Unhappy Girl
Unhappy girl, fly fast away
Don't miss your chance to swim in mystery
You are dying in a prison of your own device
Jej uśmiechnięty ojciec stoi w kuchni i rozmawia z jej matką, która sieka cebulę. To ich ostatnie chwile razem zanim ich świat się zmieni a ona straci ich obydwoje na zawsze. Jej mama mówi coś doprowadzając tym jej ojca do śmiechu i nagle dzwoni telefon. A Abigail odbiera, nie wiedząc, że to właśnie początek końca.
Oddaje ojcu słuchawkę i po chwili jej matka płacze i krwawi podczas kiedy ojciec usiłuje wypchnąć ją z domu. Abigail biegnie w kierunku telefonu ale on ją łapie. Jest szybki więc zawsze mu się udaje.
Nóż zagłębia się w skórze jej szyi a Will Graham strzela dopóki jej ojciec nie pada martwy na podłogę obok niej. Kiedy odwraca głowę, Will znika. Za to Doktor Lecter stoi nad nią trzymając w dłoni ten sam zakrwawiony nóż, którym ona zamordowała Nicka Boyle'a. Will Graham kładzie dłoń na jego ramieniu.
-Obiecałeś mi, że nie będziesz robił tego w domu. - Mówi.
Abigail spogląda w dół i ze zdziwieniem zauważa, że krew zniknęła. Nadal ma na szyi bliznę ale poza tym wszystko z nią w porządku. W wolnej dłoni Willa spoczywa ludzkie serce. Serce Willa.
Will patrzy na nie z dziwnym, przypominającym uwielbienie, wyrazem twarzy, chociaż krew z dziury w jego klatce piersiowej kapie przez jego koszulę na podłogę. Abigail odskakuje od kałuży tworzącej się u ich stóp.
-Co mu zrobiłeś? - Obaj mężczyźni patrzą na nią zdziwieni.
-Oddał mi je. - Odpowiada Doktor Lecter a Will go całuje. - Teraz możemy się nim podzielić.- Podaje Abigail bijące jeszcze serce a Abigail bierze je do ręki. Jest ciepłe, promienieje życiem. Abigail wgryza się w nie a Will pada na kolana u boku Doktora Lectera. Doktor Lecter gestem każe jej kontynuować. Abigail odgryza kolejny kęs a Will krzyczy, chociaż nie jest to krzyk bólu. Will wydaje się niesamowicie żywy.
Doktor Lecter zatrzymuje ją kiedy krew na jej języku przybiera słodkiego posmaku. Odbiera jej serce a ona wypluwa na dłoń łupinki pestek dyni, tak jak nauczył ją tego Will. Kiedy rozgląda się dookoła widzi, że ich otoczenie się zmieniło. Teraz siedzą razem na czerwonym kocu w ogrodzie szpitala psychiatrycznego. Hannibal tuli do siebie bladego, spoconego Willa, którego klatka piersiowa nadal jest pusta.
-Nic mu nie będzie? - Pyta Abigail klękając przed Williem i ujmując jego twarz w dłonie jakby była czymś niesłychanie cennym. Jej dłonie plamią czerwienią jego policzki. Hannibal głaszcze ją po głowie.
-Musimy się nim zaopiekować dopóki nie wydobrzeje.
-Dlaczego nie możemy po prostu powiedzieć prawdy?
-Co wtedy pomyślą ludzie. Jego krew jest na twoich rękach i ubraniu. - Abigail spogląda w dół i widzi, że z jej palców skapuje krew Willa. Teraz są w z powrotem w jej pokoju i Doktor Lecter siedzi razem w Willem na podłodze. Zostaje tam dopóki z palców Abigail przestaje kapać krew a ciało Willa zaczyna wić się w konwulsjach.
Abigail siada na łóżku i odrzuca na bok kołdrę aby móc pochylić się nad stojącym niedaleko łóżka koszem na śmieci i zwymiotować. Wisi nad krawędzią łóżka płacząc i wymiotując tak długo, aż nic w niej nie zostaje. Pada na cienki materac wyczerpana i kompletnie przerażona i skołowana tym co zobaczyła. Szlocha raz jeszcze po czym chowa twarz w poduszkę i krzyczy.
Kiedy rano się budzi, jej ciało jest nadal zwinięte w kłębek, tak jak było kiedy zasypiała. Kąciki jej oczu wydają się spuchnięte i pieką. Abigail siada na łóżku i odkrywa, że ktoś zabrał worek z jej kosza na śmieci.
O wschodzi słońca Abigail wstaje żeby wziąć prysznic w łazience dołączonej do jej pokoju. Najpierw myje włosy zbite w kępki przez odrobinę wymiocin, które zaschły na nich kiedy spała. Zawsze brała szybkie prysznice więc tym razem może spokojnie postać tam chwilę pod lejącą się na jej głowę wodą.
Tego dnia ma zaplanowaną sesję z Doktor Bloom. Kobieta najprawdopodobniej zapyta o skutki terapii grupowej i o to , czy miała jakiekolwiek koszmary, oraz o to co myśli o swoim ojcu teraz kiedy napisała o nim więcej w swoim dzienniku. Abigail odpowie na pytania zgodnie z oczekiwaniami, ani słowem nie wspomni o swoim ostatnim śnie w którym pojawili się Will i Doktor Lecter.
Doktor Lecter pojawia się w jej snach dosyć często, odkąd pomógł jej ukryć ciało Nicka Boyle'a. Te sny są dziwne i niespodziewane. Czasami po prostu siedzą obok siebie pijąc gorącą czekoladę a on opowiada jej historie, których ona nie potrafi sobie przypomnieć po przebudzeniu. Czasami Dr. Lecter zostawia ją samą w pokoju a ona słyszy strzały i krzyk matki a gdzieś w tle dzwoni telefon. Czasami w jej snach pojawia się także Will Graham. Zwykle w towarzystwie Doktora Lectera ale czasami pojawia się tam sam. W jej snach, to Will uczy ją strzelać podczas kiedy Hannibal przygląda im się z dumą. Kiedy udaje jej się trafić do celu Will przytula ją mocno i kręci nią dookoła a ona zapomina, że to człowiek, który zabił jej ojca.
Nie mówi Doktor Bloom o tych snach ponieważ wtedy oni nie mogliby już jej odwiedzać. To jedyni ludzie na świecie, którym na niej zależy, którzy nie sądzą że została nieodwracalnie skrzywdzona przez własnego ojca. Tylko oni mogą ją uratować przed tym co zrobiła. Tylko oni wiedzą jaka jest naprawdę.
Na początku nie potrafiła zrozumieć dlaczego w ogóle się nią interesują. Myślała, ze to przypadek, że czuli się za nią odpowiedzialni ponieważ to oni sprawili, że jej rodzice nie żyją a reszta świata chciałaby spalić ją na stosie. Wydaje jej się, że to nadal jest główny powód, chociaż wiele rzeczy zmieniło się odkąd wybudziła się ze śpiączki. Doktor Lecter opiekuje się nią chociaż ona nie jest jego pacjentką. Will odwiedza ją co jakiś czas czasami nawet częściej chociaż Abigail słyszała jak pielęgniarki szeptały między sobą, że Will mieszka gdzieś w Wirginii.
Doktor Lecter chce aby Abigail stała się częścią jego rodziny, podobnie jak Will. Są dla niej jak ojcowie, chociaż kryje się w tym coś bardziej skomplikowanego. Nigdy nie spodziewała się, że ich ochrony ale teraz daje jej ona nadzieję na nową, lepszą przyszłość. Wszystko byłoby lepsze od perspektywy spędzenia reszty życia w szpitalu. Nikt tutaj nie wie, ani nie może się dowiedzieć o tym, co tak naprawdę przeszła.
Abigail wychodzi z pokoju i schodzi na śniadanie. Jedzenie nie jest aż takie złe. Jaja po benedyktyńsku są nawet lepsze niż te, które przyrządzał jej ojciec ale reszcie sporo brakuje. Ale Abigail i tak zjada wszystko. Któraś z pielęgniarek na pewno powie Doktor Bloom, że Abigail w nocy wymiotowała. Ostatnią rzeczą jakiej w tej chwili potrzebuje jest gadka o zaburzeniach odżywiania. Szczególnie, że i tak nie mówi nikomu o swoich snach. Zapytana o to co jej się śniło, Abigail powie, że uderzająco podobne do niej dziewczyny zabijane przez jej ojca. Zabrzmi to prawdziwie ponieważ zwykle tak właśnie jest.
Czasami jednak śni tylko o tamtych dziewczynach. Czasami jeszcze żyją. Czasami są martwe. Ale i tak rozmawiają z nią i mówią, że jest okropna. Nazywają ją morderczynią, kanibalką, potworem. A mogły być jej przyjaciółkami. Mogły chodzić razem do szkoły, uczyć się od egzaminów i plotkować o chłopcach, ale teraz one wszystkie nie żyły. I stało się to z jej winy. Jest wszystkim o co ją oskarżają, a nawet czymś więcej.
Abigail zjada zimne ziemniaki a pacjenci którzy również przyszli na śniadanie unikają jej wzroku. Nawet jako celebrytka, jest ignorowana w sali pełnej ludzi.
Około dziewiątej kiedy w stołówce pojawia więcej ludzi, Abigail wymyka się do ogrodu. Przez chwilę patrzy na mur zastanawiając się czy się na niego nie wspiąć ale Doktor Bloom dowiedziałaby się o tym i stwierdziła, że to nie jest oznaką poprawy. Jeżeli zeskoczyłaby z muru, do szpitala znowu przyczepiliby się ludzie a tego rodzaju zainteresowanie na pewno by nie pomogło. Poza tym Abigail musiałaby pożegnać się z przywilejami, które teraz pozwalają jej czuć się tutaj w miarę normalnie. Jakikolwiek wyskok tylko by ją cofnął a ona nie chce spędzić w szpitalu więcej czasu niż jest to absolutnie konieczne. I tak czuje się jakby nigdy nie miała stąd wyjść.
W ogrodzie jest ciepło. Abigail spaceruje tą samą ścieżką jaką wcześniej spacerowała wraz z Doktorem Lecterem i liczy zwisające z niektórych gałęzi jabłka. Są krwistoczerwone. Tak jak serce Willa Grahama, które we śnie trzymała w dłoniach.
Abigail dociera do końca ścieżki, tam gdzie Doktor Lecter zerwał dla niej jabłko. Podał je jej ze słowami Jabłko za wiedzę.
-Dobrą czy złą. - Odpowiedziała odbierając od niego owoc.
-To zależy od ciebie. - Powiedział z tajemniczym uśmiechem Doktor Lecter. To w jaki sposób mówił sprawiało, że Abigail zastanawiała się nad tym skąd pochodził. Wyglądał nordycko ale mówił ze słowiańskim akcentem. Chce zapytać ale nigdy nie ma ku temu okazji. Poza tym, stwierdza że kiedyś na pewno i tak się dowie, więc nie musi się z tym spieszyć. Tamtego dnia również chciała zapytać ale zamiast tego roześmiała się i podrzuciła jabłko.
Zastanawia się dlaczego jej sny o Doktorze Lecterze są takie straszne. On ma dobry wpływ na jej życie, odkąd go poznała zaznała od niego jedynie dobra. On chronił ją przed Jackiem Crawfordem i namówił Willa Grahama do tego samego, chociaż nie wydawało jej się to trudne.
Abigail zauważyła, że ich stosunki się zmieniły. Od pikniku z Doktor Bloom obaj odwiedzili ją jeszcze kilka razy. Doktor Lecter przygotował kolację kiedy Abigail pracowała z Freddie Lounds nad książką o swoich przeżyciach. Abigail nie była pewna czy Freddie coś zauważyła ale ona tak. Widziała też wystarczająco dużo tego dnia kiedy spotkała się z nimi w swoim pokoju, przed przyjazdem Doktor Bloom. Will stał obok Doktora Lectera, który dotykał go częściej niż zwykle, starał się być subtelny ale Abigail i tak to zauważyła. Zapytała o to Doktora Lectera, wydawało się to być bezpieczniejszym tematem do rozmów niż jego przeszłość.
-Will wydaje się szczęśliwy.
-Ja też uważam, że teraz jest szczęśliwszy niż przedtem.
-Czy to dlatego, że jesteście parą?
Doktor Lecter nie wydawał się zaskoczony jej pytaniem, chociaż może zaskoczyły go słowa jakich użyła. Komuś innemu jej słowa mogłyby wydać się prostackie i niegrzeczne, ale Abigail wie, że Doktor Lecter przymknie na to oko bardziej z uwagi na to ile dla siebie nawzajem znaczą niż dlatego, że jest młoda i nie potrafi o tym inaczej rozmawiać. Nie jest już taka młoda i wie kiedy jej pytania są na miejscu a kiedy nie. Poza tym, po tym przez co razem przeszli Doktor Lecter nie może być niemile widziany.
-Czyżby coś się w nas zmieniło? - Zapytał kiedy spacerowali pod drzewami wracając do Doktor Bloom.
-Pan wydaje się taki sam jak zawsze. Ale on się zmienił. - Doktor uśmiechnął się wtedy lekko albo z powodu swojej dyskrecji albo z powodu tego, że Will najwyraźniej nie potrafi niczego ukrywać. Abigail stwierdziła, że prawdopodobnie z tego drugiego powodu.
Abigail zostaje w ogrodzie przez cały ranek i nikt jej nie przeszkadza. W porze lunchu idzie do szklarni, w której pielęgniarki zajmują się tymi pacjentami, których trzeba mieć na oku. Jednorazowo może w niej przebywać do dwunastu osób ponieważ większe tłumy wywołują ataki manii u mniej stabilnych pacjentów. Odkąd ją tu umieszczono, Abigail widziała kilka takich zdarzeń, chociaż teraz właściwie nikt nie zwraca na nią uwagi. A ona nie wie czy to dlatego, że regularnie odwiedza ją ktoś z zewnątrz, czy dlatego, że boją się że ich zabije a potem zje zanim ich ciała zdążą ostygnąć. To że jest córką seryjnego mordercy-kanibala ma jednak swoje dobre strony.
W tej chwili w szklarni jest siedmioro pacjentów. Abigail rozpoznaje trzy kobiety z terapii grupowej i jeszcze jedną kobietę, Corę, która czasami jada posiłki przy stole Abigail.
Abigail siada przy tym samym stole w odległości jednego krzesła od Cory, która podnosi głowę znad zeszytu i wymrukuje powitanie przez zaciśnięte w idealną kreskę usta.
Pielęgniarki zawsze mówią Doktor Bloom o jej próbach nawiązania kontaktu z Corą. To zakrawa na ironię, że chociaż wszyscy namawiają ją aby mówiła o śmierci i swoich koszmarach w czasie terapii grupowej, dziwią się i denerwują kiedy Abigail stara się z kimś normalnie porozmawiać. Siostra Trudy przygląda się Abigail z długopisem zawieszonym w przygotowaniu nad podkładką z plikiem kartek, które trzyma między brzuchem a ramieniem. Abigail odpowiada na jej spojrzenie i stwierdza, że tym razem da Doktor Bloom jakiś temat do rozmowy. W czasie sesji nie padło jeszcze pytanie o to dlaczego Abigail rozmawia z Corą, ale pielęgniarki mówią o tym Doktor Bloom za każdym razem kiedy tak się dzieje.
To jedna z niewielu rzeczy, które dają Abigail nadzieję na to, że kiedyś przestanie być tylko córką swego ojca. Will Graham i Doktor Lecter, też jej w tym pomagają.
-Smakowało ci dzisiejsze śniadanie? - Siostra Trudy z furią coś notuje, jakby była najprostszą z maszyn a Abigail pociągnęła za właściwą dźwignię. Ledwie udaje się jej ukryć uśmiech na myśl o tym jak przewidywalne były tutejsze pielęgniarki i przygląda się temu jak Cora powoli kiwa raz głową.
-Jajka po benedyktyńsku? - Cora mruga i potrząsa głową. - Acha, więc francuskie rogaliki. - Cora przytakuje skinieniem głowy.
-Czy miały w środku jajka? - Abigail wybiera proste pytania, które wymagają jedynie twierdzących lub przeczących odpowiedzi. To jej zwyczajny sposób na załapanie kontaktu z Corą. - Myślałam, że jak na całkiem nieźle nas tutaj karmią, chociaż to nadal jest stołówkowe jedzenie. - Cora znowu przytakuje, kolejny raz kiwając głową. - Założę się jednak, że tutejsze jedzenie mogłoby być jednak lepsze.- Cora powstrzymuje śmiech przygryzając dolną wargę i potrząsa głową. Ten ruch sprawia, że jej śliczne blond włosy opadają jej na plecy. Wygląda przy tym jak koń potrząsający jasną grzywą. Jest starsza od Abigail o kilka lat, ale w takiej chwili wygląda na znacznie młodszą. Radość w jej oczach ma wpływ na jej postawę i na to jak trzyma głowę. Śmiech, który jednak słychać pozwala Abigail wyobrazić sobie, jak brzmiałby jej głos.
-Przepraszam, Panno Hobbs. - Abigail spogląda na postarzałą twarz Siostry Trudy, chociaż naprawdę tego nie chce. - Przeszkodziłaś pannie Armistead w pracy. - Pielęgniarka stara się być grzeczna i miła, ale Abigail zdążyła już dobrze ją poznać. Odstrasza każdego, kto chce porozmawiać z Corą bez względu na to, czy Cora jest w danym momencie zajęta, czy też nie. Abigail nie musi nawet spoglądać w dół żeby przypomnieć sobie, że Cora uczy się teraz funkcji trygonometrycznych. Już wcześniej zauważyła zakreślony rozdział.
-Jestem dobra z matematyki. Moja matka uczyła tego przedmiotu. - Dlatego też była tak dobra w hodowli roślin. Często mawiała, że wszystko opiera się na matematyce. Możesz się krzywić i przewracać oczami ale tak po prostu jest.
-Jakiś problem, Panno Hobbs? - Abigail odwraca się na krześle i odkrywa pochylającą się nad nią Siostrę Diane. Postanawia się nie poddawać. Doktor Bloom na pewno będzie chciała porozmawiać z nią o tym w czasie sesji.
-Chciałam po prostu porozmawiać z Corą i spytać jak się czuje. - Odpowiada niewnnie i spogląda z powrotem na Corę. Cora znowu schowała się w swojej skorupie a Abigail nie wie jak ją z niej wyciągnąć kiedy w obecności Trudy i Diane.
-To sprawa Cory i jej lekarza, kochanie. - Abigail chce jej powiedzieć, żeby przestała tak protekcjonalnie ją traktować ale wtedy wyprowadziłyby ją ze szklarni jak zwierzę a Abigail nie chce, żeby Cora poczuła się odpowiedzialna za to co jej zrobią. - Nie długo pora lunchu. Może pójdziesz coś zjeść? Jesteś taka chuda. - Abigail zgrzyta zębami i niechętnie wstaje.
-Nguh. - Cora również się podnosi. - Nie odchodź. - Zamyka usta kiedy zdaje sobie sprawę z tego, że przemówiła.
Abigail wpatruje się w Corę nawet wtedy kiedy Diane wyciąga ku niej ramiona. Cora jeszcze nigdy nie odezwała się do Abigail. Jej oczy są wielkie i błyszczące od łez. Opada z powrotem na krzesło i szlocha a Abigail ledwie potrafi powstrzymać to jak bardzo wściekła jest na Trudy i Diane za to, że tak skrzywdziły Corę kiedy wreszcie nastąpił u niej przełom. Diane mówi coś do niej karcącym tonem ale Abigail jej nie słucha. Nie obchodzi jej co pielęgniarka ma do powiedzenia na temat tego co się stało.
Dłoń pielęgniarki zaciska się wokół nadgarstka Abigail ale ona wyrywa się z jej uścisku. Wychodzi do stołówki bez nakazu. Diane mruczy za jej plecami coś co brzmi jak Mała wiedźma.
W stołówce,Abigail zastanawia się jak zareagowałby na to wszystko Doktor Lecter a potem przygląda się nad tym co wybrać do jedzenia. Danie dnia to smażona wołowina z warzywami, która bardziej przypomina gulasz z padliny i trawy. Abigail omija ją i zamiast tego wybiera miseczkę sałaty. Zjada ją bez sosu a potem wkrusza do pustego naczynia krakersy. Chwilę później na stołówkę przychodzi Cora. Jest sama, ze sposobu w jaki przebywające w stołówce pielęgniarki patrzą najpierw na nią, potem na Corę a potem na siebie, Abigail wnioskuje, że poproszono je by ją obserwowały.
Abigail czeka aż Cora usiądzie przy stole po drugiej stronie stołówki i wychodzi. Do jej sesji z Doktor Bloom pozostało jeszcze czterdzieści pięć minut.
Abigail wraca do swojego pokoju i dla zabicia czasu postanawia popisać trochę w dzienniku. Niemal połowa niewielkich stroniczek jest zapisana jej snami o ojcu. Kilka razy napisała o matce i o wspomnieniach tego co razem robiły. Opisała też piknik z Doktor Bloom, Willem i Doktorem Lecterem. To jedno z bardziej szczęśliwych wspomnień w jej dzienniku. Fragment: Graham czy Pan William Lecter? Ciekawa jestem czy już o tym rozmawiali ozdobiony jest rysunkiem uśmiechniętej buźki.
Abigail myśli także o tym jak jej imię brzmiałoby z ich nazwiskami. Abigail Lecter. Abigail Graham. Chociaż nie jest pewna czy nadal chcą by stała się częścią ich rodziny teraz kiedy mają siebie, podoba się jej brzmienie obydwu nazwisk. Nazwisko Hobbs niesie ze sobą echo tego co zrobił jej ojciec. Jego ciężar wisi nad Abigail jak klątwa. Abigail nie zapisuje jednak swoich myśli na ten temat. Doktor Bloom powiedziała, że nikt nie będzie czytał jej dziennika, ale trudno jest jej w to uwierzyć.
Dlatego też zapisuje w nim ocenzurowane wersje swoich snów, przesadnie dramatyczne wspomnienia strachu jaki czuła przed ojcem, i przemyślane wnioski wynikające z obserwacji otaczających ją dorosłych, bez względu na to czy ich relacje z nią są zawodowe czy osobiste. Obrazy i uczucia są prawdziwe, cała reszta jest udawana. Dzięki temu Abigail zorientuje się czy ktoś myszkował w jej rzeczach. Będzie mogła udowodnić to Doktor Bloom jeżeli ktoś inny powie jej coś niezgodnego z tym co było napisane w jej dzienniku.
To może zakrawać na paranoję ale mogłoby także uwolnić ją przed wścibską pielęgniarką, która straciłaby pracę. Jeżeli jej się uda pokazała by wszystkim, że wcale nie ma urojeń, tylko zauważa więcej niż inni. Ma nadzieję że uda jej się w ten sposób złapać Trudy lub Diane.
Póki co ma jeszcze pół godziny do sesji z Doktor Bloom. Bierze do ręki długopis i zapisuje haiku na samym dole strony. Pisze:
Nocą pada deszcz
Zwierzęta szukają schronienia
Wraz ze słońcem przychodzi żałoba
Wiedza o tym, że ten dziennik istnieje i przymus dotrzymania obietnicy, że nikt go nie przeczyta musi być strasznie frustrująca, tak jak posiadanie zakazanej ściągi na ważnym egzaminie. Abigail wierzy, że Doktor Bloom nie przeczyta jej dziennika, ale reszta personelu to inna historia. Nie musi im ufać a jej brak zaufania nie jest niczym złym.
Abigail wychodzi z pokoju, schodzi na dół i w asyście pielęgniarki idzie pod gabinet Doktor Bloom. Czeka jakieś pięć minut, patrząc w niebo przez malutkie okienko umieszczone tuż nad regałem po drugiej stronie korytarza. Drzwi gabinetu otwierają się i wychodzi przez nie pociągający nosem mężczyzna, który kompletnie nie zwraca uwagi na Abigail. Po kilku minutach w drzwiach staje uśmiechnięta Doktor Bloom i gestem zaprasza Abigail do środka.
W gabinecie są trzy duże okna. Dwa w ścianie naprzeciw drzwi i jedno w lewym rogu gabinetu tuż obok biurka. Wiszą w nich grube miodowe zasłony, które pasują do bladozłotych ścian. Kiedy pani doktor nie zwracała na nią uwagi, Abigail sprawdziła wszystkie okna. Żadne z nich się nie otwiera. Nie chodziło o chęć ucieczki, ale miło jest wiedzieć, że w razie potrzeby istnieje taka możliwość. Ojciec nauczył ją wielu rzeczy, nie tylko tego jak strzelać.
Zawsze stawaj tyłem do drzew. W ten sposób nikt nie będzie mógł cię zaskoczyć. Nie dawaj się zapędzić w narożnik jeżeli istnieje inne wyjście.
Czasami oczywistym było, że chodzi mu o coś więcej niż tylko polowania na jelenie, chociaż nie musiała robić nic poza oszukaniem dziewcząt na które je napuszczał. Nigdy nie żyły na tyle długo aby móc się na niej odegrać.
-Jak się czujesz, Abigail?
-Całkiem nieźle. - Abigail rozgląda się bo gabinecie i nalicza trzy zastawione książkami regały. Nigdy nie wie jak ma się zachować w tym jasnym pokoju. Podchodzi do okna we wnęce między dwoma regałami i odsuwa zasłonę. Okno gabinetu wychodzi na ogród, to całkiem niezły widok. - Czy pielęgniarki powiedziały pani o incydencie z Corą?
-Wiesz, że zawsze mówią mi o wszystkim co dotyczy Cory.- Odpowiada Doktor Bloom siadając w jednym ze zwróconych w stronę okna foteli.
-Nigdy mnie pani o nią nie pyta.
-Chcesz o niej porozmawiać?
Abigail wzrusza ramionami. Odpowiedź jest oczywiście twierdząca, chociaż tego nie mówi. Przygląda się temu jak dwaj mężczyźni przepychają się w ogrodzie. Wkrótce rozdziela ich sanitariusz a Abigail myśli, że oni powinni mieć sposobność by dojść ze sobą do porozumienia bez interwencji osób trzecich. Doktor Bloom wstaje z fotela i podchodzi do okna akurat w momencie kiedy kłótnia w ogrodzie dobiega końca.
-Cora Amistead przebywa tutaj już od dłuższego czasu. - Mówi po chwili. - Co o niej wiesz?
-Odgryzła sobie kawałek języka i przez to nie potrafi dobrze mówić. Poza tym, łatwo się płoszy. - Abigail potrząsa głową. - Ach, i uczy się matematyki.
-Twoja matka uczyła geometrii.
-Tak. - Abigail odwraca się od okna i podchodzi do równie masywnego szezlongu stojącego po drugiej stronie regału. Siada na jego brzegu nie chcąc wyglądać jak chodzący stereotyp pacjentki w gabinecie psychiatrycznym. Doktor Bloom przechodzi obok szezlongu i zasiada w pasującym do niego fotelu ustawionym niedaleko okna. Abigail zastanawia się czy są częścią zestawu czy Doktor Bloom oddała je do tapicera aby pasowały do siebie nawzajem i reszty pokoju. Są dosyć klasyczne: ciemnobeżowe z wypolerowanymi mahoniowymi nogami. Z tego okna widać mur na granicy ogrodu, Abigail lubi tu siedzieć ponieważ z tego miejsca widzi przemykające za murem samochody.
-O czym rozmawiasz z Corą? - To dziwne pytanie, ponieważ do dzisiaj Cora w zasadzie się nie odezwała.
-Po prostu pytam ją co u niej słychać, jak się czuje, co jadła na śniadanie...takie tam. - Abigail mówi to tak jakby nie było to nic ważnego. Bo to nie powinno być ważne. - Czuję się jak dziwadło kiedy ludzie mnie ignorują. - Wyjaśnia pocierając kostkę lewej dłoni kciukiem prawej. Doktor Bloom kiwa powoli głową zastanawiając się to oznacza z głębszego, psychologicznego punktu widzenia. Abigail wydaje się, że posiadanie przyjaciół zmniejszyło by poczucie odrzucenia jakim wypełnione jest jej życie, ale myśli tak tylko dlatego, że postanowiła nie zastanawiać się nad tym głębiej.
-Nie przyszło ci do głowy, że twoje próby komunikacji z nią mogą przynieść więcej szkody niż pożytku?
-Stwierdziłam, że jeśli zechce pani żebym przestała, to mi pani o tym powie.- Mówi Abigail spoglądając na Doktor Bloom w obawie, że popełniła błąd będąc tak bardzo bezpośrednią, ale Doktor Bloom jest po prostu zamyślona. - Pielęgniarek nie obchodzi to czy jest to dla niej dobre czy nie.
-Więc ignorujesz je ponieważ się z nimi nie zgadzasz? - To był kiepski pomysł.
-Nigdy nie powiedziały mi wprost, że mam z nie rozmawiać z Corą Armistead. - Abigail wygląda przez okno na przelatujący po niebie samolot. - Za każdym razem kiedy do niej podchodzę to mnie przeganiają. Są okropne.
-Myślisz, że biorąc sprawę w swoje ręce pomożesz jej?
-Pomyślałam, że poczuję się mniej samotna, bardziej...
-Bardziej normalna? - Abigail spogląda na Doktor Bloom a potem odwraca wzrok. Wstaje i podchodzi do obrazu wiszącego w kącie pokoju. To Mnich nad Morzem. Jest złożony z różnych odcieni niebieskiego. Nieźle komponuje się z beżowym wystrojem pokoju. Abigail czytała kiedyś o tym obrazie na zajęcia ze sztuki na początku szkoły średniej. Namalował go jakiś facet o nazwisku Friedrich ale Abigail nie pamięta szczegółów. - To dobrze, że szukasz wspólnego języka z innymi, Abigail ale może Cora nie jest najlepszym wyborem. - Mówi ostrożnie pani doktor jak gdyby bała się jeszcze bardziej zranić jej uczucia.
-Jeżeli nie z nią to z kim mam rozmawiać? - Pyta Abigail tylko trochę skoncentrowana na słowach pani doktor. Jest całkowicie skupiona na Corze i na tym do kogo się otworzy jeżeli zabraknie przy niej Abigail.
-W twojej grupie jest dwanaście dziewcząt które widujesz przynajmniej raz w tygodniu podczas terapii. Znają cię lepiej i vice versa. Może lepiej będzie porozmawiać z kimś kto lepiej cię rozumie?
-A co jeśli to właśnie Cora potrafi mnie najlepiej zrozumieć? - Abigail przechodzi obok biurka Doktor Bloom do ściany obwieszonej dyplomami, mijając sięgającą jej kolan statuetkę Pegaza o rozłożonych skrzydłach. Wygląda jakby właśnie zrywał się do lotu chociaż jego boku desperacko trzyma się naga kobieta. To głupie posunięcie, łapać się zwierzęcia w ruchu. Jego nogi wyglądają na tyle masywnie, że mogłyby stratować ją na śmierć. Abigail kontynuuje swój spacer a Doktor Bloom podąża o kilka kroków za nią.
-Nigdy tak naprawdę nie dowiedziałabyś się co ona myśli o tej sytuacji. - Zauważa Doktor Bloom przesuwając palcami po grzbietach stojących na pobliskim regale książek.- Czy to cię uspokaja?
-Wiedziałabym co czuje.- Mówi Abigail ignorując pytanie Doktor Bloom. - To czego nie może wyrazić słowami, okazuje w inny sposób. - Przechodzi obok drzwi i zatrzymuje się przed obrazem przedstawiającym wysypujące się z kosza owoce. Jest pewna, że ten został namalowany przez Cézanne'a. Jabłka są nierówne i różnokolorowe a na namalowanym na drugim planie stole leży stos pieczywa, który mogłyby równie dobrze stanowić bagietki co eklerki. Abigail myśli, że to bagietki, chociaż teraz nabrała ochoty na pączki. Nigdy nie podają ich w stołówce, są zbyt niezdrowe i naładowane cukrem.
-Jak to okazuje? - Doktor Bloom zatrzymuje się przy ramieniu Abigail żeby również spojrzeć na obraz. Przyglądając się mu przechyla głowę w jedną stronę.
-Uśmiecha się, albo wybucha śmiechem. Czasami widzę wyraźnie, że chce, żebym się do niej zbliżyła.
-I to wprawia cię w dobry nastrój?
-Tak. - Abigail przesuwa się od obrazu w kierunku trzeciego regału i przygląda ustawionym na nim książkom. Czyta tytuły i wypisane mniejszą czcionką nazwiska autorów: Krytyka czystego rozumu Kanta, Prowincjałki Pascala, Rozprawa o Metodzie Descartes'a i Wyznania Rousseau. - Wydawało mi się, że nie ma w tym nic złego.
-Bo nie ma, w stosownym kontekście.
-Wydaje się to pani niestosowne?
-W tym momencie tak. - Abigail odwraca się do Doktor Bloom a potem przechodzi do wiszącego na ścianie obrazu Whistlera, i wpatruje się w niego nie wiedząc w jaki sposób zapamiętała nazwisko artysty. Być może tytuł ma coś wspólnego z gwizdaniem i dlatego nazwisko utkwiło jej w pamięci. - Porozmawiam z administracją na temat tego jak pielęgniarki traktują Corę Armistead. Do tej pory jednak wolałabym, żebyś utrzymała dystans między wami.
-Ale dlaczego? - Pyta Abigail odwracając się do niej. Naprawdę chce wiedzieć. Doktor Bloom wzdycha.
-Nie mogę zdradzić ci szczegółów. - Mówi ostrożnie. - Chcę jednak żebyś wiedziała, że tutejszy personel ma na względzie tylko wasze dobro. - Abigail myśli o tym jak Siostra Diane mocno złapała ją za nadgarstek a potem nazwała ją wiedźmą za jej plecami. Tego rodzaju zachowanie być może zadziałałoby z bydłem albo psami. Ale ona i Cora nie są ani jednym ani drugim. Abigail nie wspomina jednak o tym. Nie widzi w tym sensu.
Abigail zastanawia się co powinna zrobić jeśli to Cora ją zaczepi, ale to nie powinno być problemem, więc Abigail bez słowa przemieszcza się w kierunku foteli stojących naprzeciw obrazu Whistlera. Wpadające do pomieszczenia przedpołudniowe słońce odbija się od ciepłych, żółtych ścian. Doktor Bloom siada w fotelu obok i krzyżuje nogi.
-Pielęgniarki powiedziały mi, że nad ranem wymiotowałaś. Teraz jednak lepiej wyglądasz.
-Miałam zły sen. - Mówi ostrożnie Abigail starając się mówić ogólnikami. Pani doktor to zauważa.
-Śnił ci się ojciec? - Abigail zastanawia się nad odpowiedzią. Myśli o sercu Willa bijącym groteskowo w dłoni Doktora Lectera rozbryzgując krew po jego grubych palcach. Pamięta tą scenę jak gdyby naprawdę się wydarzyła. Przypomina sobie nawet miedziany smak krwi Willa na języku i lepką tkankę serca bijącego w jej ustach. Ociera dłonią usta, w których nadal czuje smak krwi. - Abigail? - Mruga.
-Ach...tak. - Mówi unikając wzroku pani doktor. - Mój tata...on...- Potyka się o własne słowa. - Zabił kogoś kogo oboje kochaliśmy.
-Kto to był?
-Wydaje mi się, że moja mama. Nie mogę sobie teraz dokładnie przypomnieć ale to musiała być ona. - To ona krzyczała w jej śnie a nie Will. Jej ojciec trzymający w dłoni nóż i gotów ją zabić nie był doktorem Lecterem podającym jej ludzkie serce jakby było truflą albo jabłkiem. Idealnie czerwonym jabłkiem. Jabłko za wiedzę.
-Dlaczego myślisz, że to była akurat ona?
-Ponieważ, nie czułam tego samego co wtedy kiedy zabijał tamte dziewczyny, a poza tym nie byłam w tamte morderstwa tak bardzo zamieszana. Tym razem było inaczej. - Nagle braknie jej tchu.
-Dlaczego tym razem było według ciebie inaczej.
-Ponieważ nie chodziło o to że ją kochamy. Chodziło raczej o...- Nagle wszystko staje się jasne. Odpowiedź na to pytanie staje się całkowicie jasna i przejrzysta. Abigail ma czuje ją niemal na końcu języka. - Tym razem chodziło niemal o inwazję. Pochłonięcie serca Willa byłoby niemal odrazą. O to właśnie chodziło. Doktor Lecter nie byłby z nikim kogo wystarczyło tylko wchłonąć lub zdominować.
Will Graham się zmienił. Nie potrzebuje już serca aby przeżyć. Właśnie to jest zmianą jaką w nim zauważyła. I od tej pory zrozumiała coś czego do tej pory nie potrafiła zrozumieć.
Dobrą czy złą?
Doktor Bloom kiwa głową.
-Myślisz, że zabił te dziewczyny ponieważ chciał zabić ciebie?
-Nadal nie wiem dlaczego je zabił. - Mruczy Abigail stawiając naprawdę. - Wiem tylko, że już nikogo nie skrzywdzi, że nie żyje ale myślenie o tym dlaczego zrobił to co zrobił...mnie przeraża. - Abigail drży. - Nie wiem co we mnie skłoniło go do morderstwa i to mnie przeraża.
-Twoje czyny nie usprawiedliwiają tego co zrobił twój ojciec.
To twoja decyzja.
-Jack Crawford wydaje się myśleć inaczej.
Doktor Bloom jest zaintrygowana tą nagłą zmianą tematu, Abigail spuszcza wzrok a potem odwraca głowę i wpatruje się w obraz Cézanne'a żeby nie musieć patrzeć na panią doktor.
-To nadal otwarte śledztwo. Jack musi sprawdzić wszystkie ślady.
Nawet nie patrząc na nią Abigail dostrzega lekką niechęć w głosie Doktor Bloom. Wie, że jej twarz wygląda teraz jak maska, więc nawet nie patrzy. Wbija wzrok w nierówne jabłka.
Jabłko, które zerwał dla niej Hannibal było idealnie ciemnoczerwone i słodkie. Nawet go nie umyła, po prostu wbiła w nie zęby. Serce Willa było jeszcze ciepłe, promieniowało życiem. Abigail wgryzła się w nie. Will opadł na kolana.
Abigail przełyka wspomnienie słodkiego smaku jabłek i koszmar pełen krzyków i krwi. Sen był tylko odrobinę nieprawdziwy. Krew i krzyki aż nadto. Jedynym nieprawdziwym krzykiem był krzyk Willa. Zastanawia się skąd wiedziała jak on może krzyczeć. Być może to co usłyszała w jego głosie i intonacji kiedy z nim rozmawiała zainspirowało jej umysł do wykreowania tego dźwięku, który wydarł się z jego ciała niczym przegnany demon. Nigdy nie podejrzewała siebie o bycie zdolną do wymyślania tego rodzaju horroru i groteski. Jednak to nie powinno jej zaskakiwać więc nie czuje się zaskoczona.
-Wiesz coś o Cézanne'em? - Pyta Doktor Bloom zauważywszy wzrok Abigail zawieszony na obrazie. Abigail potrząsa przecząco głową.- Zmienił sposób w jaki większość ludzi postrzegała percepcję, to jak rozumiemy przestrzeń i odległość na obrazach. Zwykle nakładanie i skróty perspektywiczne pomagają nam rozróżnić obiekt pierwszoplanowy od mniej ważnych szczegółów poprzez ostrożne wykorzystanie przestrzeni na obrazie. - Pani doktor wyjaśnia jej czym jest skrót perspektywiczny.
-Więc jak on wpłynął na ludzką percepcję?
-Nadawał więcej wyrazu obiektom na drugim planie tak żeby były bardziej widoczne niż te, o których myślimy, że są tłem. Zmieniał to co człowiek bierze za jasne i oczywiste. Spokojny ocean zmieniał się nagle w wielką falę zdolną zatopić miasto.
-A co z owocami?
-Chodzi o perspektywę.- Wyjaśnia Doktor Bloom. Zauważyłaś, że wszystko na stole wygląda jakby zaraz miało się przewrócić?
-Jabłka są też nierówne. - Dodaje Abigail
-To dlatego, że zostały namalowane z użyciem perspektywy wielopunktowej. Kształt owoców zmienia się zgodnie z kątem i kierunkiem z jakiego na nie patrzymy.
-Wydaje mi się, że chce ich pani użyć jako metafory czegoś niezwykle ważnego.
-Cóż, to byłoby zbyt oczywiste. - Doktor Bloom uśmiecha się a Abigail odwzajemnia jej uśmiech.
-Moja mama tak robiła. - Mówi cicho, odwracając wzrok. Tym razem wygląda przez okno. - Tylko, że z matematyką.
-Stosuje się ją w najróżniejszych dziedzinach życia. - Abigail parzy na panią doktor kątem oka. - W niektórych częściej niż zwykle.
-Jak pestki dyni. - Mówi Abigail chociaż nadal myśli o ludzkich sercach i o tym, że przypominają ciemnoczerwone jabłka Ambrozja. Krzywi się przypominając sobie definicję tego słowa: smakowite, nadające nieśmiertelność, pokarm bogów. Doktor Lecter zatrzymał ją w momencie kiedy krew na jej języku stała się słodka.
-Starał się. - Te słowa sprawiają, że Abigail naprawdę się uśmiecha. Will naprawdę się starał. Abigail czuła się winna za to, że odrzuciła jego i jego propozycję opieki. Ale on mimo to robił wszystko, ryzykował utratą pracy, aby uchronić ją przed Jackiem Crawfordem – aby ochronić ich oboje przed Jackiem Crawfordem.
Zrobił dla niej więcej niż jej własny ojciec. Najlepszy jego czyn nie zmieniłby zła jakiego dokonał. Will miał prawo zająć jego miejsce jeżeli tego chciał. Okazał swoją wartość broniąc swojej decyzji bez względu na to ile może go ona kosztować, uparł się że zaopiekuję się nią czy ona tego chce czy nie. A to właśnie rodzic robił dla dziecka: zapewniał mu schronienie, chociaż ono go nie potrzebowało, dawał miłość nawet jeśli na nią nie zasłużono. Will ma do tego prawo. Abigail rozumie już co oznaczał jej sen. Will oddał serce Doktorowi Lecterowi ale chciał dać jego część Abigail.
Zjadła je jako grzeczna córka swego ojca. Oddała mu cześć tak jak nauczył ją jej ojciec, tak jak skłonił ją do tego Doktor Lecter, w sposób do którego Will wydawał się być dziwnie przyzwyczajony, chociaż w jej śnie umarł.
Abigail jest sierotą, która ma dwóch ojców, z każdym z nich łączy ją krew oraz sekrety umacniające ich więź. Doktor Bloom mówi coś a Abigal zdaje sobie sprawę z tego, że się zamyśliła.
-Will dzwonił do mnie z zapytaniem czy może cię odwiedzić. Zgodzę się, jeżeli chcesz towarzystwa, tym bardziej że poprosiłam cię żebyś przez jakiś czas nie kontaktowała się z Corą Armistead. - Abigail potwierdza skinieniem głowy.
-Chętnie się z nim zobaczę. - Mówi odruchowo dotykając apaszki zawiązanej na jej szyi. Nie pyta, czy Will przybędzie w towarzystwie Doktora Lectera. Wydaje się jej jednak, że tym razem lepiej byłoby gdyby Will przyjechał do niej sam.
Musi porozmawiać z nim o kilku rzeczach. Dojazd z Wirginii zajmie mu około godziny, więc Abigail zaczyna zastanawiać się co mu powie kiedy tylko opuszcza gabinet Doktor Bloom. Na korytarzu zauważa dziewczynę ze swojej grupy, prawdopodobnie Jordan, i uśmiecha się, dziewczyna odpowiada jej uśmiechem a potem pochyla głowę. Abigail wraca sama do swojego pokoju i postanawia zapisać coś w dzienniku. Ktoś przesunął w nim zakładkę. Abigail otwiera go na obojętnie której stronie pod koniec książeczki i pisze:
Czasami myślę o tym, że powinnam zaczaić się w ogrodzie na Siostrę Trudy, która rano wynosi śmieci i dźgnąć ją jednym z jej długopisów. Zastanawiam się czy to również by sobie zanotowała.
Oznacza tę stronę czerwoną zakładką. Nie zna się za bardzo na wędkowaniu ale wie co następuje po zarzuceniu, czekanie na to aż coś podchwyci przynętę. Będzie musiała poczekać zanim złapie swoją zdobycz ale kiedy jej się uda, zemsta będzie słodka. Będzie warta kłopotów w jakich się znajdzie nawet jeżeli nagroda będzie znikoma. Chce aby ta pielęgniarka, najlepiej żeby była to Trudy lub Diane, straciła pracę. W ostateczności rzuci jej w twarz jajkiem.
Wydaje jej się, że z powodu środowiska w jakim się znajduje czeka na jakikolwiek postęp, nawet negatywny. Wszystko w Port Haven wydaje jej się na opak. Chce przeskoczyć przez mur, chce rozmawiać z Corą i móc powiedzieć jej, że wszystko jest w porządku a jeśli nie jest to wkrótce będzie. Chce oddać Trudy i Diane za to jak bardzo skrzywdziły Corę, za to że przerwały jej kampanię aby zaprzyjaźnić się z tą samotną, smutną dziewczyną.
Chce zaryzykować i powiedzieć Willowi, że zgadza się na to aby został jej ojcem, chociaż to mogłoby być trochę zbyt wiele jak na przeprosiny za jej wcześniejsze zachowanie. Nadal jednak nie rozumie dlaczego on tego chce, wiedząc kim jest i przez co przeszła. Chce mu powiedzieć, że jej prawdziwy ojciec zniszczył tak wiele granic, że mogłaby potknąć się o poziom jego opieki ale wie, ze to złamałoby mu serce. Zniszczenie tego co on chce jej tak bezinteresownie podarować wydaje jej się nie mieć sensu. O tym także muszą porozmawiać.
Otwiera dziennik na pustej stronie, w której są jednak ślady po długopisie i zapisuje w nim kolejne haiku, chociaż wydaje się jej że nazywają się one inaczej ale nie zastanawia się nad tym dłúżej.
Ciemnoczerwony mięsień
Krwawiący życiem i obietnicami
Oddamy mu cześć.
