawet swoje własne, malutkie narzędzia!
- Naprawdę?! – krzyknął wyraźnie zafascynowany Fëanor.
Żadne z nich nie wiedziało, ale dwaj ojcowie uważnie ich obserwowali. Finwë szeptał bezgłośne modlitwy, widząc jak nieznajoma dziewczyna zdołała przykuć uwagę jego porywczego i upartego syna. Mahtan zachował więcej spokoju, nie zamierzając nijak interweniować w wybory czy też sympatie córki. Nie podejrzewał jak gorzko przyjdzie mu pożałować decyzji o przyjęciu królewskiego syna na nauki, ani co gorsza zachęcania Nerdeneli by spędzała z nim czas.
Nimwen przyszła na świat w urokliwą, ciepłą noc. Wówczas wszystkie noce były urokliwe, zaś rodzina rzemieślników miała z pewnością okazję do świętowania. Drugą córkę i najmłodsze dziecko nazwali Nimwen, co znaczyło „biała", wydawała się bowiem bledsza niż inne maleństwa. Nie, nie chorowała, w Amanie nikt nie chorował, lecz została po prostu obdarzona alabastrowym odcieniem cery. Matka oraz inne krewne zachwycały się ową delikatnością, chociaż znacznie mniej jej wyraźną niezdarnością.
Dlatego pewnie ojciec porozmawiał ze znajomym elfem z plemienia Vanyarów. Widząc, że córka w kuźni czy przy narzędziach stanowi zagrożenie dla siebie samej i otoczenia postanowił posłać ją na nauki całkiem innych sztuk. Skoro lubiła czytanie a czasem też śpiewała oraz tańczyła, niech pobiera nauki gdzie indziej. Kto wie, może pewnego dnia znajdzie zajęcie przy prowadzeniu ksiąg, lub będzie czytać dzieciom?
- Niech więc zamieszka z nami na stoku Taninquentilu – zaproponował elf – mój bliski przyjaciel prowadzi zajęcia dla młodych naszego plemienia, ale na pewno chętnie przyjmie kogoś z Noldorów. Nie lubi słuchać opowieści o naszym zamknięciu, wy lubicie prace nad praktycznymi przedmiotami a my sztukę. Po co nawzajem się oceniać?
Nimwen, chociaż niezwykle ciekawa innych miejsc, nie wiedziała czy chce opuszczać dom rodzinny. Wysoki, jasnowłosy elf przemawiał jednak tak łagodnym głosem, że zaufała mu. „Zobaczę osady innych" – mawiała, nieświadoma w jaki sposób owa decyzja zmieni jej życie. Wizja biblioteki pełnej książek i artystów malujących w ogrodach przemawiała do natury dziewczyny, o wiele bardziej niż kuźnie i warsztaty kochane przez innych Noldorów.
Nimwen rzecz jasna usłyszała tę opowieść wiele lat później. Na bieżąco niejako zdana była li tylko na plotki oraz domysły. Bo rzecz jasna najbliższych: rodziców i rodzeństwo, lecz także sąsiadów i dalszych krewnych perypetie rodziny królewskiej zajmowały i to bardzo. Ona wówczas, wciąż w wieku dziecięcym, zdecydowanie lubiła słuchać opowieści o dawnych czasach, z typową dla gorliwych uczniów wyższością oceniając „przyziemne" dyskusje rodziców. Niedługo potem miała podjąć naukę o owego znajomego ojca, statecznego i dojrzałego elfa z Vanyarów, i tym się interesowała bardziej niż ślubem elfa, którego z pewnością w życiu nie spotka.
Już od pierwszego spotkania i wizyty zrozumiała jak bardzo Noldorowie różnią się od „elfów światła" lub „zaślepionych" jak nazywali ich mniej uprzejmi. Relacje Ingwëgo, Najwyższego Króla tak Vanyarów jak i elfów, z Fëanorem nie należały nigdy do zbyt dobrych a po ślubie z Nerdanelą stały się fatalne. Po latach sprzeczek, kłótni oraz nieskończonego korowodu złośliwości nie sposób orzec kto zaczął i dlaczego. Niechęć Ognistego Elfa do macochy z pewnością dolewała oliwy do ognia, bowiem Ingwë źle znosił słowa krytyki pod adresem krewniaczki, Indis. Finwë już wcześniej nie przepadał za Vanyarem, nazywając go całkiem otwarcie nadętym błaznem i kpiąc z jego zadęcia. Szczególnie ostro kpił jego dumę z „zasiadania u stóp Manwëgo", co komentował celnie „A sprawdziłeś kuzynie czy ktokolwiek na tym tronie siedzi? Popraw mnie, ale o ile wiem Odwieczny Król nie jest niewidzialny". Kiedy pewnego dnia Ingwë założył na uroczystość ogromną, zdobną koronę w kształcie promieni wychodzących z głowy, zapytał teatralnym szeptem „Nikt tak otwarcie nie pokazuje rogów co nasz Najwyższy Król, czy korytarze pałacowe są dość szerokie dla Największego Rogacza Elfów? ".
Ingwë aż spurpurowiał ze wściekłości i począł wyzywać Finwëgo od bigamistów. Awantura wisiała w powietrzu i chyba tylko szybka reakcja Indis zapobiegła żenującej kłótni, lub co gorsza bójce. Ta dwójka nie mogła zostać ze sobą zbyt długo sam na sam, aby obu nie poniosły emocje. Odkąd zaś Ingwë głośnio krytykował Fëanora, oburzony ojciec stawał w obronie syna niczym niedźwiedzica broniąca młodych. Nie używał jeszcze kłów i pazurów i nie rzucił się z pięściami na krewniaka drugiej żony, ale podobna możliwość pozostawała kwestią czasu. Łagodny Finwë byłby gotów zakopać wojenny topór, lecz dumny Ingwë nie słuchał już wówczas nikogo i niczego. Wyrzucony z hukiem z grona najbliższych domowników Manwëgo, począł tworzyć pałacową etykietę oraz otaczać podobnie myślącymi. Kochał swój tytuł Najwyższego Króla, być może za bardzo, ale jednocześnie jako jeden z pierwszych dostrzegł niebezpieczne skłonności Fëanora.
Nimwen usłyszała wiele z tych historii od Vanyarów. Zaprzyjaźniony z ojcem elf miał całkiem wiele informacji, zaś pobratymcy Ingwëgo cierpieli przez dzikie humory swego przywódcy. W niewielkim stopniu go przypominali, o czym młoda Noldorka miała się okazję przekonać całkiem prędko. Naprawdę wspominała okres mieszkania w ich osadzie jako wielce szczęśliwy i radosny. Przede wszystkim zaś wówczas nic wisiało nad jej niewinnością.
Nawet domostwa Vanyarów niewiele przypominały noldorskie. Ich zamiłowanie do światła przejawiało się także w architekturze. Przestronne, drewniane domki sprawiały wrażenie pustych. Elfowie cenili bowiem duże okna, wychodzące na ogród, zaś ściany oraz sufity zdobili motywami światła i jego promieni. Pokochali ascetyczne wzornictwo równie mocno co Noldorowie gobeliny oraz bardziej skomplikowane rzeźby. W pomieszczeniach umieszczano wyłącznie najbardziej potrzebne sprzęty, nie z powodu oszczędności czy biedy, ale umiłowania przestrzeni i światła. Nimwen owa pustka jawiła się wielce dziwaczną, lecz nie przykrą.
W dziennych pokojach, drewnianą posadzkę często przykrywano dywanami. Tak młodzi jak i starsi często siadali właśnie na miękkim kobiercu, obowiązkowo z książką lub zwojem papieru w ręku. Toczyli też nieraz zażarte dyskusje przy kieliszku wina lub wybornej herbaty. Zachęcali do podobnego zachowania także dzieci, chociaż oni rzecz jasna musieli poprzestać przy soku. Nimwen dość szybko została wciągnięta w długą dyskusję na temat zwyczajów Noldorów i czy duże otwarte domy służą gospodarzom lepiej niż mniejsze i bardziej urozmaicone. Wielką uwagę przywiązano do tego by swoje zdanie opierać na argumentach oraz jeszcze większą by ze spokojem i taktem słuchać zdania oponenta. Próba krzyczenia czy obrażenia rozmówcy, oznaczała wykluczenie z dyskusji, postrzegane w podobny sposób co karne stanie w kącie czy też pójście spać bez ciasta na kolacje.
Właśnie tam z nimi pokochała długie, zażarte nieraz debaty na mniej lub bardziej abstrakcyjne tematy. Większość Noldorów uważała podobne zachowania za stratę czasu, w wolnej chwili woląc rzeźbić lub kuć metale, lecz Nimwen chętnie do nich dołączała. Zamieszkała w domu owego znajomego ojca, który w swych przestronnych progach urządził coś w rodzaju szkoły dla okolicznych dzieci. Siedzieli albo w największym pokoju, służącym za jadalnię, albo w niewielkim ogrodzie.
- Twoja córka idealnie do nas pasuje – przekonywał ów elf – ma w sobie wielką pilność i ciekawość świata inną niż Noldorowie.
- Zatem niech tutaj zostanie, wiem przecież, że Nimwen ma dwie lewe ręce i nie sposób zrobić z niej ni hafciarki ni rzeźbiarki. O wiele bardziej nadawać się będzie na nauczycielkę lub uczoną, mogę trochę zostać? Znajduję czasem przyjemność w słuchaniu i dyskusji, chociaż i rzemiosło jest mi bliskie.
Radośnie powitał Nimwen, z radością widząc jak córka znalazła grupę rówieśniczą i podobnych sobie przyjaciół. Nie, nie miała złych czy napiętych relacji z dziewczętami z ich sąsiedztwa. Wówczas jeszcze elfowie nie byli podzieleni, a nikt nie dostrzegał ostrzeżenia w coraz ostrzejszych sporach i słownych utarczkach między Fëanorem, Ingwëm a Finwëm.
- Wspaniale wyglądasz, dosłownie promieniejesz – mówił ojciec – ale nie zapomnij wpaść do naszego domu, mama upiekła placek z owocami.
- Dla tych pyszności warto porzucić nawet stoki Taninquentilu – wyznała szczerze.
- Znam talenty kulinarne twej matki – odparł z uśmiechem nauczyciel – ale nie porzucaj nas na zbyt długo, żywiołowa, noldorska dusza ożywia nasze dyskusje.
- Na pewno nie zostawię cię na długo mój nauczycielu – zapewniła – ani moich przyjaciół.
Tak też uczyniła, wracając do nich po paru dniach. Kochała rzecz jasna najbliższych, ale właśnie tam, wśród Vanyarów czuła, że jak jeszcze nigdy znajduje zrozumienie w najbliższym otoczeniu. Zawarła przyjaźnie i znalazła grupę, gdzie pasowała i należała. Przekonała matkę by pozwoliła zabrać jej nieco na później. Wizja dyskusji przy pysznym cieście oraz sorbecie, brzmiała dla młodej wówczas Nimwen niczym zapowiedź doskonałej zabawy. Nic dziwnego, że w dorosłym życiu zamieniła tylko sorbet na wino, lecz przychodziła nauczać dzieci swoich rówieśników.
Wówczas jednak nie wybiegała myślami w przyszłość, nie aż tak daleką. O wiele bardziej interesowały ją sprawy bieżące, a trzeba przyznać, że Vanyarowie plotkowali nie mniej niż Noldorowie. Nie, wcale nie byli obojętni na wieści o losy innych elfów, lecz po prostu bardziej niż inni kochali kontemplację, poezję oraz sztukę dyskusji.
- Chcesz zobaczyć śnieg droga Nimwen? – nauczyciel zadał pytanie następnego dnia po tym jak wróciła z domu z wypiekami matki.
- Śnieg? – zapytała zdumiona elfka.
- Tak, śnieg, nigdy nie widziałaś białego puchu ni nie bawiłaś się śnieżkami? – zapytał jeden z uczniów – nawet nie wiesz ile straciłaś zabawy! Ale możemy jeszcze wszystko nadrobić!
I faktycznie niedługo potem poszli na spacer, na wyższe partie stoków góry. Nimwen dość szybko zrozumiała dlaczego musieli zabrać ciepłe płaszcze. Nigdy wcześniej nie odczuwała chłodu, bowiem wieczne śniegi wzgórza stanowiły rzadkość w Nieśmiertelnych Krajach, coś w rodzaju ciekawostki. Jeśli nawet lodowate powiewy wiatru ciężko uznać za przyjemne, ale warto było zapuścić się w las. Wszystko wyglądało niesamowicie, zwłaszcza jej długie, czarne włosy z lekkim niebieskim odcieniem, odcinały się wyraźnie na tle wszechobecnej bieli.
Idąc po raz pierwszy zaśnieżonym lasem, odczuwała jakby została przeniesiona w nieznane, baśniowe miejsce. Jasny puch szczelnie zakrywał trawę oraz leśną ściółkę. W promieniach światła Drzew Valinoru, lśnił wszelkimi kolorami tęczy, nieomal niczym posypany drogimi klejnotami. Nimwen kilka razy dotykała miękkich płatków, szukając wśród nich kamieni. Ale w mroźny, słoneczny dzień, śnieg przesypywał się między palcami. Drzewa, bardzo podobne do tych rosnących w ogrodach Vanyarów, wywierały niesamowite wrażenie, kiedy zamiast listowia, pokryte były białym puchem. Niezwykła jasność miejsca, nieomal raniąca oczy, wywarła wrażenie na młodej elfce. W Amanie nie brakowało światła, lecz tutaj, w owym dziwnym lesie, ono nieomal raniło oczy.
Zasypana śniegiem ścieżka sprawiała wrażenie całkowicie odmiennej, obcej jeśli porównać do zagajników czy parków wokół osad Noldorów czy choćby Vanyarów. Zaczynała też rozumieć zainteresowanie owych elfów światłem, niewątpliwie powiązanym właśnie z bliskością owego lasu. Nie pamiętała by jakiekolwiek miejsce wywierało równie silne wrażenie czystości, przejrzystości, lecz jednocześnie chłodu.
- Nie stójmy tak, zbudujmy śnieżny zamek! - zaproponował ktoś z ich grupy.
Uśmiechnęła się. Siostra matki mieszkała w Alqualonde, łabędziej przystani z przepiękną linią brzegową. Razem z kuzynami i kuzynkami nieraz wychodziła na plażę, spędzając całe godziny na pluskaniu w wodzie oraz zabawach w piasku. Właśnie tam, z nimi, budowali całe osiedla wyobrażając sobie historie elfów je zamieszkujących. Nie kochała morza równie mocno co Falmari, chociaż czarowna muzyka fal, poruszała gdzieś w głębi. Noldorowie, najbardziej praktyczni i ambitni z ich ludu, nie rozumieli tęsknot i cenili poezję niżej niż inni. Dlatego pewnie też nawet na plaży, zamiast po prostu słuchać, tworzyli budowle z piasku.
Sama Nimwen często odwiedzała rodzinę swej matki w porcie. Nie czuła się wśród nich aż tak dobrze jak pośród Vanyarów, ale lepiej niż wśród Noldorów. Wiele lat potem toczyła zażarte dyskusje, nad tym na ile pracowitość, ambicja lecz i upór jej plemienia sprowadziły na nich zainteresowanie Czarnego Władcy. Noldorowie opanowali rzemiosło w stopniu mistrzowskim, zaś na wojnie rzemieślnik przydaje się o wiele bardziej niż poeta.
Z uśmiechem przysiadła na śniegu, zamierzając pomóc swoim kompanom w zabawie. Nawet jeśli zmarzli podczas budowania zamku, nikt nie narzekał. Nie chcieli psuć pysznej zabawy, znakomicie rozwijającej przy tym wyobraźnię oraz pewne praktyczne zdolności. Nimwen, chociaż nieco odmienna od swoich pobratymców, należała do Noldorów i miała typową dla nich umiejętność budowania oraz łączenie elementów. Czy dlatego jej domki z kart były najbardziej stabilne a zamek ze śniegu powstawał całkiem szybko?
- Może dodamy tutaj taras? - zapytał siedzący obok elf.
- Nie – pokręciła głową – budowla stanie się niestabilna, ale taras dajmy może nieco bardziej pośrodku. Mieszkańcy zamku muszą mieć miejsce do dyskusji!
- Ale ładniej by wyglądało o tu! – elf nie dawał za wygraną.
- Może i ładniej, ale wtedy budynek zostanie przeciążony.
Przez jakiś czas dyskutowali zażarcie nad śnieżnym tarasem, nie znajdując konsensusu. Obie strony przedstawiały solidne argumenty na swą korzyść i ostatecznie pozostawili zamek nieskończony. Chociaż elfowie mniej cierpieli z powodu chłodu niż ludzie, z czasem dłonie im zmarzły co zepsuło zabawę. Wstali rozcierając dłonie, zgodnie decydując, że kubek gorącej czekolady stanowi najlepsze zakończenie zabawy.
- Ja bym chętnie spróbowała grzanego wina – wtrąciła Nimwen.
- Nie ma szans, mają nas za dzieci! Chodźmy, robi się zimno.
Pogrążeni w dyskusji nad zaletami wina i czekolady, a wcześniej sposobów wykończenia śnieżnego zamku, nie zauważyli dwóch postaci obserwujących ich z pewnej odległości. Kimkolwiek byli skrywali swe oblicza za kapturami, co nie dziwiło biorąc pod uwagę lodowate powiewy wiatru oraz niską temperaturę. Elfowie obwiązali swoje głowy szalikami i gdyby poszli w podobnym stroju na wybrzeże czy choćby miast Noldorów wywołali by poruszenie. Co jednak dziwne, postacie po prostu obserwowały, lecz nie podchodziły bliżej.
Nimwen mogła przysiąc, że nie są sami w zaśnieżonym lesie, chociaż nie potrafiła wskazać dlaczego odnosi równie silne wrażenie. Nie, świadomość obecności kogoś jeszcze nie budziła strachu ni w niej ni nikim innym. Ciekawość nakazywała zadawać pytania i poznać inne dusze obecne między zaśnieżonymi drzewami. Czyżby inni elfowie postanowili budować zamki ze śniegu?
- Każdy kto przychodzi tutaj po raz pierwszy ma wrażenie jakby sam las na obserwował – wyjaśnił jeden z towarzyszy – może to złudzenie, a może przypadkiem obok przechodził ktoś z pałacu - wskazał dłonią na niebo – w każdym razie nie ma powodów do strachu.
- Pałacu? - zapytała.
- Udam, że nie słyszałem pytania – odparł elf – wzgórze nie należy do nas, ani do nikogo z elfów, jedynie dostaliśmy pozwolenie by tutaj mieszkać. Zaśnieżony las to najwyżej położone miejsce, do którego wszyscy mają wstęp. Dalej po prostu nie sposób iść, nie bez zaproszenia. Lecz wyżej – wskazał dłonią w niebo – ponad śniegami i ponad wszystkim znajduje się pałac, najmożniejszych z Możnych. Nie ma tak chłodu, ale panuje wieczna wiosna, zaś światło pada ze wszystkich stron.
- Możemy o tym porozmawiać w domu, przy gorącej czekoladzie? - przerwał inny elf – zimno mi!
- Chodźmy, nasz nauczyciel opowie ci całkiem sporo o cudach okolicy.
Zaczynający szczękać zębami z zimna elfowie zgodnie ruszyli z powrotem. Chyba tylko uczucie zamarzania na kość nie pozwoliło im wyrazić oburzenia nad ignorancją Nimwen. Co nie znaczy, że zamierzali odpuścić i nie wyśmiać całej sytuacji. Nie kierowała nimi szczególna niechęć czy złośliwość. Uważali po prostu pewne sprawy za oczywiste, toteż niewiedza wydawała się dziwna.
xxxxxxx
Nimwen powoli kończyła swoją naukę w domu zaprzyjaźnionego elfa. Myśl ta napawała dziewczynę smutkiem, bowiem marzyła by móc zostać już na zawsze wśród łagodnych, kochających poezję i dyskusję elfów. Być może zostanie nauczycielką, a być może kimś innym? Bardzo lubiła spędzać wówczas czas z młodszymi od siebie, mając naturalną zdolność nawiązywania relacji z dziećmi. Wychowana w domu gdzie raz po raz wpadali w odwiedziny czy to zaprzyjaźnieni czy spokrewnieni goście, spotykała osoby w różnym wieku. Lubiła i młodszych i starszych, zwłaszcza skoro siostra niedawno urodziła swoją pierwsze dziecko, córeczkę a Nimwen została dumną ciotką, małej dziewczynki.
- Byłem w Bibliotece – oznajmił któregoś dnia nauczyciel - w Bibliotece w pałacu – wyjaśnił.
Tym razem Nimwen nie zadawała pytania o jaki pałac chodzi. Przyjaciele opowiedzieli jej całkiem sporo na temat Taninquentilu i powodów dla których zamieszkali właśnie tutaj. „Pokochaliśmy te miejsce od pierwszego wejrzenia, zaś Król i Królowa Valarów pozwolili nam osiedlić się tutaj. Kiedyś nawet często zapraszali nas do swego domostwa, lub przychodzili tutaj, by nauczać nim … nim doszło do nieporozumień". Smutek w głowie elfa przywodził na myśl wspomnienie błędów młodości, coś o czym niechętnie opowiadano, zwłaszcza młodym.
Dopiero po dłuższym czasie, oraz paru głębszych, wyznał, że to niejako Ingwë miał swój duży udział w ochłodzeniu relacji. Początkowo Valarowie traktowali przybyłe elfy niczym starsi, zapraszający do swego domu najmłodszych członków rodu lub społeczności. Chętnie ich nauczali i rozmawiali z nimi, zaś to właśnie Vanyarowie wykazywali największą miłość do poezji i spraw ducha. Wybierali też Uczniów, tych spośród elfów, którym przekazywali bezpośrednio wiedzę, a taki uczeń miał przekazywać nowo nabytą wiedzę pobratymcom.
Ingwë, należał do owego grona i niestety całkowicie zawiódł pokładane w nim nadzieje. Zaskoczony, ale też zachwycony, faktem, że sam Manwë wybrał go na Ucznia wbił się w dumę. Zaproszony do zamieszkania w pałacu, a często Valarowie proponowali wybranym elfom mieszkanie blisko siebie, sam siebie mianował wybrańcem i kimś wyjątkowym. Inni elfowie, rozumiejąc wagę wyróżnienia, okrzyknęli go Najwyższym Królem, co miało fatalny wpływ na Ingwëgo. Stał się pyszny i nieprzyjemny, patrząc z coraz bardziej z góry na pobratymców. Stracił status Ucznia, lecz niewiele mu to przeszkadzało. Nigdy nie wszedł na ścieżkę buntu, lecz pełne pychy słowa oraz wyraźne upajanie się statusem królewskim, wywołało ogromną irytację Manwëgo, który niechętnie zamieniał choćby słowa z dawnym uczniem. Rzadziej też zapraszał elfów do swego domu, bardziej ostrożnie dobierając gości.
To za sprawą Ingwëgo, oraz jego miłości do tytułów, relacje między Valarami a elfami nabierały coraz bardziej formalnego charakteru. Tak uczynili, widząc, że jedynie postawa wyniosłych Władców wydaje najskuteczniejszą oraz sprawia, że Młodsi pamiętaj do kogo należy tutejsza ziemia. Ingwë nie był jedynym, który użył odebranych nauk by karmić swą dumę, chociaż przywódca Vanyarów nie czynił niczego, poza irytowaniem wielu rozmówców.
Młoda Nimwen słyszała opowieść o czynach i słowach Ingwëgo, marząc by móc chociaż raz móc zajrzeć do Biblioteki, pałacu na szczycie Taninquentilu. Wizja przebywania w miejscu, gdzie zgromadzono wszelkie księgi oraz zwoje, które kiedykolwiek napisano brzmiała dla niej jak spełnienie marzeń. Lubiła czytać, zaś tam.. ale czy ma choćby cień szans?
- Być może – wyjaśnił nauczyciel – Król i Królowa czasem pozwalają elfom na dostęp do biblioteki, o ile prośba zostanie dobrze umotywowana.
- W jakim sensie? – zapytała elfka.
- Ciężko orzec, ale jeśli pragniesz wiedzy dla większego zrozumienia, nosisz w sobie ciekawość świata po prostu szczerze wyraź prośbę. I zapamiętaj jedno: nie próbuj oszukiwać czy wywrzeć wrażenia. Valarowie zadają pytania na wiele sposobów i nie lubią być oszukiwanymi.
- Rozumiem, ale czy istnieje możliwość bym kiedyś?
- Obejrzała cuda Biblioteki? – odparł z uśmiechem – często bywam w pałacu, wolno mi też zabrać obiecujących uczniów. Wybrałem między innymi ciebie Nimwen, więc będziesz miała możliwość osobiście zanieść prośbę.
Elfka zadrżała. Była wychowana w przeświadczeniu, że Valarowie są potężnymi istotami, zaś jako takim nie należy zawracać głowy głupstwami. Myśl by z nimi rozmawiać jawiła się dość nieprawdopodobną. Zwłaszcza jeśli nie miała pojęcia ni o etykiecie, czy przejętych normach zachowania. Nie miała nawet odpowiedniej sukni! Zbladła przestraszona, ale też ogromnie ciekawa.
-Jak co? – zaczęła.
- Ach, rozumiem nie wiesz co masz mówić, kiedy i jak? – odparł elf – po pierwsze i najważniejsze: nie ważne jak wielką poczujesz pokusę nie padaj na kolana, Valarowie władają tym światem, lecz nie oczekują podobnych gestów. Po drugie nie odzywaj się pierwsza, zaś na każde pytanie odpowiadaj szczerze i wedle swej najlepszej wiedzy. Nie myśl jak wywrzeć wrażenie mądrej czy uczonej, po prostu mów z serca. Po trzecie, nie używaj żadnych wymyślnych tytułów, lecz kończ zdanie słowami „panie" lub „pani". Czy wszystko jest jasne?
- Którą suknię powinnam włożyć?
Elf tylko parsknął śmiechem. Nie, w jego zachowaniu nie było cienia złośliwości a jedynie ubawienie sytuacją. Chociaż należał do najbardziej uczonych oraz jednego z najstarszych Vanyarów, nie pozostawał głuchy i niewrażliwy na doczesne przyjemności. Widząc swoją uczennicę, bystrą i ciekawą świata elfkę myślącą głównie o sukniach, z trudem panował nad emocjami. Była naprawdę urocza w swoim zagubieniu, a co do strojów, ech sprawa naprawdę nie była prosta. Elf pamiętał czasy kiedy przybyli do Amanu, zaś Valarowie przyjęli ich i powitali niczym starsi członkowie rodu witali młodszych. Potem wszystko uległo zmianie, lecz on wciąż dostawał zaproszenia do pałacu. Niekiedy też zabierał obiecujących uczniów, bowiem w tamtych czasach, nim Fëanor wypowiedział bunt i pociągnął za sobą innych w krwawym szaleństwie, Valarowie wciąż nieraz rozmawiali i gościli w swych domach niektórzy elfów. Owszem nie tak otwarcie jak początkowo, lecz w relacje Możnych oraz Pierworodnych nie wdarł się jeszcze chłód oraz spora wyniosłość.
Wybrał Nimwen, wiele mając ku temu powodów. Po pierwsze uważał, że dziewczyna z pewnością wiele skorzysta na możliwej wizycie. Po drugie, co ważniejsze, pochodziła z plemienia Noldorów zaś wówczas krewki Fëanor począł głośno sarkać przeciwko życzeniom oraz władzy Valarów. Ów starszy elf, z powodu swego rozsądku oraz przenikliwości nieraz nazywany jasnowidzem, dostrzegał wszelkie możliwe problemy wynikające z udziału Noldorów w swej awanturze. Dobrze pokazać będzie jak plemiona elfów potrafią żyć w harmonii, pomimo coraz gorszych relacji Fëanora z Ingwëm i Fëanor z innymi mieszkańcami Amanu. Widząc skrzące z podniecenia oczy Nimwen, czuł, że podjął właściwą decyzję.
Od Autorki: Koncept uczniów Valarów jako osób szczególnie szanowanych to mój pomysł, ale uważam, że mający uzasadnienie biorąc pod uwagę umiejscowienie akcji w Valinorze. Nie tolerowałam Ingwego co jako jedyną zasługę miał "siedzenie u stóp tronu Manwëgo" i wymyśliłam dla niego idealną rolę w pałacu!
Planuję też wersję po angielsku, sama nie wiem kiedy powstanie.
