Witam Państwa bardzo serdecznie w kolejnej części z serii "A potem upadły niebiosa" pisanej razem z LaurieJanuary . Pierwsza część "Dwie królowe" jest do poczytania na profilu Laurie.

A tymczasem życzę smacznego.


"Oni wiatr sieją, zbierać będą burzę" - Biblia Tysiąclecia

Na początku wszyscy myśleli, że to tsunami. Później koreański pocisk. Potem, że meteoryt. W końcu przestano zadawać pytania o przyczynę, a skupiono się na poradzeniu sobie z potwornymi skutkami. Anihilacji uległo całe Tokio, zniszczeniu do stanu uniemożliwiającego zamieszkanie uległa znaczna część prefektur Saitama, Kanegawa i Chiba. Część mieszkańców zdołała uciec, ale to byli szczęśliwcy mieszkający na obrzeżach zony. Bardzo szybko przestano liczyć zabitych i zaginionych. Tak samo jak dość szybko zrezygnowano z wysyłania ekip ratunkowych na teren katastrofy − większość nie wracała, a ci, co wracali, wracali z pustymi rękoma. Skupiono się na przywróceniu państwu normalnego funkcjonowania, komunikacji, dostarczeniu prądu i wody. I wtedy, gdy już wszyscy myśleli, że powoli kraj zaczyna się z tego wszystkiego otrząsać, ludzie zaczęli tracić zmysły. Widzieli zmarłych i potwory. A potem część osób zaczęła przejawiać zdolności paranormalne.
Kazumi Inaba była urzędniczką w centrum zarządzania kryzysowego w Shizuoce i nigdy nie myślała, że przyjdzie jej być świadkiem katastrofy na taką skalę. Gdy podawano informację w wiadomościach, była w domu z mężem i jedenastoletnim synem. Zanim jeszcze zadzwonili po nią z pracy, już się pakowała i to od razu na kilka dni. Okazało się, że w ciągu kolejnych kilku tygodni była w domu raz, na krótką chwilę, by zabrać więcej rzeczy. Zamieszkała w sztabie. Nawet w tym momencie, gdy w końcu udało się zapanować nad pierwszym chaosem, a zanim wybuchł kolejny, częściej bywała w pracy niż w domu. I czuła wtedy, że za każdym razem wraca odrobinę bardziej obojętna. A to co widziała i słyszała, a co nie powinno istnieć, kładła na karb zmęczenia. Może gdyby wtedy przyjrzała się temu baczniej, może gdyby była w domu częściej, może udałoby się uniknąć katastrofy. Bo przecież widziała te niepokojące kształty, potwory, które przechadzały się ulicami. Przecież docierały do niej doniesienia o wybuchach gazu, o zwiększonej ilości zgonów z niewyjaśnionych przyczyn, o tym, że ludzie zaczęli widzieć duchy. Nie skojarzyła − nie chciała nawet dopuścić do siebie myśli, że to wszystko jest ze sobą powiązane. A gdy w końcu to do niej dotarło, było już za późno.

Telefon odebrała, jak każdy inny.

− Kazumi Inaba, sztab zarządzania kryzysowego.

− Mamo… − Była zbyt zmęczona by usłyszeć, jak bardzo roztrzęsiony był jej syn.

− Kenji, dlaczego dzwonisz? Gdzie jest tata? − spytała surowym tonem. Owszem numer do niej do pracy był zapisany przy telefonie w domu, ale Minoru skorzystał z niego tylko raz, żeby poinformować Kazumi, że zabiera Kenjiego do szpitala, bo dostał niepokojąco wysokiej gorączki. Kenji miał przykazane, by nie korzystać z tego numeru.

− Mamo… − powtórzył Kenji i tym razem wyłapała, że coś jest mocno nie tak.

− Kenji, co się stało? − zapytała już z troską. − Gdzie jest tata?

− Ja nie chciałem. Mamo, to był potwór, uwierz mi − powiedział Kenji zrozpaczony. − To nie ja. Ja go widziałem. Mamo, przepraszam. Ja nie chciałem − zaczął się powtarzać wyraźnie na progu paniki.

− Kenji, nic się nie stało. Zostań w domu, zaraz będę − rzuciła szybko. Do dowódcy rzuciła, że dzwonił syn, że z jej mężem jest coś nie tak i wybiegła.

Jej dom wyglądał zwyczajnie, tak samo jak reszta w okolicy. Żadnych widocznych szkód, poza połamanymi deskami w płocie i krzakami w ogródku. Wbiegła do domu i nawet nie musiała wołać syna − siedział w korytarzu pod telefonem. Spojrzał na nią pustym wzrokiem. Dopadła do niego, chwyciła za głowię, obróciła w obie strony, odsunęła na długość ramion, obejrzała, ale Kenji wyglądał na całego. Objęła, pogłaskała po głowie.

− Kenji… Gdzie jest tata? − zapytała przez ściśnięte gardło.

− To nie ja…

− Ciiii − uspokoiła go. Spojrzała mu w oczy. − Wiem, że to nie ty. Gdzie jest tata?

− Z tyłu domu. Mamo, ten potwór, musisz mi uwierzyć, to był potwór. Ja go widziałem − teraz mówił szybko z desperacją w głosie. Chwycił matkę za ramiona, wbił jej palce, nieświadomy, że sprawia jej ból. − Widziałem, jak wyciąga… On wyciągnął coś z taty i zjadł. A tata… tata…on się nie ruszał. Uciekłem, przepraszam, schowałem się. Przepraszam. Tata… − Zaczął panicznie oddychać.

Kazumi chwyciła głowę syna i wtuliła w pierś, próbując powstrzymać jego hiperwentylację. Skupiała się na oddechu Kenjiego, na tym by go uspokoić, bo tak naprawdę nie chciała iść za dom. Nie chciała dowiedzieć się, co się stało z Minoru. Kenji w końcu się uspokoił, pogłaskała go jeszcze po głowie.

− Pójdziesz do siebie do pokoju? − zapytała łagodnie.

Pokiwał tylko głową zmęczony. Odprowadziła go wzrokiem, gdy wchodził po schodach. Jeszcze przez dłuższą chwilę nie ruszała się z miejsca. W końcu jednak się podniosła i poszła za dom. W głowie i w sercu miała zupełną pustkę, gdy klękała przy nieruchomym ciele męża. Leżał na plecach z pustym wzrokiem wbitym w niebo. Sprawdziła puls, oddech, chociaż zdawała sobie sprawę, jak głupie to było. Zamknęła mu oczy, pogładziła po policzku, poprawiła wymięcioną koszulę, przekrzywiony kołnierzyk. Również spojrzała w niebo, splotła dłonie i w końcu pochyliła − spod bluzki wypadł wisiorek na złotym łańcuszku, prosty krzyż zahuśtał się nad martwym ciałem.

− Wieczny odpoczynek racz mu dać, Panie, a światłość wiekuista niechaj mu świeci na wieki. Amen.

I dopiero w tym momencie spokój rozleciał się w drobny mak i zalały ją rozrywające duszę rozpacz, gniew, samotność, strach. I tak bardzo chciała je wyrazić, chciała wykrzyczeć, by każdy człowiek w zasięgu jej głosu odczuwał to samo co ona. Ale krzyk uwiązł jej w zaciśniętym gardle. Były tylko łzy i drgające w cichym szlochu ramiona, urywane łkanie wydobywające się z ust przysłoniętych dłońmi − na wargach czuła rozgrzaną jej własnym ciepłem obrączkę.

Nie była pewna, ile tak siedziała. Ale w końcu musiała wrócić do domu, zadzwonić na pogotowie, zadzwonić do pracy, sprawdzić jak się czuje Kenji. Wszystko w dziwnej obojętności, w martwocie uczuć. Nie czuła nic, gdy zabierali ciało Minoru, nie czuła nic na pogrzebie. Myślała, że już tak zostanie, ale niedługi czas po tym zdarzeniu zauważyła, że gdy kogoś dotyka, czuje to co on czuje. Później zaczynała wystarczać bliska obecność. Potem zauważyła, że potrafi gestem sprowadzić na kogoś spokój, gniew, radość.

Nie obchodziło ją, skąd pojawiła się nazwa Fullbringer, po prostu gdy zaczęto tworzyć struktury instytucji, która miała się nimi zajmować, zgłosiła się. Zdawała sobie sprawę, że jej szybki awans raczej zawdzięczała brakom kadrowym i "Dulcis amor" − jak nazwała swoją moc − ale nie spoczywała na laurach, zdobywała potrzebne umiejętności, szkoliła się. Chciała móc uczynić różnicę, chciała w końcu doprowadzić wszystko do stanu sprzed całej katastrofy − dlatego z taką zawziętością ścigała wszystkich, którzy nie chcieli się poddać regulacjom.

I przede wszystkim chciała zapewnić Kenjiemu bezpieczeństwo. Jeżeli coś jeszcze jej zostało z jej własnych uczuć, to miłość do syna. Nikomu nie pozwoliłaby go skrzywdzić. Jeżeli ktoś by spróbował, to poruszyłaby niebo i ziemię, znalazłaby i zabiła.