Mako przeskakiwał po pięć stopni naraz, by jak najszybciej dotrzeć do mieszkania brata. Dosłownie kilka minut wcześniej otrzymał informację, że Bolin wzywa go do siebie, bo nie był on pewny, czy da radę zachować przytomność umysłu w takiej sytuacji. Z racji zbliżających się godzin szczytu Mako zdecydował, że poleci na miejsce. Nie był to jego pierwszy raz korzystania z tej metody przemieszczania się, wręcz przeciwnie, bardzo lubił ją i wielokrotnie czerpał z niej przyjemność. Unoszenie się na ciepłym powietrzu pozwalało mu oderwać się od rzeczywistości.

Po zakończeniu walk z Kuvirą, Bolin nie zwlekał długo z oświadczeniem się Opal. Poprosił ją o rękę dokładnie cztery lata od dnia ich pierwszego spotkania, a dziewczyna z radością zgodziła się na zostanie jego żoną. Zgodnie z tradycją Królestwa Ziemi okres ich narzeczeństwa trwał rok - później zaś nastąpiła uroczysta ceremonia zaślubin, której wyjątkowo przewodził król Wu. Z oczywistych względów Mako został drużbą Bolina, natomiast Opal, ku zdumieniu wielu, poprosiła Korrę, by stanęła u jej boku jako druhna. Towarzysze wielu bitew stali więc ramię w ramię, w czasie gdy ich bliscy składali sobie przysięgi dozgonnej miłości i wierności. Choć czuł się trochę niezręcznie, Mako cieszył się z obecności Avatar. Bliskość ukochanej kobiety sprawiała, że w tym szczególnym dniu jeszcze mocniej promieniował radością i spontanicznością. Poprosiwszy raz Korrę do tańca, zatrzymał ją przy sobie całą noc. Nie zmusił jej do niczego, a wyglądało na to, że jej również brakowało jego obecności. Po zakończonej zabawie weselnej Bolin i Opal życzyli wszystkim szczęścia (z nieznanej mu przyczyny brat patrzył się wprost na niego) i udali się w podróż poślubną do Omashu, gdzie spędzili więcej czasu, niż pierwotnie planowali.

A teraz, niecały rok po ślubie, jego bratu miało urodzić się pierwsze dziecko.

Gdy usłyszał z ust brata nowinę, w pierwszej chwili nie wiedział, jaka powinna być jego reakcja. Ucieszył się, to prawda, jednocześnie gdzieś w głębi serca poczuł ukłucie smutku. Nigdy nie przypuszczał, że to właśnie Bolin jako pierwszy założy własną rodzinę, a on... cóż, wiele wskazywało na to, iż chyba do końca życia pozostanie w stanie kawalerskim. Nie kłamał, mówiąc, że zawsze będzie kochał Korrę.

Wreszcie dotarł na ostatnie piętro budynku. Zdenerwowany zapukał do drzwi, najpierw cicho, potem głośniej. Gdy nikt nie otwierał, policjant poważnie zmartwił się i zdecydował, że spróbuje sforsować zamek. Jednak tuż przed uderzeniem drzwi stanęły otworem, zaś on zapoznał się bliżej ze świeżo wypastowanymi panelami. Pabu przytulił się do jego szyi, po czym wskoczył na półkę i spoglądał na otoczenie z wysokości. Podniósł się z ziemi, by zobaczyć swego brata.

-Mako...- Bolin popatrzył na niego oczyma pijanymi ze szczęścia. -Mam córkę! Słyszysz?!

Mimo wszystko wiadomość ta wprawiła go w oszołomienie. Jego brat został ojcem!

-Gratuluję! Ale zaraz... przecież dzwoniłeś do pracy niedawno, więc jak...?

-Chciałem, żebyś przyszedł, jak już będzie po wszystkim. Chodź!- złapał go za rękaw munduru i niczym małe dziecko pociągnął go za sobą, chcąc pokazać mu swój powód do dumy.

Ostrożnie weszli do rozświetlonej przez promienie zachodzącego słońca sypialni, po której krzątała się wysłana przez Katarę jej córka, znakomita uzdrowicielka Kya. Przed nimi zaś, w zaskakująco dużych rozmiarów łożu małżeńskim leżała Opal, jej oczy lśniły jednocześnie radością i zmęczeniem. Mako skłonił się przed kobietami z szacunkiem, na co wszyscy zareagowali śmiechem. Chwilę później Bolin podał mu noworodka, zawiniętego w brązowy koc.

Pierwszą rzeczą, na którą zwrócił uwagę, były oczy dziecka. Z początku zdawało mu się, że są one szare, ale później dostrzegł w nich zielone plamki przypominające swą barwą szmaragdy. Jednak najbardziej zadziwiło go ich zaskakująco głębokie spojrzenie. Mimo bycia na tym świecie przez tak krótki czas, dziewczynka zdążyła podbić serce Mako. Wyciągnął do niej zabliźnioną od uderzenia błyskawicy dłoń, a wtedy, ku jego zdumieniu, zacisnęła swoją malutką dłoń wokół jednego z jego palców. Oczarowany, policjant uśmiechał się łagodnie do dziecka, zastanawiając się, jak to możliwe, że nie przestraszyła się go.

Bolin usiadł obok żony, obejmując ją ramieniem.

-I co myślisz, bracie?

-Jest cudowna- powiedział, nie potrafiąc oderwać od bratanicy wzroku. -Jakie imię dla niej wybraliście?

-Opal uznała (a ja ją w pełni popieram), że na cześć wielkiej magini ziemi nazwiemy ją Toph. Kya powiedziała, że mała ma magię!

-Będzie magiem ziemi, jak ty?

-Dokładnie.

Uśmiech Mako poszerzył się jeszcze bardziej.

-Naprawdę cieszę się z tego. Liczę, że w przyszłości poznam kolejnego członka waszej rodziny- na te słowa małżeństwo zaczerwieniło się, ale zaraz potem Bolin odpowiedział:

-Weźmiemy to pod uwagę.

Mag ognia oddał bratu córkę, podziękował uzdrowicielce za pomoc przy porodzie, jednocześnie prosząc o dbanie o Opal, a następnie pożegnał się ze wszystkimi. Już miał opuścić mieszkanie, gdy Bolin zatrzymał go w korytarzu. Zaciągnął go do kuchni, gdzie zabrał się za przygotowywanie herbaty. Mako obserwował jego dokładne, lecz wciąż nieco chaotyczne ruchy.

Zachęcony skinieniem głowy usiadł przy okrągłym stoliku do kawy. Wziął w dłoń kubek - czarny, z wymalowanymi lśniącą farbą płomieniami - i upił łyk. W kompozycji smakowej wyczuł delikatne nuty jaśminu i tarniny, dokładnie taką, jaką lubił. Zaczął podejrzewać, że brat postanowił przeprowadzić z nim poważną rozmowę...

-Co o tym sądzisz?

Zastanowił się przez kilka chwil.

-Jestem szczęśliwy. Nareszcie masz rodzinę, o której obydwoje marzyliśmy!

-Mako...- Bolin spojrzał na niego ze stanowczością. -Obydwaj ją mamy. Jesteśmy rodziną!

Policjant przesunął krzesło bliżej brata, który objął go ramieniem. Siedzieli tak przez jakiś czas, dopóki ciszy nie przerwał mag ziemi.

-Wiesz, że chcę dla ciebie jak najlepiej, żebyś naprawdę był szczęśliwy. Dlatego zapytam otwarcie... Czemu wciąż jesteś sam?

Z początku Mako nic nie mówił, jedynie zamknął oczy i pogrążył w myślach. Nie spodziewał się, że to właśnie jego stan cywilny będzie spędzał sen z powiek młodszemu bratu. Za wszelką cenę starał się nie martwić niczym Bolina, zachowywał się tak, jak każdy normalny człowiek. Miał on jednak rację - brakowało mu towarzyszki na całe życie, kogoś, z kim dzieliłby wszystkie radości i smutki, pragnął każdego dnia wracać do domu, wiedząc, że czeka tam żona, a być może i dzieci. Przyzwyczaił się do samotności, jednak nie pogodził się z jej bezustanną obecnością.

-Myślisz, że nie próbowałem? Nawet nie wiesz, ile razy. Sęk w tym, że... ja nie mogę... nie potrafię przestać jej kochać. Powiedziałem jej, że moje uczucia się nigdy nie zmienią. To prawda. Cały czas wierzę, że coś się zmieni, że być może zechce spróbować jeszcze raz. Cierpliwie czekam, aż da mi znak, choćby najmniejszy z możliwych.

-Mam nadzieję, że twoje marzenie się spełni, bracie. Tak bardzo chciałbym, aby Korra została moją szwagierką!

-Może kiedyś to się stanie... ale na razie jedyne, co możemy zrobić, to marzyć.

Bracia dopili swoje napoje, po czym skierowali się ku drzwiom. Mako naciągnął na bose stopy służbowe buty, które, choć przeznaczone głównie dla użytkowników magii ziemi i metalu, nadawały się do korzystania z magii ognia. Młodszy z braci zaśmiał się, widząc do jakiego stopnia policjant dbał o obuwie. Był niemalże pewien, że zobaczyłby w nich swoje odbicie.

Mężczyzna wzruszył ramionami.

-Zawsze pilnuję, by wyglądać schludnie w pracy.

-Aha, a jedyne, co ci nie wychodzi, to układanie fryzury. Całe szczęście znów masz swoje idealnie nastroszone włosy.

-Nie przeginaj.

-Dobra, już nic nie mówię! A wypastowałbyś mi buty?

-Bolin!

Żartobliwie grożąc bratu palcem, Mako pożegnał się z nim i obiecał rychłą wizytę. Wiedział, że jego przełożona popatrzy na niego nieco przychylniejszym okiem i w razie potrzeby zezwoli na ponowne opuszczenie pracy. Mimo wszystko Opal była jej siostrzenicą, do której miała dziwną, nietypową dla siebie słabość. Opuścił budynek spokojnym krokiem, decydując się na długi spacer do swojego mieszkania, na którego odkupienie zbierał wszystkie pieniądze zarobione jako detektyw oraz zawodnik turniejów promagicznych.

Po raz kolejny tego dnia jego myśli powędrowały ku tematom rodzinnym. Bolin miał rację, mówiąc, że obydwaj mieli rodzinę. Zapomniał jednak, iż technicznie rzecz biorąc Mako w tym momencie był jedynie dodatkowym elementem, nie tworzył rodziny. Po śmierci rodziców owszem, byli swoją jedyną rodziną, później okazało się, że wciąż żyją krewni ich ojca. Mag ognia pragnął jednakże założyć własną rodzinę, podobnie jak jego młodszy brat.

Zamyślony skręcił z głównej drogi w mniej zaludnioną uliczkę, prowadzącą bezpośrednio do jego domu. Zahaczył o targowisko, gdzie kupił pieczywo oraz warzywa potrzebne do przygotowania drugiego śniadania na następny dzień do pracy. W przeciwieństwie do kolegów z pracy zawsze wolał mieć przygotowany przez siebie posiłek niż wychodzić na lunch do najbliższej restauracji. Pod wpływem impulsu zakupił także czekoladę, którą swego czasu uwielbiała jeść Korra. Zastanawiał się, czy wciąż po nią przychodzi, ponieważ po objechaniu wzdłuż i wszerz zarówno Miasta Republiki, jak i Królestwa Ziemi, nie znalazł takiej, która smakowałaby choć trochę podobnie do specjału z jego dzielnicy.

Gdy zbliżał się do skrzyżowania, przy którym mieszkał, coś przykuło jego uwagę. Nigdy nie dowiedział się, co wpłynęło na niego tamtego dnia - przypadek, a może powiązany z Korrą duch Raavy? Cofnął się jednak kilka kroków, by stanąć twarzą w twarz ze swoim młodszym odbiciem.

Chłopiec był niewiele starszy niż on, kiedy stracił rodziców. Choć drobny, bardzo przypomniał Mako samego siebie z czasów bezdomności, zaś po stanie brudnych, podartych ubrań oraz butów wywnioskował, że dziecko znajdowało się na ulicy ponad pół roku. Pamiętał, że on i Bolin byli jednymi z niewielu dziećmi, które pałętały się po ulicach Miasta Republiki, dlatego też zdziwił go widok samotnego chłopca. Lecz to, co najbardziej zaskoczyło go najbardziej, było wystraszone spojrzenie złotych oczu.

Nie potrafiąc powstrzymać się, podszedł bliżej.

-Jak ci na imię?- zapytał, kucając, by móc spojrzeć mu prosto w twarz.

Przez kilka chwil chłopiec patrzył na niego z nieufnością, ale wreszcie otworzył usta i zaczął mówić.

-Mam na imię Altan.

-A ja jestem Mako. Powiedz mi- wskazał na leżącą na ziemi startą czapkę z daszkiem -co tutaj robisz?

Ponieważ będąc dzieckiem sam jedno wychowywał, wiedział, jak powinno się rozmawiać się z tak młodymi osobami. Miał świadomość, że chłopiec nie zaufa mu od razu, czuł jednak, że przełamał już pierwsze lody.

Altan wyciągnął do niego rękę. Nagle na jego palcach zatańczyły niewielkie, żarzące się czerwienią płomienie. Cofnął się do tyłu i zaczął wykonywać serię obrotów, które sprawiły, że ogień migotał, tworząc wokoło wstęgi światła. Kiedy zakończył pokaz, Mako zaklaskał w dłonie.

-Całkiem nieźle jak na początkującego maga ognia. Dam ci jednak pewną wskazówkę, ponieważ widzę, że jest ci zimno- stanął obok chłopca i otworzył dłoń, w której ukazał się pokaźnych rozmiarów ognik, który zalał ciemną ulicę ciepłym, złotawym światłem.

Chłopiec patrzył się w płomień jak zaczarowany. Przysunął bliżej dłonie, by choć przez chwilę zapewnić im wystarczające ciepło.

-Jaką widzisz różnicę?

-Twój ogień jest jaśniejszy.

-Bardzo dobrze zauważyłeś. Musisz pamiętać, że tkając ogień powinieneś brać pełne wdechy. Ogień daje wtedy więcej ciepła i światła, ponieważ zarówno ty oraz on potrzebujecie dużo powietrza. Spróbuj.

Zastanowiwszy się przez moment, Altan skorzystał z rady. Odetchnął głęboko kilka razy, po czym wezwał płomienie. Choć wciąż nie były one zbyt duże, już z daleka dało się odczuć bijącą od nich wysoką temperaturę. Dziecko wytrzeszczyło oczy w zdumieniu, ale zaraz na jego usta wstąpił szeroki uśmiech zadowolenia. Popatrzył z niemałym uznaniem i wdzięcznością na stojącego obok dorosłego, uznając, że nie jest on taki zły.

Mako stwierdził, że chłopiec jest zdolny i że poradzi sobie sam, ale wtedy przez jego głowę przemknęła pewna myśl, którą zaraz potem odrzucił, gdyż wydała mu się zbyt absurdalna. Z innym pomysłem zwrócił się ku Altanowi.

-Wiesz co? Skoro tak dobrze sobie poradziłeś i zapewniłeś mi świetną zabawę...- sięgnął po reklamówkę z zakupami, po czym podał ją chłopcu. Ten spojrzał na niego z niedowierzaniem.

-Ja... nie mogę. Muszę za to zapłacić.

-Zrobisz to później, a razie posłuchasz mnie uważnie- powiedział stanowczo. -Pójdziesz teraz do najbliższego schroniska i zapytasz się, czy znajdzie się dla ciebie miejsce. Jak dasz im zakupy, przygotują ci porządną kolację, a myślę też, że starczy tego na jakieś dwa, może trzy dni, jeśli nie zjesz wszystkiego od razu. W razie gdyby ktoś nie chciał cię wpuścić, powiedz, że to ja cię przysłałem.

-Ale...

-Ruszaj, zanim się zrobi ciemno. Życzę ci powodzenia.

Altan podziękował mu gorąco, po czym biegiem pokierował się na północ od skrzyżowania. Gdy tylko stracił chłopca z oczu, Mako ruszył wolnym krokiem do apartamentowca. Zjadłszy skromną kolację, skierował się do łazienki, gdzie wziął szybki prysznic. Odświeżony wskoczył do łóżka i, z uśmiechem wciąż błądzącym w kącikach ust, zapadł w głęboki sen.


Kiedy kilka tygodni później udawał się do brata, Mako był już całkowicie przekonany co do słuszności swojego pomysłu.

Zrządzenie losu sprawiało, że spotykał się w tym samym miejscu i czasie z poznanym na ulicy chłopcem. Po paru dniach ponownie nawiedziła go myśl, która błąkała się gdzieś w jego umyśle, i wracała co noc, gdy kładł się spać. Wreszcie, po poważnej rozmowie o swoim planie z szefową Lin, zdecydował się wcielić go w życie. Jedyne, co musiał jeszcze zrobić, to zapytać się Altana, czy by się zgodził... Choć dzielił się z nim różnymi rzeczami, chłopiec zdawał się nie ufać mu, czemu w sumie nie mógł się nie dziwić.

Zapukał ostrożnie do drzwi, które po chwili stanęły otworem. Roześmiana Opal złapała go za rękę i zaciągnęła do środka, oznajmiając wszystkim, że ostatni ze spodziewanych gości dotarł wreszcie na miejsce. Zgromadzeni witali go uściskami ze wszystkich stron, dlatego też po kilku chwilach Mako zaczął obawiać się o stan swoich żeber. Na szczęście w porę uratowała go babcia Yin, która, trzymając w ramionach małą Toph, rozmawiała z jej znaną imienniczką. Obydwie kobiety śmiały się.

-Dzień dobry- przywitał się.

-Mako, witaj! Właśnie rozmawiałam z Toph na temat poprzedniego wcielenia naszej drogiej Avatar.

-Korra jest tutaj?

Prekursorka magii metalu pokręciła głową.

-Niestety, miejski chłopcze, znowu wyjechała na misję. Cóż, bycie Avatarem ma swoje wady i zalety.

-Mój drogi, co się stało?- zapytała Yin z zatroskanym wyrazem twarzy.

Stał w milczeniu.

-Miejski chłopak wciąż kocha Korrę- powiedziała po chwili Toph Beifong, zwracając niewidzące oczy w jego stronę. -Mam rację?

-Tak.

-Ale jej ciągle nie ma, poza tym chyba lata za innymi dziewczynami.

-Zgadza się.

-A to ci strasznie przeszkadza.

-Może pani już przestać?- poprosił, nie chcąc palnąć jakiegoś głupstwa. Czuł ogromny szacunek do pierwszej policjantki Miasta Republiki, ale zawsze, gdy ją spotykał, obawiał się jej szczerych kwestii.

-No dobrze... Yin, weź mu pomóż, bo już nie mogę na to patrzeć.

Kobieta zabrała prawnuczkę i skierowała się ku Bolinowi, który właśnie karmił siedzącego mu na ramieniu Pabu.

-W jaki sposób masz mi pomóc, babciu?- spytał

-Zaraz zobaczysz.

Yin sięgnęła do przewieszonej przez ramię lnianej torby. Pogrzebała w niej przez parę chwil, po czym uśmiechnęła się w geście tryumfu. Wyciągnęła z niej długi, czerwony szalik, na którego widok bursztynowe oczy Mako rozszerzyły się. Zaraz jednak przypomniał sobie, że przecież podarował pamiątkę po swym ojcu jego matce, dlatego zdziwił się, dlaczego przywiozła szalik ze sobą.

-Rozmawiałam o tym z całą rodziną i doszłam do wniosku, iż szalik zawsze powinien znajdować się przy tobie.

-Babciu, ale przecież...- nie pozwoliła mu dokończyć.

-Uważam, że przynosi ci szczęście! Mając go przy sobie, jesteś bezpieczny. I jesteś rozchwytywany przez dziewczęta- zachichotała, mówiąc te słowa.

Gestem nakazała mu pochylić się. Zadrżał, kiedy poczuł na karku szorstkie, spracowane dłonie starszej kobiety, a wkrótce potem aksamitny w dotyku materiał. Yin sprawdziła kilka razy, czy szalik został zawiązany tak, jak należy, po czym popatrzyła na swoje dzieło. Obecność tkaniny na szyi Mako momentalnie sprawiła, że z jego oczu zniknęły wszystkie troski i zmartwienia, pozostała jedynie radość.

-Dziękuję ci.

-Naprawdę mi podziękujesz, kiedy uczynisz Korrę swoją żoną.

Posiedział jeszcze przez chwilę przy kobiecie, wysłuchując nowin z rodzinnych stron jego ojca. Po raz ostatni podziękował jej za dar, następnie skierował się ku pozostałym gościom. Znalazłszy Opal i Bolina, zaciągnął ich do pustej kuchni. Po przygotowaniu kawy dla siebie i brata oraz herbatki ziołowej dla szwagierki (Kya zabroniła jej pić zwykłą kawę - z trudem pogodziła się z tym faktem) spróbował wyjawić im swój plan.

Nieśmiało zaczął mówić.

-Pamiętacie tego chłopca, Altana, o którym wam opowiadałem?

-Jasne, że tak! W końcu codziennie na niego wpadasz- zaśmiał się Bolin.

-Daj mu mówić!- skarciła go lekko Opal, kręcąc głową.

-Długo nad tym myślałem, i... zdecydowałem, że adoptuję go.

Przez kilka długich, zdających się ciągnąć w nieskończoność chwil panowała głucha cisza, której żadna ze znajdujących się w pomieszczeniu kuchennym osób nie ważyła się przerwać. Mako zaczął obawiać się, że rodzina albo nie potraktuje go na poważnie, albo uzna, że jest to rozpaczliwa próba zastąpienia ukochanej dzieckiem. Być może tkwiło w tym ziarno prawdy - policjant nie chciał być samotny do końca życia, ale pragnął uczynić świat, w którym żył, choć trochę lepszym. Chciał odmienić życie chłopca, by nie musiał przechodzić przez to samo piekło co on, walcząc o przetrwanie na ulicy.

Wreszcie milczenie zakończył mag ziemi, który podniósł się z krzesła i zwrócił do brata.

-To bardzo odpowiedzialna decyzja, bracie. Popieram w stu procentach!

-Naprawdę!?

Kamień spadł mu z serca, słysząc słowa Bolina. Czuł, że skoro jego brat akceptował jego decyzję, nie powinien się niczego obawiać. Po prostu pójdzie i zapyta się małego maga ognia, czy zechce zamieszkać wraz z nim pod jednym dachem. Oczywiście istniało ryzyko odmowy, ale przez ten czas poznał chłopca na tyle dobrze, by wiedzieć, że pragnął on domu i rodziny, tak samo jak on.

Opal zapytała się go jeszcze, czy na pewno wie, jak wychowuje się dzieci. Przyznał ze śmiechem, że skoro poradził sobie z Bolinem, z Altanem również da radę (Bolin zaprotestował przy stwierdzeniu, że bywał nieznośny). Wkrótce potem pożegnali się, a Mako wyruszył w miasto w poszukiwaniu chłopca, którego wskazało mu przeznaczenie.

Maszerował spokojnie przez kolejne dzielnice, doglądając porządku. Co jakiś czas patrolował ulice Miasta Republiki, by przyjrzeć się bliżej terenom, które podlegały jego ochronie. Czuł się szczególnie odpowiedzialny za miejsce, gdzie spędził całe dzieciństwo, nauczył się magii, poznał miłość swojego życia i rozpoczął życie pełne wspaniałych, choć bardzo często i niebezpiecznych przygód. Owszem, poznawał kultury, z których wywodzili się jego rodzice, ale nie wyobrażałby sobie życia przez dłuższy czas poza miastem. Z chwilą, w której to sobie uświadomił, zrozumiał, że przezwisko "miejski chłopak" pasowało do niego.

Nagle podświadomość kazała mu się zatrzymać. Rozejrzał się wokoło, by spostrzec, że po przeciwnej stronie ulicy latarnie zgasły. Wyostrzone przez lata spędzone na ulicy zmysły natychmiast pomogły mu wyczuć zbliżające się niebezpieczeństwo. Przygotowany do ewentualnego starcia, Mako wyciągnął przed siebie dłonie i ruszył w kierunku nieoświetlonej drogi. Wtapiając się między cienie, zauważył sylwetki kilku uzbrojonych w stalowe pałki postaci, które pochylały się nad jedną, dużo mniejszą. Wystarczyła chwila, by policjant zrozumiał, kim było znajdujące się miedzy nimi dziecko. Przyspieszył kroku, wiedząc, że walka będzie nieunikniona.

Jeden z mężczyzn zauważył go, o czym poinformował swych towarzyszy. Ustawili się oni w półokręgu.

-Zostawcie go- przemówił Mako stanowczym tonem, sprawiając, że wszyscy cofnęli się o krok.

-To nie twoja sprawa- odparł stojący najbliżej go mag. -Od dziś chłopiec należy do Trzech Gróźb- sama nazwa przyprawiła go o dreszcze, lecz nie dał po sobie tego poznać. Od dawna policja nie była w stanie pozbyć się z Miasta Republiki owej olbrzymiej organizacji, co dawało się wszystkim we znaki.

-Właśnie, że moja. Oddajcie mi go, a puszczę was wolno.

Zaśmiali się unisono.

-Mielibyśmy posłuchać się ciebie? W życiu!

-Sami tego chcieliście- powiedział, po czym zrzucił z siebie kurtkę i poprawił zawiązany szalik.

Zamknął oczy, przywołując swój wewnętrzny żar.

-Altan!- krzyknął. Chłopiec zareagował na dźwięk swojego imienia. -Schowaj się.

W tej samej chwili mężczyźni skoczyli w jego stronę, wzywając magię ziemi. On jednak był gotowy na ich atak na długo przed tym, nim cokolwiek zrobili i nie pozwolił się zaskoczyć. W jego oczach błysnął ogień, a z jego dłoni buchnęły ogromne płomienie, które oślepiły najbliższego przeciwnika. Osłonił on oczy, dlatego też nie dostrzegł wycelowanej w jego szczękę pięści. Padł na ziemię, znokautowany, a Mako skierował się ku następnym magom, umykając lecącym w jego kierunku kamieniom. I w tym wypadku nie potrzebował wiele czasu, by się z nimi rozprawić - wystarczyło, że skierował przeciwko nim kontrolowaną falę gorąca, która skutecznie odpychała ich oraz odcięła dopływ tlenu. By nie udusić się, zaczęli uciekać.

Najcięższa walka stoczyła się między nim a przywódcą grupy. Potężnej postury mag metalu wyciągnął przed siebie groźnie wyglądającą, nabijaną kolcami pałkę, którą zamachnął się kilka razy. Mako spróbował zbliżyć się do niego, lecz każda próba kończyła się fiaskiem. Z trudem udało mu się ominąć nadlatujące ze wszystkich stron elementy kubłów na śmieci. Posłał w stronę przeciwnika kulę ognia, lecz ten zasłonił się stalową blachą. Kiedy poczuł, jak pałka zbliża się do jego piersi, wezwał wszystkie siły i roztopił ostre kolce, w efekcie czego ucierpiało jedynie jego ubranie. Widząc, że jego broń została poważnie uszkodzona, mężczyzna przeszedł do walki wręcz. Dwa ciała i dwa rodzaje magii zderzyły, każde z nich starało się zdominować przeciwnika. Trwało to do momentu, w którym Mako nie zirytował się, że ktoś sprawia mu tyle problemów, i uderzył go w splot słoneczny płonącą dłonią. Mężczyzna zatoczył się lekko, ale nie próbował atakować, widząc niewzruszoną minę maga ognia.

-Jeszcze cię znajdę, psie, a wasza Avatar pożałuje, że nas lekceważyła!- krzyknął, nakazując towarzyszom odwrót.

Gdy uciekli, Mako rozejrzał się. Choć czuł zmęczenie, musiał odnaleźć chłopca. Sprawdził wszystkie kąty, a gdy nie znalazł go, zaczął obawiać się, że może stała się mu krzywda lub, co gorsza, został zabrany przez członków Triady. Na szczęście wkrótce zza ściany wychyliła się osmolona twarz Altana. Podszedł do niego powoli.

-Nic ci się nie stało?- zapytał, widząc strach w oczach dziecka.

-Dzięki tobie nie. Powiedz mi, Mako... Ty jesteś policjantem, tak?

-To prawda, ale wolałbym, żebyś mnie za takiego nie uważał, dobrze?

Choć mina chłopca nie zmieniła się, miał wrażenie, że uspokajał się on. Odnalazł swoją kurtkę i narzucił na ramiona chłopca. Altan otulił się nią szczelniej, wciąż czując bijące od niej ciepło. W tym momencie Mako poczuł, że nadszedł czas na zadanie tego bardzo ważnego pytanie. Wiedział, że inna okazja się nie nadarzy. Wziął więc głęboki wdech.

-Słuchaj, Altanie... nie tak wyobrażałem sobie tę chwilę, ale chciałbym cię o coś zapytać. Jakakolwiek nie będzie twoja decyzja, zaakceptuję ją- zaczekał, aż chłopiec wyrazi zgodę na kontynuację.

-Czy chciałbyś ze mną zamieszkać? Zapewnię ci jedzenie, łóżko i edukację, nie będziesz już musiał spać na ulicy. Sam wiem, jak to jest, dlatego...

Nie wiedząc czemu, zamilkł. W milczeniu oczekiwał na decyzję chłopca, przygotowywał się na odmowę, lecz wtedy, po wydawałoby się wieczności, złote oczy chłopca rozjaśniły się. Powoli podniósł głowę i spojrzał prosto na policjanta.

-Możemy spróbować.