Bardzo dziękuję za komentarze pod AF :)
Beta: Filigranka, której serdecznie za to dziękuję.
Przy powstaniu tego ff pomogła mi również Badhbh której również należą się moje podziękowania :)
Nerwowo otworzyłam laptopa. Zmartwiłam się brakiem nowych wiadomości od Sherlocka i Irene. Ostatnia doszła do nas cztery tygodnie temu i informowała, że dopadli drugiego z morderców i szukają śladów trzeciego. Sherlock pytał w niej też o stan spraw tu na miejscu. W zasadzie teraz nie ma już obaw, że gdy się ujawni, przyjadą policjanci i zakują go w kajdanki. Mycroft dopilnował, żeby imię Sherlocka zostało dokładnie oczyszczone.
— Są jakieś informacje od Shera? — zapytała Mary, która od kiedy John wrócił na Baker Street, mieszka ze mną.
— Żadnych...
— Szkoda... – westchnęła. — Herbaty?— zgodziłam się i poszła do kuchni przygotować napój.
Odświeżyłam stronę i wtedy usłyszałam dźwięk maila.
— Właśnie coś dostałam!— wykrzyknęłam i szybko go otworzyłam. Mary przyszła z kuchni, pochyliła się mi przez ramie i razem przeczytałyśmy: „Załatwcie mi prace w kostnicy. Wróciliśmy. CP". Popatrzyłam na nią zdziwiona.
— Nareszcie!— odetchnęła z ulgą i wyjęła telefon. — Bill, pamiętasz o tej przysłudze, którą obiecałeś mi wyświadczyć? — wysłuchała odpowiedzi i uśmiechnęła się. — Nazywa się Charles Poirot, jest moim bliskim przyjacielem i musi poduczyć się z dziedziny... — popatrzyła na mnie.
— Chorób serca — podsunęłam szeptem. Mary powtórzyła moje słowa, przez chwilę słuchała mężczyzny po drugiej stronie, pożegnała się i odłożyła słuchawkę.
— Napisz mu, ze spokojnie może jutro przyjść do pracy – poprosiła. — Wygląda na to, ze nasz Sher za niedługo się ujawni — dodała z uśmiechem.
— Ciekawa jestem, jaki ma plan co do swojego powrotu. Niepokoi mnie sprawa trzeciego mordercy. Nic o nim nie wspomniał.
— Wszystkiego dowiemy się jutro – stwierdziła.— Ja pójdę się już myć, bo coś się mi wydaje, że to będzie ciężki dzień.
— Idź... Co do jutra masz rację, ja się już pójdę położyć — powiedziałam, zamknęłam laptopa i, życząc jej dobrej nocy, poszłam do swojego pokoju. Zasnęłam bardzo szybko.
O dziewiątej przyjechałem pod budynek Scotland Yardu. Jak co rano poszedłem do pokoju socjalnego, by wypić kawę. Tam spotkałem zdenerwowaną Sally.
— Coś się stało?— zapytałem.
— Bo widzi pan, panie inspektorze — odpowiedziała, nalewając wody do czajnika i włączając go — od pewnego czasu spotykam się z sierżantem Danielem Cristo... Mieliśmy się spotkać w sobotę wieczorem. Problem polega na tym, że od kiedy go widziałam ostatni raz – w piątek, gdy wsiadał do taksówki – nie miałam z nim kontaktu... Wydzwaniałam do niego kilka razy, niestety, bez skutku. W jego mieszkaniu nie byłam, bo nawet nie wiem, gdzie ono jest. Martwię się o niego...
— Rozumiem. Sally, pewnie zgubił gdzieś telefon. Jeśli nie pojawi się do końca naszej zmiany, pojadę go poszukać — obiecałem. Wziąłem kawę i wróciłem do biura. Zabrałem się za przeglądanie akt sprawy dotyczących pożaru w centrum Londynu. Zginął dwudziestolatek. Gdyby nie to, że znaleziono tam ślady benzyny, wszyscy myśleliby, że po prostu zasnął z papierosem. Czysty chłopak, żadnych imprez, narkotyków, awantur. Włączyłem komputer z zamiarem sprawdzenia poczty. Gdy otworzyła się mi przeglądarka moją uwagę przykuł artykuł zatytułowany: „Śledztwo w sprawie tajemniczej śmierci Meksykanina umorzone". Przeczytałem go szybko, bo interesowała mnie ta sprawa. Mężczyzna zginął w swoim domu. Ostatni raz żywy widziany był z jakąś młodą kobietą, którą zaprosił do siebie. W domu nie znaleziono jednak żadnych dowodów na to, że dziewczyna w ogóle tam była. Jakby tego było mało, zapadła się pod ziemię. Policja postanowiła rozwiązać tę sprawę, bo rok wcześniej w Australii w podobnych okolicznościach zginął inny mężczyzna. Około dwunastej dostaliśmy wezwanie na Baker Street. Mężczyzna, który zadzwonił, powiedział, żebyśmy natychmiast przyjechali, ponieważ znalazł ciało jednego z najemców. Wziąłem ze sobą Sally oraz dwóch innych ludzi. Na miejscu otworzył nam około osiemdziesięcioletni, dość żywotny mężczyzna.
— Dobrze, że panowie przyszli! – wykrzyknął. — Jestem gospodarzem tego domu – wyjaśnił.— Dwadzieścia minut temu poszedłem sprawdzić, co się dzieje z jednym z moich najemców. Znalazłem go martwego…— mówił w drodze do mieszkania zmarłego. Wchodząc do mieszkania poczuliśmy lekki przeciąg. W kuchni przy stole zobaczyliśmy mężczyznę, który wyglądał, jakby przysnął na krześle. Tylko zapach świadczył o tym, że nieszczęśnik wyzionął ducha. Gdy podnieśliśmy jego głowę i zobaczyliśmy twarz, Sally wpadła w histerię. Denatem był nie kto inny, jak nasz współpracownik Daniel Cristo. Poprosiłem moich ludzi, żeby ją wyprowadzili oraz, by zadzwonili po posiłki. Zauważyłem, że trup ma coś wsadzone do kieszeni. Założyłem rękawiczki i wyjąłem przedmiot, który okazał się być złożoną kartką. Rozłożyłem ją, a ze środka wypadło kilka rudych włosów. Zaintrygowany, schowałem je do woreczka na dowody. Przyjrzałem się listowi. Został on napisany na komputerze, czcionką imitującą pismo. Jego treść brzmiała następująco: „Jimmi sie mylił. Ty nie jesteś zwyczajny, bo gdybyś był, to po prostu byś się zabił... Gra się zaczęła. Tym razem definitywnie przegrasz. SM".
