Można by pomyśleć, że po sześciu latach jej nauki w Hogwarcie Jane i Philip Grangerowie powinni przywyknąć do odmienności córki. Powinni stać się wsparciem, okazywać zainteresowanie jej sukcesami, okazywać dumę i zaakceptować Hermionę taką, jaką jest – utalentowaną młodą czarownicą.

Można by pomyśleć.

- Już wcześniej to było koszmarne, choć niby nie wolno jej było używać tej… tej „magii", ale teraz to już jakiś absurd. Kręci się po domu machając tym kijkiem, rozbijając talerze i składając je z powrotem do kupy, pojawia się znikąd…

- Zastanawiam się, jakie papiery ona w ogóle dostanie z tej swojej szkoły… Myślisz, że na Oksfordzie je zaakceptują? I czy nie będzie miała jakichś braków?

Hermiona zatrzymała się gwałtownie z ręką na kuchennej klamce. Nie, to niemożliwe! Przecież tłumaczyła im, tłumaczyła tyle razy.

Gdy gwałtownie wpadła do pomieszczenia, głosy rodziców natychmiast ucichły. Jane wróciła do pakowania lunchu do pracy, a Philip pochylił się nad gazetą.

- Kochanie, przygotowałam ci tosty, my za chwilę wychodzimy…

- Mamo – warknęła Hermiona przez zaciśnięte we wściekłości zęby. – Nie możecie wciąż wierzyć, że pójdę na mugolski uniwersytet! Po zakończeniu roku szkolnego mam zamiar rozpocząć praktyki u jakiegoś Mistrza. Pozostanę w czarodziejskiej społeczności – zmierzcie się z prawdą, jestem jej częścią.

Jane i Philip wymienili znaczące spojrzenia, po czym mężczyzna głośno odchrząknął.

- Hermiono, dobrowolne schodzenie na dno drabiny społecznej nie jest mądrą ani dojrzałą decyzją. Jeśli mamy być szczerzy – oboje z twoją matką spodziewaliśmy się po tobie czegoś więcej. Zauważ jeszcze inny aspekt tej sprawy: jaki mężczyzna zechce kogoś takiego jak ty? Ja bym nie dotknął takiej wariatki. Zamierzasz zostać biedną, samotną starą panną? Przy twoich możliwościach i pochodzeniu? Nie jesteśmy ubodzy, chcemy zapewnić swojej córce prawdziwą przyszłość.

Hermiona poczuła, że robi jej się słabo i szybko oparła się o ścianę. Zupełnie, jakby znowu była w Hogwarcie. Przed oczami stanęła jej blada twarz Draco Malfoy'a, wykrzywiona w złośliwym grymasie, z tym zawsze widocznym poczuciem wyższości wypisanym w oczach; usłyszała rzucone z pogardliwym chłodem znienawidzone słowo. Szlama. Brudna, nic niewarta szlama. Nigdy nie dotknąłbym kogoś takiego, jak ty. Z twoim pochodzeniem nie masz przyszłości. Jesteś tylko szlamą.

Wzięła głęboki oddech i spróbowała się uspokoić, ale te sytuacje były tak podobne i tak samo budzące obrzydzenie, że poczuła wręcz fizyczne mdłości. Przełknęła z wysiłkiem, by usunąć z języka kwaśny posmak i podniosła głowę, by odpowiedzieć. Jej głos zabrzmiał zadziwiająco słabo.

- Mam tam przyjaciół…

- Więc wszyscy razem skończycie w psychiatryku.

Minutę później była w kuchni sama, a w ciszy domu wyraźnie odznaczył się dźwięk trzaśnięcia drzwiami.

Kolejne tygodnie mijały głównie w milczeniu. Kolejne okresy ciszy rozgraniczały pojedyncze awantury. Ojciec wrzeszczący, by przestała głupio machać drewnianym patykiem i umyła naczynia jak wszyscy normalni ludzie. Matka płacząca, że „to taki wstyd, taki straszny wstyd", podczas gdy w jedynym dziecku położono wszystkie nadzieje. Ojciec uderzający ją, gdy użyła Reparo do zaprawienia stłuczonego talerza.

Z jakiegoś powodu właśnie to zaklęcie doprowadzało Grangerów do szału. Uznawali je za całkowicie nienaturalne i jakieś chorobliwe. I właśnie ono sprowokowało Philipa do wymierzenia jej siarczystego policzka. Gdy zamierzył się na nią po raz drugi, zareagowała obronnie: rzuciła go na ścianę silnym Expelliarmusem i uciekła na górę, do swojej sypialni. Od tej pory zdawali się jej nie zauważać, ale i tak zabezpieczyła drzwi zaklęciami alarmowymi i hasłem. Okazało się to zbawienne, gdy pewnego weekendu ojciec wrócił lekko podpity i, w wyraźnie agresywnym nastroju, próbował dostać się do środka.

Hermiona wiedziała, że jest skazana na pobyt w Manchesterze aż do końca sierpnia. Dumbledore uznał, że zaklęcia chroniące dom są wystarczająco mocne, by nie trzeba było obawiać się ataku ze strony śmierciożerców. Grimmauld Place miało być remontowane przez całe wakacje, z kolei Nora była świadkiem gwałtownych zmian w życiu Weasley'ów. Potajemny ślub Billa i Fleur, równie potajemny powrót na łono rodziny Percy'ego, który miał odtąd stać się szpiegiem Zakonu w ministerstwie oraz tropikalna choroba Charliego pochłaniały rudowłosych całkowicie i nie pozwalały na znalezienie przez nią azylu w czarodziejskim domu. Była skazana na dwumiesięczne uwięzienie w jednym budynku z wściekłymi i zawiedzionymi rodzicami.

Przed samą sobą udawała, że jej to nie obchodzi, że jest przyzwyczajona i potrafi żyć z tą ciszą, napięciem, pogardliwymi spojrzeniami. W zachowaniu zdecydowanej postawy pomagała stała nieobecność rodziców, których gabinet dentystyczny rozwinął się i wymagał poświęcenia większości dnia na wizyty klientów, papierkową robotę oraz kierowanie personelem. Na zewnątrz Hermiona była więc ostoją spokoju i kipiała pewnością siebie. Wewnętrzny ogień podsycała już jednak wyłącznie ciągłą nauką. Z dnia na dzień stawało się jasne, że to nie wystarczy.

Niedziela na dwa tygodnie przed końcem wakacji nie różniła się od innych dni: ona z podręcznikami w swoim pokoju, oni przed telewizorem. Na dźwięk dzwonka nie zareagowała; to nie mógł być nikt do niej. Powróciła do tekstu o zaklęciach kosmetycznych, usiłując znaleźć jakiś sposób na poskromienie włosów. Dopiero krzyk ojca przyciągnął jej uwagę. Marszcząc brwi wstała powoli i ostrożnie uchyliła drzwi, wyciągając równocześnie różdżkę. Kto mógł ją odwiedzić? Nienaruszony stan zaklęć ochronnych wskazywałby na członka Zakonu, ale czy można całkowicie wierzyć osłonom?

W połowie schodów przystanęła i objęła wzrokiem scenę na dole: rodzice, czerwoni ze złości, stali naprzeciwko wysokiego mężczyzny z charakterystycznymi, sięgającymi ramion czarnymi włosami. Rzuciła się do niego gwałtownie.

- Profesorze, co pan tutaj robi? Czy coś się stało? Coś z Harrym? Czy może z Weasley'ami?

Snape podniósł brwi, po czym obrzucił ją dziwnym, znaczącym spojrzeniem i niespodziewanie łagodnym, charakterystycznie niskim, jedwabistym głosem powiedział:

- Hermiono, czy możemy porozmawiać w twoim pokoju?

Tylko dzięki wyraźnej groźbie w jego oczach zachowała kamienną twarz i poprowadziła go schodami na górę. Skuliła się, gdy usłyszała wywrzaskiwane za nimi pretensje Philipa. Co on tu robi, ten kolejny wariat, przecież to szanujący się dom; choć może on jej wybije z głowy te idiotyczne pomysły; a może ją ukaże, sprawiedliwie ukaże za...

Ale w tym momencie udało jej się wyszeptać hasło, złamać osłony, wpuścić go do pokoju i zamknąć drzwi, rzucając na nie równocześnie silne zaklęcia wyciszające.

Snape podniósł znów brwi, obserwując procedurę towarzyszącą wchodzeniu do sypialni, nie skomentował tego jednak. Usiadł na fotelu, który mu wskazała i popatrzył, jak sama usadawia się wygodnie na szerokim parapecie. Spojrzała na niego, przygryzając dolną wargę rozejrzała się po pokoju, a w końcu przerwała milczenie.

- Co to miało być, to na dole?

- To chyba ja powinienem zadać to pytanie.

Spojrzała gniewnie, ale nie zaprotestowała.

- Więc o jakich to idiotycznych pomysłach była mowa? Kolejne bzdurne ja-wiem-wszystko-i- bez wysiłku-uratuję-cały-świat?

- Po Hogwarcie zamierzam pozostać w świecie czarodziejów – mruknęła. Odpowiedział sceptycznym spojrzeniem.

- A za co mam panią ukarać?

Tym razem, mówiąc, patrzyła mu prosto w oczy.

- Uderzył mnie. Mocno. Więc rzuciłam nim o ścianę.

Widziała, że go to poruszyło; w oczach zapłonął mu gniew. Zerwał się z krzesła i podszedł bliżej o kilka kroków.

- Co na to twoja matka? Chyba widziała, że tylko się broniłaś?

Ciągle patrząc mu wyzywająco w oczy, ciągnęła obojętnym tonem:

- Dostałam to, na co zasługiwałam. Tacy jak ja nie zasługują na nic lepszego, nie zasługują na szacunek i nie powinni być dopuszczani do głosu. Jestem tylko brzydką, nawiedzoną wariatką, której nikt nigdy nie będzie chciał, mętem ze społecznego dna. – zamilkła. - Albo brudną, bezużyteczną szlamą, wersja do wyboru. – dodała po chwili, wykrzywiając usta w gorzkim grymasie.

Patrzył na nią przerażony. Niedowierzający. Wściekły.

- Nie pozwoliłaś im chyba na wmówienie ci tego? Nie pozwoliłaś sobie w to uwierzyć?

- Profesorze, słucham tego od sześciu lat. W co mam wierzyć?

Mierzył ją przez chwilę płonącym wzrokiem.

- Zabiję ich.

Nie spodziewała się takiej reakcji, ale nie dała po sobie poznać zaskoczenia. Kiwnęła apatycznie głową.

- Niech będzie, ale najpierw chcę wiedzieć, co pan tu robi. I po co odstawił pan to przedstawienie z miłym profesorem, który odwiedza Hermionę. Nie spodziewałam się, że pan w ogóle wie, jak ja mam na imię.

Stając obok niej, oparł się plecami o parapet i zaczął mówić. Jego niski głos uspokajał ją, wręcz hipnotyzował. Nagle poczuła się bezpieczniej. Był tu, czarodziej, nie mugol. Choć bywał złośliwy, to nie agresywny. I tyle już razy ratował ich z opresji. Zmusiła się, by uważać na jego słowa, niezależnie od ich tonu.

- Panno Granger, zna pani przepowiednię wskazującą Pottera jako jedynego, który może pokonać Czarnego Pana. Po ostatnich wydarzeniach, gdy chłopak po raz szósty przeżył spotkanie z nim, nie potrafiąc jednak wyrządzić mu żadnej krzywdy, coś się zmieniło. Doszło do tak zwanego przełamania przepowiedni i straciła ona swą moc. Potter nie jest już Wybrańcem. Jednak niezastąpiona profesor Trelawney wygłosiła kolejną, na szczęście dość jasną, przepowiednię. Wyznacza ona ścisłe warunki, które pozwolą dwóm osobom stać się potężniejszymi niż sam Czarny Pan i pokonać go definitywnie.

Udało mu się pozyskać jej zainteresowanie: oczy Hermiony ożywiły się po raz pierwszy od kilku tygodni. Zdawała się wręcz spijać słowa z jego ust.

Snape sięgnął do kieszeni i wyciągnął małą kulę, identyczną jak te z Departamentu Tajemnic. Gdy ścisnął ją w dłoni, w pokoju rozległ się donośny, chropawy głos.

Gdy przeminie moc Wybrańca, pojawi się nowa siła, jedna w dwóch.

On przestanie służyć dwóm panom, by połączyć się na zawsze z kobietą,

jedyną, której pragnie; jedyną, która mu dorównuje.

Dzień ich ślubu rozpocznie działanie Mocy, a Moc będzie wzrastać.

Tylko jedna Moc w dwojgu ludzi położy kres panowaniu nocy.

W pokoju zaległa cisza, szybko przerwana przez wyraźnie podekscytowaną Hermionę.

- To o panu, profesorze! Jest pan przecież naszym jedynym szpiegiem. A ta kobieta? Ma pan pojęcie, kto to jest? Kim jest ta jedyna, której pan pragnie?

Spojrzał na nią. Jego wzrok wędrował po jej twarzy, szyi; potem przeniósł się na dłonie, na palce splecione w nerwowym geście – i znów powrócił do rozgorączkowanych, wciąż jeszcze nierozumiejących oczu; a może tylko bojących się uwierzyć.

- To ty.