Rozdział 1.
Pogodny dzień w Princeton miał się ku końcowi. Choć na dworze już zmierzchało, w wielu domach paliło się światło. W pobliżu jednego z nich dało się słyszeć delikatne brzmienie gitary. Doktor Gregory House relaksował się po kolejnej rozwiązanej zagadce. Właśnie grał jedną ze swoich ulubionych melodii, gdy na jego lewej dłoni usiadł komar.
House zamarł w mgnieniu oka. To przez tego skurczybyka nie mógł spać po nocach, a najlepszy przyjaciel uważał go za świra. Jeden szybki ruch i będzie po wszystkim!
Zamachnął się, a wtedy dojrzał przekrwiony plaster, który zakrywał ugryzienie. Przyjrzał się wyciągniętym przed siebie dłoniom. Nigdy wcześniej nie zauważył, jak bardzo się zestarzał. Samotność doskwierała mu, sam już nie wiedział, od jak dawna. Mimo iż od dłuższego czasu usiłował przekonać sam siebie, że jest inaczej. I jeszcze ta sprawa z Cuddy. Nie poszedł tam, żeby ją całować. Samo wyszło. Z niewiadomych przyczyn nie mógł przestać o tym myśleć. Może Wilson i jego pokrętna logika mają rację? Może rzeczywiście nie było żadnego ugryzienia, a on po prostu zamienił jedną obsesję w drugą?
Przysunął dłoń do ust i zdmuchnął z niej komara. Na co on właściwie czekał przez te wszystkie lata? Przed chwilą skrytykował pacjenta, który zamknął się w czterech ścianach, udając, że jest szczęśliwy, a sam nie był lepszy. Czas na zmiany. Pojedzie do Cuddy, zapuka do jej drzwi i zaprosi ją na randkę. W końcu raz się żyje!
W jednej chwili zerwał się na równe nogi. Odstawił gitarę. Jedną ręką chwycił kurtkę, drugą klucze i wybiegł z mieszkania, nie wyłączając nawet światła.
Kilka chwil później był już pod domem Cuddy. Zaparkował motor na skraju drogi. Szybkim krokiem dokuśtykał do drzwi. Spojrzał przez okno. Siedziała tam. Piła herbatę, jakby nigdy nic.
Wtedy spanikował. Co on jej w ogóle powie? Że chce ją gdzieś zaprosić? Na pewno wyśmieje go i odmówi. A jeśli z nią się nie uda, to już chyba z nikim. Jak nie spróbuje, przynajmniej pozostanie mu nadzieja. Może w innych okolicznościach spróbuje znowu. Nic na siłę.
Zrobił trzy kroki w tył, odwrócił się i ruszył przed siebie.
- House! – usłyszał nagle za plecami. – To ty?
Spojrzał za siebie, zaskoczony. W drzwiach stała Cuddy.
- Tak – odpowiedział po chwili. – Skąd wiedziałaś, że tu jestem?
- Widziałam cię przed drzwiami. Co tu robisz? – zapytała.
- No więc… - usiłował kupić sobie trochę czasu na wymyślenie dobrej wymówki. Na darmo. – Pacjent doszedł do wniosku, że szpital to pożyteczna instytucja, skoro zdołała uratować mu tyłek, i wycofał pozew. Doszedłem do wniosku, że powinnaś o tym wiedzieć.
- Jasne… - zdziwiła się Cuddy. – To nie mogło poczekać do jutra, bo…?
- Mogło, ale, skoro już miałem po drodze, stwierdziłem, że nie zaszkodzi cię o tym poinformować.
- House – przerwała mu. – Twój dom jest w przeciwnym kierunku.
- Kto tu mówi o domu? – zreflektował się. – Jadę do Wilsona. Miał zamówić prostytutki na dzisiejszy wieczór. Od dawna marzył o czworokącie.
- To dziwne, bo dzwonił do mnie przed chwilą. Powiedział, że ma dwa bilety na „Mrocznego Rycerza" i pytał, czy mam dzisiaj wolny wieczór. Ani słowem nie wspominał, że jest już umówiony.
House'owi opadła szczęka. Jak mógł być taki nieuważny? Przecież Wilson próbował go wyciągnąć na ten film od tygodnia! Wyszedł na kompletnego durnia.
- Wejdź, napijesz się kawy – niespodziewanie oświadczyła Cuddy, wciągając wciąż osłupiałego lekarza za rękaw do mieszkania. – Nadal sądzę, że musimy porozmawiać. Gdzie posiałeś laskę?
- Proszę – Cuddy postawiła na stoliku przed House'em tacę z dwiema filiżankami gorącego napoju.
- Dzięki.
- Jak twoja ręka? – zapytała z troską, siadając koło niego na kanapie.
- Lepiej – odpowiedział, zerkając na dłoń.
Przez chwilę milczeli, unikając swojego wzroku. Ciszę przerwała Cuddy.
- Więc, wracając do tematu – zaczęła ostrożnie. – powiedz mi, co się tak właściwie stało zeszłej nocy.
House spojrzał na nią, zdziwiony bezpośredniością jej pytania. Już drugi raz tego dnia usiłowała wyciągnąć od niego tę samą informację. Problem w tym, że on nie za bardzo chciał się dzielić odpowiedzią. Spuścił wzrok.
- Nic – odparł. – Przyszedłem napawać się triumfem.
- O nie! – zaprotestowała. – To moja wersja. Nie idź na łatwiznę.
- Dlaczego tak cię to nurtuje? – wypalił nagle, odwracając się w jej stronę i patrząc głęboko w szare oczy przełożonej. Cuddy straciła pewność siebie, ale postanowiła nie odpuszczać.
- Bo jesteś moim pracownikiem. I nie wiem, co o tym wszystkim myśleć.
- Zapomnij – powiedział, siląc się na obojętność. – Nie kręcą mnie biurowe romanse.
- Dupek z ciebie – uśmiechnęła się, popijając herbatę. – Przyznanie się do dobrego uczynku nie zepsuje twojej reputacji. Za bardzo jest ugruntowana.
House nie odpowiedział. Wypił kawę jednym haustem, jakby była mocnym alkoholem. Podniósł się z kanapy.
- Muszę iść – powiedział.
Cuddy, kompletnie zbita z tropu, nie zaoponowała.
- Okej – odparła smutno i odprowadziła go pod drzwi.
- Dobranoc – powiedział w progu.
- House.
Zatrzymał się wpół kroku. Cuddy miała deja vu poprzedniego wieczora. House pojawił się w jej domu znikąd, dotrzymał jej towarzystwa dosłownie przez chwilę i uciekał, gdy tylko zaczynało się robić nieco intymnie. Tym razem nie da mu odejść bez słowa. Podeszła i pocałowała go w policzek.
- Dziękuję – wyszeptała.
Reakcja kobiety zszokowała House'a. Nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Ocknął się dopiero, gdy zamykała mu przed nosem drzwi. W ostatniej chwili zatrzymał je ręką. Cuddy spojrzała na niego, zaskoczona. Zdanie, które wypowiedział, ledwo przeszło mu przez gardło:
- To nie był tylko pocałunek.
