Autor: Yanagi-wa (czekam na zgodę)
Tłumaczenie: Emerald
Pairing: w dalszych rozdziałach Harry/Draco, Lucjusz/Severus
Klasyfikacja: Fiction M (+18)
Ostrzeżenia: przemoc, przekleństwa, tortury, gore, slash, elementy bdsm
Nota tłumacza: Ze względu na długość rozdziały zostały podzielone.
Rozdział 1
Część pierwsza
Harry Potter posłał Dumbledore'owi swoje najbardziej błagalne spojrzenie, na jakie było go stać.
― Proszę pana, dlaczego jak zawsze nie mogę zostać na tę przerwę świąteczną?
Dumbledore westchnął.
― Harry, mój chłopcze. Teraz jest nieco inaczej niż zwykle. Nie będzie mnie w szkole. Zakon potrzebuje wszystkich do realizacji specjalnego zadania. Snape musi w nim uczestniczyć, a Hagrid wyrusza do swoich kompanów. Twój pobyt w Hogwarcie podczas tegorocznej przerwy jest niemożliwy.
Harry wiedział, że jeżeli nie opuści gabinetu dyrektora natychmiast, to zwyczajnie się rozpłacze. Nienawidził krewnych całym swoim sercem i jedynym sposobem na utrzymanie ich z dala od siebie było straszenie ich tym, co może się stać w trakcie niekontrolowanego wybuchu jego młodzieńczej magii.
― Bardzo dobrze. Chciałbym chociaż tutaj zostawić Hedwigę, jeśli mogę. Zawsze jest taka nieszczęśliwa, kiedy Dursleyowie nie pozwalają mi jej wypuszczać z klatki. Może zostać, prawda?
Profesor Dumbeldore skinął głową.
― Tak, nie ma ku temu żadnych przeszkód, przecież za trzy tygodnie tutaj wrócisz. Jeśli ktokolwiek chciałby posłać do ciebie sowę...
Harry prawie warknął.
― Proszę o tym nawet nie mówić. Durleyowie mi na to nie pozwolą. Zakratowali już okna, więc i tak nie mogę z nikim pisać.
― Och, Harry, nie przesadzaj, mój chłopcze. Jestem pewien, że możesz otrzymywać wszelkie sowy, które są ważne. Rozumiem jednak sprzeciw twoich krewnych wobec wiadomości dostarczanych przez pannę Granger czy też pana Weasleya. To przyciąga zbyt wiele uwagi. A teraz idź się spakować. Tylko drobne rzeczy, pamiętaj. Nie ma potrzeby, abyś brał swój kufer.
Harry skinął krótko, jednak ten gest przypominał po prostu nieświadome potrząśnięcie głową. Nawet nie chciał myśleć, czym wujostwo go przywita.
― Jasne. Spakuję rzeczy, które wystarczą na tydzień. Mogę przecież zrobić pranie. I tak, znając życie, będę robił wszystko. Do zobaczenia po świętach.
Dumbledore zaproponował Harry'emu cytrynowego dropsa i poklepał go po ramieniu.
oOo
Harry wrzucił kilka ubrań do małej, materiałowej torby i przetarł oczy.
Nie miał nawet okazji, aby życzyć Ronowi i Hermionie wesołych świąt. Wyjechali, zanim wrócił od dyrektora. Zmniejszył zaklęciem swoje książki i wepchnął je do bocznej kieszeni. Podniósł prezent od Hermiony, robiąc z nim to samo.
― Potter, nie mam całego dnia. Jeśli zechciałbyś odłożyć na chwilę swoje fochy i wreszcie podejść, byłbym bardzo wdzięczny. ― Profesor Snape wyglądał na zmęczonego i w wyjątkowo złym humorze.
Harry westchnął i zawołał:
― Idę.
Rozejrzał się szybko, aby sprawdzić, czy niczego nie zapomniał. Nic na nie wskazywało, więc wziął torbę i podążył za swoim nauczycielem do pola aportacyjnego.
― Profesorze?
― Tak, Potter?
― Ja ... nie chcę tam iść. Oni... Nie są dla mnie mili.
Snape spojrzał na chłopaka z ukosa.
― Panie Potter, absolutnie nie mam zamiaru słuchać tych bzdur. Jestem pewien, że Dursleyowie zachowują się dokładnie tak, jak powinni. Dlaczego Dumbledore miałby wysłać cię do krewnych, jeśli nie byłbyś tam bezpieczny?
Harry westchnął ponuro i wzruszył ramionami.
― Ja tylko... Nie ważne. I tak nikt mi nie uwierzy. Dlaczego w ogóle kogokolwiek miałoby to obchodzić. Nienawidzi mnie pan, choć nigdy nic panu nie zrobiłem. Nie jestem moim ojcem, kiedy to do pana dotrze?!
Profesor Snape otworzył usta, aby wygłosić zjadliwy wykład o wdzięczności, ale pole się rozjarzyło, więc zaniechał tego pomysłu.
Mistrz eliksirów chwycił dłoń Harry'ego.
― Gotowe.
― Tak myślę…
Aportowali się z głośnym trzaskiem. Harry rzucił ostatnie tęskne spojrzenie na ulicę i wszedł do domu. Snape nie mógł mu pomóc, ale spojrzał na twarz Gryfona, która wyrażała prawdziwe przerażenie zaledwie tuż przed tym, jak zatrzasnęły się za nim drzwi wejściowe.
Potrząsnął głową pewien, że tylko się przewidział.
oOo
Harry przez chwilę czekał w holu, po czym zawołał:
― Ciociu Petunio? Wuju Vernonie? Przyjechałem.
Dudley wystawił głowę przez drzwi kuchenne i powiedział:
― Nie ma ich teraz. Mam ci powiedzieć, żebyś poszedł do swojego pokoju i w nim został. Nie wolno ci z niego wychodzić. Nie wolno ci robić tych... No wiesz, tych rzeczy. Magii, racja? I masz zamknąć w klatce to obrzydliwe ptaszysko... Och, nie masz go przy sobie. To dobrze. ― Harry posłał Dudleyowi paskudne spojrzenie, ale zaczął wspinać się po schodach. ―Nie przyniosłeś ze sobą kufra? ― Harry potrząsnął głową. ― Cóż, to dobrze. Jednak tata będzie niepocieszony. Chciał sprzedać część swoich ubrań. Nie powiedział dlaczego. Nie stój tak, idź na górę.
Harry powlókł się po schodach, usiadł w swoim pokoju i patrzył przez okno. Chciał być z powrotem w Hogwarcie. Chciał być w Norze. Chciał być wszędzie, byle nie tutaj.
Siedział w pokoju, aż słońce zaszło, a następnie pojawił się księżyc. Był głodny, spragniony i zziębnięty. Wuj Vernon zazwyczaj przynosił mu jedzenie i wodę niczym zwierzęciu, uderzając talerzykiem z lichą kanapką i kubkiem wody w biurko. Harry miał nadzieję, że wkrótce to nastąpi. Czasami "zapominali" o nim na więcej niż jeden dzień.
Chłopak miał wiadro, które ciotka Petunia przeznaczyła na jego potrzeby. Smród, jaki się z niego wydobywał latem był nie do zniesienia. Czasami miał ochotę wywalić zawartość przez okno.
Harry w końcu zrezygnował z nadziei na jedzenie i położył się spać.
Rano obudziło go głośnie dobijanie się do drzwi. Wuj Vernon ogłosił, iż chcą śniadanie i lepiej, żeby wstał teraz i je przygotował, w przeciwnym razie nie dostanie jedzenia.
Harry wsunął stopy do swoich trampek i ciężkim krokiem zszedł na dół. Dursley zdzielił go w ucho za hałas, jakiego rzekomo narobił i jednocześnie zażądał zaparzenia kawy. Harry po prostu wyciągnął wszystkie potrzebne naczynia i zaczął robić śniadanie.
Po posiłku otrzymał listę prac domowych do wykonania naskrobaną koślawym charakterem pisma wuja Vernona. Była naprawdę długa i miał pewien, że mógł się dwoić i troić, a i tak ich nie zrobi na czas i tak, jak by wujostwo sobie tego życzyło.
Dudley obserwował go, kiedy sprzątał kuchnię zaraz po tym, jak zjadł przypalone resztki z patelni.
Harry wyszorował ją, wyczyścił blaty, a potem zrobił pranie. Zdał sobie sprawę, że spakował tylko jedną parę spodni i dwie koszulki. Oczywiście wuj Vernon dostał ataku, kiedy się o tym dowiedział. Oskarżył Harry'ego o ukrycie przed nim pozostałych rzeczy i uderzył chłopaka tak mocno, że przewrócił go na podłogę.
Młody czarodziej dźwignął się z powrotem na nogi i wymamrotał:
― Na pewno byś tego nie zrobił, gdybym tylko mógł używać magii.
Vernon miał kilka słów do powiedzenia na ten temat, więc zaczął swoją tyradę:
― Nie jesteś jednak pełnoletni, więc jeśli zaczniesz czarować, ci wasi magiczni gliniarze zabiorą cię do więzienia w try miga. Tam twoje miejsce, niewdzięczny bachorze. Dzisiaj obejdziesz się smakiem, bez obiadu i kolacji.
Harry wzdrygnął się na myśl, że mógłby zostać zamknięty w Azkabanie za działanie w samoobronie. Wrócił na górę, aby spędzić tę noc w zamknięciu swojego pokoju, co niemal równało się więziennej celi. Miał nadzieję, że ciotka Petunia przypali ziemniaki. Na szczęście to zrobiła.
Następny dzień był powtórką poprzedniego, tak samo jak kolejny i następny. Ciotka Petunia jak zwykle chodziła na ważne spotkania towarzyskie, wuj Vernon jeździł do pracy. Dudley wychodził w bliżej niewiadomym kierunku. Harry natomiast sprzątał, gotował i chodził głodny. Korzystał z tego, że wolno mu było pić, ile tylko zdołał.
W ciągu tych pięciu dni był w stanie zjeść cokolwiek, co tylko udałoby mu się dorwać, ale wszystkie szafki były zamknięte. Uderzył ręką w drzwi spiżarni, marząc nawet o obrzydliwej paście Marmite*. Drgnął, kiedy Dudley wszedł tylnymi drzwiami.
― Hej, Harry! Zrób mi cztery grillowane kanapki z serem, frytki i do tego napój dietetyczny. I pospiesz się.
Dudley usiadł przy kuchennym stole i patrzył, jak Harry bierze podany klucz i zaczyna szykować żądany posiłek. Kiedy postawił przede nim talerz na stole i zabrał się za sprzątanie, zaburczało mu w brzuchu.
― Zjedz coś. Okropnie ci burczy. Trzymaj, ta kromka jest spalona. ― Harry spojrzał na grzankę i po chwili ją wziął. Była idealnego koloru, zresztą jak pozostałe. Pochłonął ją jednak tak szybko, że Dudley nie miałby nawet szansy zmienić zdania.
― Ojciec bardzo się zmienił, wiesz? Stał się naprawdę agresywny i brutalny. Ostatnio uderzył mamę. Lepiej na niego uważaj.
Harry zamrugał, patrząc na Dudleya i zastanawiając się, skąd on się urwał. Zazwyczaj tylko dopingował Vernona w jego działaniach. Teraz wydawało się, że stara się pomóc kuzynowi na własną rękę i to w dość nietypowy sposób.
― Dobra, dzięki. Myślę, że najlepiej będzie, jeśli pójdę do siebie. Jeśli będziesz czegoś potrzebował...
Dudley podniósł rękę.
― Wtedy zrobię to sam. Z czasem staję się w tym coraz lepszy. Harry?― Potter zaskoczony spojrzał na Dudleya. ― Mówię serio. Bądź ostrożny z ojcem. Wiesz, o co mi chodzi, prawda?
Harry zorientował się, że po pierwsze, był trochę mniej głodny i po drugie Dudley odkrył przed nim własne sumienie. Poszedł do swojego pokoju, aby sprawdzić listę obowiązków. Skończył z lewą kolumną, ale wiedział, że będzie musiał zrobić również resztę. Nie miał szans na wykonanie tego wszystkiego i cokolwiek zrobi, to ani ciotka, ani wuj nie będą zadowoleni.
Znużony westchnął, marząc o tym, żeby się znaleźć daleko stąd. Gdziekolwiek.
Tej nocy wuj Vernon wrócił do domu w okropnym nastroju. Coś poszło nie tak w pracy i to Harry za to oberwał, Dursley wyładował na nim całą swoją złość. Wpadł do jego małego pokoju, kopniakiem zatrzaskując drzwi. Szarpnięciem otworzył szafkę i zaczął wyrzucać rzeczy Harry'ego na podłogę, rozrzucając wokół siebie kopniakiem.
― Ha! Wiedziałem, że coś jednak masz. Ten płaszcz jest wart co najmniej dwadzieścia funtów. Ukrywałeś go! W takim razie nie dostaniesz dziś kolacji. ― Mężczyzna chwycił okrycie i wyszedł zadowolony. Chłopak zagryzł zęby.
Kolejne dni minęły raczej spokojnie. Cisza przed burzą. Po dwóch, trzech dniach nastąpiła eksplozja.
Vernon wrócił do domu wcześniej, jak zwykle w paskudnym nastroju. Wpadł do środka, w chwili, kiedy Harry na klęczkach mył podłogę. Nie patrząc się pod nogi, pośliznął się na mokrej, namydlonej powierzchni, omal nie upadając. Złapał siostrzeńca żony za kark i docisnął go do podłogi. Wyszarpnął pasek i na ślepo uderzał Harry'ego po plecach, pośladkach i udach, aż nieszczęsny chłopak nie zaczął krzyczeć z bólu, próbując się odczołgać. Nie miał szans, bo Vernon nie odpuszczał i nawet nie przestał go okładać, kiedy znaleźli się w kuchni. Tam Harry wpełzł pod stół, lecz i tu Dursley go dosięgnął.
Dudley wszystko widział.
― Teraz mi nie uciekniesz, świrze. Ten cholerny płaszcz wcale nie był wełniany i dali mi za niego tylko dziesięć funtów. A teraz, co? Próbowałeś mnie zabić, prawda, gówniarzu? A wtedy kto by ci przynosił żarcie, co?
Harry nie ugryzł się w porę w język i wycharczał:
― Niewiele by to zmieniło… I tak mnie głodzisz!
Twarz Vernona nabrała wściekłego fioletowego odcienia i na nowo zaczął go okładać. Tym razem, nie pozwolił mu się odczołgać i lał Harry'ego do momentu, kiedy ten stracił przytomność.
Potter ocknął się w swoim łóżku, promienie słońca świeciły mu prosto w oczy, co pozwoliło mu uświadomić sobie, że był nieprzytomny dobre kilkanaście godzin – cały wieczór, noc i poranek. Instynktownie zerwał się do siadu, ale nie dał rady się unieść. Każdy ruch bolał przeokropnie. Nawet oddychanie też wywoływało spory dyskomfort. Z trudem przewrócił się bok i zsunął na kolana. Kolejnym zadaniem było dźwignięcie sie do pionu. Bardzo proste, prawda? Nawet nie wiedział, jak to zrobi. Gdy w końcu stanął, z jego ust wyrwały się zdławione przekleństwa. Sięgnął po różdżkę, musiał stąd uciekać. Vernon oszalał, zupełnie. Następny wybuch gniewu wuja i ten go zwyczajnie zabije.
Nagle usłyszał delikatne pukanie do drzwi i ten dźwięk go wystraszył bardziej, niż powinien, a głos, który rozbrzmiał zaraz potem, wywołał w nim chyba jeszcze większy lęk.
―Harry, to ja Dudley. Jestem sam. Wchodzę do środka.
Młody Dursley uchylił drzwi i zajrzał. Harry wzdrygnął się, kiedy zbliżył się do niego.
― Nie zrobię ci krzywdy, przysięgam. Nawet nie wiesz, jak mi przykro. Ojcu odwaliło kompletnie. Bierz, stary. ― Wyciągnął dłoń, w której trzymał parę banknotów. ― Niestety to niewiele, około czterdziestu funtów, ale zawsze coś na początek. Musisz stąd znikać, Harry.
Potter ciężko oddychał, starając się pokonać ból, który zżerał jego ciało. Po raz pierwszy raz w życiu chyba się zgadzał z Dudleyem, że musi uciekać. Wziął ofiarowane pieniądze i sięgnął po różdżkę, unosząc ją nieznacznie.
― Wiesz, co mogę tym zrobić, prawda? ― Kuzyn przełknął głośno i kiwnął głową. ― Nie chcę zrobić nic złego ani tobie, ani wujowi Vernonowi. Idź na dół, schowaj się do komórki pod schodami. Muszę się spakować.
Kiedy młody Dursley posłusznie zszedł po schodach, Harry z trudem, lecz jak najszybciej zebrał parę rzeczy i wrzucił je do plecaka Dudleya, następnie zszedł na dół, do biurka wuja, skąd zabrał około stu funtów. Przechodząc obok komórki, zamknął kłódkę i wtedy usłyszał cichy głos kuzyna:
― Dzięki, Harry. Wybacz, że byłem takim dupkiem.― Młody czarodziej przyłożył dłoń do drewnianej framugi i wyszedł.
Czuł się naprawdę fatalnie, ale nie miał czasu na to, aby coś na to poradzić. Aportował się do Szkocji, a następnie z powrotem do Londynu. Stamtąd udał się do Hogsmead, a potem do Manchesteru. W końcu skorzystał z mugolskiego pociągu, wracając nim z powrotem do Londynu. Miał nadzieję, że to wszystko zmyli aurorów, którzy mieli go obserwować, bo był ledwo żywy ze zmęczenia.
OoO
Kiedy Harry wysiadł z pociągu, marzył tylko o tym, aby się położyć. Znalazł zaciszne miejsce, gdzie mógł się zagrzać. Wiedział, że to tylko tymczasowe, ale potrzebował tylko odrobinę odpocząć, a potem mógł znaleźć cokolwiek. Ostrożnie zawiązał paski plecaka z przodu, na piersi i zapadł w męczący sen.
Obudził się nagle, czując, jak ktoś szarpie za te paski. Instynktownie rzucił klątwę niewerbalną i z przerażeniem patrzył na łamiące się palce. Tupot oddalających się stóp i gniewne okrzyki przywiodły go do w miarę pełnej świadomości.
― Szlag! ― Ta klątwa niestety go zdradzi i pozwoli ministerstwu się dowiedzieć, że ktoś objęty jeszcze Namiarem używa magii. Z trudem wstał i szybko wyszedł na ulicę. Musiał zniknąć z tej okolicy.
Udało mu się znaleźć squat, gdzie pomieszkiwali młodzi uciekinierzy i w miarę bezpieczne miejsce do tego, żeby się położyć i nie martwić się, że zostanie okradziony. Tak przynajmniej mu się zdawało, ale dla pewności powziął środki ostrożności. Sen zawsze miał lekki i to powinno też być pomocne w tej sytuacji.
Ocknął się, słysząc jakieś szepty, choć z początku nie rozumiał, o co chodzi. Wkrótce do niego dotarło.
― Ej! Ej ty! Obudź się! ― Ktoś nim delikatnie potrząsał. ― Otwórz oczy, stary! Słyszysz?
Harry zdołał uchylić jedną powiekę. Czuł się fatalnie, jeszcze gorzej niż poprzednio i trząsł się z zimna.
― Dobra, nie śpię, co jest?
Miał przed sobą chłopaka o cienkich włosach. Chuda dłoń dotknęła jego policzka.
― Nie wyglądasz najlepiej, stary. Masz wysoką gorączkę. Cały dygoczesz. Powinieneś iść do przychodni. Jest niedaleko. Zaprowadzić cię?
Harry potrzasnął głowa. Lekarze, nawet najlepsi nie byli w stanie mu pomóc, źle reagował na mugolskie medykamenty.
― Nie mogę… alergia. Nie pomogą mi, ale trudno. Poradzę sobie jakoś. Potrzebuję tylko odpocząć.
― Niezbyt przekonywujące, ale jak chcesz, stary. Nieźle cię dopadło. Masz koc?
Potter pokręcił głową, cały czas opierając się o ścianę.
― Nie, mam trochę kasy, jeśli mógłbyś coś dla mnie zdobyć…
― Nie trzeba. Trzymaj, mamy trochę nazbieranych rzeczy. ― Chłopak wyciągnął okrycie w kierunku Harry'ego. ― Po prostu zwróć albo zdobądź, gdy nie będzie potrzebny lub znajdziesz własny. Jestem Doug, a ty?
― Harry. Dzięki, naprawdę jestem wdzięczny.
― Żółtodziób, prawda? ― Potter posłał rozmówcy niezbyt przytomne spojrzenie, nie był w stanie wykrzesać z siebie więcej. ― Nawiałeś z chaty, co nie? Słuchaj, nie chcę się wtrącać, ale powinieneś wracać do domu, jeśli możesz. Tu nie jest tak kolorowo. Nie ma skąd wziąć kasy, a żebranie… cóż, proszenie się o drobniaki niewiele ci da.
Harry pochylił się, aby opatulić kocem i Doug aż sapnął, widząc tył jego zakrwawionej koszulki.
Młody czarodziej wykrzywił wargi w ponurym uśmiechu.
― Nie wiem, czy chcę wracać do domu. Następnym razem wuj mnie zwyczajnie zatłucze na śmierć. I tak, jestem nowy. Nie martw się, łatwo nie pękam. Wytrzymam i dam radę. Zrobię, co muszę, aby przeżyć. Ale dzięki za troskę.
― Wybacz stary, ale będziesz musiał skombinować maść na te plecy, inaczej dostaniesz zakażenia.
Harry westchnął i chciał, aby Doug pozwolił mu spać i przestał odgrywać nadopiekuńczą mamę niedźwiedzicę niczym pani Weasley. Był taki zmęczony. Ten najwidoczniej zrozumiał spojrzenie, jakie mu Harry posłał, bo dodał:
― Już sobie idę, ale poślij któreś z dzieciaków do apteki, po maść antybakteryjną i do Chińczyka po bulion z jajkiem. Za parę funtów ci to załatwią.
― Dziękuję ― wychrypiał Harry. ― Kiepsko się czuję i nie myślę. Masz. Powinno starczyć, prawda?
Dał tamtemu dziesięć funtów.
― Powinno, najwyżej mi potem oddasz, bo mam tylko funta i kilkanaście pensów.
Harry spojrzał na Douga i wyciągnął pięć funtów, pytając:
― Będzie dobrze?
Chłopak zaakceptował gotówkę i kiwnął głową. Harry zasnął, nim tamten odszedł na dwa kroki.
oOo
Doug obudził go, delikatnie stukając butem w jego nogę. Harry momentalnie otworzył oczy i niemal jednocześnie mocno się skrzywił, czując ból pleców.
Uniósł się trochę i sięgnął po podawany przez Douga styropianowy kubek. Bulion z kurczaka z jajkiem i odrobiną tofu. Dawno nie jadł nic równie smacznego, a przede wszystkim zupa była cudownie ciepła. Niczego więcej nie było mu trzeba.
Kiedy się posilił, chłopak polecił mu się obrócić, a gdy to zrobił, poczuł, że palce tamtego starają się jak najostrożniej oderwać materiał koszulki od poranionej skóry. Niestety nie było to proste, bo bawełna przylgnęła do zaschniętej krwi, która pokrywała plecy Harry'ego. Odrywanie jej bolało. Bardzo.
W końcu jednak Doug mógł nakładać maść przeciwbakteryjną. Robił to metodycznie i w miarę możliwości delikatnie. Po chwili oświadczył:
― No, lepiej nie dam rady. Musisz uważać, żeby nie zabrudzić tych ran i najlepiej je osłonić. Masz czystą koszulkę?
Harry sięgnął do plecaka, potakując. Był zadowolony z pomysłu zmniejszenia wszystkich swoich pieniędzy i wciśnięcia ich do maleńkiego cynowego pudełeczka wraz z książkami oraz prezentami gwiazdkowymi od Hermiony. Na pierwszy rzut oka pudełeczko nie wyglądało zachęcająco, a po otwarciu można by odnieść wrażenie, że w środku są jakieś dziwne zminiaturyzowane rzeczy, prawie jak do domu dla lalek.
Wciągnął koszulkę przez głowę i skrzywił się, gdy materiał przesuwał się boleśnie po plecach, bez przerwy go urażając. Miał wrażenie, jakby podczas lania pasem Vernon zdarł z niego skórę.
― Jak to wygląda? ― spytał Harry, starając się przygotować na odpowiedź.
― Bardzo nieciekawie. Całe plecy masz pocięte, a zasinienie i obrzęk sprawiają, że ciężko stwierdzić, jak to naprawdę wygląda. Musisz wziąć na luz, stary**. Jutro, albo za dwa dni pójdę z tobą i pomogę złapać leszcza.
Harry pokręcił głową.
― Nie wiem, o co ci chodzi…
Doug westchnął i oparł się o najbliższe pudło, używane jako prowizoryczny stół.
― Klienta, Harry. Zwał, jak zwał. Nieważne. Ale tu to jedno z głównych źródeł kasy, stary. Albo go obsłużysz, albo chodzisz głodny, bo nikt ci nie da nic za darmo.
― Nie mogę… ― Harry zbladł, a zaraz potem mocno się zarumienił.
― To nie będziesz jadł, proste. Duma nie napełni ci żołądka, ani nie ogrzeje, a robi się zimno.
― To nie chodzi o dumę. ― Harry wzruszył ramionami i natychmiast tego pożałował. ― Po prostu nie mam najmniejszego pojęcia, jak to zrobić.
Tym musiał zaimponować Dougowi, bo chłopak uśmiechnął się i odparł:
― No, to bomba! Znaczy na pewno nie to, że nie wiesz pewnych rzeczy. Po prostu nie cyrkujesz mi jak baba. Nauczę cię, co wiem. To jak? Masz siłę, żeby zacząć, czy wolisz się jeszcze przespać?
Harry ziewnął i mruknął:
― Jeśli teraz zasnę, obudzę się pewnie w środku nocy i już nie zasnę. Mów.
― Nie ma sprawy. Po pierwsze, nigdy nie bądź sam z leszczem. Spiknij się z kimś, dzielcie kasę między siebie, chyba że tamta osoba jedynie ci towarzyszy. Kasa najpierw, potem przyjemność, pamiętaj, to ważne. No i choćby nie wiem co, gumka obowiązkowo. I to ty wyznaczasz zasady, w co klient wkłada. Nie radzę iść na całość, kasa nie jest tego warta. Jasne? Masz pytania?
Harry nie mógł zmusić się do wymyślenia czegokolwiek, co by miało sens.
― Nie. Chyba. Na razie przynajmniej. Pewnie wpadną mi do głowy potem. ― Ziewnął i ostrożnie przetarł dłonią twarz. Ramiona i plecy wciąż go rwały przy każdym ruchu.― Ale... muszę się chyba przespać, bo...
Urwał w pół zdania, zamykając oczy i zapadając w drzemkę.
― Śpij, ile tylko chcesz. Niebawem do ciebie zajrzę.
Doug uśmiechnął się, kiedy w odpowiedzi usłyszał jedynie ciche pochrapywanie rannego chłopaka. Wychodząc, poinformował parę mijanych osób, że nowy, Harry, jest pod jego opieką.
Gryfon spał do następnego późnego popołudnia. Obudził go chyba głód, ale dawno się do tej bolesnej pustki w żołądku przyzwyczaił i zwyczajnie starał się ją zignorować. Wstał, składając koc i chowając go do plecaka. Postanowił poszukać Douga.
oOo
Doug posadził Harry'ego na czymś, co było na tyle stabilne, że mogło służyć za taboret i wręczył mu prezerwatywę.
― Wiesz, jak tego użyć?
Gryfon przewrócił w dłoni mały krążek zapakowany w foliowy, srebrny kwadracik. Wielkością przypominał pół galeonu.
― Eee… Nie mam pojęcia. Powinienem się obawiać? Sam nie wiem, czy się boję, czy nie.
― Nie ma czego, ale wiem, jak się czujesz. Jak w próżni, prawda? ― Harry kiwnął głową. ― Oszołomienie nie może trwać za długo, bo nic dobrego z tego nie będzie. Życie możesz stracić, jeśli nie będziesz uważał. Dobra, musisz zrobić tak.
Doug pokazał mu jak założyć gumkę, używając lewej ręki jako „członka". Po czym zdjął ją ostrożnie i pokazał jak to zrobić, lecz przy pomocy ust. Po chwili zaczął wyjaśniać:
― Zdarzają się goście, którzy nie chcą, nieważne co powiesz. Jeśli nie będą protestować, rób swoje, ale w chwili, kiedy zażądają zdjęcia gumki, oddaj im kasę i zacznij polowanie na nowego leszcza. W morzu sporo jest ryb, a takie bezmózgie robale trzeba zostawić. Złapać jakieś świństwo jest cholernie łatwo... Rozumiesz?
Harry skinął głową, choć był przerażony całą tą sytuacją. Nie chciał tego robić, ale wiedział, że Doug ma rację. Jeśli nie będzie sprzedawał samego siebie, nie zarobi, a tym samym nie przetrwa. Nie wiedział, jak inaczej miałby zdobyć pieniądze w tej chwili.
― Wiem. Wygląda to paskudnie i niestety takie jest. Naprawdę nie masz, dokąd wracać?
― Moja sytuacja jest piekielnie skomplikowana. Teoretycznie opiekę nade mną sprawuje wujostwo, a dyrektor mojej szkoły za nic nie uwierzy, że nie traktują mnie jak trzeba. I jeszcze mam inne problemy na głowie… Nie chcę ci o tym truć.
― A, rozumiem. Słowo przeciw słowu. Nic się nie zmienia na tym świecie. W takim razie nie będę cie dłużej namawiał do powrotu do domu, stary. Dobra. Mam pomysł, pójdziesz ze mną i będziesz moją czujką, a przy okazji zobaczysz, jak to się wszystko odbywa. Jak tam twoje plecy?
Potter wzruszył ramionami. Zrobił to jednak bardzo ostrożnie.
― Nadal bolą. I chyba mam gorączkę, ale nic to. Przejdzie mi. Zawsze szybko wracam do formy. Zanim pójdziemy, musisz mi powiedzieć co mam robić, bo nie wiem.
― Jasne. Wszystko ci wyjaśnię, nie bój nic. Znam dobre miejsce na początek. Średnio płacą, ale jest bezpiecznie. Idealne dla żółtodzioba.
Harry ruszył za nim na ulicę. Nie czuł się dobrze. Nie, inaczej. Czuł się fatalnie. Było mu gorąco i zimno jednocześnie. Cały się trząsł i z bólu ledwo mógł się ruszać.
Wyszli na niewielki skwer, po którym przechodzili mężczyźni, a dookoła stali chłopcy w różnym wieku. Zgodnie z tym, co mówił wcześniej Doug, żaden z nich nie był sam. Najczęściej zdawali się pracować dwójkami, choć zdarzały większe grupki. Co pewien czas któryś z mężczyzn podchodził i o coś pytał jednego z chłopców. Ten ruchem głowy albo odmawiał, albo się zgadzał. Gdy wyrażał zgodę, następowała krótka rozmowa i przekazanie pieniędzy, a po niej znikali w pobliskiej bramie, albo uliczce wraz z "czujką", która zostawała w pobliżu, lecz dawała im nieco prywatności.
Harry szybko się uczył. Obserwował, jak Doug negocjuje z klientem. Przy odmowie otwarcie tłumaczył, że taki, a nie inny fetysz nie wchodzi w grę. Gdy z kolei następowała zgoda i umówiona kwota trafiała do rąk Harry'ego, Doug z klientem dyskretnie znikali w głębi uliczki. Za każdym razem robił tak samo. Koło północy znikali ze skwerku. O tej porze zazwyczaj zjawiali się zupełnie inni klienci, którzy preferowali ostrzejsze zabawy, a Douga nie interesowało sado-maso.
oOo
Wtedy też Harry usłyszał wykład dotyczący bdsm, sadomasochizmu oraz relacji osoba dominująca/osoba uległa. Od tego wszystkiego nagle rozbolała go głowa i poczuł się jeszcze gorzej. Znowu pewnie podskoczyła mu gorączka.
Do jego uszu dotarł w końcu dziwnie stłumiony głos. Z początku nie zareagował, ale poczuł czyjeś ręce podtrzymujące go ostrożnie.
― Harry?! Stary, koszmarnie wyglądasz. Chodź. Powoli. Zaraz posmaruję ci plecy, a ty się zdrzemniesz. Musisz wypocząć. Jutro cię wprowadzę.
Harry skulił się nieco na samą myśl.
― Dobra. Chyba sobie poradzę…
― Chyba to wiesz co. Niepewność i gdybanie na ulicy może zabić, pamiętaj. Musisz być pewien tego, co robisz. Wtedy zawojujesz cały świat. Nawet gdy inni będą myśleć, że to oni ci dyktują warunki. Ty i tak będziesz górą, choć na dole. Tylko z wyczuciem, kapujesz?
Coś w tym było. Harry to rozumiał. Uświadomił sobie też, że wszelkie jego niepewności i wątpliwości w tej kwestii wzięły się z poglądów na temat odmiennych skłonności, które wywrzaskiwał wuj Vernon. Świat magii był inny. Nie zwracano uwagi na płeć partnera, ale na jego wiek oraz na obopólną, niewymuszoną zgodę.
― Tak, wiem. Nie skaczę z radości, bo nie chcę tego zrobić. Jednak aż za dobrze wiem, co to jest głód. Po prostu chciałbym…
― Cóż, nie ma co wybrzydzać, stary. Po jednej stronie życzenia, a po drugiej gówniana rzeczywistość. I sam pomyśl, co przeważa. Zdradzę ci, że sam nie mam żadnej frajdy z lizania brudnych kutasów, ale… przynajmniej mam co zjeść. Głód to straszne cierpienie, też je dobrze znam. Ale koniec z tym, potem pogadamy.
Wracali do squatu, po drodze robiąc skromne zakupy. Harry wyciągnął pieniądze i przeliczył je szybko.
― Mamy jakieś dwieście funtów. Powinno nam wystarczyć na jakiś czas ― oświadczył i po chwili odezwał się nieśmiało: ― Skoro tyle zbierasz, to czemu wychodzisz co noc?
Tym razem Doug się zaczerwienił i Harry wiedział, że nie spodoba mu się odpowiedź.
― Dziennie wydaję jakieś sto pięćdziesiąt funtów na coś, czego ci nigdy nie zaproponuję, bo to rzadkie świństwo. Ja muszę je kupować. Nie chcesz wiedzieć, co A reszta się rozpływa. Gdzie i jak nawet nie mam pojęcia.
Harry poczuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła. Narkotyki wiele wyjaśniały, zwłaszcza dziwne zachowanie chłopaka. Gryfon poczuł się nieswojo, bo zdawał sobie sprawę, że ćpunowi nie można w pełni zaufać, ale on chyba nigdy chyba nikomu nie ufał.
― Rozumiem. Zgodnie z naszą umową, dzielimy się kasą. Dla ciebie sto funtów w banknocie i osiem funtów w monetach.
Doug wziął pieniądze i przygryzł dolną wargę.
― Nie pożyczysz mi pięciu dyszek, co?
Po namyśle Harry odparł cicho:
― Nie, nie pożyczę. Świetny kumpel z ciebie, Doug, serio. Nikt nie zrobił dla mnie tyle co ty, ale nie dam ci kasy na prochy. Na jedzenie oddałbym ci ostatniego pensa, ale nie na to.
Doug chciał coś powiedzieć, ale powstrzymał się, bo byli na miejscu. Gdy dotarli do małego pomieszczenia, które zaanektował Harry, bez słowa nasmarował poranione plecy maścią z antybiotykiem. Zamykając tubkę leku, Doug westchnął ciężko.
― Wyjdę jeszcze na chwilę. Muszę zdobyć trochę świństwa, bo wszystko mi lata. Bądź grzeczny i sam nigdzie nie wychodź.
Harry jedynie kiwnął głową. Czuł się naprawdę źle. Zdecydowanie gorzej niż wtedy, kiedy się obudził tego dnia. Okrył się kocem i jedynie marzył o paru godzinach ucieczki od tego koszmarnego bólu.
*Marmite - brytyjski specyfik spożywczy pasta na bazie miazgi z drożdży, odpadu po warzeniu alkoholu, w smaku przypominająca sos sojowy
** Pewne błędy językowe są zamierzone
