Witam wszystkich. Historia ta była już kiedyś opublikowana, jednak nigdy nie została dokończona. Niektórzy może ją pamiętają, choć od tamtego czasu trochę już minęło. Usunęłam opowiadanie, bo czułam, że nie będę go w stanie dokończyć w najbliższym czasie. Ostatnio jednak ta historia wciąż chodzi mi po głowie i w końcu postanowiłam podjąć się próby dokończenia jej. Póki co mam napisane kilka rozdziałów, więc będą one dodawane regularnie w każdą niedzielę. Później może się to przeciągnąć do dwóch tygodnii. Mam nadzieję skończyć to opowiadanie do końca wakacji, ale oczywiście nic nie obiecuję, bo terminy to mój największy wróg. W każdym razie zapraszam do czytania i zachęcam, by zostawić po sobie jakiś ślad. Każdy komentarz motywuje mnie do dalszego pisania :)
Z dedykacją dla Oliwii, która miała mnie powstrzymać od podjęcia się kolejnej próby pisania potterowskiego opowiadania, a która ostatecznie tego nie zrobiła. Teraz jesteś skazana na czytanie tych wypocin, kochana.
Prolog
Ta historia ma swój początek pewnej letniej, wyjątkowo deszczowej nocy, kiedy to senną ciszę raz po raz przerywał huk piorunów. Lato roku 1995 było inne i tylko głupiec mógł to kwestionować. Jeśli jednak chcemy mówić o wydarzeniach, które miały miejsce trzydziestego pierwszego lipca 1995 roku, powinniśmy cofnąć się o niemal czternaście lat w przeszłość, kiedy to zło zaliczyło jedną z kolejnych wielkich porażek. Mówimy rzecz jasna o Halloween 1981 roku, czyli dacie śmierci Lily i Jamesa Potterów. Każdy wie co miało miejsce tamtej nocy...
Potterowie zostają zdradzeni przez jednego z najbliższych przyjaciół, Czarny Pan zaskakuje ich we własnym domu. James Potter wciska swojego jedynego syna w ręce żony, wcześniej zapewniając oboje, jak bardzo ich kocha. Następnie wyrusza, by stanąć twarzą w twarz z żywym utożsamieniem zła; wyrusza, by kupić ukochanej rodzinie sekundy cennego czasu, płacąc za to własnym życiem. Kpiące spojrzenie, piskliwy śmiech, cicho wysyczane zaklęcie i... i James Potter pada na podłogę martwy – jakby to wszystko: lata życia, zawarte przyjaźnie, szlachetne czyny, wielkie miłości – jakby to wszystko nie miało znaczenia. A może faktycznie go nie miało? Jedno było w tym pewne – padając na podłogę niewielkiego przedpokoju, James Potter był definitywnie martwy.
Lily Potter w tym czasie biegnie po schodach, potykając się i rozpaczliwie dusząc w gardle szloch. Nie wie, co robić, jest złapana w pułapkę, z której nie ma wyjścia. Wpada do sypialni swojego synka, z rozmachem zatrzaskując drzwi, próbując zabarykadować je malutkimi mebelkami. Dobrze wie, że to na nic. Przez szpary w drzwiach kobieta widzi intensywny błysk zielonego światła i nawet gdyby nie obrączka parząca boleśnie jej palec Lily Potter wiedziałaby, iż jej ukochany mąż jest martwy. Wolne kroki brzmią na skrzypiących schodach. Dziewczyna ze złością ociera łzy i szeptem zwraca się do malutkiego Harry'ego Pottera siedzącego w kołysce. Mówi mu, jak bardzo ona i James go kochają, jak bardzo musi być odważny. A później sama przywołuje całą odwagę, jaka jeszcze jej została. Lily nigdy nie rozumiała, dlaczego tiara przydzieliła ją do Gryffindoru, przecież nigdy nie była wybitnie odważna. Zabawne, że właśnie ta myśl tłukła się po głowie młodej pani Potter, gdy drzwi z głośnym hukiem wyleciały z zawiasów i w progu ujrzała Jego.
Niemal instynktownie rozkłada ręce i krzyczy, że woli umrzeć, niż pozwolić zabić swojego syna. Zresztą, obietnica przeżycia, jeśli tylko zejdzie Czarnemu Panu z drogi nie jest dla Lily Potter ani trochę kusząca. Jaki miałoby mieć sens życie bez Jamesa i Harry'ego? Dla Lily żaden, dlatego zaciska mocno oczy i błaga o litość dla syna po raz ostatni, a chwilę później pada na podłogę martwa, ugodzona przez śmiertelne zaklęcie. Harry Potter nie płacze – patrzy jedynie na postać, która jest sprawcą tego wszystkiego. Zupełnie, jakby chłopczyk wiedział, iż jest jedynym, który w przyszłości będzie mógł stawić Czarnemu Panu czoła – jak równy równemu.
Prawie czternaście lat później, równo z wybiciem godziny dwunastej w nocy, Harry Potter budzi się z kolejnego koszmaru sennego. Przeciera nieprzytomnie oczy, próbując ignorować fakt, iż wyraźnie drży na całym ciele. To nie pierwszy taki sen i Harry wiedział, że i tym razem będzie musiał sam poradzić sobie z zaakceptowaniem bólu, który ten ze sobą niósł.
Chłopak nigdy nie pamiętał tamtego feralnego Halloween – zielone światło i w ewentualności piskliwy śmiech były wszystkim, co posiadała jego pamięć. I tak było aż do nocy trzeciego zadania Turnieju Trójmagicznego. Może oglądanie śmierci kolegi, może bezradne przyglądanie się ponownym narodzinom Czarnego Pana, a może walka o życie coś w nim odblokowała? A może to wszystko naraz?
Harry nie wiedział. Ważne było tylko to, że na chwilę obecną pamiętał wszystko bardzo wyraźnie i nie mógł sobie z tym poradzić. Każdej nocy dręczyło go wspomnienie sprzed ponad czternastu lat, a kiedy się budził miał wrażenie, że wciąż słyszy głos ojca, że zaraz znów odezwie się jego matka.
Jak jeszcze nigdy w życiu czuł bolesną potrzebę rozmowy z kimś, z kimkolwiek. Ale fakt pozostawał faktem, że nie miał nikogo, kto zechciałby go wysłuchać. Dursleyowie obrali nową metodę gnębienia go – w tym roku postanowili udawać, iż Harry Potter w ogóle nie istnieje. Gdyby zdarzyło się to kiedykolwiek indziej, chłopiec zapewne byłby zadowolony z takiego stanu rzeczy, ale nie tym razem – nie kiedy czuł się tak bardzo samotny.
Ron i Hermiona nie odpisali na ani jeden z listów, które do nich wysłał. Chłopiec próbował także skontaktować się ze swoim ojcem chrzestnym, Syriuszem. I mężczyzna odpisał na jego list bardzo krótko i dosadnie.
„Ron i Hermiona są razem ze mną, Remusem i resztą Weasleyów w bezpiecznym miejscu, nie martw się. Nie pisz listów, jest zbyt wysokie prawdopodobieństwo, że ktoś je przechwyci. Trzymaj się i bądź cierpliwy."
Jeszcze nigdy nie czuł do nikogo takiego żalu, jaki czuł do Syriusza, gdy czytał jego odpowiedź. Nie rozumiał, dlaczego Syriusz nie chciał mu pomóc, dlaczego postanowił trzymać go na dystans, kiedy Harry tak bardzo potrzebował kogoś bliskiego. Oczywiście nie napisał mu w liście o swoich snach, miał jeszcze trochę przyzwoitości, by nie skarżyć się ojcu chrzestnemu na złe sny, ale był pewien, iż jego listy były aż przesiąknięte potrzebą wsparcia, czasami wręcz wstydził się je wysyłać; cóż, widocznie się mylił. A może po prostu jego samopoczucie nie było dla Syriusza na tyle ważne? Harry starał się nie dopuszczać do siebie takich myśli, ale nie zawsze mu to wychodziło. A zwłaszcza w nocy, kiedy budził się ze swoich koszmarów. Wtedy wręcz nie sposób było odpędzić od siebie takie myśli.
Chłopiec westchnął cicho i wygrzebał się z pościeli, mając w planach zmienić przepocone ubrania.
Starał się być jak najciszej, żeby nie obudzić swojej ukochanej rodziny. Nie specjalnie marzył, by wuj Vernon wrócił do starych sposobów dyscyplinowania go, których używał nim chłopiec poszedł do Hogwartu.
Jego spojrzenie padło na stojący na starym biurku budzik; jeśli dobrze chodził, Harry oficjalnie miał już piętnaście lat. Kolejny raz westchnął.
Piętnaście lat. Chodził po tym świecie już piętnaście lat. Pomyślał, że chyba powinien coś czuć w związku z tym faktem – cokolwiek, choćby lekką ekscytację, że żyje tak długo... że Voldemortowi jeszcze nie udało się go zabić. Lecz Harry nie czuł nic, prócz palącej boleśnie obojętności. Wstał jednak z łóżka i podszedł do okna, bezmyślnie wpatrując się w deszcz, który padał nieprzerwanie od kilku dni.
Jeśli tak dalej pójdzie, dojdzie do powodzi – pomyślał i uśmiechnął się lekko, kiedy wyobraził sobie minę ciotki Petunii, obserwującą, jak woda pochłania jej wspaniały ogród. Tak, ten widok zdecydowanie byłby warty uwagi Harry'ego, której ostatnio nic nie było w stanie przykuć.
Piorun uderzył gdzieś niedaleko i Harry pomyślał, iż hałas z całą pewnością obudził wuja Vernona. Przez dłuższą chwilę nasłuchiwał uważnie, lecz nie usłyszał nic, co mogłoby go zaniepokoić. Wyraźnie otyły mężczyzna ma mocniejszy sen, niż chłopiec przypuszczał. A właściwie, Harry powinien już dawno się nauczyć, iż jeśli on sam nie był źródłem jakiegoś zamieszania, niezbyt obejdzie ono Vernona Dursleya.
Harry odwrócił wzrok od widoku za oknem i kiedy planował wrócić do łóżka (z którego ostatnio dość rzadko wychodził) spojrzał zdjęcie oprawione w ramkę, stojące na biurku, tuż obok budzika. Z kawałka papieru szczerzyli się do niego wesoło James i Lily Potterowie. Delikatnie przejechał palcami po szkle ramki i westchnął raz jeszcze.
— Tęsknię za wami. Naprawdę. Chciałbym, żebyście mogli być przy mnie... żeby choć jedno z was mogło. Nie wiem, czy dam sobie radę sam — powiedział cicho.
Dokładnie w tym momencie stało się kilka rzeczy naraz...
Harry Potter ze złością otarł łzę z policzka, a za oknem wyjątkowo głośno uderzył piorun, sprawiając, że chłopiec podskoczył gwałtownie.
Mile dalej, Syriusz Black obudził się ze snu wypełnionego cieniami i krzykami, z szybciej bijącym sercem.
Remus Lupin z jakiegoś powodu upuścił szklankę z gorącą czekoladą, która miała mu pomóc z zaśnięciem.
Kolejny piorun uderzył w nagrobek stojący na cmentarzu w Dolinie Godryka. Pęknięcie, które ów uderzenie spowodowało, przechodziło idealnie przez wyryte na nagrobku: James Charles Potter. Trzy metry pod ziemią ktoś otworzył oczy.
Harry Potter nie mógł wiedzieć, że życzenie urodzinowe, które nieświadomie wypowiedział, właśnie się spełniło. I Harry Potter nie dowie się tego jeszcze przez bardzo długi czas.
