Spotkania państw Unii Europejskiej przebiegały w dużo spokojniejszej atmosferze niż te G8 czy NATO. Zapewne główną przyczyną tego stanu rzeczy był brak rozpychającego się łokciami Alfreda Jones'a. Jego głupie pomysły irytowały nawet Anglię. Młodzik nie umiał zupełnie poruszać się w świecie upadłych królestw i wyzwolonych kolonii. Popełniał gafę za gafą, wplątywał się w liczne konflikty i, mimo dobrych chęci, zamiast je rozwiązywać, powodował tylko eskalację. Nigdy nie brał odpowiedzialności za swoje nieudolne działania. I to ostatnie wywoływało w Ludwigu największą odrazę. Mimo to w kwaterze NATO uprzejmie witał się z Jones'em i angażował w niewiążące rozmowy.
Nie było też tu Chin. Yao przeobraził się ze staroświeckiego filozofa w biznesmena w drogim garniturze. Na wszystkich konferencjach patrzył na inne państwa z góry. Miał teraz do tego absolutne prawo, jednak powinien być mądrzejszy. Zbytnia pewność siebie gubiła nie takie mocarstwa i pogrążała ich liderów.
Cieszył się w myślach, że nie przeszła w UE koncepcja, by zapraszać na zgromadzenia Rosję. Z Iwanem można robić interesy, ale nic poza tym. Zbyt różną mieli przeszłość i zapatrywania na świat. Jemu się poszczęściło na wojnie, a Ludwigowi nie. Koniec tematu. Należało traktować go z rezerwą przeznaczoną dla dorobkiewicza z pociągiem do alkoholu i luksusów ponad zdrową miarę.
Obecność Bragińskiego tylko by przytłaczała pozostałych Słowian. Ale nawet ci w Unii Europejskiej nie byli zbyt rozmowni. Czechy i Słowacja starały się zintegrować ze ścianą za ich siedzeniami, Państwa Bałtyckie przycupnięte w małej grupce wydawały się zastraszone, choć tu w stolicy Zjednoczonej Europy nic im nie groziło.
Na spotkaniach był jednak wyjątek. Wyjątek ten gadał tyle, że mógł swoimi kwiecistymi przemówieniami obdzielić połowę obecnych. Tym bardziej, że dzięki dużej i szeroko rozsianej emigracji nauczył się gadać w wielu językach. Ile to razy Ludwig oglądając transmisję sportową z drugiego końca świata widział biało-czerwone flagi i szaliki na trybunach? I nie ważne, czy to Vancouver, Seul, Tokio, czy Sydney. Gdyby odkryto we wszechświecie planetę nadającą się do życia, Amerykanie, Rosjanie i Chińczycy przeskakiwaliby jeden przez drugiego, by tam dotrzeć pierwsi. Ale mógłby się założyć, że astronauci spotkaliby tam już sporo imigrantów z Polski.
Ludwig wyprostował się na niewygodnym krześle i spojrzał przed siebie. Jednym uchem słuchał przemówienia Feliciano, ale mały Włoch od 30 lat nie powiedział nic konstruktywnego, więc nie trzeba było poświęcać mu zbytniej uwagi. Ludwig nie miał dzisiaj ochoty wypominać mu każdej bzdury. Myślami wciąż był w domu, jego nowym domu ze starymi duchami.
Każde europejskie państwo miało takie duchy – konserwatywnych pieniaczy, zapalonych historyków rozdrapujących stare rany, nierozwiązane kwestie z przeszłości i strach, że kiedyś znów ziemia zażąda ich krwi.
Naprzeciwko Niemca siedział Feliks Łukasiewicz. Garnitur, choć uszyty na miarę, nie pasował zupełnie do jego typu urody. Wieczne dziecko, które nigdy nie uczy się na błędach. Zignorowałby kompletnie jego obecność, gdyby nie jeden drobny szczegół. Feliks ani razu nie zabrał głosu. Nie skakał na lewo i prawo chwaląc się, że tylko u niego gospodarka wciąż rośnie. Nie podburzał Berwalda przeciwko budowie gazociągu bałtyckiego. Nie grymasił nawet, że przyznanie mu tak malej ilości głosów w Radzie to jawna niesprawiedliwość.
Francis zarządził 30-minutową przerwę i Ludwig od razu skoncentrował się na czymś innym. Powstało małe zamieszanie, gdy wszyscy wybiegali z sali konferencyjnej do bufetu. Zdaje się, że Feliciano znów był pierwszy.
Ludwig darował sobie tym razem szybki lunch. Chciał gdzieś zadzwonić, a sala konferencyjna wydawała się najlepszym miejscem. Nikomu nie przyjdzie do głowy zaglądać tu przez najbliższe pół godziny.
- Dzień dobry, Roderich - przytulił komórkę do ucha.
- Ludwig, skończyłbyś wreszcie z tymi formalnościami – dobiegł go czysty i ostry głos Austriaka – Praktycznie mieszkam u ciebie od 20 lat. Dzięki Bogu, że nie zwracasz się do mnie per Edelstein i już najwyższy czas, byś przestał mi mówić „dzień dobry".
Ludwig westchnął. Postanowił przejść się po sali i rozprostować kości.
- A jak on się czuje?
- Dobrze – ton głosu Austriaka wyraźnie złagodniał – Zdążył rano wysłać paczkę kurierem starszemu Vargasowi. Nie wiem i nie chcę wiedzieć, co było w środku.
- Brał dziś leki?
- Tak, ale...- Roderich zatrzymał się w pół zdania – Ten aerozol, który lekarze mu przepisują od dwóch lat, chyba przestaje działać.
- Rozumiem.
Obaj umilkli. Niemiec patrzył na okno. Tu w Brukseli drzewa jeszcze miały liście, a trawa zieleniła się mocno. Było całkiem ciepło i jak różnie od pogody w domu. Do Berlina dawno zawitała jesień.
- Co teraz robi? – zapytał cicho.
- Niedawno zasnął – Roderich także zniżył glos – Jadłeś coś dzisiaj?
Roześmiał się sucho. Jakie to typowe, że Edelstein pyta o takie drobnostki.
- Właśnie mamy przerwę na lunch.
- A ty pewnie zostałeś w sali konferencyjnej zamiast socjalizować się z resztą Zjednoczonej Europy.
Nie skomentował tego. Z resztą co miałby powiedzieć? Sprzeczaliby się przez pół godziny jak stare małżeństwo a i tak nic by z tego nie wynikło.
- Roderich, przepraszam, że tak to się ułożyło. Ja wyjeżdżam za granicę na konferencje i prawie nigdy nie ma mnie w domu, a ty się nim opiekujesz, choć nie masz obowiązku.
- Teraz ty jesteś z nas wszystkich najważniejszy. Musisz jeździć i pokazywać się na świecie. Jeśli tego zaniechasz, ludzie pomyślą, że dzieje się coś niedobrego. A ja nie mam na co narzekać. Równie dobrze mógłbym być teraz w jego sytuacji. Wtedy też chciałbym móc na kimś polegać.
Ludwig zerknął na zegarek. Do końca przerwy zostało 15 minut. Zrezygnował z pomysłu odwiedzenia bufetu całkowicie, gdy zobaczył, jak Feliciano oblał się sokiem i zaczął lamentować na całą salę.
Zamiast tego poszedł do toalety. Gdy mył już ręce, usłyszał za sobą szmer. Nie przejmował się obecnością innej osoby, ale z ciekawości zerknął w lustro, gdy drzwi jednej z kabin otworzyły się. Feliks Łukasiewicz dołączył do niego przy rządziku chłodnych, białych zlewów. Wyglądał na bardzo nieszczęśliwego, ale Niemiec miał własne problemy, by je roztrząsać.
Z drugiej strony Feliks to jego sąsiad, czy tego chciał czy nie. Kilkaset tysięcy Polaków mieszkało i pracowało w jego kraju, zawierało małżeństwa, miało dzieci, a nawet grało w piłkę w czarno-żółto-czerwonych barwach. Z sąsiadami wypada mieć dobre stosunki, szczególnie, że w przypadku Polaka zawsze balansowali na granicy między nienawiścią a ostrożnym zaufaniem.
Poprzedni kanclerz na koniec kadencji zrobił kilka głupstw, z czego Ludwig nie był do końca zadowolony. Jego państwo na tym zyskało, ale musiał przecież w obecnych czasach myśleć nie tylko o Niemczech. Miał na głowie Unię Europejską, kilka misji NATO, rządzący wmanewrowali go od nowego roku w spotkania ONZ bo to taka prestiżowa sprawa.
A w domu czekają równie zmęczony jak on i zatroskany Austriak oraz schorowany brat, ignorujący kompletnie swój stan zdrowia.
Powściągliwa natura nie pozwalała mu nawiązać rozmowy, więc tylko włożył ręce pod suszarkę i kątem oka obserwował Polaka. Na szczęście nie musiał wymyślać co powiedzieć. Łukasiewicz zagapił się zamglonym wzrokiem w lustro. Zamrugał kilkakrotnie odzyskując ostrość widzenia i westchnął cicho.
- Ludwig, pożyczyłbyś mi Merkel?
Niemiec otworzył usta i przybrał mało inteligentny wyraz twarzy. Wolne żarty! A jeszcze pięć sekund temu współczuł cherlawemu idiocie!
Ten jednak wyglądał całkiem poważnie. Przygarbił się i znowu westchnął.
- Oczywiście, jak nie będzie już kanclerzem – dodał szybko – Mógłby też być Pan Wulff, kiedy mu się skończy kadencja.
- Słucham?
- Tylko ministra spraw zagranicznych nie mógłbym wziąć. U mnie nigdy nie zrobiłby kariery.
Co ma wspólnego jego minister z... Aha, no faktycznie, Guido w Polsce to nawet nie dostałby się do parlamentu. Media okrzyknęłyby go sensacją miesiąca i wywołały kolejną aferę, które to tak osłabiały jego wschodniego sąsiada. Przemilczał fakt, że połowa szmatławców wychodzących w Europie Środkowo-Wschodniej należała do koncernów mających siedzibę w Berlinie.
Łukasiewicz chyba był zdesperowany. Też by był na jego miejscu.
- O co ci chodzi, Feliks? – za przykładem innych nacji zwracał się do Polaka po imieniu. Zwykle wolał używać bardziej formalnych zwrotów. Kirkland, Bonnefoy, Vargas. Nie chciał się jednak publicznie ośmieszać próbą wymówienia jego nazwiska.
Głos Niemca zabrzmiał nawet w jego uszach zbyt szorstko.
- Wiesz, na forach internetowych w Polsce krąży taki żart. Że mój kraj rozwijał się najbardziej, gdy mieliśmy władców z importu. I...- zawiesił glos - ... chyba jest w tym trochę prawdy.
Czyżby przeczuwał, co się święci? Co już się dzieje za jego plecami? Nie był głupi, choć czasem sprawiał takie wrażenie. Musiał coś wiedzieć. Miał niezły wywiad, znakomitych agentów. I wszelkie podstawy do paranoi.
W domu każdej europejskiej nacji mieszka duch. Czasem bardzo żywy. Duch Łukasiewicza miał 123 lata, nazistowski mundur i wojskową czapkę z czerwoną gwiazdą. Żadna integracja europejska nie zdołała go zabić.
- Weź się w garść. – rzucił mu krótko – Nie pora się rozklejać. Masz 40 milionów obywateli, o których musisz dbać.
Polak skończył wycierać ręce i posłał mu ostre, wiele mówiące spojrzenie. On nawet w tej chwili dbał o swoich obywateli. Gotów wybrać mniejsze zło, zrezygnować z dumy i pompatycznego patriotyzmu, byle przetrwać i rozlać jak najmniej krwi.
- Nieważne.
W domu Austriak czekał na niego z kolacją. Jak na gościa, zadomowił się zdecydowanie za bardzo. Od miesięcy nie był w Wiedniu i ani razu nie wspomniał o powrocie. Za to nastroił i wyczyścił porzucony w jednym z pokojów fortepian. Tym razem Ludwig nie przypominał sobie, by Niemcy dokonały Anschlussu.
Te wygrywane z patosem nokturny kojarzyły mu się z cerowanymi gaciami i narzekaniem na młodszego Vargasa 70 lat temu.
Gilbert nocą znów miał atak. Dobrze, że Ludwig dużo wcześniej zaopatrzył się w domowy respirator.
Jednak to tylko środek doraźny. Gilbert umierał. Na jego chorobę nie było żadnego znanego zwykłym ludziom lekarstwa. Personifikacja państwa zwykle ginie razem z nim. Tak zginęli Starożytny Rzym, Germania, Święte Cesarstwo, a ostatnio Jugosławia.
Najdłużej żyjącym udokumentowanym przypadkiem był... Feliks Łukasiewicz. 123 lata. Istniały podejrzenia, że przetrwał tak długo dzięki uporowi swojej nacji.
Niestety nie istniała nacja pruska. Potomkowie podanych króla Prus byli teraz po prostu Niemcami. Dla większości państw Gilbert już był martwy, zginął w 1947 roku pokonany przez aliantów, obarczony winą za całe zło II Wojny Światowej. Spośród dawnych przyjaciół, wrogów i sojuszników, wiedzieli o nim tylko Antonio, Vash, Lili, Elizaveta i Roderich.
Jego brat nawet będąc młodzieńcem nie był święty. Ciągle brał udział w wojnach, z których większość sam wywoływał podszeptując to i owo pruskim władcom. Czasem nie był świadomy konsekwencji takiego postępowania.
Ale zawsze dbał o Ludwiga i kochał go ponad życie.
Dlatego Ludwig nie zamierzał się poddawać i czekać z założonymi rękoma na nieuniknione.
