Takiego szturmu jeszcze nigdy wcześniej nie przeżyli. Hordy bestii nacierały ze wszystkich stron i z każdą chwilą coraz bardziej niszczyły barierę otaczającą Nihon. Pojawiły się nagle, znienacka i całkowicie zaskoczyły mieszkańców miasta. Owszem, potwory zjawiały się często i wojownicy potrafili je przepędzić, jednak zazwyczaj były to pojedyncze przypadki. Zwabione zapachem ludzi podchodziły do bariery, gdzie szybko zostawały pokonywane przez strażników strzegących granicy miasta.
Dzisiejszy atak był masowy. Bestie nacierały ze wszystkich stron jednocześnie, a ich liczba z każdą chwilą wzrastała.
Kurogane odciął głowę jednemu z potworów, ale nie miał czasu na odpoczynek, ponieważ od razu zaatakowały go dwa następne. Ciął mieczem nieustannie i w pewnym momencie stracił rachubę, ile bestii zdążył już zabić. Jednakże, niezależnie od tego, jak wiele trupów leżało wokół niego napierających stworzeń zdawało się nie ubywać.
Niebo stawało się różowe, gdy słońce powoli chowało się za horyzontem. Walka trwała już długo, wojownicy byli wyczerpani, a nic nie zwiastowało szybkiego końca.
- Kurogane!
Ninja odwrócił się słysząc znajomy głos. Souma próbowała podejść do niego, jednak nie potrafiła przebić się przez tłum bestii i ludzi walczących między nimi.
- Księżniczka Tomoyo jest coraz słabsza! – zawołała, starając się przekrzyczeć odgłosy bitwy. – Niedługo nie będzie już w stanie utrzymywać bariery i bestie dostaną się do miasta!
Kurogane zaklął. Nie było dobrze i sytuacja z każdą minutą stawała się gorsza. Dopóki istniała bariera otaczająca miasto ludzie byli bezpieczni. Strażnicy walczyli przy granicy, a pozostali mieszkańcy znajdowali się poza zasięgiem potworów. Jednak, jeżeli Tomoyo starci siły, bariera zniknie i wojownicy nie będą w stanie powstrzymać tylu bestii przed dostaniem się do środka.
- Idę do niej! – zawołał do Soumy. – Dasz sobie tutaj radę?
Dziewczyna przytaknęła i wskazała w kierunku innych strażników pokazując Kurogane, że nie zostawi jej samej bez niczyjej pomocy. Mężczyzna skinął głową. Nie zwlekając dłużej przekroczył barierę i pobiegł w stronę pałacu.
Kiedy dotarł do miejsca, gdzie Tomoyo odprawiała rytuał nie tracił czasu na pukanie tylko gwałtownie pchnął drzwi i wszedł do środka.
Tomoyo klęczała na podłodze, odwrócona do niego plecami. Ręce miała złożone do modlitwy i chociaż Kurogane nie widział jej twarzy był pewien, że jej oczy są zamknięte. Księżniczka była skupiona i skoncentrowana na utrzymaniu bariery tak bardzo, że nie usłyszała jego gwałtownego wtargnięcia.
Kurogane miał wrażenie, że cofnął się w czasie albo przynajmniej doświadczył déja vu. Już raz widział kapłankę, tak samo osłabioną i wyczerpaną, starającą się ze wszystkich sił ocalić miasto i jego mieszkańców.
Kiedy jego matka umarła był jeszcze dzieckiem i nie potrafił jej pomóc. Nie mógł jednak dopuścić, aby ten sam los spotkał Tomoyo. Nie pozwoli na to, by po raz kolejny bliska mu osoba straciła życie z tego samego powodu!
- Jak się czujesz? – zapytał podchodząc do kapłanki i wyrywając ją z transu.
- Kurogane? – głos Tomoyo był słaby, ale mimo wyczerpanie dziewczyna uśmiechnęła się na jego widok. – Byłam pewna, że tu przyjdziesz.
- Mh – wojownik mruknął w odpowiedzi. – Obiecałem, że będę cię ochraniał.
Kapłanka posłała mu pełne sympatii spojrzenie. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale wydobył się z nich tylko cichy jęk. Tomoyo straciła równowagę. Kurogane złapał ją za ramiona i potrząsnął delikatnie.
- Nic ci nie jest?! – zawołał. Dziewczyna nie odpowiadała przez moment, próbując odzyskać siły.
- Bariera słabnie, Kurogane – powiedziała w końcu. Chwyciła dłoń ninji i popatrzyła na niego zmartwiona. – Jeżeli bestie będą na nią dalej wpadać, nie wytrzymam. – Znowu jęknęła, ale tym razem odtrąciła dłonie Kurogane, które chciały ją przytrzymać i wróciła do poprzedniej pozycji, przygotowując się do kontynuowania modlitwy. – Potrafię wytworzyć inną barierę, znacznie silniejszą od tej. Potwory się przez nią nie przedostaną i będzie się ona utrzymywać przez długi czas - powiedziała zmęczonym głosem.
- Co trzeba zrobić, abyś ją utworzyła? – zapytał wojownik.
- Spróbuj powstrzymać bestie, aby nie ocierały się o obecną barierę. Inaczej nie będę w stanie jej zmienić.
Kurogane przytaknął.
- Odgonię je od bariery – obiecał. - Wytrzymaj jeszcze trochę.
Kapłanka uśmiechnęła się do niego.
- Uważaj na siebie, Kurogane.
Mężczyzna skinął głową i wybiegł z pomieszczenia. Starał się wyrzucić z myśli obraz matki, leżącej na podłodze, nieruchomej i martwej, zwłaszcza, że w pewnym momencie jej twarz zamieniła się w twarz Tomoyo. Kurogane zacisnął gniewnie pięści. Nie pozwoli na to, aby kapłance stała się krzywda!
Kiedy dobiegł do granicy miasta zauważył, że sytuacja zbytnio się nie zmieniła. Bestii wciąż było pełno, poza tym wielu strażników leżało nieżywych lub rannych.
- Nie rób takiej posępnej miny, Kurogane! – Souma pojawiła się obok niego trzymając w dłoni ociekający krwią miecz. – Jest jedna dobra wiadomość. Nic już nie wybiega z lasu. To są wszystkie bestie.
Ninja pozwolił sobie na ciche westchnienie ulgi.
- Co z Tomoyo? – zapytała dziewczyna.
- Musimy odciągnąć te poczwary od bariery. Wtedy ona wytworzy nową i walka się zakończy.
- To nie jest takie proste, Kurogane! – krzyknęła wojowniczka. – Jak chcesz to zrobić?
Kurogane rozejrzał się. Wszyscy walczący skupieni byli przy barierze starając się ze wszystkich sił odganiać od niej bestie. Poza tym, tam było najbezpieczniej. Gdyby spróbowali oddalić się od niej nie mieliby wielkich szans na przeżycie. Jednakże odwrócenie uwagi potworów było jedynym rozwiązaniem.
- Jak wiele z nich posiada skrzydła? – zapytał Soumy.

Nim zdążyła mu odpowiedzieć między nimi stanął ogromny stwór i zamierzył się próbując przebić pazurami pierś wojownika. Kurogane uniknął ciosu i wyciągnął szybko swój miecz.
- Chiryu Jinenbu!
Jego atak był tak silny, że razem z napierającą na niego bestią zlikwidował kilka innych. Kurogane uśmiechnął się pod nosem, po czym odwrócił się próbując zlokalizować Soumę. Dziewczyna stała kilka metrów od niego. Pochylała się nad rannym mężczyzną i próbowała zaciągnąć go wewnątrz bariery, poza zasięg potworów. Kurogane podbiegł do niej i chwycił strażnika, szybko zanosząc go w bezpieczne miejsce.
- Siedem! – krzyknęła do niego Souma. – Tych ze skrzydłami jest siedem. Jest ich niewiele, ale są najsilniejsze.
- Powiedz innym, aby je zabili! – zawołał do niej. - Niech tylko jednego zostawią przy życiu!
- Co chcesz zrobić? – zapytała go, ale nie uzyskała odpowiedzi, gdyż ponownie zostali rozdzieleni.
Kurogane wytarł pot z czoła i zaatakował ponownie. Kątem oka widział, jak Souma przekazuje jego polecenie dalej. Liczył na to, że wojownicy jak najszybciej uporają się ze skrzydlatymi bestiami, i że Tomoyo wytrzyma przez ten czas.
Kiedy Souma pojawiła się obok niego oznajmić, że zadanie zostało wykonane, słońce całkowicie już zaszło.
- Daj mi swoją linę – powiedział do dziewczyny i próbował w ciemnościach namierzyć ostatniego potwora posiadającego skrzydła.
- Po co ci ona? – zapytała wojowniczka. Spojrzała w kierunku, w którym patrzył Kurogane i zamarła.
- Chyba nie myślisz… - szepnęła. – Kurogane, to szaleństwo! Zginiesz!
Ninja już jej nie słyszał. Trzymając w dłoni linę biegł w kierunku ogromnej bestii, której ciało pokryte było bordowymi łuskami. Kilka strzał przeleciało nad jego głową i ugodziło w potwora stojącego mu na drodze. Souma osłaniała go, by mógł jak najszybciej dobiec do celu.
Stanął przed bestią z wyciągniętą liną. Granatowe ślepia spojrzały na niego wściekle. Kurogane szybko wziął zamach i wbił miecz między łuski na nodze potwora. Bestia zaryczała wściekle i machnęła ogonem, ale wojownik zdołał uniknąć uderzenia. Związał szybko linę i zarzucił ją na pysk potwora wywołując u niego furię. Bestia szarpnęła głową. Zaczęła wymachiwać łapami, ale Kurogane nie puścił liny. Nie poluzował uchwytu nawet w momencie, kiedy poczuł, jak ostre szpony wbijają mu się w ramię, targają ubranie i rozszarpują skórę. Jedną ręką wyciągnął miecz z nogi bestii i ponownie ugodził ją, tym razem w brzuch. Bestia przechyliła głowę do tyłu, a wojownik wykorzystał ten moment, by wspiąć się po linie na jej grzbiet. Ostre pazury próbowały go strącić, ale zdołał jej ominąć. Usiadł między skrzydłami i był już poza zasięgiem długich szponów. Ignorując ból w ręce zarzucił linę jeszcze raz, tym razem wokół szyi bestii i mocno pociągnął. Czuł krew spływającą wzdłuż ramienia. Ból stawał się nie do zniesienia, mimo to trzymał mocno i ciągnął z całej siły zmuszając bestię do podniesienia łba i uniesienia się do góry. Ryknęła wściekle, ale nie dała rady się uwolnić. Kurogane pociągnął jeszcze raz, niemal tracąc obraz przed oczami, kiedy rana na jego ramieniu rozerwała się na wskutek mocnego szarpnięcia. Potwór uniósł się kilka metrów wyżej wciąż próbując strącić ze swojego grzbietu wojownika. Mężczyzna trzymał się mocno i niemal modlił, by jego plan się powiódł. Pociągnął jeszcze raz za sznur zmuszając bestię do oddalenia się od bariery. Inne potwory widząc go unoszącego się nad ich głowami odwróciły się w jego stronę i ruszyły za nim, próbując dosięgnąć go pazurami.
Kurogane wykrzywił usta w triumfalnym uśmiechu. Bestie podążały jego śladem, odsuwając się od bariery. Próbowały go dosięgnąć, ale on zmuszał potwora, na którym siedział, do unoszenia się nad ziemią, a pozostałe nie posiadały skrzydeł i nie były w stanie się do niego zbliżyć.
Nie spodziewał się, że plan tak dobrze zadziała i większość potworów ruszy w jego stronę. Prawdopodobnie rana na jego ramieniu i spadające na ziemię krople krwi dodatkowo je wabiły.
- Dobra robota, Kurogane! – usłyszał z dołu głos Soumy. – Odciągnąłeś je od bariery! Spróbuj wytrzymać jeszcze trochę!
Kurogane słyszał krzyki żołnierzy i odgłosy walki, która wciąż rozgrywała się na ziemi. Nie był jednak w stanie nic odpowiedzieć ani dojrzeć. Ból w ramieniu stawał się nie do zniesienia, poza tym wojownik próbował skoncentrować się na podtrzymaniu bestii w powietrzu i ze wszystkich sił starał się utrzymać na jej grzbiecie, mimo jej ciągłego wierzgania.
Nie wiedział, jak długo unosił się w powietrzu. Nie czuł już nic poza bólem. Bolało go rana, bolały go ręce trzymające sznur oraz nogi mocno ściskające boki bestii. Zdawało mu się, że minęła wieczność, nim usłyszał radosne wołania wojowników, że są bezpieczni, że bariera została wzmocniona.
- Kurogane, udało się! – gdzieś pod sobą usłyszał Soumę. – Jesteśmy już za barierą, bestie się nie przedostaną! Podfruń do bariery i skocz!
Bariera… gdzie jest bariera? Kurogane nie widział już nic poza wielkimi plamami. Krzyki zlały mu się w jeden ogłuszający bełkot. Pociągnął za linę, ale nie wiedział czy kieruje bestię w odpowiednią stronę, czy nie. Słyszał pod sobą zawodzenie pozostałych potworów, które wciąż próbowały go dosięgnąć, nie potrafił jednak określić czy znajdują się zaraz pod nim, czy wiele metrów niżej. W głowie mu szumiało, a plamy przed oczami stawały coraz większe i całkowicie uniemożliwiały dostrzeżenie czegokolwiek za nimi.
Kilka potworów wpadło na barierę. Przynajmniej tak mu się zdawało, gdy usłyszał ogłuszające, pełne bólu ryki. Umocniona bariera musiała nie tylko odpychać bestie, ale również je ranić. I dobrze, niech mają za swoje, wstrętne, paskudne…
- Kurogane, uważaj!
Za późno. Bardziej poczuł niż wiedział, że bestia na której siedział również wpadła w barierę. Potwór ryknął przeraźliwie i zatrząsł się tak mocno, że Kurogane ledwo utrzymał się na jego grzbiecie. Bestia wpadła w furię, zaczęła wierzgać i machać kończynami, i Kurogane użył nadludzkiej siły, by utrzymać się i nie spaść. Bordowe skrzydła poruszały się gwałtownie i mężczyzna wiedział, że unoszą się coraz wyżej i wyżej, i że powinien zeskoczyć, zanim nie będzie za wysoko, ale nie mógł tego zrobić, ponieważ zostałby rozszarpany przez wielkie łapska, którymi bestia wymachiwała w szale albo przez ogon, którym nieustannie próbowała go uderzyć.
- Kurogane, nie…!
Usłyszał jeszcze w dole niewyraźny krzyk Soumy, po czym wszelkie głosy umilkły, znajdując się już całkowicie poza zasięgiem jego słuchu. Oddalał się coraz bardziej od bariery, od Nihon i nie panował już nad bestią więc nie mógł zmusić jej do powrotu. Potwór wciąż wył z bólu po uderzeniu w barierę, leciał z szaleńczą szybkością i nadal próbował zrzucić go ze swojego grzbietu. Kurogane resztką sił pociągnął linę i owinął ją wokół swojego pasa przywiązując się mocno do bestii. Upewnił się jeszcze, że więzy są mocne i go utrzymają, po czym plamy przed jego oczami zlały się w jedną wielką, gęstą nicość, która go pochłonęła i odcięła od świata zewnętrznego. Stracił przytomność.

***

Obudziły go wstrząsy. W głowie odczuwał lekkie szumienie, poza tym kiedy uchylił powieki świat zdawał się wirować wokół niego.
ŁUP
Kolejny wstrząs. I następny. Kurogane spoglądał przez chwilę w niebo, na białe chmury, które kręciły się wokół niego i próbował sobie przypomnieć, gdzie jest.
Trudno było mu pozbierać myśli, kiedy świat wywijał takie akrobacje. W pewnej chwili niebo zamieniło się miejscem z ziemią. Zamiast chmur miał nad sobą teraz trawę i drzewa i zastanawiał się, co u licha jest grane.
Dopiero po chwili przypomniał sobie wszystko. Walkę, potwory, ból. Zdał sobie sprawę, że wciąż znajduje się na grzbiecie bestii przywiązany do niej grubymi linami.
I uświadomił sobie coś jeszcze.
To nie świat wykonywał akrobacje tylko bestia próbowała zrzucić go ze swojego grzbietu.
ŁUP
Potwór uderzał ciałem o ścianę skalną usiłując go strącić. Kurogane gratulował sobie w duchu więzów, które trzymały go mocno i chroniły przed upadkiem.
Krótko jednak trwała jego radość z powodu krępującej go liny. Poczuł, że zmienia pozycję i teraz nie był już zwrócony twarzą do ziemi tylko do skały. Bestia machnęła skrzydłami i Kurogane zrozumiał, co chciała zrobić.
- O cholera – zaklął.

Kiedy próby zrzucenia go z siebie nie zadziałały, bestia obmyśliła inną metodę. Chciała uderzyć plecami o skałę przerabiając wojownika na krwawą miazgę na swoim grzbiecie. Kurogane obserwował z rozwartymi szeroko oczami, jak ściana przybliża się do niego w zastraszającym tempie. Jedną ręką po omacku wymacał miecz schowany gdzieś za paskiem spodni i wyciągnął go tnąc na oślep. Poczuł, że więzy puszczają i kiedy już jego twarz miała spotkać się ze ścianą, zsunął sznury i runął w dół. Bestia uderzyła o skałę sekundę po tym, jak oswobodził się z więzów. Teraz jednak całkowicie ześlizgnął się z pleców potwora i w ostatnich chwili chwycił ręką liny, która wciąż opleciona była wokół paszczy stwora. Poczuł szarpnięcie, kiedy lina napięła się i zawisnął kilkanaście metrów nad ziemią trzymając się sznura tylko jedną ręką.
Bestia widząc go w dole próbowała dosięgnąć go łapami. Był jednak zbyt nisko, by mogła go chwycić. Rozwścieczona zaczęła się zniżać bezskutecznie próbując go złapać. Kiedy znajdowali się już kilka metrów nad ziemią, Kurogane puścił linę. Upadł z głośnym łoskotem. Nie miał jednak czasu zastanawiać się czy ma jakąkolwiek część ciała złamaną, gdyż bestia opadała wprost na niego, całym swoim ogromnym ciałem. W ostatniej chwili zdołał przetoczyć się na bok unikając uderzenia. Poderwał się na nogi i wyciągnął przed siebie miecz. Potwór stanął przed nim i zaryczał wściekle. Rozwarł szeroko paszczę pozbywając się całkowicie oplatających go sznurów. Kurogane zobaczył gruby, bordowy ogon zmierzający w jego stronę i odskoczył. Po chwili cztery szpony próbowały wbić mu się w ciało, ale ich również uniknął. Uniósł miecz i uderzył nim z całej siły w szeroką łapę potwora. Bestia zawyła z bólu. Korzystając z jej chwilowej nieuwagi, Kurogane podbiegł bliżej i wbił miecz w jej nogę obok miejsca, w które uderzył wcześniej, gdy próbował się na nią wspiąć. Tym razem cios był silniejszy i wojownik zmusił bestię do ugięcia nóg. Szybko wyciągnął miecz, cofnął się i wykonał zamach. Jednym, płynnym ruchem pozbawił bestię głowy. Szerokie skrzydła zatrzepotały gwałtownie, ogon uniósł się nad ziemią, po czym potężne cielsko znieruchomiało i upadło wprost przed Kurogane.
Ninja wytarł dłonią pot z czoła i odetchnął z ulgą.
- Jesteś świętym Jerzym?
Na dźwięk cichego głosu, drgnął gwałtownie i odwrócił się z wyciągniętym mieczem. Opuścił go jednak natychmiast, widząc przed sobą chłopca w płaszczu podróżnym wpatrującego się w niego z zachwytem.
- Kim? – zapytał.
- Świętym Jerzym – powtórzył chłopak z miną wyrażającą czysty zachwyt. – Czytałem o nim w książkach. To patron rycerzy, zabił smoka, tak jak pan teraz.
- Nie jestem Jerzy – prychnał wojownik. – Jestem Kurogane. A to nie smok tylko głupia, durna poczwara.
Chłopak zdawał się być nieporuszony odpowiedzią. Wciąż wpatrywał się w wojownika z podziwem w brązowych oczach.
- Jestem Syaoran – przedstawił się. – O rany, pan jest ranny!
Kurogane dopiero teraz przypomniał sobie o ranie na ramieniu i jak na zawołanie ból powrócił, a krew na nowo zaczęła spływać wzdłuż jego ręki.
- Nie mów do mnie „pan" – mruknął. - Jest tu gdzieś jakaś wioska? – zapytał, próbując jednocześnie zatamować krwawienie.
- Nie – odpowiedział Syaoran. – Nigdzie w pobliżu nie ma żadnej osady, ale ja mogę opatrzyć twoją ranę Kurogane. Mam ze sobą apteczkę.
Kurogane był zbyt zmęczony i obolały, aby się spierać, dlatego pozwolić poprowadzić się do niewielkiego ogniska, przy którym leżał plecak i koc.
- Jesteś sam? – zapytał. Chłopak skinął głową, a Kurogane zaklął w myślach. Rozejrzał się dookoła, ale widok jaki ujrzał nie był zachęcający. Z jednej strony miał przed sobą ścianę skalną, wysoką i stromą, z drugiej zdającą się ciągnąć bez końca kamienistą drogę bez żadnej roślinności.
- Co, u licha, robisz w miejscu takim jak to? – popatrzył na dzieciaka podejrzliwie. Syaoran spojrzał na niego ze smutkiem w brązowych oczach.
- Szukam pomocy dla księżniczki - odpowiedział.
- Eh? – Kurogane uniósł pytająco brew.

Chłopak wskazał mu miejsce na kocu, a kiedy wojownik usiadł, zaczął szperać w swoim plecaku w poszukiwaniu apteczki. Odsunął potargany materiał na ramieniu Kurogane i skrzywił się na widok rany.
- Wygląda okropnie – powiedział. – Opatrzenie jej będzie bolało.
Mężczyzna prychnął w odpowiedzi. Był wojownikiem, do diaska, ból był nieodłączną częścią jego życia. Bardziej od bólu obawiało go, dlaczego pozwala się opatrywać obcemu dzieciakowi. Ale Syaoran patrzył na niego swoimi szczerymi, brązowymi oczami i Kurogane czuł, że może mu zaufać, czego oczywiście nigdy na głos by nie przyznał.
Chłopak zabrał się za opatrywanie jego rany, a on zaczął analizował swoją sytuację.
Był ranny, znajdował się na jakimś odludziu, daleko od domu. Nie wiedział, jaka odległość dzieli go od Nihon, ale spodziewał się, że jest to spory dystans. Kiedy bestia zerwała się do lotu zapadł zmrok, a teraz słońce świeciło wysoko na niebie. Przez całą noc był nieprzytomny i nie potrafił stwierdzić, jak szybko bestia leciała, czy zatrzymała się po drodze, a jeżeli tak to ile razy i na jak długo. Nie wiedział nawet, w którym kierunku poleciała. Krótko mówiąc - nie wiedział nic.
- Gdzie jesteśmy? – zapytał Syaorana. Chłopak oderwał wzrok od jego rany i spojrzał na niego zamyślony.
- Nie wiem dokładnie, co to za miejsce – powiedział. – Ostatnią osadę mijałem osiem dni temu. Według mapy…
- Mapy?! – Kurogane poderwał się gwałtownie i syknął, gdy rana na ramieniu przypomniała mu o swoim istnieniu. – Masz mapę?
- Tak… - odpowiedział chłopak zaskoczony jego reakcją. Włożył dłoń do kieszeni płaszcza i wyciągnął z niej zwiniętą kartkę papieru. Podał ją Kurogane i ten rozwinął ją pospiesznie. Przez chwilę wpatrywał się w nią ze zmarszczonym czołem.
- Gdzie jest Nihon? – zapytał i odwrócił mapę spodziewając się znaleźć kontynuację na jej odwrocie.
- Nihon? Co to jest? – zapytał Syaoran.
- Mój dom – mruknął mężczyzna.
Chłopiec spojrzał na niego ze skruchą. Wyglądał, jakby obwiniał się za brak miejscowości Kurogane na mapie.
- Na tej mapie nie ma zbyt wiele… Yukito narysował mi tylko, jak dotrzeć z naszego królestwa do jego znajomego czarodzieja.
- Skąd jesteś? – zapytał wojownik.
- Z Clow – odpowiedział chłopak i uśmiechnął się na wspomnienie swojego domu. – To jest śliczne miejsce! Położone na pustyni, znajdują się tam wspaniałe ruiny!
- Nigdy nie słyszałem o Clow – mruknął Kurogane. Nigdzie w pobliżu Nihon nie było żadnego Clow, poza tym na mapie chłopaka nie znalazł swojego miasta. Co więcej, nie było zaznaczonego żadnego miejsca, żadnej rzeki, której nazwa brzmiałaby znajomo. Westchnął zrezygnowany.
- Co z tą twoją księżniczką? – zapytał po chwili. Nie był zbyt ciekawy, jednak widząc przejęcie chłopaka, kiedy o niej wspomniał miał wrażenie, że po prostu wypada zapytać.
- Księżniczka Sakura jest wspaniałą osobą – szepnął Syaoran, a jego oczy zalśniły na samą myśl o dziewczynie. Chłopak powrócił do opatrywania rany nie przestając mówić. – Przyjaźnimy się od dziecka. Jest bardzo dobra, szlachetna i uczynna. Jednak… kilka tygodni temu zapadła w tajemniczy sen...– szepnął i zacisnął mocno dłoń na ramieniu Kurogane nie będąc świadomym, że wbija paznokcie w jego ranę. – Ktoś podał jej eliksir, który ją uśpił. Nie wiemy, co zrobić, by ją obudzić! Brat księżniczki, król Clow, wypróbował już wszystkie znane nam sposoby. W końcu Yukito, dworski czarodziej i przyjaciel króla, wysłał mnie, bym poprosił o pomoc czarodzieja, którego poznał jakiś czas temu.
Kurogane skinął w milczeniu głową. Widząc oddanie i smutek na twarzy chłopaka poczuł się niezręcznie i nie wiedział, jak się zachować. Nie powiedział więc nic i czekał w milczeniu, aż Syaoran opatrzy jego ranę.
- Skończyłem – powiedział chłopak po kilku minutach i zaczął zbierać zakrwawione opatrunki. – Straciłeś dużo krwi Kurogane, a z takim sprzętem, jaki mam nie mogłem zbyt dobrze tego opatrzyć, ale jeżeli pójdziesz ze mną do domu czarodzieja on na pewno ci bardziej pomoże.
Kurogane pomyślał, że nie potrzebuje niczyjej pomocy. Bardziej interesowało go co innego.

- Ten czarodziej ma w domu jakąś większą mapę?
- Nie wiem – Syaoran zarumienił się po raz kolejny czując się winnym, że ma tak okrojoną mapę. – Nie znam tego maga, ale na pewno będzie się orientował. Jeżeli zaraz ruszymy, jutro wieczorem u niego będziemy. Mam nadzieję, że opatrunek wytrzyma do tego czasu i będziesz miał wystarczająco siły, by tam dojść.

Wojownik spojrzał na niego oburzony. Jakakolwiek sugestia, że jest słaby była dla niego obrazą. Powstrzymał się jednak od komentarza widząc przejętą twarz chłopaka.
- Zanim ruszymy proponuję coś zjeść – powiedział Syaoran. – Mam jeszcze trochę pożywienia w plecaku. Do jutra wystarczy.
Dopiero teraz Kurogane uświadomił sobie, jak bardzo był głodny. Od wczoraj nic nie jadł, a ostatnie godziny były dla niego wyczerpujące. Przyjął od chłopaka ofiarowane mu owoce. Wgryzając się w słodkie jabłko zastanawiał się, jak się czuje Tomoyo, ile osób w jego wiosce zostało rannych i kiedy u licha, wróci do domu.

***

W pokoju krzątali się cicho uzdrowiciele próbując nie zakłócić jej odpoczynku. Souma siedziała na krześle obok łóżka i ze skupioną miną czyściła ostrze swojego miecza. Miała na czole niewielki opatrunek, na dłoniach i nogach kilka zadrapań, ale poza tym we wczorajszej walce nie zaznała żadnych poważniejszych obrażeń.
- Jak długo tutaj siedzisz? - zapytała ją Tomoyo.
Wojowniczka drgnęła nieznacznie, wytrącona z zamyślenia i spojrzała na leżącą w łóżku kapłankę. Tomoyo wyglądała na bardzo słabą i zmęczoną, zdawała się ginąć w gąszczu pokrywającej ją pościeli.
- Jakiś czas - odpowiedziała. Schowała miecz do pochwy i położyła go na niewielkim stoliku. - Śpij, powinnaś jeszcze odpocząć.
- Leżę od wczoraj i na nic mi nie pozwalacie - kapłanka uśmiechnęła się słabo. - Jestem zmęczona, ale nie tak bardzo, abym nie mogła z nikim porozmawiać.
- Nie jestem taka pewna - Souma podeszła do przyjaciółki i przyjrzała jej się z bliska ze zmarszczonym czołem. - Gdybyś była na naszym miejscu i znalazła siebie nieprzytomną i prawie nie oddychającą, rozumiałabyś nasz niepokój.
- Utworzenie nowej bariery było bardzo męczące – przyznała kapłanka. - Zwłaszcza po tym, jak musiałam starać się, by stara się utrzymała. Nie uważam jednak, że zrobiłam więcej od innych. Gdyby nie pomoc strażników nie dałabym rady. Zwłaszcza Kurogane... Niedługo po tym, jak ode mnie wyszedł byłam w stanie utworzyć nową barierę. Jak on się czuje?
Souma nie odpowiedziała. Uciekła spojrzeniem i zdawała się być niezwykle zainteresowana wzorem linii na pościeli księżniczki. Kapłanka od razu zauważyła jej napięcie.
- Coś się stało, Souma? - zapytała. Widząc minę dziewczyny rozszerzyła szeroko oczy i zacisnęła dłonie na jej nadgarstku. - On nie...
- Nie. Nie umarł - przerwała jej wojowniczka. - Przynajmniej mam taką nadzieję.
Souma wstała z krzesła i podeszła do okna patrząc posępnie na zewnątrz. Założyła dłonie na piersi i w skrócie zrelacjonowała przyjaciółce wydarzenia z wczorajszej walki.
- Musiał stracić kontrolę nad bestią - powiedziała pod koniec. - Kierował ją we właściwym kierunku, ale na nieodpowiedniej wysokości. Kiedy znaleźli się nad barierą nie mógł skoczyć, ponieważ był za wysoko. Potem bestia dotknęła nogami bariery i wpadła w furię. Zaczęła oddalać się od naszej granicy jednocześnie próbując strącić Kurogane. Nie wiem, co się z nim stało, gdyż zniknęli nam z oczu. Poszłam z kilkoma strażnikami zbadać okolicę, myśląc, że może Kurogane gdzieś tam jest i potrzebuje pomocy, ale niczego nie znaleźliśmy. Poza tym, baliśmy się iść za daleko, ponieważ mimo, iż bestie zostały przepędzone nie wiedzieliśmy jak daleko uciekły...
Po jej słowach w pokoju zaległa cisza. Uzdrowiciele wyszli jakiś czas temu i dziewczyny zostały same pogrążone w ponurych myślach.
- On jest silny - powiedziała w końcu Tomoyo. Spojrzała na Soumę i wojowniczka mogła dostrzec łzy zbierające się w jej jasnych oczach. Kapłanka jednak nie pozwoliła, by emocje wzięły nad nią kontrolę. - Kurogane jest doskonałym wojownikiem. Jestem przekonana, że gdziekolwiek teraz jest, wróci do nas bezpiecznie.

***

- Tutaj była wioska - powiedział Syaoran, kiedy mijali niewielką osadę, albo raczej miejsce, które osadą kiedyś było. Po chatach zostały teraz tylko ruiny. Żadna konstrukcja nie uchowała się w całości. Przynajmniej tak myśleli dopóki ich oczom nie ukazał się sporych rozmiarów dom, znajdujący się kilkadziesiąt metrów dalej. Był odizolowany od reszty wioski. Mimo, iż znajdował się w dużej odległości od nich, widzieli doskonale, że na nim czas nie odcisnął swojego piętna. Dom był duży, inny od pozostałych budynków w osadzie. Znajdujące się w wiosce zgliszcza musiały być niegdyś niewielkimi, ubogimi chatami, a stojący na odludziu budynek wyróżniał się wielkością i bogactwem. Miał dwie strzeliste wieże, które nadawały mu wygląd niewielkiego zamku, wybudowany był z kamienia, a farba na ścianach ani nie zblakła, ani się nie zdarła. Stojąc z boku i patrząc na opuszczoną wioskę oraz na oddalony od niej dom trudno było nie dostrzec kontrastu, który tak jak teraz musiał być widoczny równie mocno kilkadziesiąt lat wcześniej, gdy osada przebrzmiewała życiem.
- Imponujący, prawda? - spytał Syaoran spoglądając na dom. Wojownik wydał z siebie cichy pomruk i utkwił wzrok w jednej z wież.
Nagle, w jednym z pomieszczeń zapaliło się światło.
- Kurogane, widziałeś? – zapytał chłopiec podchodząc bliżej. – Tam ktoś mieszka.
Mężczyzna skinął głową. Wolno ruszył za Syaoranem. Minęli ruiny starej świątyni i skierowali się prosto do wielkiego domostwa.
Otaczała ich całkowita cisza, znikąd nie dochodziły żadne odgłosy ani szmery. Nigdzie nie było śladu po jakiejkolwiek roślinności, więc wiejący lekko wiatr był bezszelestny, nie miał na swej drodze żadnych liści, które mógłby przesunąć, żadnej gałęzi, jaką byłby w stanie wprawić w ruch. Ani jednego zwierzęcia czy owada. Zupełna pustka, pozbawiona życia przestrzeń posiadająca jedyny ślad żywotności w postaci ruin małych chat. Tylko ten stojący na uboczu dom nie pasował do obrazu, zdawał się być przewidzeniem, iluzją.
Powietrze wokół nich zgęstniało, albo przynajmniej takie mieli wrażenie, gdy z każdym krokiem przybliżali się do tajemniczego domu. Kurogane poczuł że dłonie ma mokre od potu, a wzdłuż jego kręgosłupa przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Spojrzał na Syaorana, który nagle zwolnił, a jego kroki przestały być pewne. Poruszał się teraz powoli, niezdecydowanie i co chwilę rzucał niepewne spojrzenie przez ramię, na idącego za nim wojownika.
Kiedy znaleźli się kilka metrów od domu, obaj usłyszeli dobiegający z wewnątrz nieprzyjemny, szyderczy śmiech i odgłos tłuczonego szkła. Spojrzeli po sobie zdziwieni. Nagle śmiech ucichł, wszystkie światła zgasły, a w jednym pokoju rozległy się ciche dźwięki muzyki.
Na tę nagłą zmianę Syaoran zatrzymał się i cofnął parę kroków. Spojrzał na Kurogane i wpjownik mógł bez problemu rozpoznać emocję czającą się w jego oczach. Strach.
- Kurogane, chodźmy stąd – powiedział cichym głosem nie przestając się cofać. – Ja wiem, co to za miejsce. Yukito wspominał mi o nim, ale mu nie uwierzyłem, a potem w ogóle o tym zapomniałem!
Wojownik spojrzał na niego pytająco.
- To jest nawiedzony dom – szepnął Syaoran, jakby w obawie, że mówiąc głośniej sprowadzi na nich nieszczęście. – Podobno przed laty wydarzyła się tu jakaś tragedia i od tej pory w domu zaczęło straszyć. Tak! – chłopiec uderzył się dłonią w czoło. – Yukito mówił mi, że przerażeni mieszkańcy opuścili wioskę, kiedy jeden z domów został nawiedzony przez duchy! Że też od razu tego nie skojarzyłem! Kurogane uciekajmy stąd!
Chłopiec zaczął biec chcąc znaleźć się jak najdalej od tajemniczej posiadłości. Kurogane spojrzał na niego z pobłażaniem. Już chciał powiedzieć, że w żadne duchy nie wierzy, gdy okna za jego plecami otworzyły się z hukiem i różne głosy zaczęły dochodzić ze wszystkich pomieszczeń. Mężczyzna otworzył szeroko oczy i cofnął się nieznacznie, nie spuszczając wzroku z poruszających się szybko okiennic. Nie wiedział, co wprawiało je w ruch, gdyż wiatr był na to za słaby. Trzepotały gwałtownie, uderzając głośno o ściany. Towarzyszyły im głosy. Kurogane próbował wsłuchać się w różne słowa wypowiadane przez liczne osoby. Słowa, które mimo, że donośne, brzmiały dziwnie odlegle i nierealnie. Nim zdążył jednak zastanowić się nad tym dłużej okna zamknęły się nagle, a wszelkie odgłosy umilkły, jakby wcześniej w ogóle ich nie było.
Kurogane zamrugał nie wiedząc, co się dzieje. I wtedy, w oknie na dole poruszyła się firanka.
Pobaw się ze mną...
Cichy, dziecięcy głos dobiegł z wnętrza budynku. Kurogane odwrócił się i spojrzał na Syaorana, który znajdował się kilkanaście metrów dalej. Machał do niego energicznie ręką, chcąc by do niego podbiegł.
Chodź się ze mną pobawić! Pokażę ci moje zabawki! No chodź, na co czekasz?
Mężczyzna przełknął ślinę. Utkwił wzrok w oknie na parterze. Miał wrażenie, że widzi tam jakiś ruch, bladą rękę zaciśniętą na firance. Dłoń zniknęła błyskawicznie i wojownik nie był pewien czy naprawdę tam była, czy może tylko mu się zdawało. Wolał tego nie sprawdzać. Odwrócił się, by pobiec do Syaorana, gdy coś przykuło jego uwagę.
Powoli odwrócił głowę. Spojrzał w inne okno, znajdujące się na piętrze. I zamarł.
Stała tam niewielka postać. Dziecko. Dotykało dłonią szyby i patrzyło wprost na Kurogane. Miało długie, pofalowane włosy opadające na twarz. Wojownik nie był w stanie dojrzeć koloru jego oczu, ale nawet z tej odległości widział ich pusty, martwy wyraz. Drobna postać, niemożliwie wychudzona i nieszczęśliwa patrzyła na niego prosząco, jakby błagała, by ją stąd zabrał, uwolnił. Kurogane zawahał się. Opanował pierwszy odruch, jakim była chęć ucieczki i zrobił kilka kroków w kierunku domu, nie spuszczając wzroku ze stojącej przy oknie zjawy. Nim jednak zdążył się odezwać, wykonać jakikolwiek ruch, samotna postać zniknęła, tak nagle jak się pojawiła. Wojownik zamrugał i spojrzał jeszcze raz w to samo miejsce, ale nikogo już tam nie było. Duch zniknął nie pozostawiając po sobie żadnego śladu.
Ale Kurogane wiedział, że tej wychudłej twarzy i nieszczęśliwych oczu nie zapomni do końca życia.

***

- Nie wraca.
Tomoyo odstawiła herbatę i zapatrzyła się na zachodzące słońce. To już prawie czterdzieści osiem godzin, a Kurogane nie dał żadnego śladu życia. Nie wiedziała, gdzie jest, czy jest ranny i potrzebuje pomocy. Nie była nawet pewna czy żyje. Nieustannie grupy strażników były wysyłane na poszukiwania, ale nikt nie natknął się na żaden ślad mogący zaprowadzić ich do wojownika.
- Gdybym była silniejsza, Kurogane nie musiałby odciągać bestii – powiedziała cicho. – Powinnam była się bardziej starać i...
- Przestań się obwiniać – Souma podeszła do niej i potrząsnęła nią delikatnie. – Ostatnie, czego Kurogane by chciał, to ty mająca do siebie pretensje!
Tomoyo spojrzała na nią smutno. Wiedziała, że przyjaciółka ma rację. Obwinianie siebie w niczym nie pomoże, mimo to nie potrafiła przestać myśleć o tym, że gdyby tylko była silniejsza sprawy potoczyłyby się inaczej. Strażnicy nie odnieśliby ran, kilku z nich nie straciłoby życia, a Kurogane siedziałby teraz przy niej w ciszy pijąc swoją herbatę i słuchając jej paplaniny i żartów.
Często tak spędzali wieczory. Kiedy tylko Kurogane i Souma wolni byli od zajęć przychodzili do niej. Wojowniczka z radością i ochotą, Kurogane zazwyczaj ściągany siłą przez jedną z nich. To już był rytuał, trwający od kilkunastu lat i Tomoyo nie wyobrażała sobie, że mógłby się on tak nagle urwać, albo po prostu pomniejszyć o jedną osobę.
- Chciałabym wiedzieć, gdzie on jest - szepnęła. - Albo przynajmniej wiedzieć, że jest bezpieczny.
- Nie zapominaj, że to jest Kurogane - powiedziała Souma. - Jedna bestia to za mało, aby go pokonać.
Tomoya uśmiechnęła się do niej. Słowa Soumy miały ją pocieszyć i spełniły swoje zadanie. Może to niewiele, ale wiara wojowniczki w Kurogane i jego umiejętności jej samej przynosiła nadzieję. Znała Kurogane od wielu lat. Widziała go nieraz walczącego albo trenującego innych strażników i wiedziała, że niewiele jest osób tak silnych jak on. Ale jak utalentowany by nie był, był tylko człowiekiem. Długowiecznym, owszem, ale człowiekiem.
Dlatego mimo wiary w jego zdolności nie potrafiła wyzbyć się lęku.

***

Pogoda zmieniła się nagle i to nie na taką, jaką wojownik by sobie życzył. Rano, kiedy obudził się obolały po spaniu na nierównej, skalistej ziemi, niebo pokryte było deszczowymi chmurami, które zawisły nad jego głową zwiastując mu ponury, nieprzyjemny dzień. Teraz deszcz im już nie zagrażał. Zamiast tego zanurzeni byli do kolan w śniegu, a gęste, mokre płatki spadały z nieba wprost na ich włosy, rzęsy i policzki. Kurogane nie miałby nic przeciwko śniegowi, gdyby nie towarzyszył mu ten cholerny mróz, a on miał na sobie coś więcej niż postrzępiony, splamiony krwią podkoszulek i cienkie spodnie. Syaoran miał swój płaszcz podróżny, który choć w nikłym stopniu chronił go przed zimnem. Mimo to, chłopiec szczękał zębami i co chwila spoglądał na towarzysza przepraszająco, obwiniając się, że nie ma drugiego płaszcza.
- Jeszcze tylko kilka kilometrów, Kurogane - powiedział chcąc pocieszyć towarzysza. - Według mapy już niedługo powinniśmy dojść do domu czarodzieja. Yukito mówił mi, że on mieszka w mroźnym klimacie.
Kurogane odmruknął w odpowiedzi kilka niezrozumiałych słów. Dojdzie do mieszkania maga nawet jeżeli miałby pojawić się w progu jego domu pokryty śniegiem i soplami zwisającymi z całego ciała. Był nihońskim wojownikiem, do diaska, i nie pozwoli by pokonał go zwykły mróz. Miał cichą nadzieję, że czarodziej ma w domu kominek... A tak w ogóle, co za idiota mieszka w takim miejscu?!
- Kurogane - Syaoran spojrzał na niego nieśmiało. - Tak się zastanawiałem... może opowiedziałbyś mi, jak to się stało, że walczyłeś z tą bestią?
Znowu. Dzieciak po raz kolejny zadał mu to samo pytanie. Już wczoraj próbował wypytać wojownika o jego ostatnie przeżycia, ale Kurogane był zbyt zaprzątnięty swoimi myślami i problemami, aby mu odpowiadać. Rano, gdy przy śniadaniu Syaoran ponowił prośbę mężczyzna zmienił temat nie mając ochoty mówić o sobie. Teraz nie mógł znaleźć odpowiedniej wymówki, by zbyć chłopaka. Zresztą Syaoran bardzo mu pomógł i zasłużył sobie na odrobinę życzliwości z jego strony. Poza tym, jak zajmie się opowieścią nie będzie tak mocno koncentrował się na mrozie. Westchnął ostentacyjnie dając dzieciakowi do zrozumienia, że nie podoba mu się jego pomysł, jednak cicho, w skrócie zaczął relacjonować swoje przygody. Syaoran był oczarowany i chociaż Kurogane mało mówił o sobie i swoich dokonaniach w oczach chłopca pojawił się zachwyt równie mocny, jak dzień wcześniej, gdy obserwował go walczącego z bestią.
- Jesteś niesamowity, Kurogane! - zawołał. - Mam nadzieję, że kiedyś nauczę się walczyć tak jak ty!
- Ciągle trenuję - przyznał mężczyzna - Ale teraz coraz rzadziej spotykam na swojej drodze kogoś, kto byłby dla mnie odpowiednim przeciwnikiem.
Syaoran wpatrywał się w wojownika, jak w nowo odkrytego idola i Kurogane czuł się niewygodnie pod jego pełnym uwielbienia spojrzeniem. Już miał coś powiedzieć dzieciakowi, kiedy jego uwagę przykuł migoczący w oddali, niewyraźny zarys budynku.
- To on! - zawołał Syaoran patrząc w tym samym kierunku. - To dom czarodzieja!
Kurogane pozwolił sobie na ciche westchnienie ulgi. Palce u nóg mu skostniały, zranione ramię bolało bez przerwy, a ogólne osłabienie organizmu dawało o sobie znać. Poza tym, z minuty na minutę, o ile to możliwe, robiło się jeszcze zimniej.
Czarodziej mieszkał w ogromnym, wzbudzającym podziw zamku. Jednakże patrząc na piętrzącą się przed nim budowlę, uczucia Kurogane dalekie były od zachwytu. Widząc niekończące się schody prowadzące do wejścia mężcyzna poczuł, że opuszczają go wszystkie siły.
- To musi być jakiś chory, głupi żart - mruknął wchodząc na pierwszy stopień.

Syaoran odwrócił się do niego zrezygnowany.
- Zaszliśmy tak daleko... Nie możemy się teraz poddać!
- Nie zamierzam - zagrzmiał wojownik i energicznie pokonał kilka następnych stopni. - Przynajmniej będzie nam cieplej - powiedział do chłopca z półuśmiechem, który miał na twarzy zawsze, gdy pojawiało się przed nim nowe wyzwanie. Zaczął wchodzić na górę w duchu obiecując sobie, że jak tylko zobaczy czarodzieja przywali mu na powitanie za schody, za mróz i za wszelkie zło tego świata.
Optymizm Kurogane gasł z każdym następnym stopniem, aż w końcu nie pozostało po nim nic, za to pojawiło się nowe, dużo silniejsze uczucie - irytacja. Te przeklęte schody zdawały się nie mieć końca. Niezależnie od tego, jak długo szli, dystans dzielący ich od drzwi nie zmniejszał się.
- Coś tu jest nie tak – mruknął pod nosem. Odwrócił się do idącego kilka kroków za nim Syaorana. Chłopiec ledwo łapał oddech a kolana drżały mu z wysiłku. – Niemożliwe, żeby te schody były tak wysokie. To musi być jakaś iluzja, do dia…
Nie dokończył, gdyż nagle wokół nich pojawiła się gęsta, ciemna mgła. Kurogane patrzył oniemiały, jak schody pod ich stopami znikają. Syaoran krzyknął przestraszony, bojąc się upadku z tak olbrzymiej wysokości, jednak mimo iż ich stopy straciły grunt, nadal utrzymywali się w miejscu.
Mgła zgęstniała jeszcze bardziej i Kurogane nie mógł już nic dojrzeć poza gęstą substancją otaczającą całego jego ciało. Wyciągnął rękę chcąc złapać Syaorana i pociągnąć go do siebie, ale nie zdołał odnaleźć go w otaczającej ich ciemności. Obejrzał się próbując dostrzec chociaż najmniejszy ruch, który pomógłby mu zlokalizować dzieciaka. Niestety, z każdą sekundą otaczająca go ciemność przybierała na sile i w końcu Kurogane nie był nawet w stanie ujrzeć własnej dłoni.
Zupełnie nagle mgła zaczęła się przerzedzać i po chwili całkowicie zniknęła umożliwiając wojownikowi zbadanie otoczenia. Syaoran pojawił się obok niego, zdezorientowany i przestraszony. Rozglądał się dookoła próbując pojąć, co się przed chwilą wydarzyło. Schody na nowo się pojawiły, ale tym razem zawisły nad ich głowami, daleko za ich zasięgiem. Dopiero teraz Kurogane zdał sobie sprawę, gdzie stoją.
Przed nim, na wyciągnięcie ręki, znajdowały się duże, mosiężne drzwi. Te same, które zdawały się być nieosiągalne, gdy jeszcze chwilę temu stali na schodach. Syaoran wykonał ruch, jakby chciał zapukać, nim zdążył jednak dotknąć gładkiej powierzchni, drzwi otworzyły się, a nagły pęd powietrza wepchnął ich do środka. Wejście zatrzasnęło się z hukiem pozostawiając ich w całkowitej ciemności.
Mrok nie trwał długo. Nad głową Syaorana rozległo się ciche pyknięcie i tuż koło jego lewego ucha pojawiła się zapalona świeczka. Nie była przymocowana do żadnej ściany, ani na niczym się nie opierała. Lewitowała w powietrzu, swoim niewielkim płomieniem oświetlając wystraszoną twarz chłopca i niepewną minę Kurogane. Zaraz rozległy się kolejne ciche dźwięki i w powietrzu nad ich głowami pojawiły się następne świece przepędzające panującą w pomieszczeniu ciemność.
Znajdowali się w długim korytarzu; niewielkim, skąpo przystrojonym i chłodnym. Na ścianie po prawej stronie znajdowało się troje drzwi. Te, najbardziej oddalone od nich otworzyły się z cichym skrzypnięciem, kiedy wyszedł przez nie jakiś człowiek.
Kurogane wyciągnął miecz i stanął przed Syaoranem gotów obronić go w razie niebezpieczeństwa. Nieznajomy spojrzał zaskoczony na broń, po czym uśmiechnął się szeroko.
- Hyuu! Ale ładny miecz!
Wojownik zamrugał nie spodziewając się takiego zachowania. Szykował się do odparcia ataku, a ten nie nadszedł i nic nie wskazywało na to, że w ogóle nastąpi. Mężczyzna podszedł w ich stronę i widząc go z bliska Kurogane zdał sobie sprawę, że jest dużo młodszy niż go w pierwszej chwili ocenił. Był niższy od Kurogane, sięgał mu może do ramienia, miał krótkie, jasne włosy i niebieskie oczy, które błyszczały intensywnie w ciemności rozproszonej jedynie nikłym blaskiem świec.
- Zastanawiałem się, kiedy w końcu zorientujecie się, że te schody są iluzją – powiedział radośnie, podchodząc do nich i całkowicie ignorując wciąż wyciągnięty w swoją stronę miecz. – Muszę jednak przyznać, że zajęło wam to dużo krócej niż innym chcącym dostać się do środka. Było nawet kilku takich, którzy wchodzili przez kilka dni i w końcu się poddawali i zawracali!
- Chcesz powiedzieć, że gdybym od razu powiedział, że te cholerne schody są iluzją, nie musielibyśmy się tyle wspinać tylko od razu stanęlibyśmy przed wejściem? – wysyczał Kurogane czując, jak mięśnie drgają mu od z trudem pohamowywanej furii.
- Tak! – blondyn skinął głową i uśmiechnął się szeroko do wojownika widząc jego złość, która go niezwykle bawiła. – Obserwowanie was było niezłą rozrywką! – dodał chcąc jeszcze bardziej go zdenerwować.
- Ty draniu… - Kurogane uniósł rękę z mieczem, ale nim zdążył cokolwiek więcej zrobić Syaoran stanął między nim, a uradowanym nieznajomym.
- Szukamy Fay'a D. Flourite! – powiedział pospiesznie. Jego wcześniejsze osłabienie zniknęło i chłopak na nowo odzyskał siły. – Potrzebujemy jego pomocy!
- To ja – odpowiedział blondyn patrząc na niego pytająco. Wciąż się uśmiechał, ale widząc przejętą twarz chłopca przybrał nieco poważniejszy ton. Kurogane wydał z siebie cichy, rozczarowany odgłos, kiedy dowiedział się, że szukany przez nich czarodziej jest tym stojącym przed nim idiotą.
- Jestem Syaoran Li – przedstawił się chłopiec. – A to jest Kurogane… - zawahał się zdając sobie sprawę, że nie zna nazwiska towarzysza. Mag zdawał się tym nie przejmować. Przeniósł swoje spojrzenie z powrotem na wojownika, który właśnie schował swój miecz i natychmiast tego pożałował.
- Kurogane? – powtórzył Fay. – Ależ to strasznie długie imię! Co powiesz na Kuro-pu? Albo Kuro-tan?
Mag uśmiechnął się niewinnie widząc ogień w czerwonych oczach.
- JAK MNIE NAZWAŁEŚ?! - ryknął Kurogane gasząc przy tym świeczkę unoszącą się koło jego głowy. Patrzył na maga z furią i ledwo powstrzymywał się, aby nie przyłożyć mu w ten szczerzący się łeb. Fay całkowicie zignorował jego słowa i zdawał się nie zauważać rozwścieczonego spojrzenia.
- To jak już się sobie przedstawiliśmy, proponuję przejść do innego pomieszczenia. Tutaj nie jest zbyt ciepło.
Mag odwrócił się od nich i otworzył drzwi, przez które poprzednio wszedł. Skinął w ich stronę i Syaoran podszedł do niego ciągnąc za sobą zdenerwowanego towarzysza.

Przekraczając próg spodziewali się ujrzeć potężną, bogato wystrojoną komnatę. Zamiast tego znaleźli się w zwyczajnym pokoju. Niewielkim, przytulnym, posiadającym dużą kanapę postawioną na środku bordowego dywanu, trzy fotele i mały, prostokątny stół. Z boku, przy ścianie znajdował się niewielki kominek, z którego rozchodziło się przyjemne, utęsknione ciepło.
- Siadajcie – Fay przesunął dwa fotele bliżej kominka. – Musieliście zmarznąć. Na zewnątrz jest bardzo zimno, a wasze ubranie kompletnie nie nadają się na taką pogodę. Ogrzejcie się, a ja przyniosę wam coś ciepłego do picia.
Powiedziawszy to wyszedł z pokoju pstrykając po drodze palcami. Ubranie Kurogane, mokre od śniegu, zrobiło się nagle zupełnie suche i wojownik zauważył, że to samo stało się z płaszczem Syaorana. Mężczyzna zastanawiał się, czy miało to coś wspólnego z gestem, jaki czarodziej wykonał przed wyjściem.

Zajęli wskazane im przez maga miejsca i w ciszy czekali na jego powrót.
Fay wrócił kilka minut później niosąc na tacy trzy kubki. Kurogane spojrzał podejrzliwie na brązowy, gęsty płyn.
- To jest czekolada. Nie otrujesz się tym, Kuro-pon – powiedział czarodziej widząc jego spojrzenie.
- Nie nazywaj mnie tak! – krzyknął wojownik, w odpowiedzi na co otrzymał szeroki uśmiech.
- Mieszkasz w tym zamku sam, Fay? – zapytał Syaoran nim zdążył ugryźć się w język. – Przepraszam, to wścibskie pytanie! – zreflektował się, ale mag machnął uspokajająco ręką.
- Sam – odpowiedział krótko. – Ale ten dom wcale zamkiem nie jest. Te piękne wieże i niekończące się schody to tylko złudzenie, które wytworzyłem. Musicie przyznać, że robią wrażenie! – uśmiechną się dumnie. – W środku moje mieszkanie też nie ma wiele wspólnego z zamkiem. To tak naprawdę najzwyklejszy dom otoczony paroma zaklęciami. Ot, dla efektu.
Powiedział to luźnym tonem, jakby każdy człowiek otaczał swój dom różnego typu czarami i nie było to niczym zaskakującym.
Syaoran skinął głową. Wyglądał na zafascynowanego otaczającą go iluzją. Zdawał się zapomnieć o tym, że jeszcze niedawno przez wszystkie czary otaczające dom, omal nie padł z wyczerpania.
- Sprowadza was do mnie coś ważnego? – zapytał nagle Fay.
Syaoran momentalnie przypomniał sobie o celu swojej podróży. Przestał rozglądać się po pokoju, tylko ulokował spojrzenie w czarodzieju patrząc na niego z determinacją.
- Moja przyjaciółka, księżniczka Sakura zapadła w sen, z którego nie potrafimy jej obudzić – powiedział. – Podejrzewamy, że ktoś podał jej eliksir, jednak wszystkie znane nam metody nie są wstanie odwrócić jego działania. Yukito próbował wyleczyć ją magią, ale nie dał rady!
- Yukito? – powtórzył Fay. – Jesteś z Clow?
- Tak! – zawołał chłopiec niemal podskakując w fotelu. – Yukito powiedział, że cię zna, i że może zdołasz nam pomóc...
- Nie potrafię leczyć – odparł cicho czarodziej. – Posiadam sporą wiedzę w dziedzinie magii, nigdy jednak nie udało mi się nauczyć zaklęć leczniczych. Przykro mi.
- Yukito wspominał o tym – Syaoran nie tracił zapału. – Ale nadal uważa, że tylko ty jesteś w stanie nam pomóc!
Fay spojrzał zaskoczony na chłopca. Widząc nadzieję skrzącą się w jego oczach uśmiechnął się łagodnie.
- Zastanowię się nad tym – obiecał. – Będziesz musiał opowiedzieć mi później więcej szczegółów. Muszę wiedzieć, jakich sposobów próbował Yukito i jeszcze parę innych rzeczy. Tymczasem – blondyn odwrócił się w stronę milczącego Kurogane – co ciebie do mnie sprowadza, Kuro-mi? Obaj przyszliście z tą samą prośbą?
- Przestań się tak do mnie zwracać – mruknął Kurogane. – Nie zamierzam o nic cię prosić – dodał urażony.
Fay uśmiechnął się. Widząc, że wojownik niczego mu nie powie spojrzał na Syaorana.
- O rany! Zupełnie zapomniałem! – krzyknął chłopak i oblał się rumieńcem. – Tak jestem przejęty stanem księżniczki, że wyleciało mi z głowy. Fay, trzeba opatrzyć ramię Kurogane! Co prawda założyłem opatrunek, ale to za mało!
- Nie potrzebuję, by ktokolwiek zajmował się moim ramieniem.
Fay zignorował słowa wojownika i podszedł do niego ze zmarszczonym czołem. Zlekceważył ostrzegawcze spojrzenie, które obiecywało mu śmierć w mękach za nadmierne zbliżenie się i odsunął materiał na ramieniu Kurogane. Syknął na widok opatrunku ubroczonego krwią.
- Dlaczego nic nie powiedziałeś, Kuro-rin? – zapytał z naganą.
Wojownik nie odpowiedział. Bezskutecznie próbował strącić bladą dłoń ze swojego ramienia. Czarodziej lekceważąc jego protesty zdjął bandaż i odsłonił ranę. Skrzywił się na widok poszarpanej skóry.
- Musiałeś stracić sporo krwi, Kuro-fiu - powiedział zatroskanym tonem. - Jak już wspominałem, nie potrafię leczyć magią, będę musiał opatrzyć to zwykłymi sposobami.
- Nie potrzebuję... - zaczął wojownik, ale Fay zdawał się go nie słyszeć, mimo iż kucał obok niego. W dłoni maga znikąd pojawiła się apteczka. - Muszę zaszyć ranę.
Kurogane wzruszył ramionami. Zrozumiał, że jakiekolwiek sprzeciwy na nic się nie zdadzą. Pozwolił, by mag przemył ranę, nie odezwał się też, kiedy w szczupłych palcach pojawiła się igła.
- Dałbym ci alkoholu, Kuro-pipi, ale niestety nie mam - powiedział z żalem czarodziej. – Za dużo piję! – zawołał nagle rozbawiony. Kurogane skomentował to wywracając oczy.

Nie potrzebował żadnego znieczulacza. Nie raz miał szyte rany i to znacznie groźniejsze od tej.
- Powiesz mi w końcu, co cię do mnie sprowadza? - spytał Fay nie spuszczając wzroku z jego ramienia.
- Masz mapę? - odezwał się w końcu Kurogane dochodząc do wniosku, że skoro tyle przeszedł, by się tu dostać to musi mieć z tego jakieś korzyści. - Muszę dostać się do Nihon, a nie mam pojęcia, gdzie jestem.
- Nihon? - czarodziej powtórzył zdziwiony. - Co mieszkaniec Nihon robi w miejscu takim, jak to?
Kurogane niezadowolony z pytania, po raz kolejny zaczął opowiadać o ataku bestii, walce jaką stoczył i jak ona się skończyła. Kilka razy musiał urwać, bo jak bardzo przyzwyczajony do bólu by nie był, momentami głos odmawiał mu posłuszeństwa, kiedy ostra igła przebijała mu skórę. Mimo, iż Fay skoncentrowany był na jego ranie, wojownik wiedział, że uważnie go słucha.
- Kurogane był niesamowity! - Syaoran włączył się do opowieści. - Z taką raną na ramieniu był w stanie utrzymać miecz i jeszcze pokonał bestię! Odciął jej głowę!
- Hyuu! Kuro-pun to robi wrażenie! - zawołał czarodziej z podziwem. - Wojownicy z Nihon znani są ze swojej waleczności. Kiedy byłem mały popularne były opowieści o długowiecznych żołnierzach więc cieszę się, że mogę jednego z nich poznać!
- Długowiecznych? - powtórzył Syaoran. - Czyli?
- Jeżeli Kuro-pon jest wojownikiem z Nihon, to znaczy, że jego proces starzenia się będzie przebiegał niezwykle wolno. Nihończycy, jak i kilka innych ludów mają to w genach - wyjaśnił Fay. - Tak samo jest z czarodziejami. Czas wpływa na nas wolniej, niż na zwykłych ludzi. Ale nie jesteśmy nieśmiertelni. Możemy umrzeć w wypadku, walce czy przez chorobę. Gdybyś nie opatrzył rany Kuro-myu to pewnie wykrwawiłby się na śmierć! – zakończył z przesadnym dramatyzmem.
Wojownik prychnął słysząc te słowa.
- Nie wiedziałem o tym - powiedział Syaoran. Popatrzył na Kurogane z jeszcze większym zachwytem niż wcześniej.
- Skończyłem! - Fay odłożył igłę i uśmiechnął się do wojownika. - Jesteś dzielnym pacjentem, Kuro-wiu!
- PRZESTANIESZ Z TYMI GŁUPIMI PRZEZWISKAMI?! I NIE TRAKTUJ MNIE, JAK DZIECKO! - ryknął Kurogane wywołując u Faya radosny chichot.
- Hyuu, ale Kuro-wanko ma mocny głos! - chwycił kubek z czekoladą i wcisnął go wojownikowi do ręki. – Wypij to, Kuro-hyu.
- Nie będę pił tego paskudztwa.
- Oj, Kuro-fi straciłeś dużo krwi, dlatego czekolada jest dla ciebie wskazana.
Kurogane westchnął i niechętnie napił się z kubka. Skrzywił się czując słodki płyn rozchodzący mu się po języku.
- Jest już późno - powiedział czarodziej patrząc na zegarek. - Przygotuję wam pokoje i ubrania do spania, a wy w tym czasie możecie wziąć kąpiel.
Powiedziawszy to wyszedł z pokoju pozostawiając Kurogane i Syaorana bez odpowiedzi na żadną z ich próśb.