Rozdział 1

Kobieta w wojskowej kurtce spięła różowe włosy w kitkę i poprawiła wielki, ciemnozielony plecak. Stała przed lekko podniszczonym, piętrowym budynkiem oświetlanym przez przebijające się zza chmur promienie porannego słońca. Przesunęła wzrokiem po pokrytej spękanym tynkiem ścianie frontowej i porównała ją z wyciągniętą z kieszeni fotografią.

- "Przynajmniej okna są całe" - westchnęła pod nosem.

Upchnęła zdjęcie z powrotem i chwyciła za pistolet. Szorstki plastik pokrywający rękojeść glock'a dawał całkiem duże poczucie bezpieczeństwa. No… przynajmniej tutaj, na pograniczu… Głębiej w Zonę nawet doświadczony stalker z granatnikiem i nowiutkim karabinem oraz zapasem amunicji nie mógłby czuć się pewnie.

Skrzywione przez wilgoć drzwi ustąpiły bez większego oporu. W zamian za to wydały głośne, długie i przejmujące skrzypnięcie. Bonnibel wzdrygnęła się i wkroczyła w mrok, zapalając jednocześnie niewielką, diodową latarkę. Zimne, białe światło wyłoniło z ciemności szare ściany i pokrytą śmieciami podłogę. Jakieś szmaty, puszki po konserwach, trochę suchych liści i zmumifikowany szczur w kącie. 'Żadnych kości' - odetchnęła w myślach i ruszyła dalej. Szybko trafiła na coś w rodzaju baru. Blat był pokryty grubą warstwą kurzu i obdarty z większości wyposażenia. Półki na alkohole stały za nim puste i smętne. Kilka metrów obok, pod ścianą, piętrzył się stos zakurzonych stołów i krzeseł. Uśmiechając się przelotnie, kobieta przeskoczyła bar i stanęła przed wejściem na zaplecze. Starając się nie wydawać żadnych dźwięków, przyłożyła ucho do cienkiego drewna. Po kilku minutach całkowitej ciszy zdecydowała się wejść do środka. Powoli uchyliła drzwi, jednocześnie oświetlając wnętrze. Tuż obok latarki podążała matowa lufa pistoletu. Stwierdziwszy, że nic jej nie grozi, przekroczyła wąski, metalowy próg. Wewnątrz ujrzała masywny, wypełniony metalową zastawą regał, a przy jednej ze ścian, ku swej radości, agregat. Był brudny i archaiczny, ale na pierwszy rzut jej wykształconego technicznie oka zdawał się sprawny i gotowy do uruchomienia.

Kiedy wychodziła z pomieszczenia coś przykuło jej uwagę. Kwadratowa, obita blachą klapa w podłodze, prowadząca najpewniej do piwnicy. Przełknęła ślinę i zaczęła szybko grzebać w kieszeniach. Wymacała niewielką kłódkę i zablokowała nią przejście. Zadowolona z kolejnej - choć na chwilę - rozwiązanej sprawy, wróciła do głównej części budynku i zwróciła się ulokowanym na lewo od baru schodom. Ostrożnie wspięła się po nieco chwiejnej konstrukcji. Na piętrze zastała ciągnący się nad całym parterem korytarz, który prowadził do pięciu kolejnych pomieszczeń. Na pierwszych drzwiach znajdowała się niewielka tabliczka z symbolami trójkąta i koła. Znajdująca się za nimi łazienka była w zaskakująco dobrym stanie. Ściany i podłoga wyłożone były jasnoniebieskimi kafelkami. Umywalka, prysznic i ubikacja były w miarę czyste, pomijając tylko ślady po wyschniętej wodzie. Obok upaćkanego lustra wisiał pękaty, biały bojler.

- "Kanalizacja miała być podłączona…" - mruknęła różowowłosa zbliżając się do kranu - "Tak samo jak woda…" - przekręciła oznaczoną na niebiesko gałkę. Wzdrygnęła się słysząc nieprzyjemny bulgot.

Mimo to, kilka sekund później z pokrytego kamieniem otworu poleciała lekko żółtawa woda. Kobieta natychmiast ją zakręciła i wyszła na korytarz.

Starając się nie hałasować - choć to nie miało już większego znaczenia, po tym co stało się chwilę wcześniej - ruszyła sprawdzić następne pomieszczenie. Było niewielkie. Pod ścianami stała szafa i dwa proste łóżka z materacami w całkiem niezłym stanie. Naprzeciw drzwi znajdowało się brudne okno z drewnianą framugą. Za zatłuszczoną szybą rozciągał się widok na falujące na lekkim wietrze drzewa. Podobnie wyglądały pozostałe trzy pokoje. W jednym z nich, w szafie znalazła nawet kila zestawów mocno zakurzonej pościeli.

Zadowolona z siebie wróciła na parter i zdjęła plecak. Ciężki bagaż wylądował na podłodze przy barze wydając z siebie serię stuknięć wywołanych przez znajdujące się w nim przedmioty. Bonnibel nachyliła się nad nim i zaczęła wypakowywać kolejne fanty. Na nieco klejącym się blacie wylądowało kilka szmatek, niewielka skrzynka z narzędziami i dwie walizeczki - żółta, plastikowa i aluminiowa o srebrzystej barwie. Z tej pierwszej wydobyła telefon satelitarny i wybrała numer.

- "Halo?" - po chwili w słuchawce dało się słyszeć nieco zagłuszany jakimś nieokreślonym szumem głos mężczyzny.

- "Tu Bonnibel. Witaj David" - przywitała się różowowłosa - "Sprawdziłam budynek."

- "I jak?"

- "Nadspodziewanie dobrze. Zabieram się za sprzątanie."

- "A ja niedługo dotrę z zapasami."

- "Świetnie. Do zobaczenia" - rozłączyła się i odłożyła urządzenie na miejsce.

Wzięła pozostałe przedmioty, pozostawiając kolejną, wytartą tyłkiem smugę względnej czystości przeskoczyła bar i weszła na zaplecze. Zbliżyła się do agregatu i rozłożyła przyniesione rzeczy na podłodze. Na czoło założyła wyjętą z kieszeni na piersi latarkę. Snop światła rozgonił cienie i ukazał nieco pordzewiałą i brudną od zaschniętego smaru konstrukcje. Wszystkie części były na miejscu, a krótki test wykazał, że urządzenie jest prawie w pełni sprawne. A przynajmniej było dopóki zestaw kluczy i śrubokrętów nie znalazł się w dłoniach Bonnibel. Szczątkowa obudowa i kolejne części odpadały od głównej bryły, odsłaniając coraz to głębsze warstwy mechanizmu. Kiedy metalu było już więcej na zimnej, betonowej podłodze niż w urządzeniu, a kobieta wreszcie dobrała się do dynama, rozpoczął się odwrotny proces. Konstrukcja została przekonfigurowana. Teraz główną jej częścią był obrotowy wysięgnik z niewielkim uchwytem. Kobieta sprawdziła czy wszystko porusza się swobodnie i założyła łączący napęd z prądnicą pas klinowy, po czym naciągnęła go jeszcze jedną obrotową częścią.

Szybkim ruchem przyciągnęła do siebie żółtą walizeczkę i otworzyła ja. Wewnątrz, pomiędzy warstwami czarnej, syntetycznej gąbki leżał sferyczny pojemnik wielkości zaciśniętej pięści przeciętnego budowlańca. Bonnibel wyciągnęła go powoli i pokręciła kilka razy przy zamontowanym przy nim zamku kodowym. Metaliczna kula syknęła ukazując zabezpieczony układem żyroskopów, cylindryczny, czarny obiekt, wielkością i kształtem przypominający baterię AA. Kobieta odłożyła ostrożnie pojemnik do nesesera i zdjęła górną część niwelującego ruchy żyroskopu. Odetchnęła głęboko i uwolniła dłoń z rękawicy. Przedmiot zdawał się być ciepły i miał dziwną fakturę. Raz guma, raz metal, a czasem nawet drewno. Ciężko było sprecyzować. Bonnibel powolnym ruchem, starając się by pozostał w niezmienionej pozycji, umieściła go w szczękach uchwytu i zabezpieczyła przed wypadnięciem. Ze skrzynki z narzędziami wydobyła długi pasek papieru z kawałkiem taśmy klejącej na końcu. Zamocowała go do wysięgnika i owinęła kilka razy, po czym pociągnęła z całej siły. Jak można było się spodziewać, papierek rozerwał się, a maszyna nie ruszyła. Różowowłosa zawiesiła się na chwilę. Po kilku sekundach uderzyła się otwartą dłonią w czoło. Głośne plaśnięcie rozeszło się po budynku.

- "Dlaczego w ogóle myślałam, że to zadziała…" - westchnęła.

Chwyciła za jedną z metalowych rurek, jaka pozostała po rozebraniu urządzenia i wetknęła ją w otwór przy kole napinającym pas. Kilka silnych obrotów później coś zaczęło się dziać. Prowizoryczna korba wyrwała się z rąk kobiety, a czarny obiekt zaczął się świecić. Pulsował szarym światłem jednocześnie samoistnie się kręcąc i napędzając mechanizm. Prądnica wręcz zamruczała, a Bonnibel zaśmiała się jak mała dziewczynka. Rozejrzała się szybko po pomieszczeniu i odnalazła gruby kabel znikający gdzieś w ścianie. Podłączyła go z maszyną, a wtedy łysa, samotna żarówka pod sufitem zapaliła się żółtym światłem.

Coraz bardzie zadowolona kobieta ruszyła z powrotem do głównej części budynku, ale tuż pod drzwiami zahaczyła o coś nogą. Kłódka blokująca piwnicę…

Przełknęła głośno ślinę i zdjęła kłódkę. Na drżących nogach zeszła po metalowej drabinie. Gdyby nie latarka na czole, widziałaby tylko czerwone szczeble i mały kwadrat betonowej podłogi. Po nieskończenie długich kilku sekundach, grube podeszwy wojskowych buciorów zetknęły się z chropowatym betonem. W omiatanym snopem zimnego, białego światła pomieszczeniu pojawiło się wiele cieni. Ruchomych, bezkształtnych cieni, które powodowały gęsią skórkę u różowowłosej. Jednak w blasku diod ukazała się malutka, wystająca ze ściany dźwigienka. Kiedy palec w zielonej rękawicy przesunął ja w górę, piwnica została zalana czerwonym światłem. 'Co za idiota instaluje w piwnicy światło awaryjne? Dobrze przynajmniej, że nie mruga' - pomyślała uspokajając się.

Mrok zniknął, a w jego miejsce pojawiły się potężne regały zastawione drewnianymi skrzynkami. Większość z nich było otwarte i wypełnione butelkami z wódką. Tylko jedna była wciąż zamknięta przy pomocy gwoździ. Ciekawska Bonnibel nie mogła się powstrzymać i za pomocą długiego, kupionego na ukraińskim bazarze noża, podważyła klapkę. Gwoździki trzymały wytrwale, ale w końcu puściły. Przy okazji wyrzucając zbitą z klapek pokrywę w ścianę i ciskając prosto w twarz kobiety sporą garścią siana. W środku leżały dwa automaty AK-47 i kilka magazynków. Różowowłosa przykryła skrzyneczkę i rozejrzała się ostatni raz po piwnicy. W kącie stał ciężki, otwarty do oporu sejf. Jedyne, co było wewnątrz, to kilka pajęczyn. Bonnibel uśmiechnęła się szeroko.


W świetle bijącym od monitora kineskopowego blada twarz wydawała się jeszcze bledsza, a podkrążone oczy jeszcze bardziej zmęczone. Zaplamiony najróżniejszymi odczynnikami fartuch laboratoryjny, niedbale związane w kitkę blond włosy i nieco zatłuszczone okulary tworzyły postać wyczerpanej praktycznie do granic możliwości pani naukowiec. Na polecenie szefa musiała zostać w pracy po godzinach. I to już piąty dzień z kolei.

Przez zamykające się samoistnie powieki ledwo widziała rozmazujące się na ekranie literki. Substancje w probówkach traciły barwy, a w głowie pulsował tępy ból. Powietrze było nieznośnie gęste - klimatyzacja znów nawaliła albo ktoś się nią bawił.

- "Bonnibel Bubblegum!" - dziwny, drażniący i nieco piskliwy głos odezwał się tuż obok jej ucha, sprawiając, że podskoczyła - "Czy ty śpisz? Dlaczego nie pracujesz?"

- "Przepraszam…" - mruknęła - "Jestem zbyt zmęczona. Mogłabym dziś wcześniej wyjść?" - to pytanie byłoby na miejscu gdyby nie fakt, że jej czas pracy zakończył się trzy godziny wcześniej.

- "Hmm…" - szef: łysy mężczyzna w czarnym stroju i z lekko żółtawą skórą wydał z siebie przeciągły, trudny do nazwania dźwięk - "Możesz… Ale przyjdziesz w sobotę i niedzielę do pracy!"

Bonnibel kiwnęła lekko głową. Nie było już odwrotu. Gdy tylko mężczyzna się oddalił, westchnęła ciężko i zaczęła pakować swoje rzeczy.

Labirynt wyłożonych żółtym dywanem korytarzy budynku laboratorium zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Miała zawroty głowy od coraz szybszego ich przemierzania. Setki drzwi, tysiące stopni, dziesiątki automatów z wodą… Kiedy kobieta wpadła do szatni, szatniarka spojrzała na nią z zaskoczeniem, po czym ostrożnie podała kurtkę i wycofała się gdzieś na zaplecze.

Pani naukowiec z olbrzymią ulgą wyszła na ulicę. Wzdrygnęła się czując krople zimnego deszczu na twarzy, ale nie miała siły by wyciągnąć parasol. Robiło się już ciemno, a szare chmury nie poprawiały ponurej atmosfery. Bonnibel ruszyła niemrawo w kierunku domu. Mijała po drodze szarych ludzi w szarych płaszczach. Niektórzy ciągnęli za sobą rozbeczane dzieci, czy zmoknięte psy. Wszyscy bez wyjątku zasłaniali się przed deszczem. Kapturem, parasolką, gazetą…

Zatrzymała się przed drogerią. Przesunęła dłonią po ciężkich od wody włosach i pchnęła szklane drzwi. Kasjerka słysząc dźwięk zawieszonego nad wejściem dzwonka uniosła leniwie głowę i westchnęła widząc klienta wchodzącego do sklepu tuż przed zamknięciem.

Badaczka nie przejęła się tym. Ruszyła wzdłuż zastawionych kolorowym, drogim towarem półek. Minęła wszelkie mydła i kosmetyki, i stanęła przed regałem wypełnionym farbami do włosów. Bez wahania wzięła opakowanie opisane "truskawkowa guma balonowa" i poszła do kasy, wciąż zostawiając za sobą mokre ślady. Nie przejmując się resztą zapłaciła banknotem o wysokim nominale i wyszła na deszcz.

Jakieś piętnaście minut później pojawiła się w holu apartamentowca. Nawet nie spojrzała na przysypiającego przed mrugającym kolorowym światłem telewizorem portiera. Pozostawiając za sobą mokry trop minęła windę i wbiegła po schodach na piąte piętro. Odkluczyła drzwi do swego mieszkania, wślizgnęła się do środka, po czym zakluczyła za sobą. Niedbale powiesiła kurtkę na drewnianym wieszaku, a buty rzuciła na szmatkę leżącą pod kaloryferem. Szybko przebrała się w luźne, różowe spodnie i bluzę z kapturem. Po krótkim namyśle zrzuciła tą ostatnią i czując nieprzyjemny chłód ciągnący od nieco nieszczelnych okien, chwyciła kartonik z farbą i zniknęła za drzwiami łazienki.

Jakąś godzinę później wyszła z rozpuszczonymi włosami w kolorze gumy balonowej. Była zadowolona z siebie jak nigdy.


Głośny, irytujący dźwięk nastawionego w telefonie budzika przerwał piękny sen. Bonnibel zwlokła się z kanapy, zrzucając na podłogę książkę, przy czytaniu której zasnęła. Masując nieco obolały kark i próbując wyłowić resztki snu o życiu w domu w lesie, ruszyła zażyć porannej higieny. Po umyciu zębów i spokojnym zjedzeniu kanapki złożonej z nieco czerstwego chleba oraz sera i szynki zbliżających się niebezpiecznie do terminu przydatności, zorientowała się, że o czymś miała pamiętać. O czymś naprawdę, ale to naprawdę ważnym…

Prawie podskoczyła kiedy wreszcie udało się jej przypomnieć. Krzesło, na którym siedziała uderzyło o podłogę. Popędziła się przebrać i już kilka minut później biegła chodnikiem ku laboratorium. Przebiegając obok szatni rzuciła kurtką w zaskoczoną szatniarkę i wbiegła po schodach. Żółty dywan i setki drzwi przemykały przed jej oczami. Kiedy wpadła do pomieszczenia, w którym pracowała, wszyscy jej współpracownicy wbili w nią zdziwione spojrzenia. Starając się uspokoić oddech, usiadła za biurkiem i uruchomiła komputer. Udawała, że nie czuje tego, że się na nią gapią. Robiła to do momentu, w którym usłyszała głośne i wymowne chrząknięcie.

Powoli odwróciła się na swym obrotowym fotelu, by ujrzeć łysą postać w czarnym ubraniu. Zwykle żółta twarz szefa była teraz prawie purpurowa. Zdawał się gotować z wściekłości.

- "Bonnibel Bubblegum!" - wrzasnął. Wszyscy siedzący w pokoju ludzie skupili na nich całą uwagę - "Co to ma znaczyć?!"

- "Przepraszam za spóźnienie… zaspałam… mogę dziś zostać dłu…" - nie dokończyła, czując, że mężczyzna trącił ją palcem w czubek głowy.

- "Co to ma znaczyć?!" - w jego głosie pojawiły się dziwne, piskliwe nuty - "Masz to zmienić! To ma wygladać tak jak wcześniej! I masz to zrobić do poniedziałku, albo zapomnisz o wypłacie!" - odwrócił się na pięcie i zaczął odchodzić.

- "Nie…" - szepnęła. Szef usłyszał to i znieruchomiał.

- "CO POWIEDZIAŁAŚ?!" - krzyknął swym dziwacznym głosem.

- "Nie zrobię tego" - powiedziała zimno. Obserwujący ich pracownicy byli przerażeni.

- "TO NIE DO ZAAKCEPTOWANIA!" - wrzasnął wściekle. Wszyscy ludzie w pomieszczeniu natychmiast wrócili do energicznego klepania w klawiatury - "ZWALNIAM CIĘ!"

- "Świetnie" - Bonnibel wstała gwałtownie. Ton jej głosu mógłby mrozić krew w żyłach. Szybkim ruchem ściągnęła kitel i cisnęła nim prosto pod nogi mężczyzny. Chwyciła za swoją jeszcze nie rozpakowaną torbę i wyszła. Tym razem prawie nie odczuła długości korytarzy. Odbierając kurtkę od szatniarki uśmiechnęła się do niej. Starsza kobieta wydawała się lekko zszokowana.

Z podobnym uśmiechem - szerokim i całkowicie nieudawanym - przemykała między wlekącymi się po chodniku szarymi przechodniami. Ludzie oglądali się za nią z lekkim zdziwieniem.

Kiedy przekroczyła próg swego mieszkania rozpierała ją dziwna energia. Włączyła komputer i załatwiła kilka spraw. Dziwnych jak na pracującą w korporacyjnym laboratorium panią naukowiec… Dotyczących pewnego konkretnego kawałka świata, gdzieś przy granicy Ukrainy…

Kobieta chwyciła za telefon i wybrała numer.

- "Peppermint?" - zapytała zamiast przywitania.

- "Tak Bonnibel…" - odezwał się męski głos - "Mówiłem ci, żebyś nazywała mnie po imieniu…"

- "Przepraszam cię David, ale twoje nazwisko jest zabawne" - zachichotała. Nawet trochę za mocno.

- "Znów wypiłaś za dużo piwa?" - spytał - "Wydajesz się być weselsza niż zwykle…"

- "Jakiego pi… Ja? Piwa? O co ci chodzi?!" - zmarszczyła brwi.

- "Nic, nic… Mów w takim razie o co chodzi…"

- "Pamiętasz naszą ostatnią rozmowę?"

- "Którą? Tą o bezcelowości dzisiejszych form demokracji, czy tą o sorbianinie potasu?"

- "Co?" - nie mogła sobie przypomnieć żadnej z wymienionych - "Nie, nie! Chodziło mi o tą o Zonie…"

- "Ta… Pamiętam. I co w związku z nią?"

- "Dave…" - głos kobiety znów stał się nienaturalnie wesoły - "Jedziemy do Zony!"


Zza niedawno umytych okien dobiegł głośny hałas silnika terenowego samochodu. Zielony UAZ zatrzymał się na porośniętej chwastem polance przed budynkiem. Różowowłosa kobieta z podwiniętymi rękawami i dłonią na kaburze wyszła przed przyszłe schronisko dla stalkerów. Przyjrzała się grzebiącemu coś wewnątrz kabiny kierowcy i odetchnęła z ulgą.

- "Jakim cudem cie przepuścili?" - zapytała wysiadającego mężczyznę z białymi włosami.

- "Nie chcesz wiedzieć" - uśmiechnął się tajemniczo. Miał na sobie wojskowe spodnie i białą koszulę. Cud chyba tylko sprawił, że nie założył do tego czerwonej muchy.

- "Teraz jeszcze bardziej chce wiedzieć" - zaśmiała się.

- "Przywiozłem to o co prosiłaś" - powiedział zdejmując zastępującą dach plandekę. Samochód był po brzegi wypakowany drewnianymi skrzynkami z konserwami, wodą, wódką i lekarstwami. Gdzieś przy burcie upchnięto apteczki z bandażami i antyradem.

- "Świetnie. Tylko wódki mamy nadmiar… Znalazłam cały zapas w piwnicy" - wskazała kciukiem za siebie.

- "Co zrobisz z taką ilością wódki?" - Peppermnit uniósł brew.

- "Można nią od biedy zastąpić antyrad, albo odkażać rany…" - zastanowiła się - "A stalkerzy pewnie lubią się urżnąć…"

- "Mam nadzieję, że tylko stalkerzy" - wzrok mężczyzny wręcz wwiercił się w Bonnibel.

- "O co ci chodzi? Kiedy niby ostatnio byłam pijana?"

- "Nieważne…" - mruknął - "Jesteś pewna, że nie będziesz potrzebować żadnej ochrony przed tymi urżniętymi stalkerami?"

- "Na razie musi mi starczyć kałach pod ladą… Nie stać mnie na ochronę."

- "Oby wystarczył…" - wyciągnął kilka niewielkich skrzynek z pojazdu i ruszył do wnętrza budynku - "Gdzie to wstawić?"

- "Postaw obok baru" - odpowiedziała wycofując się i siadając przy jednym z wypucowanych na błysk stołów.

- "I co? Kiedy spodziewasz się pierwszych klientów?" - zaśmiał się stawiając pakunki na podłodze. Kilkanaście szklanych butelek zadzwoniło o siebie.

- "Rozesłałam kilka reklam… Mam nadzieję, że ktoś wkrótce się pojawi…"