W prologu znajduje się tylko postać przeze mnie wymyślona. Bohaterowie z Bleacha zostają wprowadzeni w pierwszym rozdziale.

Mam nadzieję, że spodoba Wam się to, co napisałam. Miłego czytania :)


Prolog

To znowu się działo. Nie miała już siły uciekać. Wiedziała, że to bezcelowe działanie, bo oni mogą ją wszędzie odnaleźć. Gdzie by się nie schowała, ile drzwi by nie zamknęła, oni zawsze się pojawią.

Tym razem powinno być inaczej. Przecież jej obiecał. Pojawił się wczoraj i przyniósł nadzieję.

- Posłuchaj Maju, pomogę ci. Nie będziesz dłużej musiała narażać rodziców na niebezpieczeństwo, nie będziesz więcej uciekać, szukać kryjówek. Obiecuję.

Powiedział, że nazywa się Malach i jest posłańcem, wysłanym specjalnie do niej. Uwierzyła mu. Dlaczego miałaby tego nie zrobić, skoro to nie była pierwsza dziwna rzecz, która ją spotkała.


Maja, odkąd pamięta, potrafiła widzieć duchy. To było dla niej coś normalnego. Kiedy była mała dziwiła się i współczuła tym, którzy ich nie widzą. Zjawy zazwyczaj były dla niej przyjazne - tacy niezbyt wyraźni przyjaciele, których czasem mogła usłyszeć i zamienić parę słów. Jednak od jakiegoś czasu wszystko się zmieniło. Mary nabrały wyraźnych kształtów, mogła z nimi rozmawiać i ich dotykać. Nie było to takie złe. Musiała tylko bardziej pilnować się przy obcych, żeby nie zdradzić swoich umiejętności.

Wszystko było dobrze do czasu kiedy pojawiły się potwory. Z niezrozumiałych powodów zbierały się koło niej. Ogromne, krzyczące przeraźliwie potwory z białymi maskami zamiast twarzy i dziurami w piersiach. Z jakiegoś powodu nie mogły do niej podejść, jakby oddzielała je niewidzialna bariera. Jednak jej rodzice nie mieli tej ochrony. W dniu, w którym zranili jej mamę, postanowiła, że nie może ich na to narażać. Rodzice, pomimo, że chcieli ja zatrzymać, zrozumieli dlaczego podjęła tą decyzję. Maja zaczęła się przeprowadzać z miejsca na miejsce. Nie chciała nikogo narażać, a zbyt długie przebywanie w jej towarzystwie na pewno tym groziło. Co jakiś czas odwiedzała rodziców i właśnie w trakcie takiej jednej wizyty pojawił się Malach.


Zgodziła się na jego propozycję, przecież nie miała nic do stracenia. Powiedział, że muszą wyruszyć natychmiast. Miała jedynie chwilę na pożegnanie się z rodzicami. Sekundę po wymienieniu ostatnich uścisków znalazła się w obcym mieście. Zabrał ją tak jak stała - w czarnych szortach, t-shircie z zabawnym nadrukiem i kolorowych japonkach.


Była sama i znów musiała się schować. Biegła już bardzo długo. Zobaczyła drewnianą skrzynię ustawioną w niedużym zaułku i postanowiła chwilę odpocząć. Jednak wyczerpanie, brak snu i jedzenia w końcu ją dopadły. Po paru minutach padła zemdlona na deski kontenera.