Hej, hej. Z tego miejsca pragnę przeprosić Ericę i Damiena. Za wszystko. Ale i tak wiecie, że będzie happy end, prawda?

Wracam z nowymi odcinkami:D. Będzie się działo. Tylko aż mi żal, że muszę Bradleyom sfajczyć chatę T_T. Mam nadzieję, że mi wybaczą. Bo to nie ja sfajczę im domostwo, tylko antyterroryści. Powtarzam: będzie się działo. Już niedługo. Nie będzie mi jednak żal, kiedy Keira i Chris... Ojej, sorki. O mało spojlera nie było, uff.

Z dedykacją dla wszystkich z FilmWebowego forum TTSCC, a w szczególności dla (będzie w mianownikach:P): Anika, peesem, Bartek2, Zbyhoo, M_GmbH, rapecqx_E3QX, nexus0 i MG112358. Nic nie przekręciłam? Okej. Zapraszam do czytania.

PROLOG

Nie wiedziałem, kiedy przestałem czuć ból. Dziś, wczoraj, a może dwa tygodnie temu?... Nie miałem pojęcia. Czułem się, jakbym po wspinaczce po wysokich, stromych schodach nagle wszedł na schody ruchome. Oczywiście nadal zmierzałem w górę, ale przynajmniej nie siłą własnych nóg.

Przewróciłem się na plecy, a potem ostrożnie, powoli na drugi bok.

Drzwi celi były otwarte. Pomyślałem, że to mój wymęczony mózg i oczy płatają mi figle. Leżałem więc w bezruchu, wpatrując się w szparę między framugą a ciemną płaszczyzną drzwi. Widziałem tonący w ciemnościach korytarz. Zamknąłem powieki, ale kiedy je otworzyłem kilka minut później, stan rzeczy się nie zmienił. To mnie zdziwiło.

Usiadłem na pryczy; stare sprężyny zaskrzypiały głośno. Ostrożnie wstałem, wyciągając przed siebie rękę. Dotyk. Tak, chyba tylko temu zmysłowi mogłem w pełni zaufać.

Moja dłoń weszła w ciemną szparę i znalazła się poza celą. Drzwi naprawdę były otwarte. Pchnąłem je lekko, otwierając na całą szerokość. Panowała cisza. Przez chwilę nasłuchiwałem.

Czy to kolejna sztuczka? Kolejna wymyślna tortura?

Zupełnie podświadomie dotknąłem palcami prawej piersi przez brudny materiał podkoszulka.

Wyszedłem na korytarz, znajdując dłonią ścianę i ruszając wzdłuż niej.

Ostatni raz próbowałem uciec trzy tygodnie temu. Oczywiście bezskutecznie. Za karę wybili mi dwa palce u lewej ręki. A potem nastawili je, żeby wyłamać jeszcze raz. I tak pięć razy. To cud, że nadal mogłem nimi normalnie ruszać. Krzyczałem wtedy z bólu, aż ochrypłem zupełnie. Jane się śmiała. Pytała, czy nadal pamiętam Ericę.

Erica Williams.

Zatrzymałem się nagle, bo oto doszło do mnie, że nie mogę przypomnieć sobie jej twarzy. Twarzy kobiety, którą kocham. Nie pamiętałem, jak wygląda Erica Williams.

- O Boże – wyszeptałem. Oparłem się plecami o chropowatą ścianę i usiadłem na podłodze.

Czułem pustkę. Już nie ból, rozpacz, tylko pustkę. Nic. Wielkie nic. Nie myślałem o niczym ani o nikim. Nie mogłem. Po prostu nie mogłem.

Wszystko było mi obojętne. Wszystko.

Nic nie ma sensu.

John. Dlaczego po mnie nie przyszedł? Dlaczego mnie nie szukał?

Dlaczego pozwolił na to wszystko?...

Spojrzałem na swoje ręce. W półmroku korytarza widziałem świeże rany i zadrapania. Niektóre już się goiły. Na palcu wskazującym lewej dłoni brakowało paznokcia.

Czułem nieprzyjemne ssanie w żołądku i suchość w gardle. To głód i rosnące pragnienie zmusiły mnie do wstania i ruszenia dalej.

Był wieczór, kiedy znalazłem się poza budynkiem, w którym mnie więzili.

Nie miałem pojęcia, w którą stronę iść ani gdzie jestem. To Theo zawsze stał drogę.

Przez chwilę rozglądałem się uważnie. Musiałem być bardzo daleko od bazy.

Nie wiedziałem, ile godzin szedłem przed siebie, kiedy wreszcie wydało mi się, że poznaję jakieś budynki. Powoli świtało. Czułem chłód na gołej skórze ramion.

Zrobiłem kolejny postój, zwalając się ciężko na ziemię. Pulsowało mi w skroniach od wysiłku.

Ukryłem twarz w dłoniach. Czułem, jak pot rozcieńczył zaschniętą krew. Wytarłem policzki skrawkiem podkoszulka, zostawiając na sfatygowanym materiale bordową plamę. Kolejną.

Siedziałem tak jakąś godzinę, nie myśląc zupełnie o niczym. A potem wstałem i ruszyłem dalej.

Szerszeni nie było ani śladu i wstawał piękny, ciepły dzień.

Wreszcie znalazłem właz. Numer czterdzieści siedem. Północny obszar. Wszedłem pod ziemię i od razu poczułem się lepiej. Długo błądziłem korytarzami, aż wreszcie trafiłem na znajomy.

Panowały pustki, co mnie zdziwiło. Byłem więziony przez półtora miesiąca, więc nie miałem pojęcia, co się mogło stać. Wybrałem skrót i po kilkunastu minutach wykopałem kratkę w ścianie i zeskoczyłem do swojego własnego pokoju. Panował w nim straszny bałagan. Wszystko było odwrócone do góry nogami.

Znalazłem połamane płyty, na których miałem filmy z Ericą. Ani jedna nie ocalała.

Patrzyłem na błyszczące resztki z zupełną obojętnością. To mnie przeraziło.

Uderzyła mnie moja własna obojętność.

Wyszedłem na korytarz i ruszyłem w stronę pracowni Johna. Wszędzie panował nieład.

A potem zobaczyłem ślady krwi i wielkie, szkarłatne plamy na podłodze i czerwone smugi na ścianach.

Zajrzałem do pokoju brata. I on tam był.

John siedział przy biurku plecami do mnie. Nie czułem zupełnie nic.

Oni mnie złamali. Sześć tygodni tortur wystarczyło. Mówiłem. Powiedziałem im. Pytali, ja odpowiadałem. Żeby tylko przestali. Żeby przestali. Żeby nie bolało.

Co ze mnie za żołnierz?

Zrobiłem krok do przodu. Nagle zauważyłem, jak John sięgnął po pistolet.

Kuli uniknąłem tylko cudem.

Nie myśląc wiele, rzuciłem się na niego. Zaczęliśmy się szamotać.

- John, to ja! Damien! John! – krzyczałem, ale on miał szaleństwo o oczach. Zupełnie jak wtedy, kiedy stracił Allison. Czysty szał w lśniącym źrenicach i przekrwionych białkach.

Nagle broń wystrzeliła. Oczy moje brata rozszerzyły się, a potem cofnął się o kilka kroków, znajdując oparcie na zagraconym biurku. Cisnąłem broń na ziemię. Widziałem, jak John dotknął dłonią brzucha. Po chwili jego palce zabarwiły się na czerwono.

- John! – Od razu znalazłem się przy nim, dociskając moją dłoń do jego, żeby zatamować krwawienie.

Usłyszałem odgłos szybkich kroków na korytarzu.

- Nie strzelać! – krzyknął nagle mój brat.

W drzwiach błysnęły lufy karabinów laserowych.

- To on – mruknął John. – Prawdziwy Damien.

Prawdziwy? Co to znaczy?

Jeden z żołnierzy zrzucił gogle i przewiesił broń przez ramię. Poznałem Rose. Dziewczyna zrobiła krok w naszą stronę. Jej łagodne oczy wypełniły się łzami.

Kiedy zorganizowali nosze dla mojego brata, wytarłem brudną od krwi dłoń w koszulkę.

Nagle Rose rzuciła mi się na szyję i zaczęła głaskać po karku.

- Wróciłeś – wyszeptała. – Wróciłeś, Damien.

Jej dotyk i łagodnie wypowiedziane słowa sprawiły, że coś we mnie drgnęło. Poczułem, jak powoli, powolutku coś zaczęło wypełniać pustkę. Moje serce szarpnęło się w piersi, a potem wróciły uczucia. I ból.

Strach. Rozpacz. Miłość. Wzruszenie.

Ból.

Erica Williams.

- Nie pamiętam jej, Rose – powiedziałem cicho, kiedy bandażowała mi żebra.

Milczała.

– Co tu się stało?

- Wróciłeś. Osiem dni po tym, jak zniknąłeś.

- Co?... Jak to? Przecież ja dopiero teraz... – urwałem.

- Zanim ktokolwiek zauważył, że to nie ty, tydzień temu zmasakrował prawie setkę ludzi. Zmiennokształtny. Z twoją twarzą.

Zadrżałem. Jednak tortura. Najgorsza z możliwych. Zabiłem ludzi.

Kiedy zostałem sam, znowu pogrążyłem się w myślach.

Rose powiedziała mi wszystko. Jak tamten Damien o mało nie zabił Johna. Potem to ja o mało go nie zabiłem. Jane zemściła się tak, jak mówiła. Tak, jak obiecywała.

Znienawidzili mnie. Wszyscy. Zabiłem ludzi.

Położyłem się na plecach i dotknąłem liter przez materiał bluzy. Imię. ERICA. Nie potrafiłem połączyć go z twarzą kobiety, którą kocham. Kochałem?

Obudziłem się zlany potem. Dręczyły mnie koszmary. Nie od razu wiedziałem, gdzie jestem.

Usiadłem na posłaniu.

I ona tam była.

Połączyłem twarz z imieniem w ułamku sekundy.

ERICA. Erica Williams.

Wspomnienia wróciły. Żywe i kolorowe jak filmy, które nagrywał dla mnie Theo.

Moje serce zaczęło bić szybciej.

Wyglądała tak, jak wtedy, kiedy spotkałem ją pierwszy raz. Kiedy na mnie wpadła. W jej lewym uchu brakowało kolczyka, który zabrał Chris.

Podeszła do mnie w tych swoich obcisłych, czarnych spodniach i mundurze.

Wyciągnąłem rękę. Dotknąłem dziewczyny. Była prawdziwa.

Erica Williams.

- Erica – wyszeptałem. – Przepraszam.

Objąłem ją w pasie, przytulając policzek do jej brzucha. Czułem chłód jej ciała nawet przez ubranie. Była zimna zupełnie jak Gabe. Podniosłem oczy.

- Damienie Connorze, musisz nam pomóc.

- Nam?

- Tak, nam wszystkim.

Dotknęła mojego czoła. Zamknąłem oczy. Jej dłoń rozlała się na mojej skórze. Poczułem, jak ogarnia mnie spokój. Objąłem ją mocniej.

Erica.

Erica Williams.