A/N: Naprawdę nie mogłam już patrzeć na ten chapter. Napisałam go baaardzo dawno temu i im więcej czasu mijało, tym mniej mi się podobał. W końcu więc zabrałam się do roboty. I jak wrażenia?
Oświadczenie: wszystkie postaci, które pojawiły się w książkach pani Rowling są tylko i wyłącznie jej własnością.
- Krzywołap, daj spokój – powiedziałam, spychając z siebie miauczącego kota. – Zaraz dam ci jeść, tylko uspokój się wreszcie!
Ale on oczywiście nie dał mi spokoju. Wskoczył z powrotem na łóżko i zaczął się po mnie przechadzać, w tę i z powrotem.
- Dobrze, dobrze, już wstaję – westchnęłam i usiadłam na łóżku.
Krzywołap natychmiast ze mnie zeskoczył. Uniósł ogon triumfalnie w górę, ale o dziwo nie ruszył w stronę drzwi. Podbiegł do okna i wskoczył na parapet. Powiodłam za nim wzrokiem. I wtedy zobaczyłam sowę. Siedziała najnormalniej w świecie od zewnątrz na parapecie i wpatrywała się we mnie wielkimi, złotymi oczami. Zwykła, bura sowa, taka, jakiej w Hogwarcie używało się do przesyłania poczty. Dwanaście lat takiej nie widziałam.
- Czego chcesz? – spytałam ptaka na głos.
Krzywołap zaczął drapać łapą szybę, a mi serce podskoczyło do gardła. Co to znaczy…? Czy ktoś mnie odnalazł, czy może nadszedł jej czas…? Wstałam z łóżka i podeszłam do okna. Wzięłam Krzywołapa pod pachę. Dawno temu nie atakował sów, ale kto wie, czy jeszcze pamięta te zamierzchłe dzieje? Podeszłam do okna i otworzyłam je. Sowa poderwała się do lotu błyskawicznie, z niesamowitym łopotem skrzydeł. Zostawiła na parapecie trzy koperty. Wzięłam je do ręki i zamknęłam okno. Ciężko usiadłam na łóżku, puszczając kota. Usiadł tuż przy moim ramieniu i zaczął mruczeć jakby z zadowoleniem. Spojrzałam na leżący na wierzchu list. Zaadresowany był do mnie, na prawdziwe nazwisko. Ręce mi drżały, kiedy rozdzierałam kopertę. Dobrze, że usiadłam, bo z nerwów zaczęłam się cała trząść. Czy może wreszcie…?
Droga Hermiono
Muszę Cię rozczarować. Wiem, czego się spodziewałaś, gdy zobaczyłaś ten list. Przepraszam, że złamałam obietnicę i piszę do Ciebie, mimo że Czarny Pan nie został pokonany. Bo, niestety, tak się jeszcze nie stało
Jest natomiast inna ważna sprawa, która na pewno zaprząta i Twój umysłDomyślasz się bowiem na pewno, że Twoja córka, Lily została przyjęta do HogwartuPrzede wszystkim gratuluję Ci z tego powodu. Niestety, wiążą się z tym najróżniejsze problemy. Większość nauczycieli nie zmieniła się od czasów, kiedy Wy byliście uczniami tej szkoły. Uczęszczają do niej dzieci wielu Twoich znajomych. Lily może zostać rozpoznana przez kogoś, może Cię rozpoznać na jakimś starym zdjęciu zobaczonym u kogoś z kolegów, a jeśli Ty dasz jej swoje zdjęcie to ktoś może Ciebie na nim rozpoznać.
Dlatego apeluję do Ciebie ponownie, tak jak zrobiłam to nim uciekłaś – przyjedź do Hogwartu! Tu będziecie obie bezpieczne, otrzymacie obie odpowiednią ochronę. Wiele osób za Tobą tęskni, martwi się o Ciebie. Jesteś zdolną czarownicą, a każda różdżka jest niezbędna w trwającej wojnie. Nie jestem jedyną osobą, która pragnie Twojego powrotu mimo upływu lat. Decyzja jednak należy do Ciebie. Dlatego też przesyłam dla Twojej córki dwa listy. Jeden na prawdziwe nazwisko, nazwisko ojca, a drugi na to, którego obecnie używacie. Wręcz jej ten, który uznasz za odpowiedni. Jeśli zdecydujesz się ujawnić, to 15 sierpnia będę w Dziurawym Kotle w mojej starej, zielonej sukni. Wszyscy mnie tam znają, więc jeśli dasz Lily wiadomość dla mnie, to trafi do mnie bez problemu. Nie proponuję, żebyś sama przyszła, bo wzbudzisz zbyt wielkie zdziwienie i możesz sprowokować jakiś atak na siebie.
Jeśli jednak tego nie zrobisz, to przedstawię Twoją córkę na ceremonii przydziału jako Lily Smith.
Nie chcę pisać Ci czegokolwiek na temat Twoich znajomych. To zajęłoby za dużo miejsca, zresztą na pewno większości rzeczy od nich dowiesz się od Lily, bo w tym roku naukę w Hogwarcie zaczną dzieci wielu z nich.
Bądź dzielna, tak dzielna, jak byłaś do tej pory. Wiedz, że Cię za to podziwiam. I że nie mogę się doczekać, by wreszcie ujrzeć LilyTwoja przyjaciółka
Minerwa McGonagall
A więc jednak… Kiedy zmusiłam profesor McGonagall by obiecała dotrzymać tajemnicy nie przypuszczałam, że ta wojna będzie trwała aż tak długo. Myślałam, że jeszcze góra dwa, trzy lata i będzie po wszystkim. Nie zostawiłam Harry'emu listu, bo nie chciałam, żeby mnie szukał. Nie powiedziałam mu o dziecku, nikomu prócz Minerwy o nim nie powiedziałam, bo bałam się, że właśnie w nas dwie uderzą Śmierciożercy chcąc dopaść Harry'ego. Nie będę mogła się już wymawiać, że nic pomiędzy nami nie ma, jeśli urodzę jego dziecko, prawda? Niepokój o to, co McGonagall zrobi w sprawie przyjęcia do Hogwartu Lily, no bo przecież nie było cienia szans, by mojej córki nie przyjęto do Szkoły Magii i Czarodziejstwa, nękał mnie od dawna. Szczerze mówiąc liczyłam, że dawna nauczycielka podsunie mi łatwiejsze rozwiązanie. Ale niestety, znowu miałam przed sobą wybór.
Wiele pytań pojawiło mi się w głowie. Pytań dotyczących przyszłości, jeśli powiem Lily prawdę. Wtedy mogłabym znowu zobaczyć Harry'ego. Może stworzylibyśmy normalną rodzinę, Lily miałaby wreszcie ojca. Tyle tylko, że on mógłby mnie znienawidzić. Znienawidzić za to, że go zostawiłam, że nie powiedziałam ani słowa. Byłam wtedy pewna, że to rozwiązanie tymczasowe, krótsze, ale dopiero w szóste urodziny Lily uświadomiłam sobie, że upłynęło za dużo czasu. Nie da się wrócić do tego, co było. A w obecnej sytuacji przynajmniej Lily była bezpieczna. Jeśli wyjdzie na jaw, że jej ojcem jest Harry Potter będzie w niebezpieczeństwie. Z jednej strony bezpieczeństwo, z drugiej głupia, próżna nadzieja, że może pewne rzeczy dałoby się odbudować…
Skrzypnięcie drzwi od łazienki. Lily zaraz do mnie przyjdzie, spytać czemu jeszcze nie wstałam. Nie mogłam ryzykować jej życia. Nie kosztem nadziei na swoje własne szczęście. Tak jak jest, obie jesteśmy szczęśliwe. A prawda przyniosłaby tylko niepewność… Wrzuciłam list od Minerwy i jeden z listów do Lily pod kołdrę. Zdążyłam w porę.
- Hej mamo! – do pokoju wpadła Lily i uśmiechnęła się szeroko. – Ugotować ci jajko na miękko, bo chciałam sobie zrobić? A co to za dziwny papier? – zauważyła list.
- Dostałaś… list – wyjąkałam, podając jej kopertę.
- Naprawdę? Kiedy? Przecież listonosz w niedziele nie chodzi – zdziwiła się, biorąc kopertę do ręki i oglądając ją z ciekawością.
- Nie wiem, czy jest sens mówić, bo wątpię, byś mi uwierzyła. Przyniosła ją sowa – odparłam.
- Co? Żartujesz sobie ze mnie! Wiesz, że nie wierzę już w Mikołaja i wiem, że dzieci się rodzą a nie przynosi je bocian, więc nie próbuj mnie nabierać na takie opowieści! –żachnęła się.
- Naprawdę – nie wiedziałam co robić, jak mówić. – To była sowa. Usiadła na parapecie, a gdy podeszłam do okna zostawiła go i odleciała.
Lily patrzyła na mnie z ironią, jakby chciała powiedzieć „Nie licz, że ci uwierzę".
- Idź go otwórz – powiedziałam. Zaczęło mi się robić trochę słabo. A co, jeśli nie uwierzy?
Ale uwierzyła. Kiedy tylko otworzyła kopertę i przeczytała list, uwierzyła natychmiast. Potem ja starałam się zachowywać tak, jak zachowałby się normalny rodzic w takiej sytuacji. Robiłam dokładnie to, co pamiętałam, że zrobiła moja mama. I chyba nawet mi się udało, Lily nie zauważyła w tym żadnej sztuczności.
Potem nadeszły tygodnie pełne pocieszania jej. Wyjaśniałam, że to niemożliwe, żeby była jedyną osobą w szkole, która dopiero z takiego listu dowiedziała się, że jest magiczna. Że na pewno nie będzie najgorsza. Że będzie miała mnóstwo przyjaciół. Że na pewno nikt nie będzie się z niej śmiał. W końcu Malfoy i Pansy Parkinson skończyli już szkołę, dorzuciłam wtedy w myśl.
Ale najgorszy problem był z pójściem na Pokątną. Dobrze, że Minerwa wszystko dokładnie opisała w liście – zupełnie tak, jak dwadzieścia lat temu. Nawet więcej. Aż dziw, że to było tak dawno. Tak dobrze to wszystko pamiętałam… Pojechałam z Lily do Londynu i nawet pomogłam znaleźć „Dziurawy Kocioł", ale odmówiłam wejścia.
- Kochanie, musisz wejść w ten świat sama – wyjaśniałam jej cierpliwie. – Kiedy będziesz w szkole, z innymi czarodziejami, ja ci nie pomogę. Nie znam się na tym. Musisz nauczyć się dawać sobie radę sama.
Dyskutowała ze mną, ale nie dałam się przekonać. Wręczyłam jej doradzoną w liście kwotę pieniędzy, którą miała wymienić u Gringotta. Gdy wróciła po kilku godzinach, obładowana książkami i przyborami szkolnymi, szczęśliwa jak nigdy, przypominała mnie samą sprzed wielu, wielu lat, kiedy to razem z Harry'ym i Ronem zajadaliśmy lody u Floriana Fortesque. Z jej opowieści wywnioskowałam, że wiele się na Pokątnej nie zmieniło. Była wprost zachwycona Magicznymi Dowcipami Weasley'ów i księgarniami.
Potem odwiedziła Pokątną jeszcze raz. Za moją radą, powinnaś się dowiedzieć czegoś o swojej szkole i o tym, jak wygląda świat czarodziejów kupiła „Historię Hogwartu" i zaprenumerowała „Proroka codziennego". To było dla mnie błogosławieństwo. Gdy tylko gdzieś wychodziła pochłaniałam pismo z zapamiętaniem. Z jego stron dowiedziałam się, że Voldemort nie urósł w siłę aż tak bardzo, jak się obawiałam. Nie pisano wprost o Zakonie, ale często pojawiały się wzmianki o jego członkach, więc wiedziałam, że szkodzą Voldemortowi. I wtedy jeszcze bardziej tęskniłam do dawnego życia.
W końcu nadszedł 1 września. Na King's Cross podjechałyśmy taksówką, z której nie zgodziłam się wysiąść, tłumacząc to Lily w jakiś wyjątkowo bzdurny sposób, aż dziw, że uwierzyła. Pożegnałam moją małą czarownicę. Nigdy nie wierzyłam w jasnowidzów, przeczucia i przepowiednie, ale tym razem, patrząc jak znika w tłumie nie mogłam się pozbyć odczucia, że coś wydarzy. Coś bardzo ważnego.
Nagle tuż obok mojej taksówki przeszła pani Weasley z Fleur. Prowadziły ze sobą gromadkę dzieci. Wszystkie miały masę bagażu i rude włosy, z wyjątkiem jednej srebrnowłosej dziewczynki. Wdała się w matkę – nie ma więcej niż dwanaście lat, a już jest pięknością, przeszło mi przez myśl.
Taksówkarz ruszył. Dworzec został hen w tyle. Przede mną było tylko dalsze życie. Samotne, nudne, zwyczajne życie.
