Witajcie! Przed wami kolejna część przygód Minerwy McGonagall w Hogwarcie - będzie tutaj sporo nawiązań do poprzedniej części pt. ,,Była jego uczennicą", dlatego zachęcam do zapoznania się z nią, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście. Mogę wam zdradzić, że ta część łączy w sobie kolejne sześć lat, podczas których Minerwa dorasta, a jej relacja z Albusem powoli ewoluuje. Oprócz tego pojawią się nowi, ale znani z kanonu bohaterowie - Tom Riddle, Alastor Moody, Rolanda Hooch, Gellert Grindenwald i inni.

Dla porządku dorzucam kilka dat - JKR wymyśliła świat HP i chwała jej za to, ale nieco namieszała ostatnio w kwestii chronologii. Ja przyjęłam, że Albus urodził się w 1881 r., a Minerwa w 1922 r., trzeba jednak zaznaczyć, że wierzę w długowieczność magów. Akcja pierwszego tomu rozgrywała się w 1933 r., zaś ten tom będzie obejmował lata 1934-1940.

Mam nadzieję, że będzie to dla was wciągająca lektura, będę bardzo wdzięczna za wasze opinie i komentarze.

Emeraldina

ooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooo

Rok II

Prawie dwunastoletnia Minerwa Aurelia McGonagall w skupieniu zaplatała długie, czarne włosy. Dzisiaj miała znów wrócić do Hogwartu, do najdroższego jej miejsca, miejsca, które spokojnie mogła nazwać domem. Zobaczy dziś swoje koleżanki, Poppy Pomfrey, Pomonę Sprout i Amelię Bones, których nie widziała od dwóch miesięcy, choć przez całe wakacje wymieniały między sobą pełną radości korespondencję. Amelia pojechała z rodzicami do Szwajcarii, gdzie były minister usiłował podreperować swoje delikatne zdrowie. Poppy wyjechała do ciotki do Kornwalii, by pomóc w gospodarstwie i donosiła Minerwie o jakości plonów i kondycji gospodarskich zwierząt. Pomona pomagała swojej matce, która prowadziła sklep zielarski dla mugoli. Opiekowała się też gromadką młodszego rodzeństwa i nie mogła się doczekać powrotu do Hogwartu.

W porównaniu z koleżankami Minerwa przeżyła niesamowite wakacje. Zgodnie z obietnicą, babcia zabrała ją w podróż po Europie, by Minerwa mogła poznać swoją moc Smoczej Wojowniczki. Odwiedziła Instytuty w Portugalii, Rumunii, Norwegii, Szwecji, Katalonii, na Węgrzech i Ukrainie. Obawy jej babki były nieuzasadnione. Smoki traktowały ją jak każdego człowieka, z mieszaniną ciekawości i nieufności. Jakby zupełnie zapomniały co wydarzyło się na Hebrydach, gdy Theresa McGonagall zabiła ich władczynię, a swoją córkę. Jednakże przy Minerwie pokazywały zupełnie inne oblicze. Słuchały się jej bez szemrania, chociaż była zmuszona rozmawiać z nimi niewerbalnie. Tylko ona mogła podejść do rannego samca ogniomiota katalońskiego i wyciągnąć drzazgę z jego łapy. Tylko ona mogła wejść do gniazda długoroga rumuńskiego i policzyć wszystkie jaja. To w jej obecności wykluły się pierwsze smoki z inkubatora w Szwecji. Smoki łasiły się do niej jak koty, robiły wszystko co chciała. Minerwa była bardzo ostrożna, do tej pory taką zdolność miała jej babka, więc to ona wydawała smokom polecenia na głos, podczas gdy Minerwa porozumiewała się z nimi umysłem. Stworzenia te były wysoce inteligentne, ale i tak sporo czasu Minerwa musiała poświęcić na naukę rozmowy z nimi. Babcia uprzedziła ją, że jedynie władca rozumiał wszelkie zawiłości ludzkiej mowy, reszta smoków bardziej kieruje się obrazami, dźwiękami, intuicją i obserwacją. Dziewczynka coraz bardziej doskonaliła swoją umiejętność rozmowy z nimi. Wymagało to częściowego opuszczenia swoich oklumencyjnych barier i użycia legimencji, więc Minerwa rozwijała też te umiejętności. Na szczęście miała dość bujną wyobraźnię, wystarczyło wysłać zwierzęciu obraz siebie lecącej na jego grzbiecie, by pozwolił się dosiąść. Minerwa nie uniknęła rozgłosu, gdy okazało się, że ,,odziedziczyła" po babce zdolność ułaskawienia smoków. Było to szeroko komentowane w czarodziejskim świecie, który nadal nie wrócił do siebie po ,,wielkiej ucieczce smoków". Instytuty nadal były odbudowywane, chociaż smoki powróciły.

Minerwa wiele nauczyła się podczas tej podróży. Nauczyła się szanować i cenić smoki, w ministerstwach poszczególnych krajów nawoływała do otoczenia tych stworzeń opieką, do porzucenia uprzedzeń. Tak jak niegdyś jej babka, stała się ambasadorką smoczego gatunku, robiąc tym większe wrażenie, ze względu na swój młody wiek. Smokolodzy z wszystkich Instytutów z większym respektem traktowali jej babkę, ale podświadomie czuli, że wnuczka potężnej lady McGonagall również odgrywa kluczową rolę w pracy Instytutów. Minerwa miała jeden cel główny: cały swój pobyt w poszczególnych Instytutach poświęcała na przekonywanie smoków, by nie atakowały ludzi, by decydowały się na to jedynie w ostateczności. Nie wiedziała, na jak długo jej prośby zostaną w smoczych umysłach, ale docierały do niej informacje, że po jej wizycie smoki stawały się mniej agresywne, spokojniejsze.

Młoda dziedziczka McGonagallów nauczyła się także, jak wiele znaczyło jej nazwisko. Razem z babką były traktowane niemal jak koronowane głowy, czarodzieje w całej Europie doskonale znali jej pochodzenie i pozycję. Minerwa nie lubiła być w centrum uwagi, dlatego z radością przyjęła rolę cienia swojej imponującej babki, która już swoją postawą robiła piorunujące wrażenie. Mimo wszystko jednak dziewczynka nigdy nie nasłuchała się tylu komplementów: chwalono jej podobieństwo do babki oraz rodu McGonagallów, jej urodę po matce, jej inteligencję i strategiczne myślenie po ojcu, jej aurę mocy. Zapraszano je na salony ministrów, na przyjęcia w ambasadach. Dziewczynka zachowywała się tak jak ją uczono, stała prosto, z wysoko uniesioną głową, z uprzejmym uśmiechem i zawsze gotowa do grzecznej rozmowy. Robiła do dla babki.

Babcia Minerwy głęboko ukrywała w sobie żałobę po Constance. Minerwa nie potrafiła powstrzymać podziwu dla jej niesamowitej samokontroli. Lady McGonagall niewątpliwie musiała czuć żal za każdym razem, gdy widziała smoka. Żal za utraconą na zawsze córką, za mocą, która przypadła w udziale Minerwie. Dziewczynka intuicyjnie czuła, że jej babka silnie przeżywa żałobę, ale jej twarz pozostawała niewzruszona, jedynie jej szare oczy wydawały się czasem zasnute mgłą smutku. Prawie nikt tego nie widział. Wszyscy mieli przed oczyma potomkinię najczystszego rodu Blacków, najpiękniejszą czarownicę swojego pokolenia, wybitną smokolog, żonę najsławniejszego łowcy smoków, matkę najważniejszego ambasadora Zjednoczonego Królestwa. Pewność siebie, władza i opanowanie biły od niej niczym aura ogromnej mocy. Theresa McGonagall nadal była potężną wiedźmą, figurą, z którą należało się liczyć. Mało kto nie czuł potrzeby, by skłonić się przed jej surowym obliczem. Jednak prawie nikt nie wiedział, jak dotkliwie została zraniona.

Ich wspólna podróż była wielkim sukcesem zarówno oficjalnie, jak i prywatnie. Minerwa jeszcze bardziej przylgnęła do babki, starsza dama stała się dla niej najwyższym autorytetem. Dziewczynka chłonęła każde jej słowo, naśladowała jej zachowanie, wreszcie stając się miniaturową kopią lady McGonagall.

Drugą część wakacji Minerwa spędziła w Szkocji, razem z babką i rodzicami. Robert McGonagall wrócił z Francji w glorii chwały, po długich i męczących dyskusjach udało mu się wynegocjować korzystną umowę dotyczącą handlu magicznymi przedmiotami z Francuzami. Jego żona stała się tam większą gwiazdą niż żona ministra magii Francji. To jednak nie był koniec ich dyplomatycznej misji, Minerwa wiedziała, że Brytyjczykom zależy na militarnym pakcie z czarodziejami zza kanału. Oznaczało to, że jej ojciec na początku września powróci do Francji. Dlatego Minerwa starała się spędzać z nim jak najwięcej czasu. Razem grali w szachy, wędrowali po wzgórzach, towarzyszyła mu nawet na rybach i polowaniach. Rozumieli się bez słów, potrafili spędzać w milczeniu długie godziny nad czarnobiałymi figurami. Minerwa naprawdę żałowała, że znów przyjdzie im rozstać się na tak długo.

Tego wszystkiego nie czuła jednak do matki. Co prawda gdy Clary McGonagall zobaczyła córkę po rocznej rozłące, przytuliła ją i wybuchła płaczem, ale był to raczej pokaz na użytek męża i teściowej. Zaraz potem matka Minerwy zaczęła piskliwie się awanturować, próbując dowieść, że Hogwart nie jest dla niej, że ona od początku była za umieszczeniem jej w Beauxbatons, że babka nie zajęła się nią należycie itd. Ostatecznie doszła do wniosku, że to wina Minerwy, że jej córka jak zwykle pakuje się w kłopoty. Dziewczynka znosiła te narzekania cierpliwie przez cały sierpień. Na szczęście jej matka została zaproszona do Balmoral przez parę królewską, więc tydzień jej nie było. Potem córka starała schodzić jej z drogi, spotykając ją jedynie przy posiłkach i prowadząc uprzejmą rozmowę o niczym.

Nawet teraz Minerwa słyszała jak jej matka łaja służącą na parterze, pewnie czepiając się o jakieś głupstwo. Dziewczynka cieszyła się, że to ojciec odprowadza ją na stację, bynajmniej jej matka nie zrobi na dworcu przedstawienia. Z uśmiechem wspomniała zeszły rok, gdy to babka odprowadzała ją na pociąg, a wszyscy czarodzieje patrzeli na nie z ciekawością. Minerwa pożegnała się z babką dwa dni temu. Było jej smutno, że starsza dama zostaje sama w wielkiej rezydencji, ale ktoś musiał doglądać majątku. Minerwa pocieszała się, że przynajmniej babcia jest blisko, że nie będzie musiała długo czekać na listy od niej. Minerwa zamrugała, by odpędzić scenę pożegnania, gdy babcia długo trzymała ją w ramionach, nie zważając na ciche syki Clary by się pospieszyły.

- Minerwa, pośpiesz się! – nawet teraz jej matka była zniecierpliwiona. Minerwa rzuciła ostatnie spojrzenie na swoje odbicie, zauważając z zadowoleniem, że jeszcze urosła przez ten rok.

Na dole czekali na nią rodzice: matka w modnej sukni i ojciec w szatach dyplomaty ze złoto seledynowymi akcentami. Jej rodzice zawsze prezentowali się nienagannie i imponująco. Minerwa często miała wrażenie, że nie pasuje do nich, do ich naturalnego, ludzkiego piękna.

- Masz wszystko? Kufer, sowę, różdżkę? – matka podeszła do niej, pocałowała w czubek głowy zimnymi wargami i udzieliła jej formalnego błogosławieństwa.

- Tak mamo, mam wszystko. Mam nadzieję, że będziesz tak szczęśliwa we Francji, jak ja w Hogwarcie. – Minerwa specjalnie podkreśliła ostatnie zdanie.

- Tylko nie pakuj się w kłopoty! Zachowuj się przyzwoicie i nie przynieś wstydu rodzinie. – jej matka nie przejęła się twardą nutą w głosie córki.

- Do zobaczenia w czerwcu. – Minerwa skinęła głową matce i wymaszerowała z budynku, kierując się do powozu z herbem McGonagallów.

Podróż przez Londyn trwała dość długo, Minerwa w milczeniu wyglądała za okno. Choć Minerwa była Szkotką z krwi i kości, lubiła szybkie życie stolicy. Oczywiście nie pozwalano jej samej włóczyć się po Londynie, ale czasem ojciec albo babka zabierali ją na jakieś edukacyjne wycieczki, zwiedzanie mugolskich i czarodziejskich zabytków. Z radością wspominała takie wypady. Jednak jej ojciec chyba myślał o czymś zupełnie innym:

- Cieszysz się że tam wracasz, prawda? – smutny ton jego głosu zaniepokoił Minerwę.

- Tak, uwielbiam Hogwart. Jednak to były najlepsze wakacje mojego życia i będę tęsknić za wami i babcią.

xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Robert McGonagall uśmiechnął się w odpowiedzi. To była odpowiedź godna córki dyplomaty. Nie potrafił wyjść z podziwu, jak dojrzała wydaje się jego córka, jak dorośle potrafi się zachować. Praca we Francji, z dala od córki i kochanej Szkocji była dla niego męcząca, choć z pewnością stanowiła ciekawe wyzwanie. Miał jednak pewność, że ten miesiąc spędzony z Minerwą w domu był mu bardzo potrzebny. Udało mu się poukładać w głowie to, czego dowiedział się w zeszłym roku, poprawił relację z matką i mógł poświęcić całą uwagę córce. Wydarzenia z Hebrydów były punktem zwrotnym w ich życiu i każde z nich: on sam, jego córeczka i matka, radziło sobie z tym jak prawdziwy McGonagall. Nie rozmawiali o tym, nie dawali po sobie poznać jak bardzo ich to poruszyło. Jednakże wspierali się nawzajem, bo w naprawdę prostych gestach przekazywali sobie energię i optymizm. Robert nie mógł bardziej podziwiać córki niż wtedy, gdy godzinami pomagała babce pisać nową książkę o smokach. Minerwa nie zadawała zbędnych pytań, choć widział jej niezdecydowanie, gdy mijała portret dziadka.

Teraz siedziała w powozie w pozie typowej dla lady McGonagall. Robert powstrzymał chichot, bo dostojna postawa tworzyła nieco komiczny kontrast z delikatną twarzyczką dwunastolatki. Jednakże jej oczy, błyszczące szmaragdowo, zdradzały podniecenie. Ambasador mógł się tylko cieszyć, że jego córka w takim stopniu pokochała Hogwart. Był bardzo dumny z jej wyników i czuł ulgę, że jego córka nauczy się tam kontrolować swoją moc. Podczas wakacji wydarzyło się tylko kilka ,,incydentów", zupełnie niegroźnych. Był to zauważalny postęp, dlatego Robert był całkowicie przekonany co do słuszności swojej decyzji, by jego córka uczyła się w brytyjskiej szkole.

Gdy dotarli na King's Cross, Robert powoli szedł obok córki wzdłuż peronu. Nawet mugole schodzili im z drogi, czarodzieje kłaniali się z szacunkiem. Robert wyczuwał, że Minerwa momentalnie zesztywniała, jej usta zacisnęły się w wąską kreskę. Jego córka nie znosiła uwagi, preferowała pracować w ukryciu, wolała czuć się zupełnie anonimowo. Miała to chyba po nim, bo jego matka rozkoszowała się aurą władzy, a jego żona była zawsze duszą towarzystwa. Mimo wszystko jego córka nie opuściła głowy, jedynie lekko zadrżała, gdy przechodzili przez ścianę prowadząca na peron dziewięć i trzy czwarte.

Robert pozwolił się poddać uczuciu nostalgii, gdy ujrzał dziesiątki uczniów ładujących się do czerwonego pociągu. Byli tacy beztroscy, jakby nie mieli żadnych problemów. Na razie to my je za nich rozwiązujemy. – pomyślał ambasador, automatycznie kiwając głową znajomym czarodziejom. Jednak wystarczyło jedno spojrzenie na poważną minę córki, by porzucić te myśli.

- Myślę Minnie, że chyba pora się pożegnać. – powiedział, nie ukrywając smutku. Jego mała czarownica jedynie przytuliła go w odpowiedzi. Delikatnie gładził ją po jedwabistych włosach, boleśnie świadomy rzucanych im ciekawskich spojrzeń. Gdy wreszcie odsunęła się od niego, by odebrać błogosławieństwo, nadal miała opanowany wyraz twarzy.

- Pamiętaj, że wszyscy bardzo cię kochamy. To będzie kolejny wspaniały rok. – Robert formalnie pocałował ją w czubek głowy.

- Oczywiście. Do zobaczenia, papo. – Minerwa odwróciła się szybko, jakby i ona miała już dość nieustannych szeptów i wścibskich spojrzeń. Robert odprowadzał wzrokiem jej wyprostowaną sylwetkę, gdy coś poczuł.

Coś dotknęło jego barier oklumencyjnych. Było urywane, chaotyczne. To nie mógł być szpieg, oni wysyłają myśli niezauważalnie. Robert zauważył ,że i Minerwa drgnęła. Też to wyczuła. Rozejrzała się czujnie po peronie, delikatnie wzruszyła ramionami i weszła do pociągu. Robert szybko przeczesał wzrokiem tłum, zaciskając mocniej dłoń na różdżce. Nie dostrzegł nic dziwnego, nic nie zwróciło jego uwagi. Przesunął wzrokiem po oknach pociągu, wypatrując Minerwy, ale nie widział jej. Musiała zająć miejsce w innej części pociągu. Odwrócił się więc, gotowy do wyjścia, gdy zobaczył małego chłopca.

Miał na sobie czarne szaty pierwszorocznego, chyba używane, bo wisiały na nim śmiesznie. Jego kufer wyglądał dość tanio, jakby wygrzebany w antykwariacie. Miał ciemne włosy i bardzo bladą cerę. Jego twarz była bez wyrazu, jakby całe zamieszanie nie robiło na nim wrażenia. Podniósł głowę, jakby wyczuł, że Robert mu się przygląda. Jego obsydianowe oczy rozbłysły, po czym chłopiec ukłonił mu się z galanterią. Robert automatycznie kiwnął głową i ruszył ku wyjściu.

xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Albus Dumbledore, nauczyciel transmutacji i zastępca dyrektora Dippeta w Hogwarcie, w milczeniu splatał długie palce, ze spokojem obserwując krzątającego się nerwowo przy imbryku z herbatą przełożonego. Albus nie zaproponował pomocy starszemu czarodziejowi, choć doskonale widział, jak bardzo drżą mu palce. Nie chciał odzierać przyjaciela z tej małej namiastki godności, która jeszcze mu pozostała. Armando był niegdyś niezwykle potężnym i poważanym czarodziejem, lecz po wydarzeniach ostatniego roku znacznie się postarzał. Jego sylwetka już nie promieniowała mocą, był raczej klasycznym obrazem zmęczonego staruszka. Oczy, które kiedyś przewiercały na wylot każdego rozmówcę, teraz był matowe i przygaszone, Armando nabrał tendencji do uciekania wzrokiem. Albus mógł nie zgadzać się z nim w wielu sprawach, ale mimo to martwił się o pracodawcę. Osoba dyrektora szkoły była ściśle powiązana z samym zamkiem. Słabość jednego nie wróżyła dobrze dla drugiego.

- Cukier? – ciche pytanie, ledwie szept, wyrwało go z zamyślenia.

- Poproszę sześć kostek.

- Albusie, naprawdę powinieneś ograniczyć cukier! – choć dyrektor próbował się uśmiechnąć, na jego ustach pojawił się tylko grymas.

- Kiedyś zastanawiałem się czy nie poprowadzić w św. Mungu badań nad wpływem cukru na magiczną moc czarodziejów. Być może właśnie cukier czyni nas potężniejszymi. – Albus spokojnie pociągnął łyk herbaty. Z uprzejmości się nie skrzywił – niestety, nawet z sześcioma kostkami cukru, herbata nijak się miała do jego ulubionego napoju – gorącej czekolady.

- I znów zaczynamy kolejny rok, Albusie. – westchnął ciężko Armando, kierując wzrok gdzieś ponad ramię Albusa.

- Już nie mogę się doczekać! Ten zamek zyskuje tę cudowną atmosferę dopiero z przyjazdem uczniów, bez nich jest zbyt cicho i nudno.

- Ja właśnie cenię tę ciszę i spokój. Uczniowie zbyt często są przysyłani do mnie z przewinieniami, bym czerpał satysfakcję z ich przyjazdu.

Albus zmarszczył czoło. Armando nie mógł wezwać go tu bez powodu. Chyba należało zapytać go o to wprost.

- Przyjacielu, gdzie twój pedagogiczny zapał? Gdzie entuzjazm wobec możliwości kształtowania tylu młodych umysłów? To my tutaj budujemy przyszłość, nie urzędnicy w ministerstwie.

- Albusie, ona… - Armando nie dokończył, zamykając oczy, jakby samo wypowiedzenie dręczących go myśli było zbyt bolesne.

- … dokonała wyboru. Nic na to nie poradzisz. Nie możesz jednak pozwolić by to w jakikolwiek sposób wpływało na Minerwę. To dziecko i tak wiele przeszło. – Albus surowo spojrzał na przełożonego, z nadzieją, że sens jego słów przebije się przez mur żalu i goryczy, jakim otoczył się dyrektor.

- Nie rozumiesz. Ilekroć ją widzę, widzę jej babkę. Jest jak katalizator, rozdrapujący stare rany. To dziecko dodatkowo jest szalenie niebezpieczne. Jesteś pod jej urokiem, tak jak ja nie mogę uwolnić się od uroku Theresy. Mam tylko nadzieję, że ty nie skończysz tak żałośnie jak ja.

Albus oddychał miarowo. Cały jego wcześniejszy optymizm ulotnił się w jednej chwili. Dlaczego wszyscy widzieli w Minerwie tylko niebezpieczeństwo? Jak dziwną istotą jest człowiek, skoro w niewinnym dziecku widzi ogromne zagrożenie, nie dostrzegając tysięcy, o wiele poważniejszych spraw?

- Nie możesz tego porównywać. A jeśli widok Minerwy sprawia ci taki ból, zadbam byś nie musiał mieć z nią do czynienia więcej niż to konieczne.

xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Poppy, Pomona i Amelia już zajmowały jeden z przedziałów. Gdy Minerwa do niego zajrzała, wszystkie trzy wydały okrzyk radości i rzuciły się jej na szyję. Podróż zleciała bardzo szybko, bo każda z nich ze szczegółami opowiadała o swoich wakacjach. Naturalnie opowieść Minerwy trwała najdłużej, musiała też odpowiedzieć na dziesiątki pytań: ,, Czy szwedzki krótkopyski ma naprawdę krótki pysk? Czy widziałaś króla Hiszpanii?" . Minerwa cierpliwie opisywała swoje podróże, zadowolona, że wreszcie widzi trzy przyjaciółki. Amelia zaczynała trzecią klasę, ale była niższa od Minerwy, Pomona trochę przycięła swoje kręcone loki, a Poppy była opalona na ładny brązowy kolor. W gruncie rzeczy jednak wcale się nie zmieniły.

To był ich drugi rok, więc miały podróżować do szkoły wozami. Minerwa uniosła brwi na widok prostej karety, zupełnie zwyczajnej w porównaniu z wystawnym powozem McGonagallów. Ale ku jej zdumieniu, powozu nie ciągnęły konie. Do każdego wozu była zaprzężona para dziwnych stworzeń. Były bardzo chude, jakby składały się z samych kości i skóry. Ich oczy były wielkie, ale puste, zupełnie białe. Czarna grzywa spływała z niewielkiej głowy, kształtem przypominającej smoczą. Stwory miały też wielkie, czarne, błoniaste skrzydła, obecnie złożone na grzbietach.

- Minnie, czemu tak stoisz? Spóźnimy się na ucztę! – Poppy pociągnęła ją za rękaw.

- Ale co to jest? Te stworzenia? – Minerwa podeszła bliżej.

- Jakie stworzenia? Tu nic nie ma! Przecież powozy jadą same!- wykrzyknęła zniecierpliwiona Pomona. Minerwa odwróciła się z zdumieniem do przyjaciółek. Jak mogły nie widzieć tych zwierząt?

- Nie podchodź za blisko, mogą się zdenerwować. – rozległ się głos za jej plecami. Minerwa odwróciła się. Przed nią stał wysoki czarodziej z mnóstwem brązowych włosów na głowie, gęstą brodą i niebieskimi oczami. Minerwa uniosła brwi – ten człowiek wyglądał jak kopia profesora Dumbledora. Różnica polegała na pochmurnej minie czarodzieja i braku migotania w jego oczach. Minerwa szybko zorientowała się, że gapi się na niego bez słowa, więc przegryzła wargę i wyciągnęła rękę:

- Minerwa McGonagall. Pan też je widzi, panie… ?

- Dumbledore. Aberforth Dumbledore. Mogę jechać tym powozem? – odpowiedział mag, krótko ściskając jej rękę i ignorując jej pytanie.

- Proszę. – Minerwa przepuściła go. Miały jeszcze jedno miejsce, a ona była ciekawa, kim jest ten mag, bo wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że musiał być krewnym jej ulubionego profesora.

Na widok nieznajomego czarodzieja jej koleżanki tylko wydały z siebie westchnienia zdumienia. One również natychmiast dostrzegły podobieństwo. Minerwa szybko dokonała prezentacji. Aberforth kiwnął głową każdej z jej koleżanek, jednak wyraźnie nie był skory do rozmowy. Minerwa jednak była zdeterminowana.

- Co pana sprowadza do Hogwartu, panie Dumbledore? – zapytała uprzejmie.

- Rodzinny interes, panienko. – odpowiedział enigmatycznie.

- Profesor Dumbledore jest pańskim krewnym, jak mniemam? – Minerwa uznała, że bezpośrednie pytania będą właściwsze.

- Starszym bratem.

Wtedy Minerwa sobie przypomniała. ,,Mój brat, jedyna żyjąca rodzina, woli spędzać święta ze swoimi kozami niż ze mną." Tak brzmiały słowa profesora Dumbledore wypowiedziane w Wigilię Bożego Narodzenia. Minerwa poczuła niechęć do młodszego brata, który oprócz wyglądu najwyraźniej niewiele miał wspólnego z opiekunem jej domu.

- Co to za stworzenia, które ciągną powozy? Dlaczego tylko ja je widzę?- Minerwa przerwała ciszę, była zbyt ciekawa, by dać się zbyć.

- Testrale. Nie tylko ty je widzisz, w zasadzie może je zobaczyć każdy, kto widział i zrozumiał czyjąś śmierć.

Zapadła cisza. Koleżanki wpatrywały się w Minerwę intensywnie, także Aberforth przyglądał się jej z zainteresowaniem. Minerwa czuła tylko zimne dreszcze biegnące po plecach. Natychmiast miała przed oczami ciemną grudniową noc i zagracony gabinet profesora historii magii. Jego sztywne ciało, które musiała umieścić na fotelu. Tak, Minerwa widziała śmierć. Musiało to jednak pozostać tajemnicą.

- Gdy byłam mała, opiekowałam się chorą nianią. Pewnego wieczoru po prostu przestała oddychać. – wyjaśniła, mając nadzieję, że brzmi naturalnie. Nie cierpiała kłamać, ale w tym przypadku to było konieczne.

- To musiało być okropne. – odezwała się Poppy z empatią.

- Było. To uświadomiło mi, że pewnych rzeczy nawet magia nie zmieni.

Brat profesora nadal jej się przyglądał. Jego sceptycznie uniesione brwi zdradzały, co myśli o jej bajeczce. Nie zadawał jednak pytań, więc Minerwa odwdzięczyła mu się tym samym. Resztę drogi spędzili w milczeniu, aż powóz zatrzymał się przed wrotami zamku.

- Do widzenia, panienko McGonagall. – czarodziej skłonił się jeszcze jej koleżankom i nie oglądając się, szybkim krokiem ruszył do zamku. Minerwa odprowadziła go wzrokiem, czekając na koleżanki.

- On jest jakiś dziwny. – rzuciła Pomona, gdy szły do wrót.

- Profesor Dumbledore też nie jest typowym czarodziejem, więc jakoś mnie to nie dziwi. – odpowiedziała Amelia, już zmierzając do swoich koleżanek z klasy. Minerwa uniosła głowę. Zamek wyglądał imponująco, choć nie tak jak wtedy, gdy ujrzała go po raz pierwszy. Minerwa powoli wciągnęła chłodne, jesienne powietrze. Znów była w domu.

xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Albus Dumbledore szybkimi, posuwistymi ruchami szczotkował swoją długą, kasztanową brodę, gdy drzwi do jego prywatnego pokoju stanęły otworem.

- Aberforth. – powiedział jedynie Albus, widząc odbicie swojego młodszego brata w lustrze.

- Grób matki i Ariany został sprofanowany! – wypalił jego brat, czerwony na twarzy i trzęsący się ze złości.

Albus natychmiast odwrócił się twarzą do brata.

- Co masz na myśli, mówiąc ,,sprofanowany"?

- Był cały oblany czerwoną farbą! Oczywiście ty nic o tym nie wiesz, bo gdzież byś się kłopotał odwiedzaniem ich grobu! Jak zwykle interesujesz się tylko sobą! – Aberforth wyrzucał z siebie słowa niczym karabin maszynowy. Albus westchnął.

- Udam się tam zaraz po uczcie. Usunę farbę. – odpowiedział z rezygnacją. Jego uległość jednak jeszcze bardziej rozzłościła brata.

- Bez łaski, już to zrobiłem. Ale naturalnie nie masz pojęcia kto mógł to zrobić?! Czy może zrzucisz winę na mugolskich wandali?

- Aberforth… - Albus próbował znaleźć jakieś słowa by uspokoić brata, ale ten był zbyt zdenerwowany.

- Zamknij się! Dobrze wiesz kto to był! To on, ten plugawy, parszywy, zapchlony… ten twój blond-kochaś, Grindenwald!

Albus stał z zaciśniętymi pięściami przed swoim zdenerwowanym bratem, a z końcówek jego włosów strzelały iskry. Czysta energia zalewała go falami, gdy kurczowo starał się nie wybuchnąć, oddychać rytmicznie, odzyskać równowagę. Był głupi myśląc, że udało mu się pogodzić z tym wszystkim, że wspomnienie Gellerta już go nie prześladuje. Ono nadal zatruwało jego serce i umysł, stając się wyrzutem sumienia, kością niezgody, brzemieniem, grzechem. Nie potrafił odpowiedzieć Aberforthowi, którzy przecież miał zupełną rację. To musiała być prowokacja Gellerta, cios prosto w serce, przypomnienie o dawnych winach.

Czy Ariana czuła to samo? Przypływy mocy, których nijak nie można było kontrolować? Pulsowanie energii w całym ciele, która przerastała jej dziecięcą możliwość kontroli?

Trzask. Przed oczami Albusa przesuwał się kalejdoskop twarzy: Gellert, Aberforth, Ariana, matka, Nicolas, Armando, Minerwa. Jego umysł przez chwilę przylgnął do obrazu szmaragdowych oczu dziewczynki, jakby były jedyną ucieczką od nadchodzącego szaleństwa. Albus zatonął w ich zieleni, wyciszając serce, magię, emocje. Gdy otworzył oczy, był już sam. Jedynym wspomnieniem po wizycie brata były drżące w zawiasach drzwi, najwyraźniej zatrzaśnięte z całej siły.

Nauczyciel transmutacji rozprostował powoli palce, pozwalając na mały pokaz sztucznych ogni. Gdy był już w pełni opanowany, ruszył po Tiarę Przydziału.

Gabinet Dippeta był pusty, dyrektor musiał już zejść na ucztę. Albus skinął głową portretom jego poprzedników i delikatnie sięgnął po stary i wyświechtany kapelusz czarodzieja.

-Kolejny rok Albusie. – odezwał się głos Tiary w jego umyśle.

- Owszem. Masz dziś dla mnie jakieś ciekawe wróżby?

- Nie jestem szklaną kulą. – odpowiedziało nakrycie głowy i zamilkło. Albus wzruszył ramionami i wyszedł z gabinetu, ostrożnie niosąc starożytny artefakt.