Szeroki uśmiech, błąkający się na pozornie nieplastycznej twarzy jak i błękitna smuga, paląca się w jednym z oczodołów szkieletu w sekundę po uderzeniu momentalnie gasną, czyniąc go kompletnie bezbronnym i żałośnie odsłoniętym w oczach dziecka, które do tej pory dzielnie stawiało mu czoła. Sans chwieje się i upada niezgrabnie do tyłu, pierwszy i ostatni raz, odkąd rozpoczęli walkę. Nie do końca świadom, co się właściwie wydarzyło patrzy w dół i zamiera; na głębokim rozcięciu, przebiegającym od jego prawego barku i kończącym się na biodrze formowały się niewielkie, szkarłatne krople. Obserwuje z dozą fascynacji jak rosną, pęcznieją aż w końcu pękają, wylewając się i wsiąkając w jego ulubioną bluzę.
- cóóóóż... więc to jest koniec, tak? - z trudem podnosi się na nogi. Wie, że dalsza walka nie ma już sensu... poza faktem, że był już tym wszystkim szczerze zmęczony i teraz najchętniej walnąłby się w kącie sali, odrabiając popołudniową drzemkę w ciepłych, kolorowych promieniach. - niech ci będzie, dzieciaku... tylko nie mów, że cię nie ostrzegałem.
Uśmiecha się szeroko i mówi, czy raczej już tylko głośno szepcze:
- ... idę do grillby'ego.
I odwraca się na pięcie. Ciągnie za sobą nogi i mimo skrajnego wyczerpania, nie może powstrzymać się od cichego śmiechu. Atak dzieciaka, choć wymierzony wyjątkowo precyzyjnie w klatkę piersiową nie zdołał odebrać mu całego punktu, zostawiając mu skromne 0.000001 HP... żałośnie mało, ale wystarczająco dużo na ucieczkę, może nawet i na przeżycie. Nie wierząc we własne szczęście, brnie, kuśtyka dalej, aż pod same drzwi. I Chara nagle odzyskuje zainteresowanie; marszczy nos, kiedy finalnie dolatuje do niego charakterystyczna woń przypraw i pomidorów, doskonale znana z ich pierwszej "randki" w ulubionym barze Sansa.
Zapach keczupu.
Słyszy cichy chrzęst szkła, dobiegający spod stóp Sansa i wykrzywia wargi w lekkim, triumfalnym uśmiechu.
- ... Czy szkielety krwawią? - zagaduje niewinnie.
Pytanie odnosi zamierzony skutek; Sans zatrzymuje się nagle i zerka na niego przez ramię, nie kryjąc zdziwienia. Chara uznawszy, że zyskał jego uwagę, powoli przeciągnął językiem po nieostrej stronie noża, zlizując z jego powierzchni odrobinę czerwonej mazi. Wsunął język z powrotem do ust, przejechał po podniebieniu i zacmokał, oblizując usta ze smakiem.
Sans zamiera, a na jego nieskazitelnie białe czoło wstępują krople potu.
- haha... tylko jeśli mają w sobie wystarczająco homoglobiny...
Reset?
