Strzelać powinni tylko ci, którzy gotowi są zginąć."


Gapiła się. I gapiła więcej.

Oddech jej przyśpieszył, ręce zadrżały, kiedy próbowała utrzymać broń w dłoni, a ona sama czuła się niedobrze. Jakby całe pomieszczenie zawirowało, a ona sama próbowała utrzymać równowagę.

Teraz, albo nigdy.

Ale słysząc tłum wiwatów, różnych krzyków i co tylko, piętnastolatka po prostu gapiła się na broń w dłoni, to na leżącego przed nią chłopaka, może nie więcej starszego ode mnie, zakrwawionego od góry do dołu z okropną blizną na czole.

Zarya nie mogła oderwać od niego wzroku.

Popatrzyła w bok, jej rodzice stojący poza ringiem spoglądali na nią z wyrazami odrazy, kiedy zniżyła lekko rękę. Jack już miał wstać z miejsca, Diane zmrużyła groźnie oczy.

Blondynka zatrzęsła się.

Wszyscy nagle ucichli.

Wgapiali się w nią wyczekująco, niektórzy z pogardą, jeszcze inni wywracali oczami, gadając coś o „słabeuszach" i „mięczakach". Zarya czuła jak ich wzroki wbijały jej się w ciało, przeszywając duszę.

Chcieli tego.

Chcieli jego śmierci.

Chłopak leżący na matach, spojrzał na nią. Oczy pełne bólu i wewnętrznej męki, ale w pewnym sensie…wyglądały jakby właśnie odetchnął z ulgi, spoglądając na opuszczoną broń.

Zarya niemal zakrztusiła się, przerażona.

I wtedy, powstrzymując szloch, zacisnęła dłoń.

Rozległ się huk, Zarya nacisnęła spust, kula trafiła prosto w głowę.

Tłum ryknął radością, hałas niemal sprawił, że dziewczyna ogłuchła, kiedy z szeroko otwartymi oczami spojrzała na to co zrobiła. Leżał teraz w kałuży własnej krwi, okropnie intensywny kolor sprawiał, że chciała zwymiotować na sam jego widok. Ona sama była w niej umazana, kropelki spływały po jej spoconym ciele, kiedy cofnęła się ostrożnie.

Ale oni jej gratulowali.

Wszyscy.

Czuła się okropnie, chciała stamtąd zniknąć, chciała żeby ziemia ją pochłonęła, żeby Bóg ją stamtąd zabrał i ukarał tak, jak na to zasługiwała. Ale została zaciągnięta przez Diane do szatni gladiatorów, kobieta rzuciła jej tylko czyste ubrania i bez słowa wyszła.

Kiedy była gotowa, stała przed budynkiem, blada.

Jack do niej podszedł, rzadki uśmiech na jego twarzy.

- Jestem z ciebie dumny – powiedział.

Zarya zamrugała, zwracając na niego wzrok i gapiąc się jak odchodzi do auta, trzymając drzwi otwarte żeby wsiadła. Po raz kolejny dziewczynie udało się zniknąć bez lania czy obrzydliwych komentarzy.

Nieważne, ile razy to zrobiła, to chore, okropne uczucie pozostawało, kawałek po kawałku zabierając jej część duszy; Nieważne, ile razy jej gratulowali, czuła się strasznie; Nieważne, ile razy patrzyła na te zawiedzione twarze, to uczucie, że ona sama nie była gotowa na śmierć, nie znikało.

Kiedy była już w ciemni swojego pokoju, usiadła i schowała głowę w kolanach.

I zaczęła łkać.

Była potworem, taka myśl nie zostawiła jej jeszcze długo, kiedy w końcu wypłakała się do snu.