Wstawał, ubierał się, zjadał śniadanie, sprzątał to, co było do posprzątania, a kiedy zrobił już wszystko, siadał przy oknie, wypatrując znajomej sylwetki i tak dobrze znanego mu uśmiechu. W niewielkich rączkach ściskał białą chusteczkę z czarnym orłem, która towarzyszyła mu każdego dnia. Przyciskał ją do swojego serca, po raz kolejny starając się odgonić negatywne scenariusze.

Tak działo się każdego dnia. Co dzień od prawie dwóch miesięcy mały Ludwig z utęsknieniem wypatruje najważniejszej osoby w jego życiu. Codziennie też kładzie się spać ze smutkiem, ale wmawiając sobie, że wróci następnego dnia. Także każdego dnia jego wiara jest coraz słabsza.
Białą chusteczkę coraz częściej moczą słone łzy chłopca, który nie potrafi sobie poradzić z własną tęsknotą. Małe dłonie tak mocno ściskają materiał, że staje się on lekko przedarty. Błękitne oczy są smutne prawie cały czas, niemal nie wierząc już w szczęśliwe zakończenie. Jednak ostatnia obietnica nie pozwala mu przestać czekać.

Chłopiec już nie płacze. Nie wypatruje z okna jego powrotu. Każdego dnia pracuje tak dużo, by nie zadręczać się myśleniem. I kiedy po siedemdziesięciu trzech dniach staje w drzwiach, Ludwig nie wierzy, że to dzieje się naprawdę.
- Wróciłem – słyszy rozbawiony, tak dobrze znany mu głos.
Wargi mu drżą, oczy się szklą, a chusteczka, która dotąd wciąż mu towarzyszyła, wypada z jego rąk. Widząc, jak kuca i wyciąga do niego ręce, niemal od razu wpada mu w ramiona. Łzy znajdują ujście, a głośne łkanie wydostaje się z gardła, pierwszy raz dając mu ulgę w cierpieniu, którego nie będzie musiał już znosić.
- No, dobrze, już dobrze. - Duże dłonie oplatają go mocno. Żaden z nich nie zamierza puścić. Za długo się nie widzieli, za długo tęsknili, by móc to teraz przerwać.
Łkanie ustaje i choć oczy wciąż się szklą, na ustach widnieje niesamowity, szczęśliwy uśmiech.
- Witaj w domu, braciszku – mówi i składa czuły pocałunek na czole swojego kochanego brata. Najważniejszej osoby w jego życiu.