Witam serdecznie! ;) Przedstawiam Wam miniaturkę, napisaną mniej więcej dwa lata temu - zrodziła się ona w oczekiwaniu na odcinek, w którym coś złego stanie się Johnowi. Teraz tylko czekać na czwarty sezon, może w nim coś się wydarzy... Gdy po tak długiej przerwie znów czytam ten tekst, chce mi się śmiać - w zdaniach aż bije dramatycznością; chyba zawsze będę pisać takim stylem... :D Miniaturka nic nie wnosi - są to uczucia przelane na papier. Uzasadniona krytyka mile widziana - człowiek uczy się przez całe życie. :)
Za betowanie serdecznie dziękuję Oxymorze.
"Trzy strzały"
Trwa przenikliwa cisza. Chłodny wiatr szaleje między wysokimi budynkami, słońce skrywa się pod grubą warstwą chmur, na dworze jest szaro i ponuro, tak jak w twoim sercu — bardzo szybko bije, jakby chciało nadrobić te uderzenia, które nie nastąpią. Niedługo przestanie bić, by zastygnąć na zawsze. Jest ci zimno, bardzo zimno, ale próbujesz nie wzdragać się, zaciskasz mocno ręce w pięści czując, że to one są najzimniejsze — tak jak szare oczy przeciwnika, celującego w ciebie pistoletem.
Chcesz uciec jak najdalej, ale twoje nogi są wbite w ziemię. Chcesz wrzasnąć, wykrzyczeć wszystkim ludziom, że pragniesz żyć, że to nie jest jeszcze twój czas. Chcesz ruszyć głową, by rozejrzeć się w poszukiwaniu pomocy, lecz wiesz, że nikogo nie znajdziesz. Jesteś sam na sam z mordercą i czekasz — nigdy nie czułeś, że te sekundy mogą przeciągnąć się w długie godziny.
Czujesz śmierć stojącą za tobą. Czujesz w kościach zmianę pogody, nadciąga deszcz, którego już nie poczujesz zapachem i dotykiem. Czujesz różnobarwne uczucia, widzisz ich odłamki — widzisz w ich szklanych odbiciach siebie i wiesz, że już nigdy nie złączą się ze sobą, bo ty odejdziesz z tego świata. Na wszystko patrzysz jakby w zwolnionym tempie, dostrzegasz każdy detal i czujesz się prawie jak Sherlock — masz czysty umysł, w którym są tylko informacje, potrzebne do przeżycia.
Ale ty zginiesz. Patrzysz, jak przeciwnik porusza wskazującym palcem prawej dłoni, jak gładko dotyka spustu, widzisz jak skóra pod koniuszkiem paznokcia staje się prawie biała i tylko patrzysz, jak palec coraz mocniej napiera na spust. Tylko obserwujesz, nie masz nic go gadania, ludzie Moriarty'ego zabijali bez słów.
Strzał. Obracająca się wokół własnej osi kula wbija się w twoje ciało, prosto w serce.
Upadasz na twardy beton. Widzisz niebo spowite chmurami, pragniesz poczuć na twarzy promienie słońca, ale tylko czekasz — ból nie pozwala ci się ruszyć nawet o centymetr. Tylko przekręcasz (nieznacznie) głowę na lewo i spod przymkniętych powiek obserwujesz zaplamione błotem buty, które po chwili znikają. Jesteś lekarzem, wiesz, że to koniec, nawet jeśli ktoś by cię znalazł w tej ciemnej, pustej uliczce. Ostatnią twoją myślą jest to, że już wiesz, jak smakuje krew i nie chcesz powtarzać doświadczenia po raz kolejny — jednak znów w ustach czujesz metaliczny smak czerwonej cieczy.
Umierasz sam i padasz sam, tak jak w Afganistanie.
Jesteś bardzo zdziwiony, kiedy po drugiej stronie nie spotykasz Sherlocka.
Strzał. Inspektor Lestrade pada na szarą podłogę w swoim gabinecie, wypuszczając broń z dłoni. Strzał. Pani Hudson z mokrymi od łez policzkami uderza tyłem głowy o drzwi na Baker Street 221B.
