Strasznie chciałabym podziękować użytkownikom o nickach Wiskacz i Lola Wu. Dzięki Wam, kiedy zobaczyłam: "Czytadlo, the following member has added your story to her/his Favorite Stories list", prawie dostałam zawału. Oczywiście tak z radochy;D
Mam nadzieję, że to opowiadanie również Wam się spodoba:)
Spotkanie w Zakazanym Lesie
- Idiota – mruknęła McGonagall.
Tutaj - w swoim gabinecie, z nałożonymi na ściany zaklęciami wyciszającymi, sama, bez Dumbledore'a drepczącego wesoło dookoła i non stop paplającej Trelawney – czuła się w końcu rozluźniona. Mogła w spokoju sprawdzać uczniowskie prace i bez skrępowania określać ich autorów mianem bezmózgich mugoli. Albo i gorzej.
Właśnie miała przyjemność nazwać Ronalda Weasleya „wypryskiem na smoczym tyłku", kiedy ktoś zapukał do drzwi. Ze zdziwieniem spojrzała na zegar wiszący na ścianie. Za dwadzieścia jedenasta. A kogo licho niesie? Sprawnym machnięciem różdżki wpuściła gościa do gabinetu. Niemal natychmiast tego pożałowała. Przed nią stanął nie kto inny, jak nauczycielka wróżbiarstwa – według Minerwy, najmniej użytecznego przedmiotu, jaki kiedykolwiek istniał.
- Profesor Trelawney – odezwała się McGonagall. – Czemu zawdzięczam twoją wizytę o tej porze? – Mogła nie lubić tej kobiety, ale nie okazałaby tego. Minerwa McGonagall wie, co to klasa.
- On nadejdzie – powiedziała tamta ochrypłym głosem.
Minerwa zmarszczyła brwi. Niespełna półtora roku temu stojąca przed nią wychudła kobieta plotła bzdury na temat Harry'ego Pottera, Syriusza Blacka i jakiegoś wilkołaka. Jak się okazało, to nie były bzdury.
- Dzisiaj o północy – chrypiała dalej Trelawney. – W końcu go spotkasz.
- Trzeba zawiadomić profesora – powiedziała, poderwawszy się z krzesła, nauczycielka Transmutacji.
- Nie!
W jednej chwili Trelawney wspięła się na mahoniowe biurko i złapała zaskoczoną McGonagall za rękę. Paznokcie wbiły się głęboko.
- To musisz być ty! On chce ciebie!
Minerwa odetchnęła głęboko. Czemu Voldemortowi zależy właśnie na niej? Nie, musi powiedzieć o tym Albusowi.
- Puść mnie. Idę poinformować o wszystkim profesora.
- Nie! Jeżeli przyjdziesz z kimś, to będzie koniec – powiedziała płaczliwie Trelawney, puszczając w końcu ramię drugiej nauczycielki. – On nigdy się nie przyzna…
I co ja mam zrobić? – myślała McGonagall. Zachować zimną krew – podpowiadał jej cichy głosik w głowie.
- Gdzie będzie mnie oczekiwał? – zapytała, unosząc wysoko podbródek.
Już godzinę później przemierzała tereny Zakazanego Lasu, wyczekując spotkania z Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. W głowie nadal brzęczały jej ostatnie słowa Trelawney: „To dla niego sądna noc". Minerwa żałowała, że posłuchała tej starej wiedźmy i nie pisnęła słówkiem Albusowi. Świat Magii jest w niebezpieczeństwie, a ona struga bohatera.
Z mało optymistycznych myśli wyrwał ją trzask gałęzi. Stanęła bez ruchu i zaczęła nasłuchiwać. Już miała się ochrzanić za histeryzowanie, kiedy usłyszała to ponownie. Tym razem głośniej. Z mniejszej odległości.
Przeszła dwa kroki w ciemnościach i przylgnęła do grubego pnia drzewa. Odgłosy były coraz wyraźniejsze. Szepty.
Ugięła kolana gotowa do skoku. Kiedy była pewna, że przeciwnik znajduje się bardzo blisko, wypadła zza drzewa i wycelowała różdżką w postać przed sobą.
- … cholibka, to… - urwał zauważywszy McGonagall.
- Hagridzie! – niemal krzyknęła, nadal mierząc w mężczyznę różdżką.
- Minerwa! To znaczy, pani profesor. Co pani tu robi? – spytał zataczając ręką koło.
- Hagridzie, masz natychmiast wracać do domu, zrozumiałeś?!
- Ale…
- Nie ma żadnego „ale". W Zakazanym Lesie czai się coś bardzo złego.
- Myślałem, że uwierzyła pani w niewinność Aragoga – powiedział z żalem.
- Och, Hagridzie! Nie chodzi mi o twojego pająka. – McGonagall traciła cierpliwość. – On ma się zjawić. – I po co mu o tym mówisz, ty głupia babo?! – skarciła się w duchu.
- Jest pani tego pewna?
- Wracaj do domu, Hagridzie. Niepotrzebnie ci o czymkolwiek powiedziałam. Jedynie ściągnęłam na nas kłopoty.
Minerwa, nie zważając na dalsze protesty gajowego, odwróciła się i ruszyła w głąb lasu. Po chwili ponownie usłyszała trzask gałęzi. Nie musiała oświetlać przestrzeni wokół, żeby wiedzieć, że Hagrid idzie za nią.
Zbyła jego heroiczne wytłumaczenia głośnym westchnieniem i podjęła marsz. Niedługo spotka się z Voldemortem. Tylko to się liczy.
Nie wierzyła. Trelawney miała rację. Nie powinna nikogo ze sobą zabierać. Spędziła w Zakazanym Lesie już około dwóch godzin, a po Voldemorcie nie było nawet śladu.
Z westchnieniem starej kobiety przysiadła na dużym kamieniu. Hagrid rozejrzał się, ale nie znalazłszy wystarczających rozmiarów kamienia, klęknął na ziemi.
Przez jakiś czas siedzieli w ciszy. McGonagall z twarzą ukrytą w dłoniach, Hagrid wiercąc się niespokojnie.
- Bardzo mi przykro, pani profesor – powiedział w końcu.
- To nie twoja wina, Rubeusie. Po prostu jestem za stara na takie ganianie po lesie.
- Ależ proszę! – wykrzyknął tak niespodziewanie, że nauczycielka transmutacji aż podskoczyła. – Pani stara?! Cholibka, jeżeli taka kobieta jest uważana za starą, to normalnie Snape tańczy z jednorożcami.
Minerwa w końcu spojrzała na Hagrida. Albo mu się zdawało, albo gdzieś w kącikach jej ust czaił się uśmiech.
- Życie prywatne profesora Snape'a jest zagadką – powiedziała i prawie ugryzła się w język. Nie zachowuj się jak dziecko, złajała się w myślach.
- Może. Ale ja wiem, że z jednorożcami to on nie tańczy.
- Czemu akurat z nimi? – No nie mogłaś się powstrzymać, co?
- Bo jednorożce to miłe stworzenia. Myślę, że Snape gustuje raczej w sklątkach tylnowybuchowych.
Śmiech McGonagall rozniósł się po lesie. Całe napięcie z niej uleciało i dopiero teraz poczuła skutki swojej wyprawy. Bolały ją nogi, strzykało w krzyżu, na ramionach miała ślady zadrapań i piękne krwiste półksiężyce pozostawione przez paznokcie Trelawney.
Hagrid jakby czytał jej w myślach.
- Skąd właściwie pomysł spotkania Sama-Wiesz-Kogo?
- Profesor Sybilla Trelawney. – Nie chciała zagłębiać się w ten temat.
Hagrid wyglądał jak człowiek, który właśnie połknął żabę.
- Czy coś się stało? – zapytała McGonagall.
- Cholibka – sapnął i położył się na ziemi.
W ułamku sekundy znalazła się przy nim McGonagall.
- O co chodzi, Hagridzie?
- Trelawney – szepnął.
Kobieta zmarszczyła brwi. Czemu on mówi o tej starej wiedźmie? Co… Nie…
- Hagridzie, co robiłeś o północy w Zakazanym Lesie? – zapytała głosem tak lodowatym, że zmroziłby Dziadka Mroza.
Gajowy miętosił róg płaszcza ze wzrokiem wbitym w ziemię. Dopiero, gdy ponowiono pytanie, odezwał się:
- Sybilla powiedziała, że powinienem się znaleźć w Zakazanym Lesie o północy.
- Ale cze…
I wtedy to do niej dotarło. Trelawney nigdy nie sprecyzowała, o kogo jej chodzi. I nie miała na myśli Voldemorta. Nawet ta kretynka dałaby znać Albusowi, gdyby Czarny Pan się pojawił.
- Ale po co nas tu ściągnęła?
Gajowy spojrzał jej prosto w oczy. Teraz, kiedy niebo trochę pojaśniało, mógł zobaczyć twarz pani profesor.
- Bo cię kocham! – wypalił i natychmiast oblał się rumieńcem. – Kocham się w tobie, odkąd cię poznałem, Minerwo! Ta pewność siebie, powaga, dostojność. – Westchnął. – Jesteś najwspanialszą kobietą, z jaką kiedykolwiek miałem okazję przebywać w jednym pomieszczeniu. Nie znam mądrzejszej czy piękniejszej. – Przekręcił się, w wyniku czego jego i McGonagall dzieliły zaledwie centymetry. – Minerwo. – Położył wielką dłoń na jej policzku. – Kocham cię.
Podczas tego wyznania McGonagall znajdowała się jakby gdzie indziej. Miała wrażenie, że jest jedynie obserwatorem, a nie uczestnikiem ostatnich kilku zdarzeń. Hagrid wyznał jej miłość. Przez Trelawney prawie dostała zawału, ganiając za Czarnym Panem. Hagrid wyznał jej miłość. Jakiś konar wrzynał się jej w udo. Hagrid wyznał jej miłość i zaraz ją pocałuje.
Minerwa przymknęła oczy i czekała. Już po chwili ich usta i nosy zetknęły się. Było dobrze. A nawet bardzo dobrze. Całowali się może z minutę, kiedy gajowy jednym szybkim ruchem poderwał nauczycielkę z ziemi i posadził sobie na kolanach. McGonagall wiedziona jakimś pradawnym instynktem sięgnęła do pasa spodni Hagrida. Szybko uporała się z klamrą, a potem z guzikami. Całowali się jeszcze jakiś czas. Gajowy, nie mogąc się już powstrzymać, pociągnął suknię swej towarzyszki i zaczął ją gładzić po udach. I coraz wyżej.
McGonagall znieruchomiała.
- Poczekaj, Hagridzie. – Zatrzymał się z jednym palcem za gumką majtek Minerwy. – Jeżeli coś z tego ma wyjść, to musimy się pozbyć paru drobiazgów. – Odnalazła swoją różdżkę gdzieś w fałdach sukni. – Mianowicie to – powiedziała, wskazując na brodę – i to. – Tym razem koniec różdżki skierowała na podbrzusze mężczyzny.
- Ale…
Było już za późno. Owłosienie, zarówno to na twarzy, jak i to w dolnych partiach, zniknęło.
- Przepraszam, Hagridzie, ale moja jama ustna nie zamierza gościć twoich włosów. Wybacz, wolę zwyczajne mugolskie nitki dentystyczne.
- Ale czemu tam? – zapytał rozpaczliwie.
- Mogę sprawić, że w mgnieniu oka urosną ci tam włosy, ale pamiętaj, że nie wezmę żadnej twojej owłosionej części do ust – powiedziała i widząc zdziwione spojrzenie gajowego, zabrała się do rzeczy.
KONIEC!
