Z serii bo-jakaś-namolna-baba-chciała. Wieki temu zażyczyła sobie humorystycznego, lekko romansowego Sabriela. Oto co powstało. Enjoy!


Punkt za punktem

W chwili, kiedy klejnotom młodszego Winchestera wyszedł na spotkanie Zgniatacz Jaj, twarz Gabriela wykrzywił uśmieszek. I kto powiedział, że anioły nie mają poczucia humoru?

Pewnie ten, kto poznał Rafaela albo Michaela, dopowiedział sobie w myślach fałszywy Trickster. Ci to byli zabawni jak Bin Laden w czasach swojej świetności. Doprawy mieli bombowe to poczucie humoru.

A raczej mieliby, gdyby kiedykolwiek żartowali albo śmiali się. Chociaż trzeba przyznać, że chęć wywołania Armagedonu bezdyskusyjnie podchodziła pod bombowe żarty.

Gabriel pokręcił ze smutkiem głową. Jego bracia byli nudni jak W pustyni i w puszczy Sienkiewicza. Chwała Matce Czekoladzie, że Winchesterowie mieli zwyczaj napataczania się w najbardziej potrzebujących urozmaicenia momentach życia archanioła. Tej dwójki zdecydowanie nie można było nazwać nudną; obserwowanie rosnących w zastraszającym tempie włosów Sama samo w sobie stanowiło zajęcie nad wyraz fascynujące.

A kontemplowanie jego rozwiewanych delikatnie przez wiatr pasm brązowych włosów na reklamie maści przeciw opryszczce narządów płciowych… Ach, lepsze niż kolejny odcinek Słonecznego Patrolu! Innymi słowy: lepsze niż cycki Pameli Anderson. A te były naprawdę nie z tej ziemi.

- Mam opryszczkę narządów płciowych – powiedział Sam, przybierając typową dla siebie maskę powagi i zmartwienia, a Gabriel aż zgiął się wpół ze śmiechu. – Teraz jednak stosuję dwa razy dziennie…

Gabriel otarł nieistniejącą łzę z kącika oka. Sam będzie miał co opowiadać wnukom. Chociaż bardziej prawdopodobnym jest, że to Dean pochwali się rodzince wielkim zwycięstwem brata nad chorobą weneryczną. O ile oczywiście dożyją takiej możliwości.

Och, jakże Gabriel kochał znęcać się nad tą dwójką!

- No dalej, Tricksterze! – krzyknął nagle Sam, jakby czytając mu w myślach. – Pokaż, na co cię stać!

Archanioł pstryknął palcami i niespodziewanie rozbrzmiał zewsząd głos Piotra Kupichy.

Pokaż na co cię stać, ale nie jeden raz.
Słuchaj, słuchaj, je je…
Piękne słowa mówią
wszystko,
Lecz nie zmienią nic, ohoh...

Hardość pozostała na twarzy Sama, jednak jego brat wytrzeszczył momentalnie oczy i zakrył uszy, klnąc głośno na polskich przedstawicieli muzyki popularnej.

- Tylko tyle?! – huknął Sam, nie zważając na łkanie Deana. – Chciałeś, żebyśmy weszli w role. Zrobiliśmy to. Czego jeszcze chcesz? Wiesz, że nie wygrasz!

Uśmiech Gabriela poszerzył się. Czy ten dzieciak naprawdę rzucał wyzwanie wielkiemu Tricksterowi?

- W porządku – rzekł głośno archanioł, ukazując się łowcom. – Ostatnia próba, chłopcy. Jeśli odegracie swoje role, puszczę was wolno.

- Skąd mamy mieć pewność, że nas nie oszukasz? – syknął Dean.

Gabriel wzruszył ramionami i uśmiechając się, klasnął w dłonie.


- Dean?! – Sam rozejrzał się po eleganckiej sali restauracyjnej; złe przeczucia go nie opuszczały.

- Pan Winchester? – zagadnął go mężczyzna w czarnym fraku, najwyraźniej kierownik sali.

- Gdzie jest mój brat?

Mężczyzna uśmiechnął się.

- Pański brat jest bezpieczny. Tymczasem zapraszam, stolik już na pana czeka.

Sam zmrużył podejrzliwie oczy. Jednak zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, mężczyzna odwrócił się i rozpoczął wędrówkę między stolikami. Młody Winchester zazgrzytał zębami i ruszył za nim trochę nerwowym krokiem.

Gdy już usadowił się przy pustym stoliku w samym kącie sali, gdzie panował półmrok i raczej nie było specjalnych tłumów, Sam przejechał dłonią po zmęczonej twarzy. Nie spotkał jeszcze tak upierdliwej istoty jak Trickster. No może nie licząc Deana.

- Mam nadzieję, że nie musiałeś długo czekać.

Sam uniósł wzrok, rozpoznając głos swojego ulubionego bożka.

Mało brakowało, a łowca musiałby zbierać zęby z podłogi, tak nisko i gwałtownie opadła mu szczęka na widok znajomego mężczyzny. Mężczyzny w krwistoczerwonej, wyjątkowo obcisłej kiecce z dekoltem odsłaniającym nie piersi, a gąszcz ciemnych włosów na klacie. Dodatkiem niezwykle porażającym była również blond peruka na głowie.

- Zamówiłeś już coś? – zapytał Trickster, siadając naprzeciwko Sama. I tak jak ten potrafiłby nawet w ostateczności jakoś objąć rozumem obecność błyskotek na szyi, uszach i rękach bożka, tak kompletnie nie potrafił uwierzyć, że mężczyzna przed nim jest umalowany.

Potrząsnął głową, próbując doprowadzić mętlik w głowie do ładu.

- Pozwól sobie przypomnieć, skarbie, że od tego, czy odegrasz tę rolę dobrze, zależy przyszłość twoja i twojego brata – rzekł cicho Trickster, sięgając po kartę dań.

Sam przymknął oczy i siląc się na spokój, uśmiechnął się. Musiał się stąd wydostać, a to oznaczało, że musiał też odegrać rolę. Przeklęte bożki.

- Mógłbyś powtórzyć, kochanie? Zamyśliłem się – powiedział, również sięgając po kartę.

Jedna brew mężczyzny w sukience uniosła się lekko na słowo „kochanie".

- Pytałem, czy już coś zamówiłeś, pysiu.

- Cóż…

- Nic nie szkodzi, ja się tym zajmę. – Trickster uśmiechnął się i pstryknął palcami. W ciągu zaledwie kilku sekund przy ich stoliku pojawił się kelner z całą zastawą pełną jedzenia.

Sam z powątpiewaniem przyglądał się scenerii. Jakoś nagle zatęsknił za Zgniataczem Jaj.

- Trzeba im przyznać, że chateaubriand mają fenomenalne – rzekł Trickster, pochłaniając w zawrotnym tempie posiłek. – Chociaż nie mogę doczekać się deseru; mam słabość do słodyczy – wyznał i jakby spostrzegł nietęgą minę Sama. – Coś nie tak, kruszynko? Nie lubisz deserów?

Sam pokręcił głową, starając się przywrócić uśmiech na twarz,

- To nic, naprawdę. Jestem po prostu zmęczony.

Zdawało mu się, że w oczach mężczyzny w sukience coś błysnęło. Ten błysk nie był pokrzepiający.

- Jesteś zmęczony? – wymruczał Trickster, nachylając się nad stołem. – Kotku, jeszcze za wcześnie.

Kolano Sama rąbnęło z mocą w stół, gdy ten poczuł dotyk czyjejś nogi na swojej.

- Taki spięty. Mogę się założyć, że już wszystko tobie buzuje. – Loki przygryzł dolną wargę i jął nawijać kosmyk blond włosów na palec.

- To chore – wyszeptał Sam, przełknąwszy gulę powstałą w gardle. – Po prostu nas wypuść, Deana i mnie.

Trickster przestał bawić się włosami i cmoknął z niezadowoleniem. Pstryknął palcami, a zaraz obok ich stolika zawisła tablica. Na niej przedstawiało się wielkie czerwone zero.

- Zarób sto punktów, księżniczko, a was wypuszczę.

- Jak mam je…

- Wejdź w rolę.

Sam przyjrzał się z powątpiewaniem tablicy.

- A jeśli nie?

- Utkniecie tu na zawsze.

Tak, to zmieniało postać rzeczy.

- Czyli mam grać?

Mężczyzna w sukience przewrócił oczami.

- Masz się zachowywać jak każdy heteroseksualny mężczyzna na randce z wysoce atrakcyjną heteroseksualną kobietą.

Sam nie był przekonany co do płci i – przede wszystkim – wysokiej atrakcyjności towarzyszki.

- Jednak – wyszeptał szybko Trickter – jest pewne utrudnienie. Sto punktów musisz zdobyć przed upływem… pięciu minut. Jeśli nie, utkniecie tu na zawsze, bla-bla-bla.

Pstryknął palcami i obok tablicy pojawił się minutnik.

Sam z przerażeniem obserwował zmieniające się cyfry. W szczególności, że jego piękne zero ani drgnęło. Potrząsnął głową. Musiał wziąć się w garść, musiał wyprowadzić stąd Deana, musiał ich uratować, musiał wejść w rolę. Przełknął ślinę i obrócił twarz ku Tricksterowi.

- Podoba mi się twoja sukienka – powiedział najszczerszym tonem, na jaki było go stać. Zaskoczyło go, że brzmi tak wiarygodnie. Zerknął na tablicę i zazgrzytał zębami, widząc wielkie czerwone jeden.

Jeszcze tylko dziewięćdziesiąt dziewięć komplementów! – zadźwięczało mu w głowie. Zacisnął dłonie w pięści.

- Podkreśla twoje atuty – powiedział, pragnąc ugryźć się w język.

- Och, naprawdę? A jakie są moje atuty? –Trickster najwyraźniej bawił się przednio.

- Cóż, twe bujne… - Sam potrząsnął głową. – Nie wypada mówić przy kobiecie o jej walorach cielesnych. – Zdzielił się mentalnie kilofem. Walory cielesne?

- Skarbie, przecież wiesz, jak lubię sprośności – zamruczał Trickster.

- Na pewno przekonam się o tym wieczorem. – Sam z ulgą dostrzegł trójkę na liczniku. Szkoda tylko, że minutnik również pokazywał liczbę trzy. Szlag by to.

Trickster zachichotał.

- Powiedz, misiu, co mi zrobisz wieczorem?

- Ja… - Sam odetchnął. – Przełożę cię przez kolano, cukiereczku. I dam ci porządnego klapsa za więzienie mnie w tej rzeczywistości.

Brwi Trickstera powędrowały wysoko, a na tablicy, gdzie jeszcze chwilę wcześniej widniała trójka, teraz lśniła czerwona szóstka.

Sam pogratulował sobie w myślach.

- Na twoich pośladkach zostanie bardzo czerwony odcisk mojej dłoni. A dłoń mam dużą – kontynuował, widząc, jak szybko przeskakują cyferki na tablicy. W pewnym momencie zaczęło mu to nawet sprawiać frajdę, to mówienie idiotycznych rzeczy, na myśl o których normalnie spaliłby się ze wstydu bądź przynajmniej zażenowania. – Wiesz, co oznaczają duże dłonie u faceta, Tricksterze? Jeśli nie, to dzisiaj się dowiesz.

Gabriel patrzył na Sama i był w siódmym niebie. Winchesterowie zawsze jawili mu się jako komiki, jednak to, co odstawiał tym razem młodszy z nich, przechodziło najśmielsze oczekiwania archanioła. Od wieków nie bawił się tak dobrze. Oraz od wieków nie słyszał takich głupot.

- … batożyć, póki nie zaczniesz błagać mnie, bym przestał. A błagać będziesz, ale o więcej.

Mężczyzna w sukience niemal krztusił się ze śmiechu, Sam jednak zdawał się kompletnie tego nie zauważać. Był jak w transie. Wyrzucał z siebie chore sprośności wraz z kropelkami śliny, jakby go kto gonił.

W sumie racja, pomyślał Gabriel i zerknął na minutnik. Samowi zostało dwadzieścia sekund.

Przesunął wzrok na licznik.

Miał osiemdziesiąt punktów na koncie. Nieźle, ale niewystarczająco. Sam chyba również w końcu zwrócił uwagę na kończący się czas i brakujące punkty.

Zaczął gorączkowo myśleć. Jak miał zdobyć tyle punktów w tak krótkim czasie?!

Zerwał się z krzesła i w ułamku sekundy znalazł się na kolanach Trickstera, który nie zdążył nawet zaprotestować, bo jego usta zostały brutalnie zmiażdżone przez wargi Sama.

Winchester odsunął się dopiero wraz z dzwonkiem oznaczającym koniec czasu. Spojrzał błagalnie na tablicę i zaryczał triumfalnie.

Gabriel zamarł. Sto pięćdziesiąt punktów. Jakim cholernym cudem aż tyle?

Uśmiechnął się pod nosem, postanowiwszy wykorzystać umiejętność nabijania punktów pocałunkami Sama.

- Gratuluję – szepnął mu do ucha. – Jesteś wolny. Jednakże jeśli chcesz uwolnić brata… Do tego potrzebujesz kolejnych stu punktów.

Sam nawet się nie zbulwersował, zamiast tego rozpoczął surowe kalkulacje. Jeżeli jego wolność kosztowała sto punktów, a Deana wolność kolejne sto, to potrzebował punktów dwustu. Spojrzał ponownie na tablicę. Miał sto pięćdziesiąt.

Westchnął oraz po raz drugi i – miejmy nadzieję - ostatni w życiu wpił się w usta Trickstera.


- Ten skurczybyk zamknął mnie w jakimś składziku, wyobrażasz sobie?! – Dean pogładził dach Impali, jakby tylko ona rozumiała jego ból.

- Mogło być gorzej.

- Jak gorzej?! W ogóle skąd masz te wszystkie graty?

Sam przełknął ślinę i powiódł spojrzeniem po dwóch najnowszych modelach telefonów dotykowych, rowerze z koszyczkiem, nowiutkich nartach i przyozdobionym wielką czerwoną kokardą Audi.

- Skąd je masz? – Powtórzył pytanie Dean; podejrzliwość powoli odmalowywała się na jego twarzy.

Młodszy Winchester rozejrzał się w poszukiwaniu wartego naprawdę wiele punktów...

- Ciasto, Dean! Niespodzianka!

Odetchnął z ulgą, gdy starszy brat zajął się pałaszowaniem drogiego ciasta. Bardzo drogiego ciasta. Sama kosztowało ono… Cóż, tego Dean wolałby raczej nie wiedzieć.


Mam nadzieję, że się podobało:) Jeśli tak, to oczywiście zachęcam do komentowania.