Młody mężczyzna wyszedł z budynku restauracji na zaśnieżoną ulicę i automatycznie naciągną szalik pod sam nos w nadziei, że chociaż to uchroni go trochę przez zimnym wiatrem. Tego roku zima była wyjątkowo mroźna, więc cieszył się, że do mieszkania miał tylko kilka minut żwawego marszu, ale nawet ta krótka odległość napawała go niechęcią w taką pogodę. Prawdą było, ze Sanji już nie był młodym chłopakiem z błyskiem nadziei w oku. Lata mijały, a on mógł pochwalić się okrągłą liczbą czterdzieści, gdyby ktoś zapytał o wiek. Dziś rano wyślizgując się z ciepłego łóżka i obrzucając swojego śpiącego kochanka tęsknym wzrokiem, uświadomił sobie, że jest o rok starszy i nie czuje w związku z tym nic. Miał ciekawe życie pełne przygód, miał wspaniałych przyjaciół, miał możliwość spełnienia swojego marzenia, nie żałował niczego. Teraz gdy blond włosy poprzetykane były siwymi pasmami, oczy skryte za szkłami okularów, a oddech stał się lekko świszczący od ilości wypalonych papierosów, czuł się szczęśliwy, że może wrócić do swojej małej klitki i do Zoro, na którym upływ czasu nie zrobił takiego wrażenia.

Zaklął szpetnie, gdy przed wejściem do kamienicy poślizgnął się na grubej warstwie lodu. Kto do diabła wymyślił zimę? Przeskakując po dwa stopnie znalazł się przed drzwiami mieszkania i nie mogąc nic poradzić na szeroki uśmiech wpełzający mu na twarz otworzył drzwi. Poczuł mdląco słodki zapach pieczonych ciastek i uniósł w zdziwieniu brwi.

Nie zdziwiła go cisza panująca w mieszkaniu, Zoro miał zwyczaj zasypiania nad pisanym reportażem. Skierował więc swoje kroki do pomieszczenia, które z braku lepszej nazwy można było określić mianem salonu. Jego partner spał w najlepsze po sam nos okryty grubym pledem. Dostrzegł kupkę bezkształtnych brył niemalże wysypujących się z talerzyka stojącego na stoliku. Kierowany kucharzym instynktem wiedział, że lepiej trzymać się od tego z daleka, ale w przypływie samobójczych zapędów wpakował jedno „ciastko" do ust i musiał użyć całej swojej siły woli by nie wypluć go z powrotem.

-Jak można zrobić coś tak okropnego – parsknął śmiechem mierzwiąc zielone włosy. Usiadł na kanapie i przyjrzał mu się z czułością. Podczas snu drobne zmarszczki wokół jego ust i oczu się wygładziły. Dłonie niegdyś przyzwyczajone do władania kataną, a ostatnimi czasy sprawnie pomykające po klawiaturze komputera zacisnął na poduszce.

Obudził się, jakby wyczuwając, ze jest obserwowany.

-Dzień dobry – szepnął Sanji muskając ustami jego rozchylone wargi.

-Wszystkiego najlepszego – silne ręce od razu oplotły go w pasie i przyciągnęły do siebie zaborczo.

-Dziękuję za ciastka – zaśmiał się blondyn za co został zdzielony po głowie.

-Nikt nie kazał ci jeść.

Jakby z przekory kucharz sięgną po następny niewypał.

-Jak idzie pisanie? - zainteresował się, ostrożnie przeżuwając. Oparł brodę na klatce piersiowej Zoro i nieodłącznym uśmiechem na twarzy przyglądał się jego zaspanym oczom.

-Muszę go jeszcze tylko poprawić. Chcesz, gdzieś dzisiaj wyjść? - ciepłą dłonią pogładził wciąż zimne policzki.

-Nic mnie nie wyciągnie ponownie z domu w taką pogodę. Wykąpie się i zrobię kolację.

-Nie wiem skąd założenie, że cię wypuszczę – podstępny uśmiech zawitał na jego ustach.

Sanji westchnął teatralnie zaprzestał próby wydostania się z objęć, co i tak od początku czynił bez większego przekonania.

-Ostatecznie możemy tak zostać przez najbliższe czterdzieści lat – koniec jego wypowiedzi zginął w dźwięku natrętnie naciskanego dzwonka – albo znosić towarzystwo jakiegoś natręta.

-Stawiam swoją wypłatę na to, ze Ace postanowił dziś zaśpiewać ci serenadę. - mruknął Zoro marszcząc gniewnie brwi.

-Poczęstuję go twoim wyrobem to spieprzy szybciej niż przyszedł – z satysfakcją stwierdził Sanji – będzie cierpiał w męczarniach – dostrzegając karcący wzrok swojego chłopaka, dodał szybko – przecież wiesz, że on nie potrafi docenić prawdziwej sztuki. - w myślach dodając – abstrakcjonizmu zwłaszcza.