Nie czerpię żadnych korzyści z opublikowania tej historii. Wyznaję zasadę: czytasz= komentujesz. Kropka, buźka cokolwik, byle by komentarz był.

Kap.

Kap.

Kap.

Powolne spadanie korpli, przebija się przez ciszę panującą w jaskini.

Wątłe światło, wpadające przez szczelinę, zaczęło wypełnać naturalne więzienie.

Wychudzona postać kuląca się w kącie jaskini, przewróciła się na drugi bok.

Niegdyś śnieżno-biała suknia, była czarna i podarta na strzępy. Piękne rude pukle włosów rozczochrane i przetłuszczone otaczały bladą twarz nastoletniej heroski.

Powoli otwiorzyła zapuchnięte oczy, odsłaniając piękne, zielone jak trawa tęczówki. Spiechrzłe i zaschnięte usta domagały się wody, którą tak trudno zdobyć. Lekko zadarty nosek, usiany mnóstwem piegów, pokryty był warstwą brudu, zresztą jak całe jej ciało.

Zaczyna powoli czołgać się do kałuży powstałej z pojedynczych kropli. Ostatkiem sił wyciąga kościstą, całą w zadrapaniach, rękę z nadzieją, że chociaż trochę płynu dostanie się do niej.

Kilka kropel spada na wyciągniętą dłoń, a ona spokojne, aby nie uronić nawet odrobiny zaczyna przysuwać ją do warg. Zanurza w niej język, czując potężną falę ulgi przechodzącą przez jej ciało.

Wstajła chwiejnie, z trudem utrzymując równowagę. Podeszła do ściany pod którą leżał cały jej dobytek: mały drewniny kubek i całkiem zardzewiały sztylet z niebiańskiego spiżu.

Podnsi kubek, o mało się przy tym nie przewracając, i kładzie go w miejscu, gdzie ląduje woda z strumyka płynącego nad nią.

Zaczyna śpiewać. Piosenkę. Z jej jedynego wspomnienia, jakie posiadała.

Siedzi przed ogniskiem, wokół którego siedzą inne nastolatki w harcerskich mundurach. Ona ma taki sam. Śmieje się. Jej opalona skóra lśni w świetle płomieni. W jasnych oczach tańczą iskierki radości. Malinowe usta wygięte w wesołą podkówkę.

Ktoś wyciąga gitarę. Inni kłócą się co śpiewać. Pośród rozów i kłótni jej głos przebija się przez wszystkie inne:

- Ptaki ptakom!- krzyczy. Reszta podchwytuje pomysł. Chłopak z gitarą zaczyna grać. Szepty milkną. Głosy zlewają się tworząc ten jeden, jednolity.

- Wybiegani, wysłuchani, wybawieni.

Siądzcie w koło u ogniska mego stóp.

Opowiem wam o tamtej złej jesieni,

Z której przyszedł ten harcerski leśny grób.

Harcerze, którym słowa na ustach zamierały,

Harcerki, którym uśmiech zabrał wojny czas,

Jak ptaki po przesworzach losu szybowały

I spadały jak puszczony bez nadziei głaz

Wtedy ognisko wybucha. Słychać krzyki i piski. Wszyscy uciekają. Oprócz jednej dziewczyny, która nadal siedzi i z zaciekawieniem wpatruje się w słup ognia. Podchodzi bliżej, czuje żar bijący od płomieni. Podnosi długą gałąź z ziemi i wsadza ją do ognia, potem powoli wyciąga. Patyk nawet nie nadpalony.

Drżącą dłonią dotyka zasłony ognia. Nic nie czuje. Potem przechodzi ręka. Nadal nic. Wreszcie wchodzi do środka. A jej przed oczami panuje ciemność. Wie co się dzieje. Helios ją porywa. Tak jak obiecał.

Pamięta również jak się nazywa- Reachel Elizabeth Dare.