Zawsze chciałam to zrobić.
Bésame Mucho jest oczywiście fanfiction autorstwa Georga deValiera (u/2348750/George-deValier). Tłumaczenie bez wątpienia nie jest idealne, ale dołożyłam wszelkich starań, żeby było w miarę czytelne i przejrzyste.
Link do oryginału: s/7241283/1/Besame_Mucho
Jeśli jeszcze chodzi o formalności to pozwolenie na publikacje tłumaczenie mam. Bésame Mucho stworzył George, a Hetalię - Hidekaz Himaruya. Amen.
Pairing: Antonio Carriedo/ Lovino Vargas (Hiszpania/Romano)
WW2 AU. Lovino pragnął tylko, żeby coś ekscytującego wydarzyło się w jego nudnej, codziennej egzystencji, którą prowadzi, żyjąc we włoskiej wsi. Nigdy jednak nie spodziewał się wojny, ruchu oporu, miłości, namiętności, zdrady ojczyzny czy pogodnego, irytująco atrakcyjnego hiszpańskiego bojownika wolności.
YouTube /watch?v=c9V64EPA4NU
Wiosna, 1939
Wieś we Włoszech
.
"Lovino!"
Lovino nie odwrócił się, usłyszawszy, wołającego go Feliciano. Krążył oczyma po wąskiej, polnej drodze, zaciskając pięści i zęby w irytacji. Słońce jasno świeciło nad ich głowami, a ciepły wiatr płynął, roznosząc delikatne, subtelne zapachy wiosny. Lovino ledwo zwracał na to uwagę. Jego umysł ciągle wracał do porannych wydarzeń na rynku. Każdego dnia słyszał te same rzeczy. 'Mały Feliciano, mam dla ciebie dziś coś najlepszego!'... 'Och, nie powiedziałeś mi, że masz tak słodkiego brata, Lovino!' … 'Więcej pomidorów? Dla ciebie, Feliciano, absolutnie!' Lovino był przyzwyczajony do bycia niewidocznym wokół swojego młodszego brata. Czasem jednak nie mógł tego znieść. Niekiedy Lovino pragnął, by w jego otoczeniu coś się zdarzyło: coś ważnego, coś, co by sprawiło, że przestałby żyć w cieniu jego uroczego, zawsze słodkiego, zawsze będącego w centrum uwagi, młodszego brata.
"Lovino, zaczekaj na mnie!"
Usłyszawszy ten dźwięk, Lovino obrócił się, by zobaczyć swojego brata, leżącego twarzą w ziemi. Jego żołądek nieco się zacisnął, kiedy pobiegł i uklękną obok brata. "Feli, wszystko w porządku?"
Feliciano powoli podniósł się na kolana, otrzepał i uśmiechnął radośnie. "Nie powinieneś chodzić tak szybko, Lovino, moje nogi nie są tak długie jak twoje, więc nie mogę nadążyć, nie sądzę też, że zawsze mnie słyszysz, kiedy cię wołam, więc zdarzają się wypadki, takie jak ten. Ale jest dobrze, bo to tylko tak strasznie wygląda. Otarłem kolano, ale myślisz, że jednak muszę iść do lekarza?"
Lovino przewrócił oczami, wyciągając rękę, by pomóc Feliciano wstać. "Nie bądź głupi. Wszystko będzie w porządku." Dlaczego nigdy długo nie potrafił być zły na swojego brata? "Przepraszam, że szedłem tak szybko."
Kiedy byli już na nogach, Feliciano chwycił Lovino i zaczął machać ich rękami między nimi, kontynuując podróż w dół drogi. Lovino potrząsnął głową w irytacji. Każdy mógłby pomyśleć, że jego czternastoletni był nadal jak małe dziecko. Nic dziwnego, że ludzie na rynku ciągle myśleli, że jest tak cholernie „uroczy". Lovino był ledwo rok starszy i już czuł się jak dorosły; rozsądniejszy, bardziej odpowiedzialny. Ale pozwoli Feliciano trzymać jego rękę, kiedy schodzili w dół wiejskiej drogi, ostatecznie znajdując się w wąskiej uliczce, którą dostali się do niewielkiego wiejskiego domu.
"Już jesteśmy, dziadku!" zawołał radośnie Feliciano, kiedy przekraczali próg drzwi.
"Witajcie, chłopcy!" Dziadek Roma wstał z krzesła przy stole. Lovino znieruchomiał, kiedy zauważył mężczyznę, stojącego naprzeciwko. Ciemnowłosego, nędznie ubranego, o oliwkowej karnacji i z wielkimi, mieniącymi się oczyma. Młody mężczyzna obdarzył ich promiennym uśmiechem; Lovino spojrzał na niego nieufnie.
"Kim ty, do diabła, jesteś?"
Roma przeszył go wzrokiem. "Uważaj na swoje maniery, młody człowieku." Lovino skrzyżował ramiona i skupił ponure spojrzenie na suficie. "To mój przyjaciel. Antonio Fernandez Carriedo."
Feliciano wyglądał na kompletnie zagubionego. "Antonio… Fernando…"
"Chyba będziesz musiał mu to napisać," powiedział Lovino.
"Mówcie mi Antonio." Mężczyzna wstał. Lovino zrobił krok w tył.
Roma uśmiechnął się z dumą, robiąc krok w stronę swoich wnuków. "Antonio, to jest Lovino, najstarszy A to mały Feliciano."
Antonio wyciągnął rękę w stronę Feliciano, który odpowiedział ostrożnym uściskiem dłoni. "Miło mi cię poznać, Feliciano." Włoski Antonia był nieco akcentowany.
"Cześć! Śmiesznie mówisz."
Antonio odpowiedział śmiechem "Przepraszam za akcent. Jestem z Hiszpanii i nie jestem jeszcze przyzwyczajony do mówienia po włosku."
Feliciano spojrzał na niego oszołomiony. "Hiszpania? Wow! Walczysz z bykami? Wszyscy Hiszpanie to robią. Czytałem o tym kiedyś w książce i były też zdjęcia, ale przez nie zrobiło mi się strasznie smutno, bo te wszystkie byki były zabijane i to było straszne, i skończyło się, że płakałem, bo to było tak okropne, i złe i… i… i tak niefajne." Feliciano zamrugał i pociągnął nosem. "Dziadku, myślę, że nie polubię twojego nowego przyjaciela." Lovino kopnął Feliciano w nogę.
Za to Antonio znów się zaśmiał. To było tak szaleńczy i radosny śmiech. Z jakiegoś nieznanego powodu serce Lovino zaczęło bić zbyt gwałtownie. "Feliciano, nie wszyscy Hiszpanie walczą z bykami. Przysięgam ci, nigdy w życiu nic żadnemu nie zrobiłem."
Na ustach Feliciano pojawił się szeroki uśmiech ulgi. "Och, to dobrze. Teraz, skoro wszystko jest w porządku, przepraszam, że powiedziałem, że cię nie lubię. Jestem pewny, że jesteś bardzo miły."
Antonio uśmiechnął się, a Roma tylko wzruszył ramionami. Lovino tupnął stopą i przewrócił oczami. Znowu się zaczyna. Kolejna osoba zachwyca się słodkim, małym Feliciano.
— Cóż, nie tylko ty jesteś tutaj bardzo czarującą osobą," powiedział Antonio. Feliciano przechylił głowę i błysnął uśmiechem. Lovino odwrócił wzrok lekko sfrustrowany, po chwili dostrzegając Antonia z wyciągniętą ręką w jego stronę. Oczy Lovino otwarły się szeroko, jego mózg zamarł, a on sam założył tylko ręce za plecami. Antonio natychmiast opuścił rękę i uśmiechną się przyjaźnie. "Miło mi cię poznać, Lovino."
Lovino uznał, że musi coś powiedzieć. Cokolwiek. Otworzyć usta. Teraz, do cholery. "Po co, do diabła, tu w ogóle jesteś?"
Dziadek Roma trzepnął go w głowę. "Nie bądź niemiły, Lovino. Antonio jest tu na spotkaniu biznesowym."
Lovino posępnie wpatrywał się w ziemię, paląc się ze wstydu. "Biznesowym? O gospodarstwie?" próbował dyskretnie potrzeć głowę.
"Coś w tym stylu. Chłopcy, a teraz idźcie i zacznijcie obiad, a my dokończyły rozmowę. Nie chcemy waz przecież zanudzić."
"A możemy zrobić makaron?" zapytał zniecierpliwiony Feliciano.
"To brzmi jak genialny pomysł," powiedział Roma, uśmiechając się pobłażliwie. Feliciano pobiegł zadowolony do pokoju obok, ale Lovino został na swoim miejscu, spoglądając nieufnie raz na Romę, raz na Antonia. Nie wiedział o czym dyskutowali, ale był pewny, że niewiele to miało wspólnego z „biznesem". Był też pewny, że dziadek Roma wolał mu o tym nic nie mówić. Mimo iż Lovino zawsze czuł się doroślejszy w porównaniu do Feliciano, Roma i tak nie traktował go inaczej niż jak dziecko.
"Coś się stało, Lovino?" zapytał Roma. Ton jego głosu był miły, ale w oczach widniało ostrzeżenie.
"Nie," powiedział cicho. "Pójdę pomóc Feliciano." Wyszedł z pokoju, nie patrząc się za siebie. Gdy tylko zamknął drzwi od kuchni, złapał kieliszek do wina, przyłożył brzeg do drzwi, ucho zaś do nóżki. Feliciano spoglądał na niego, gotując wodę na piecu.
"Nie sądzę, że powinieneś to robić, Lovino."
"Zamknij się," odpowiedział Lovino, po czym dodał szybko, "i nie mów dziadkowi."
Lovino nie usłyszał wiele z ich rozmowy, tym bardziej, że za jego plecami Feliciano hałasował garnkami i talerzami. Mimo to kilka zwrotów i zdań przedostało się przez szkło: coś o włoskim sojuszu z Niemcami, o faszystowskiej okupacji Czechosłowacji, coś o pogłoskach wojennych, miejscu zwany Guernica. Lovino był pochłonięty ich słowami. Słyszał różne plotki w okolicy, ale nigdy nic takiego. Nic, co brzmiałoby tak szczególnie… ważnie. Lovino z fascynacją słuchał śpiewnego akcentu Antonia. Aż w którymś momencie nie był pewny czy fascynowało go to, o czym mówił Antonio czy może ten głęboki, pełen emocji — ale nadal radosny — sposób w jaki to przekazywał. Nagle głos dziadka Romy stał się tak donośny, że Lovino słyszał go bez problemu przez drzwi.
"Powiedz mi, dlaczego nie zostałeś żołnierzem, Antonio? Czyż nie osiągnąłbyś czegoś w wojsku dzięki twoim umiejętnościom?"
"Czasem żołnierze robią wielkie rzeczy. I ja, spośród wszystkich ludzi, szanują chęć służenia swojemu kraju. Ale wiem, do czego zdolne jest wojsko. Widziałem konsekwencje wykonywania ślepych rozkazów. Żołnierze nierzadko zabijają niewinnych ludzi, Roma. A ja wolałbym umrzeć, niż to zrobić."
Tętno Lovino waliło pomiędzy jego uchem a kieliszkiem. Czuł, że zaczyna mu brakować tchu. Każde słowo wypowiedziane przez Antonia balansowało na granicy namiętności – Lovino nigdy czegoś takiego nie słyszał.
"Myślę, że mogę ci zaufać, Hiszpanie." Głos Roma ociekał zadowoleniem.
"Lovino, myślisz, że trzeba dodać więcej…"
Lovino szalenie odmachnął ręką. "Ciii, zamknij się!"
"Ja tobie też, Roma. Dostarczę ci wszystkie informacje, jakie tylko będę mógł. Miejmy jednak nadzieję, że ta niemiecka inwazja niedługo się zatrzyma."
Lovino próbował zachować spokojny oddech, gdy przez jego ciało przepływało setki emocji. Nie był do końca pewny, o czym rozmawiali dziadek i Antonio, ale brzmiało to dokładnie jak coś, czego pragnął. Coś innego, coś nowego, coś, co w końcu zmieni jego banalną, codzienną egzystencję, w której nigdy nic się nigdy nie działo i w której cały czas czuł się niewidzialny, i ignorowany. Słysząc, że Roma i Antonio zaczynają się żegnać, Lovino pospiesznie schował kieliszek wina i nieco bezmyślnie otworzył drzwi, by przez ułamek przez nie wyjrzeć. Dziadek Roma stał tyłem do kuchni, grzebiąc w stercie papierów. Antonio jednak stał twarzą w twarz z Lovino, ich oczy także się spotkały. Lovino zamarł, gdy Antonio obdarzył promiennym uśmiechem, w oczach mając połyskujący blask. Nagle mrugnął do niego. Lovino wytrzeszczył oczy. Automatycznie zatrzasnął drzwi i osunął się na nie. Jego serce waliło jak oszalałe, a oddychał prawie tak szybko, że niemal zaczął dyszeć.
Feliciano spojrzał na niego spod gotującego się garnka. Jak zwykle nie sprawiał wrażenia, jakby coś zauważył. "Nowy przyjaciel dziadka jest bardzo miły, nie?"
"Nie," powiedział Lovino, próbując przekonać samego siebie, że to bicie serca i czerwone policzki były wynikiem podsłuchanej konwersacji, a nie wspaniałym uśmiechem, jakim obdarzył go Antonio. "Nie, nie sądzę. Poza tym, Feliciano, znowu ugotowałeś za dużo makaronu." Zaczął pomagać Feliciano przy obiedzie, starając się zapomnieć o olśniewających, zielonych oczach Antonia.
Przez następne tygodnie Lovino zaczął powoli przyzwyczajać się regularnych wizyt Antonia. Do podsłuchiwania rozmów przez zamknięte drzwi, starając się zrozumieć, o czym mowa, do tego frustrującego uczucia, jakie przeszywało jego pierś, gdy dowiadywał się o odwiedzinach Antonia, do tego podniecenia, jakie czuł w czasie rozmów Romy z Antoniem o nadchodzącej wojnie. Ale w tym samym czasie Lovino jednak nie umiał w pełni przyzwyczaić się do nieustannego, promiennego uśmiechu Antonia, jego rozczochranych, ciemnych włosów i jasnych, zielonych oczu. Do jego ciągłego śmiechu i radosnej postawy, do sposobu w jaki mierzwił włosy Feliciano i nazywał go „uroczym". Lovino wmawiał sobie, że nie obchodzą go te gesty. I prawie w to wierzył. Ale wtedy Antonio uśmiechał się do niego albo obdarzał go szybkim spojrzeniem. I Lovino zawsze odpowiadał grymasem lub odwracał wzrok, cały czas będąc niepewny, zdezorientowany i zły, tym, że nie mógł w pełni zrozumieć, dlaczego tak się dzieje.
To wszystko stało się całkiem zwykłe i codzienne, aż do poranka, kiedy wszystko w końcu go uderzyło i zrozumiał. Lovino siedział na niskim, ogrodowym murku, nieubłaganie rażonym przez słońce, rozmyślając o niedawno podsłuchanej rozmowie. Sposób mowy Antonia sprawiał, że wszystko, co mówił brzmiało poważnie, ale jego wcześniejsze słowa wymieniane z dziadkiem brzmiały ważniej niż zwykle.
"Nadal się do tego zobowiązujesz, Roma? Zrobię wszystko, by ci pomóc. Lecz ty też będziesz działał z oporem. Będziesz musiał walczyć przeciw rządowi swojego kraju."
"Rządowi, który nie dba o wolność własnych ludzi. Tak, jestem zobowiązany."
"I wiesz, co będziesz ryzykować?"
"Wiem aż za dobrze, co będę ryzykował. Ale jeśli, coś jest wartę ryzyka, to właśnie to"
Lovino opuścił dom przed końcem ich konwersacji. Czuł, że potrzebuje powietrza. Mały ogród został pokryty pasmami słońca, prześwitujące przez korony drzew, stojących koło domu. Duszne powietrze zapowiadało długie lato. Lovino z roztargnieniem przesunął nogi, nieobecnym wzrokiem wpatrując się w rzędy rozmarynu. Słowa rozbrzmiewały w jego głowie… "Wiem, aż za dobrze, co będę ryzykował." Jego umysł wypełniony był setkami myśli. Wiedział, że dziadek Roma i Antonio coś planują. Teraz jednak zastanawiał się, o co dokładnie chodzi i co to będzie oznaczać. Co dziadek Roma będzie ryzykować… co miał zamiar zrobić… Jaki był dokładnie sens tej rozmowy o wojnie i inwazji Niemiec? Nagle w tym znajomym uczuciu podniecenia pojawiła się nuta
strachu.
Usłyszawszy dźwięk otwierania kuchennych drzwi, Lovino poniósł wzrok i zobaczył Antonia wchodzącego do ogrodu. Serce Lovino podskoczyło mu do gardła. Cofnął się ostrożnie pod ścianę, ale Antonio i tak go nie zauważył. Zamiast tego podszedł szybko do kwietnika i oparł się o pobliską ścianę. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała w nieskoordynowanych ruchach. Wyglądał na nieco niespokojnego i całkowicie wyczerpanego. Wyciągnął z kieszeni papierosa, zapalił go i zaczął głęboko zaciągać się dymem, gdy nagle Lovino zeskoczył z murku i postanowił zrobić kilka kroków w jego kierunku. Antonio spojrzał ostro, po czym się uśmiechnął. "Lovino."
Lovino patrzył na Antonia ostrożnie. Nigdy nie był w pełni pewien, jak powinien się przy nim zachowywać; to było bardziej skomplikowane, niż powinno. Lovino skrzyżował ramiona. "Wiesz, podsłuchiwałem twoją wcześniejszą rozmowę z dziadkiem."
Antonio spojrzał na niego z zaciekawieniem. "Och?"
"Będzie wojna, nie?"
Wyraz twarzy Antonia przemienił się w niepewność. Zaciągnął się swoim papierosem, wypuszczając powolnie dym. "Prawdopodobnie."
Lovino pokiwał głową w zamyśleniu. "Tak. Cóż, no to będę musiał iść wtedy do wojska"
Antonio zaśmiał się cicho, swoimi lśniącymi oczami wpatrując się w Lovino. "Wojsko?" Przechylił lekko głowę. "Tak sobie zdałem sprawę, że nigdy o to nie pytałem, ale… Ile masz lat, Lovino?"
Lovino zastanawiał się, co odpowiedzieć. Pomyślał przez chwilę nawet o kłamstwie. Potem doszedł do wniosku, że to i tak bez znaczenia. "Piętnaście," powiedział naburmuszonym tonem.
Antonio uniósł brew, po czym szybko odwrócił wzrok. "Piętnaście," mruknął. Potrząsnął głową, wziął kolejny długi wdech ze swojego papierosa i przez chwilę wpatrywał się w niebo. "Teraz nie możesz jeszcze dołączyć. Ale kiedy będziesz wystarczająco dorosły… Wiesz w ogóle, o co będziesz walczył?"
Lovino zmarszczył brwi. Co za dziwne pytanie… " O Włochy, rzecz jasna."
Hmm." Antonio często długo myślał przed wypowiedzią. Lovino zastanawiał się, czy to przez różnice w ich językach. Nie chciał się przyznać, że go to fascynowało. Bo go nie fascynowało, do cholery. Antonio wypuścił kolejny kłąb dymu. "Czasem wstąpienie do wojska nie jest najlepszym rozwiązaniem, by służyć swojemu kraju. Czasem, by to robić trzeba wstać i walczyć po stronie tych, których inni uważają za złych."
Lovino przełknął ślinę. Antonio już to wcześniej powiedział coś podobnego: Będziesz musiał walczyć przeciw rządowi swojego kraju... "Nie wiem, co masz na myśli."
"Zrozumiesz." Antonio zrzucił popiół na ziemie i przez chwilę się w niego wpatrywał. "Wojna nie jest ekscytująca, Lovino. Mam wielką nadzieję, że nie popełnisz błędu, myśląc tak zanim ją naprawdę zobaczysz."
Lovino zmrużył oczy, przyglądając się Antoniowi i rozmyślając o wszystkim, co podsłuchał w ciągu ostatnich kilku tygodni. O wojnie domowej w Hiszpanii, faszyzmie i miejscu wspomnianym przez Antonia o nazwie Guernica... "Po co ty tak naprawdę tu jesteś?"
Antonio znów zaczął przez chwilę rozmyślać. "Myślę, że staram się walczyć o to, co dobre."
"Myślisz?"
"Mam nadzieję. Niestety, nigdy nie byłem dobry w odróżnianiu dobra od zła. Myślę, że zawsze mieszałem w to za dużo uczuć, by naprawdę znać granicę. Ale teraz… Tak, jestem pewny, że mam rację. Muszę mieć."
Lovino bezskutecznie próbował zignorować obrzęk w piersi. Postanowił więc stłumić go gniewem. "Nie prosiłem o całą historię twojego życia, draniu."
Antonio wyglądał na lekko rozbawionego. "Nie. Wybacz, Lovino." Wciągnął głęboko powietrze, z oczyma wciąż utkwionymi w ziemi. Zapadła ciężka cisza. Lovino nie był pewny, czy powinien teraz odejść. Z jakiegoś powodu, nad którym nie miał ochoty rozmyślać, nie chciał tego robić. Zaczął kręcić rękoma za plecami. Antonio nie kontynuował, wiec Lovino przerwał milczenie.
"Mogę papierosa?"
Antonio zaśmiał się w odpowiedzi. "Nie."
"Pieprz się, draniu!"
Antonio rzucił i zdusił papierosa. Wtedy w końcu podniósł wzrok, spotykając oczy Lovino i zażarcie się w nie wpatrując. Lovino chciał rzucić kolejne gniewne słowa. Jednak gorąca cisza dnia zaczęła go otaczać. Nie mógł się ruszyć, nie mógł oddychać, nie mógł oderwać spojrzenia od tych, wpatrujących się w niego, zielonych oczu. Antonio zrobił krok w jego stronę, jednak zatrzymał się i zaśmiał do siebie. "Piętnaście," Mruknął przez odwróceniem się wyjściem przez bramę. Lovino przyglądał się mu, jak odchodził, czując swoje walące serce i niepewność, czy jest to oznaką ulgi.
.
Zaledwie kilka dni później, Lovino stał w kuchni, słuchając jak Antonio wyjaśnia dziadkowi, że wyjeżdża na kilka miesięcy. Lovino był zarówno zaskoczony, zły, wściekły, jak i zdenerwowany i rozczarowany. To było głupie. Nie powinno go to obchodzić, jego to nie obchodziło, bo po jaką cholerę miałoby go to obchodzić...
"Sprawy idą szybko, Roma. Zbyt szybko, niż oczekiwałem. Oczywiście, będę wracał regularnie. Ale od teraz sprawy należą do ciebie. Bądź tego świadomy. Ja będę tylko twoim informatorem."
Roma roześmiał się hałaśliwie. "Czasem wydajesz się starszy, niż jesteś w rzeczywistości. Nie zapominaj, że rozmawiasz z najmłodszym, włoskim oficerem, jaki kiedykolwiek stał za stopniem kapitana. Jestem w pełni zdolny, by doprowadzić grupę do zwycięstwa."
Głos Antonia znów stał się wesoły i beztroski. "Tak jak każdy student Pierwszej Wojny Światowej, jestem doskonale świadomy twoim osiągnięć militarnych. Maggiore Vargas, bohater kampanii Isonzo. Z jakiego innego powodu tak garnąłbym się do pracy z tobą?"
"W porządku, skończ już z pochlebstwami, chłopcze." Ale Lovino słyszał radość w głosie dziadka. Zawsze lubił, gdy ludzie mówili o jego wojskowej historii. "Ty rób swoje, ja zrobię swoje."
Reszta rozmowy stała się zbyt cicha, by dało się ją usłyszeć. Kiedy pokój całkowicie ucichł, Lovino przyłożył ucho jak najbliżej drzwi. Czyżby już wyszli? Skończyli już spotkanie? Starał się usłyszeć dźwięk kroków, lecz nie dał rady, aż do momentu, w którym drzwi otwarły się do wewnątrz. Lovino krzyknął w zaskoczeniu i upadł do przodu, prosto w ramiona Antonia.
"Hej, Lovino!"
"Bu… Co… Puść mnie, draniu!" Twarz Lovino przybrała odcień czerwieni, a on sam gorączkowo podniósł się pozycji pionowej, odpychając Antonia i cofając się, aż zderzył się plecami z ścianą.
"Dlaczego zawsze podsłuchujesz przez drzwi?" Antonio spojrzał na Lovino z rozbawieniem.
"To mój dom," powiedział Lovino z oburzeniem. "A ja nie podsłuchiwałem, Ja..." Lovino kompletnie nie miał pomysłu, co powiedzieć. "Ja... eh, odejdź."
Antonio uśmiechnął się i skiną głową. "Dobrze." Zaczął się oddalać, ale kiedy tylko to zrobił, Lovino poczuł, że jego ręka złapała koszulę Antonia. Był pewny, że nie miał zamiaru tego robić. Antonio spojrzał w dół, prawie tak zaskoczony jak Lovino. Lovino kręcił oczyma nerwowo.
"Odchodzisz."
Antonio uśmiechnął się ponownie. "Nie słuchałeś?"
Lovino spojrzał na niego. "To jest jedyny sposób, w jaki mogę się czegoś dowiedzieć. Nikt mi tu o niczym nie mówi."
"Tak, Lovino. Odchodzę na jakiś czas. Nie martw się jednak, wrócę wkrótce. Będę wracać dość często."
"Nie martwię się!" Lovino rzucił z oburzeniem.
" Oczywiście, że nie." Antonio był zbyt blisko. Lovino próbował zignorować motyle w jego brzuchu, zignorować to, że jego oddech stał się szybszy. Bo nie zależało mu. To nie Antonio sprawiał, że czuł się w ten sposób, o Boże, on pachniał tak dobrze, NIE! "Cóż, "kontynuował Antonio. "W takim razie do zoba..."
"Nie trać czasu na żegnanie się ze mną, draniu. Idź poszukać mojego słodkiego brata i to z nim się pożegnaj, nie ze mną." Lovino natychmiast skrzywi się przez swoje słowa. Cholera, cholera, dlaczego on to mówi? To nie wyszło tak obojętnie jakby chciał, na pewno...
Antonio tylko wypuścił z siebie gromki śmiech. "Och, Lovino." Antonio zrobił krok w jego kierunku, Lovino zaś bardziej przycisnął się do ściany. Następnie Antonio pochylił się i powoli położył dłoń na ścianie obok Lovino. Ten tylko wytrzeszczył oczy. Jego tętno wzrosło, ręce zaczęły się pocić, a kark oblała fale ciepła, która potem rozprzestrzeniła się na resztę ciała. Moment po tym poczuł gorący oddech Antonia przy uchu. "Feliciano jest uroczy, Lovi. Ale ty jesteś piękny."
Lovino był zaszokowany. Piękny. Antonio nazwał go pięknym Nie słodkim, ślicznym, uroczym; czymś znacznie ważniejszym. Antonio powiedział to do niego, tylko do niego. Tak by nikt inny tego nie usłyszał tych słów przeznaczonych tylko dla Lovino. To było za wiele. Lovino znał tylko jednen sposób na rozwiązanie tego, kiedy te dzikie, dziwne i nieznane uczucia krążyły po jego ciele. Wyprostował ramiona, podciągnął swoją pięść i uderzył Antonia prosto w szczękę. "Nie nazywaj chłopaka pięknym, czubku!"
Lovino obrócił się i wybiegł z pokoju, udając, że nie słyszy śmiejącego się za nim Antonia.
