Z dedykacją dla Aniołów, które stale są przy mnie, choć wszystko inne przemija.
Chodź, zapomnijmy
I love you, I hate you, I can't get around you
I breathe you, I taste you, I can't live without you
I just can't take anymore this lack of solitude
I guess that I'm out the door and now I'm done with you*
Ginny pogładziła brzeg kieliszka leniwym ruchem palca wskazującego. Z brzękiem odstawiła szkło na balustradę; kilka kropel czerwonego wina chlupnęło na drewno. Nerwowym gestem zatknęła niesforne pasmo rudych włosów za ucho i powoli zeszła z tarasu. Wilgotne źdźbła trawy muskały jej bose stopy, wywołując przyjemne dreszcze, które rozchodziły się po całym jej ciele, najpierw łaskocząc łydki, a następnie maszerując jak armia żołnierzy wzdłuż kręgosłupa, podnosząc włoski na karku. Księżyc rzucał jedynie słaby blask. Znajdował się w ósmej fazie, tuż przed nowiem. Nieliczne gwiazdy rozjaśniały nieboskłon, nie przerywając głębokiej czerni nieba. To już rok, przemknęło Rudej przez głowę.
Ginny doskonale pamiętała tę noc, kiedy Harry ni stąd, ni zowąd pojawił się w Norze, gdy była sama. Widziała go pierwszy raz od wielu miesięcy. Wojna powoli zbierała swoje żniwo. I choć oficjalnie została zakończona, to trwała wciąż, w każdym z jej uczestników. Odciskała swoje piętno, malując krwią znaki na ludzkich duszach. Ginny zawsze chciała wierzyć, że gdzieś pod tą całą fasadą Wybrańca i Pogromcy Lorda Voldemorta jest jej Harry. Harry, który ponad wszystko inne stawia swoich przyjaciół – jedyne, co mu pozostało. Harry, który wybucha niekontrolowaną złością, by za chwilę wyszeptać skruszone „przepraszam". Jej Harry. Nie Harry, którego pochłonęła wojna i zagrzebała głęboko pod grubą warstwą przykrych wspomnień i doświadczeń. Nie Harry, który nie pozwala jej się do siebie zbliżyć, by pomóc mu w przebijaniu się przez tę nieprzebytą otchłań zgrozy. Ale Ginny wierzyła. Wierzyła, że jej Harry nie umarł.
Wiara, nadzieja, miłość.
I w końcu przyszedł. I choć nie odezwał się ani słowem, to Ginny wiedziała. Wiedziała, że teraz pozwoli jej rozebrać jego misterny mur, cegiełka po cegiełce, aż pozostanie tylko on – Harry Potter, chłopiec z komórki pod schodami.
Wziął ją w ramiona i mocno przycisnął do piersi. Przylgnęła do niego, wdychając znajomy zapach drzewa sandałowego, czując, jak jego przydługie włosy łaskoczą ją w czoło. Nie wypowiedziała na głos swoich spostrzeżeń, choć widziała, jak doskonale jej ciało pasuje do jego ciała, jak bardzo naturalne jest stanie w opustoszałej kuchni w szczelnym uścisku, jakby mogli zamknąć w swoich ramionach cały świat i ograniczyć do ich dwójki.
Nie pytała, dokąd ją zabiera, gdy ją od siebie odsunął i zachęcająco wyciągnął dłoń. Bez wahania splotła swoje długie palce z jego, rozkoszując się badaniem faktury jego zgrubiałej skóry, wyszukując opuszkami blizn, których położenie znała niemalże na pamięć.
Aportowali się w jakiejś nieznanej okolicy, wśród gór i łąk, z wartkim strumyczkiem i chatką na skraju lasu. Idealny obrazek jako zapowiedź równie idealnego życia.
Ginny wiedziała, że bańki mydlane to bardzo nietrwały materiał, ale najczarniejsze scenariusze nigdy nie dochodzą do głosu w idyllicznych krainach. Jednak jak każda bańka, tak i ta, stworzona przez Harry'ego i Ginny, kiedyś musiała prysnąć.
– Weasley, on nie wróci –odezwał się jakiś głos tuż za jej plecami, ściągając ją do ciemnego ogrodu.
To wszystko Ginny też pamiętała. I choć nie potrafiła zrozumieć, jak do tego doszło – nie żałowała.
Stała w głównym holu Ministerstwa Magii, tuż obok Fontanny Magicznego Braterstwa. Pod pachą ściskała niewielki plik artykułów, jednocześnie obracając knuta pomiędzy palcami prawej ręki. Zastanawiała się, czy powinna według mugolskiego zwyczaju, o którym powiedział jej Harry, wrzucić monetę do fontanny i liczyć na łut szczęścia. Nie wierzyła w takie zabobony, ale skoro wszystko, w czym do tej pory pokładała nadzieje i czemu oddawała serce, okazało się nieprawdą, to może po prostu wierzyła w nie to, co trzeba? Wysunęła dłoń; blade odbicie zalśniło na powierzchni niezmąconej wody. W tym samym momencie ktoś potrącił ją ramieniem. Papiery powolnym slalomem spłynęły na posadzkę, a knut z chlupotem wpadł w głębiny fontanny. Schyliła się po rozrzucone arkusze, poniewczasie orientując się, kim jest mężczyzna, schylający się, by jej pomóc. Z początku jego twarz nie wyrażała zupełnie nic, jednak jego mina uległa diametralnej zmianie, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały. Ginny podejrzewała, że przeraziła go pustka w jej oczach. A może miała wszystkie uczucia wymalowane na czole? Nie zastanawiała się nad tym. To nie miało... Nie miałoby żadnego znaczenia, gdyby nie złapał jej za rękę i nie pociągnął w kierunku kominka, gdyby nie wylądowali na jakiejś opustoszałej ulicy, gdyby nie pociągnął jej do baru i gdyby oboje nie zalali się w trupa, próbując utopić własne smutki. On potrzebował towarzystwa do kieliszka, a ona… Ona sama nie wiedziała, czego potrzebuje. Potrzebowała Harry'ego. Ale Harry był poza jej zasięgiem; jak gwiazdy, których nie sposób dotknąć. I choć Malfoy wciąż był dupkiem, i choć wciąż z dumą prezentował swą arystokratyczną otoczkę, to jednak było w nim coś takiego, co trzymało przy nim Ginny. Coś, co ich połączyło.
Ich wspólnym przekleństwem był Harry Potter.
I choć sfery, w jakich Wybraniec odgrywał główną rolę w ich życiu, były całkowicie odmienne – to nie miało najmniejszego znaczenia.
– Gdzieś tam jest Harry. – Wykonała nieokreślony ruch ręką.
– Jest.
– Brakuje mi go – wyszeptała.
– Pamiętaj, że to jego wybór. I z pewnością teraz tęskni.
Ginny uniosła brwi w geście powątpienia, choć wiedziała, że Malfoy nie może zobaczyć tego gestu.
– Tęskni, bo zdaje sobie sprawę, kogo zostawił na rzecz nielogicznych przekonań, że wojna wyprała go z uczuć.
– Czy ty próbujesz mi słodzić w dość zawoalowany sposób? – spytała Ginny z nutą sarkazmu, odwracając się do Dracona i rzucając mu podejrzliwe spojrzenie.
Wzruszył ramionami i odparł:
– Może.
– To nie o to chodzi w… naszym układzie – szepnęła cicho i z powrotem spojrzała w niebo.
– A o co? – spytał, przysuwając się bliżej i kładąc dłoń na ramieniu Ginny. –
O Bliznowatego? O miłość?
– O zapomnienie – mruknęła Ginny, ledwie poruszając wargami i puszczając mimo uszu obelgę, skierowaną w stronę Harry'ego.
– Więc chodź… Zapomnijmy – wyszeptał i złapał ją za rękę, ciągnąc w stronę domu.
Wiara, nadzieja… miłość.
Keep you apart deep in my heart separate from the rest,
where I like you the best and keep the things you forgot**
oOo
– Astorio, poznaj proszę Ginny, moją współlokatorkę.
oOo
– Ginny, czy zechciałabyś być matką chrzestną Scorpiusa? – spytał niewinnie Draco pewnego poranka podczas śniadania.
Zaskoczona Ruda zamrugała szybko oczami i przełknęła kęs tostu, który nieznośnie stanął jej w gardle. Rzuciła spłoszone spojrzenie Astorii, która wpatrywała się w nią równie intensywnie, jak Draco.
– Z przyjemnością – odparła i uśmiechnęła się szeroko.
Wiedziała, że spłonie w piekle za te wszystkie kłamstwa.
oOo
– Ciociu Ginewro, tato*** mówi, że zjawili się już pierwsi goście. Zaprasza do ogrodu na powitalny kieliszek wina – powiedział Scorpius, stając w progu pokoju swojej matki chrzestnej.
Pomieszczenie było urządzone gustownie, według szalonej wizji artystycznej właścicielki. Delikatnie żółte ściany, zwiewne białe firanki, jasne drewno mebli i kilka osobistych rzeczy wystawionych na widok publiczny stwarzały przytulną, ale wyważoną atmosferę, którą dodatkowo potęgował kominek obstawiony pamiątkowymi zdjęciami.
Ginny, siedząc na bujanym fotelu i miętosząc w dłoniach Proroka Codziennego, odwróciła się do Scorpiusa i uśmiechnęła lekko. Wyrósł z niego przystojny chłopak, niezwykle podobny do swojego ojca. Właśnie miał rozpocząć szósty rok w Hogwarcie, przewyższał Ginny o głowę, a jego rysy twarzy powoli zaczynały stawać się bardziej męskie. Kobiece oko Rudej dostrzegało zarysowaną linię szczęki, pełne usta, kształtny nos i duże, szare oczy, zwykle podejrzliwie, choć równie często przyjazne, co było tak niepodobne do Dracona, kiedy sam miał szesnaście lat.
Kiedy Ginny zgadzała się zostać chrzestną dziecka Astorii i Dracona, nie spodziewała się, że pokocha tego chłopca na tyle mocno, by pozwolił jej… zapomnieć. I choć było to uczucie całkowicie odmienne od tego, którym darzyła Harry'ego, wystarczyło, by wepchnąć sercu knebel w usta.
– Oczywiście, zaraz zajdę na dół – odparła.
Chłopak skinął głową i zamknął drzwi.
Ginny wzięła kilka głębokich wdechów i podniosła ze stolika swoją bzową różdżkę. Służyła jej już tyle lat, czas, aby przydała się po raz kolejny. Drewno przyjemnie ciążyło jej w dłoni, kiedy rzucała stanowcze Incendiona kominek. Ogień buchnął wesołym płomieniem, drwa zaskwierczały cicho. Nim Ginny zdążyła się rozmyślić, cisnęła wymiętoszony artykuł prosto w objęcia niszczycielskiego żywiołu.
Uśmiechnęła się smutno, z tęsknotą patrząc na gorejącego Proroka Codziennego. Odwróciła się i szybkim krokiem ruszyła w stronę drzwi.
Wiara zniknęła już dawno.
Miłość zwiędła, pozostawiając po sobie złudne wrażenie, jakby wydarzyła się w innym życiu.
A nadzieja… Nadzieja, która podobno umiera ostatnia… Właśnie płonęła na stosie wraz
z krzykliwym nagłówkiem Proroka: „Harry Potter nie żyje".
* Saliva – Always („Kocham cię, nienawidzę cię, nie potrafię się do ciebie zbliżyć. Wdycham cię, smakuję cię, nie mogę bez ciebie żyć. Po prostu nie mogę znieść tego braku i samotności. Podejrzewam, że jestem poza drzwiami i teraz z tobą skończyłem.")
** Elliott Smith – Between the bars („Zatrzymam cię samą głęboko w moim sercu, oddzieloną od reszty, gdzie najbardziej mi się podobałaś, i zapamiętam rzeczy, które ty zapomnisz.")
***Spieszę z wyjaśnieniami odnośnie tego zwrotu, a nie jakiegoś bardziej oficjalnego jak to zwykło być w rodzinie Malfoyów. Chciałam przez to delikatnie zaznaczyć, że Draco wychowywał swojego syna całkowicie odmiennie niż niegdyś Lucjusz jego. Był dla niego „tatą", nie „ojcem".
