Przed wami kolejna odsłona tego tekstu. Pewne rzeczy mi zgrzytały w poprzednich rozdziałach, zdecydowałam się więc na wprowadzenie poprawek. Niektóre rozdziały są jedynie doszlifowane kosmetycznie, w innych nieco zmieniła się akcja. W każdym razie zapraszam do przeczytania ich ponownie.
][ ][ ][
Rozdział 1
Sen jedyną drogą ucieczki
][ ][ ][
Ciężkie kroki na betonowych schodach, trzask zamykanych drzwi i cisza. Jego własny urywany oddech był jedynym dźwiękiem wypełniającym pomieszczenie. Podczołgał się do ściany i opierając o zimny beton plecami, podciągnął kolana pod brodę. - Dlaczego? - to pytanie powracało do niego nieustanie, za każdym razem jednak pozostawało bez odpowiedzi. Oplatając nogi rękoma, ukrył w nich twarz, kuląc się jeszcze bardziej. Było mu zimno i chciało mu się pić. W swoich nieudolnych obliczeniach doszedł do wniosku że od czasu gdy ukończył swój czwarty rok nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa – Hogwart, upłynęły dwa tygodnie. Niestety coraz częściej zaczynał tracić poczucie czasu, więc nie był tego tak do końca pewny. Dni zlewały się w jedno. Powoli zaczynał się czuć tak, jakby jego wcześniejsze życie nie miało wiele wspólnego z rzeczywistością. Wciąż miał w pamięci swoje pożegnanie z przyjaciółmi na peronie, ale to wspomnienie było tak odległe, że niemal nierealne.
Pamiętał obietnicę Szalonookiego Moody'ego, że ktoś co kilka dni będzie sprawdzał czy u niego wszystko w porządku. Z początku naiwnie wyczekiwał chwili gdy go znajdą i zabiorą jak najdalej od tego miejsca... Teraz, przestał już czekać. Wiara w ratunek dawno w nim umarła. Czuł się oszukany i to nie po raz pierwszy w życiu. Podejrzewał, że Dumbledore kolejny raz postawił na swoim. Zapewne znów przekonał pozostałych do tego, żeby zostawili go do końca wakacji z mugolami.
Podjął za mnie decyzję. - Tak, dał by sobie rękę uciąć za to, że nikt nie zajrzy do niego przed końcem wakacji. - Dumbledore zapewne wmówił innym, że najbezpieczniejszy jestem na Privet Drive.. każdego roku robi to samo. Zawsze pozwala mnie odebrać dopiero wtedy, gdy jest to niezbędne. - Teraz już wiedział, że ma to związek z poświęceniem jego własnej matki i ochroną krwi którą mu w ten sposób zapewniła. Niestety, tym bardziej nie mógł zrozumieć, dlaczego i w tym roku dyrektor kazał mu spędzić lato wśród mugoli.
Ochrona już nie istniała.
To miejsce nie chroniło go już dłużej przed Voldemortem. To co wydarzyło się pod koniec czerwca na cmentarzu, pozbawiło go tarczy jaką dało mu poświęcenie mamy. Wiedział o tym i był pewien, że skoro sam zdołał to odkryć, to Dumbledore również musi mieć tego świadomość. Rytuał dzięki któremu odrodził się Voldemort sprawił, że w żyłach nie tylko jego, ale i Czarnego Pana, płynęła ta sama krew. Był pewien, że gdyby ten tylko chciał, mógłby zjawić się u niego w każdej chwili. Bariery ochronne utworzone w okół numeru czwartego, przepuściłyby go bez żadnego problemu.
Czemu po raz kolejny zmusiłeś mnie do powrotu? - Początkowo zastanawiał się, czy nie chodziło o to, że nikt inny mający złe intencje także nie może tu wejść. Chciał w to wierzyć, lecz im dłużej się nad tym zastanawiał, tym mniej dostrzegał w tym sensu. - Co daje mi to, że żaden Śmierciożerca nie przemknie się przez bariery domu, skoro Czarny Pan może zrobić to bez problemu? - Poza tym wciąż pozostawała jeszcze jedna kwestia. Fakt, że Śmierciożercy nie są jedynym zagrożeniem.
Vernon Dursley.
Tak, jego własny wuj coraz częściej wzbudzał w nim znacznie większe obawy niż sam Czarny Pan. Wielokrotnie w czasie ostatnich dni łapał się na myślach, że wolałby ponownie zmierzyć się z Voldemortem. Oddałby wszystko za to, żeby znaleźć się z dala od domu wujostwa. Bał się tego miejsca i nie potrafił zrozumieć, czemu Dumbledore skazał go na spędzenie tu kolejnego lata.
Tyle razy wspominałem mu o tym, że nie mogę tutaj wrócić. Błagałem żeby mnie nie odsyłał. Przecież, to niemożliwe, żeby ten Stary Trzmiel nie zdawał sobie sprawy z tego, jaki jest wuj Vernon... Nie wierzę w to. On wie. Bardzo dobrze o tym wie. Sam mu to powiedziałem. W zeszłym roku odważyłem się wyznać mu, że wuj mnie bije... Dlaczego to zignorował?
- Czy naprawdę tak ważne było uwięzienie mnie tu ponownie? - westchnął - Czy to naprawdę jest tego warte? - Po co mi ta wspaniała ochrona przed Śmierciożercami, skoro mój własny wuj z chęcią ich wyręczy? - Co wtedy zrobisz dyrektorze? Co zrobisz, gdy mnie znajdziesz? Powiesz, że to było dla większego dobra? - sarknął w przestrzeń i zaniósł się kaszlem. Wysuszone gardło zapłonęło i kilka chwil zajęło mu opanowanie ataku. Gdy wreszcie doszedł do siebie, przesunął się tak, by móc oprzeć czoło o chłodny beton i ponownie przymknął powieki.
- Co byś powiedział teraz? Zdołałbyś wytłumaczyć innym, dlaczego jestem w takim stanie? Czy to według ciebie naprawdę oznacza bezpieczeństwo? - zadrżał i podciągał wyżej kolana. Chciał zobaczyć minę Dumbledore'a, gdy ten pojmie, że spędził lato w piwnicy. Chciał, ale powoli zaczynał zastanawiać się nad tym, czy wytrzyma do tego czasu. Nie był pewien, co jeszcze przygotował jego wuj, ale naprawdę obawiał się go znacznie bardziej niż Czarnego Pana.
Wzdrygnął się, gdy nagle uświadomił sobie, że po raz kolejny zamiast Voldemort, użył zwrotu Czarny Pan. Coraz częściej mu się to zdarzało i prawdę mówiąc zaczynało go to przerażać. Zdawał sobie sprawę z tego, że tak mówią na niego Śmierciożercy. Wcale tego nie chciał i ani trochę mu się to nie podobało, ale sam raz za razem wypowiadał słowa „Czarny Pan". Nawet nie wiedział, kiedy właściwie zaczął go w ten sposób nazywać. Dotąd zawsze był on dla niego Voldemortem. Nie był pewien co się zmieniło. Nie miał pojęcia skąd u niego wzięło się to określenie... Wciąż nie czuł strachu przed wypowiedzeniem jego imienia, ale nawet w myślach, nie używa wobec niego innych określeń niż Czarny Pan.
Wcale nie chcę go tak nazywać, a mimo to zwrot Czarny Pan wciąż pojawia się w mojej głowie. To zupełnie tak jakby te myśli należały do kogoś innego. Nie rozumiem sam siebie. Jak mogę nazywać tego potwora Czarnym Panem? Czemu ten zwrot wydaje mi się tym właściwym i wypowiadanie go, przychodzi mi z taką łatwością?
Czy zaczynam wariować? - mimowolnie przygryzł sobie wargę.
- Może ma to związek z obecną sytuacją? Czy to przez to co się dzieje ja... - urwał myśl, wiedząc że i tak nie dojdzie do żadnych logicznych wniosków. Odsunął się od ściany i ostrożnie, by nie urazić poobijanego ciała, ułożył się na twardej podłodze. Powoli zapominając jak to jest spać w łóżku, zwinął się w pozycji embrionalnej i zacisnął powieki, pragnąc jak najszybciej znaleźć się w objęciach snu. Snu który obecnie stanowił jego jedyną drogę ucieczki. Ucieczki od niechcianych myśli i od rzeczywistości.
][ - ][ - ][
Sen prysł niczym bańska mydlana. Początkowo nie wiedział co go obudziło, jednak szczęk zamka który rozległ się kilka sekund później, momentalnie przywrócił mu przytomność. Usiadł gwałtownie, zaraz przeklinając się za to, gdy nagły zawrót głowy sprawił że pusty żołądek wywrócił się do góry nogami. Skrzypnęły drzwi i niewielkie pomieszczenie zalało światło latarki. Zmrużył oczy, potrzebując dłuższej chwili na przyzwyczajenie się do zmiany oświetlenia. Sapiący oddech wuja uświadomił mu z kim ma do czynienia. jeszcze zanim był w stanie dostrzec cokolwiek. Nim jego wzrok znów zaczął spełniać swoje zadanie, wuj Vernon zszedł na dół i znalazł się tuż przed nim.
Spiął się przygotowując na to co za chwilę nastąpi, jednak silny kopniak w brzuch który posłużył za powitanie i tak wyrwał z jego gardła jęk. Kolejne uderzenie sprawiło, że zachłysnął się i przygryzł sobie wargę z bólu, ale nie krzyknął. Wiedział, że wuj chce, by krzyczał.
Nie zamierzał dawać mu tej satysfakcji.
- Ruszaj się dziwolągu. - szarpnięcie za ramię, zmusiło go do podniesienia się. - Z życiem, nie zamierzam marnować na ciebie czasu. - Pociągnięty w stronę schodów, z trudem stawiał kolejne kroki, bardziej wisząc na wuju niż idąc z nim. Wchodząc po schodach, drżał, czując jak ogarnia go chłód. Od dwóch tygodni każda noc wyglądała tak samo i w tym momencie najbardziej pragnął ponownie znaleźć się w bezpiecznym mroku piwnicy. Bezwolnie pozwolił mu zaciągnąć się do łazienki i wepchnąć pod prysznic.
Choć obiecał sobie, że nie będzie krzyczał, nie zdołał nad sobą zapanować, gdy wuj odkręcił kurek i oblała go gorąca woda. Tym razem wrzask nie ucieszył wuja Vernona, bo uciszył go mocnym uderzeniem w policzek. Czując w ustach smak własnej krwi, zacisnął zęby, z nienawiścią spoglądając w oczy człowieka który powinien się o niego troszczyć. W tym momencie cieszył się, że w ich żyłach nie płynie ta sama krew.
Woda parzyła. Strumień lał się nieprzerwanie. Sekundy mijały jedna za drugą. Nie wiedział, czy stał tak od minuty, czy może minęło już ich pięć. Trząsł się. Z wciąż niezagojonych ran powoli sączyła się krew. Nim wuj wreszcie wyciągnął go spod strumienia, zaczęło mienić mu się przed oczami.
- Pospiesz się. - Wuj Vernon ręką wskazał na ubikację. Bez szemrania ruszył w jej kierunku. Przez pierwsze dni, czuł się skrępowany jego obecnością, jednak natura okazała się silniejsza. W końcu zaczął załatwiać swoje potrzeby, całkowicie ignorując fakt, że oprócz niego w łazience znajduje się ktoś jeszcze. Także i tym razem ulżył swojemu pęcherzowi wdzięczny za to, że nie musi robić pod siebie w piwnicy.
Kilka minut później tłuste palce wuja ponownie boleśnie zacisnęły się na jego ramieniu i znów został pociągnięty na dół. Droga powrotna do piwnicy, podobnie jak cała wyprawa, odbyła się w milczeniu. Wzdrygnął się gdy ponownie otoczyły go surowe ściany pomieszczenia. Jak tylko zeszli z ostatniego stopnia, silny cios sprawił, że upadł na kolana.
- Znów zamierzasz mnie pobić? Czy może twoja wyobraźnia podsunęła ci jakiś nowy pomysł? - powiedział to. Powiedział, choć zdawał sobie sprawę, że takie zachowanie może jedynie jeszcze bardziej rozjuszyć wuja. Nie był jednak w stanie milczeć. Ten słowny opór był jedyną linią obrony która mu jeszcze pozostała. Wolał go zezłościć niż poniżyć się przed nim, błagając o litość. Nigdy nie ukorzył się przed Czarnym Panem i nie zamierzał zrobić tego przed mugolem.
Za nic.
- Dostaniesz tylko to, na co sam zasłużyłeś dziwolągu. - Pierwszy cios wstrząsnął nim, zniósł go jednak bez słowa. Także drugie i trzecie uderzenie przemilczał. Nie chciał krzyczeć. Nie mógł. Pięści wuja spadały na niego raz za razem. Nie wiedział ile to trwało. Gdy jednak wuj wreszcie przerwał, z trudem łapał oddech.
Spoglądając na niego, otarł z twarzy krew. Bolało go dosłownie wszystko, ale nie pozwolił sobie na jęk. Nie w jego obecności. Nie zobaczysz moich łez. - Postanowił to sobie już pierwszego dnia, w tym monnecie jednak jego wiara w to, została wystawiona na ciężką próbę.
Oczekiwał, że wuj wyjdzie, jak każdej poprzedniej nocy, gdy jednak w jego tłustej dłoni pojawił się skórzany pas, pojął, że ten jeszcze nie skończył. Dotąd tylko raz go użył, a rany po tym, wciąż sprawiały mu ból. Zacisnął powieki by nie patrzeć. Bał się, że jeśli ich nie zamknie, zacznie błagać o litość.
Tym razem wystarczyło jedno uderzenie żeby krzyknął. Ani przy drugim, ani przy kolejnych, także nie zdołał się powstrzymać. Czuł jak skóra pęka przy każdym kolejny ciosie. Wuj bił nieprzerwanie znacząc krwawymi śladami jego plecy, pośladki, nogi i ręce. Nie zwracał uwagi na to, gdzie uderza. Nie był pewien, jak długo to trwało, w końcu jednak jego własne ciało uwolniło go z tego piekła.
Zemdlał.
] [ - ] [ - ] [
Kiedy ocknął się ponownie, był sam. Nie wiedział która jest godzina. Nie wiedział nawet czy wciąż jest noc, czy też słońce już wstało. Nie miał pojęcia czy był nieprzytomny przez minuty, czy godziny. Z trudem podniósł się do pozycji siedzącej. Gdy w zasięgu wzroku dostrzegł metalowy kubek stojący tuż obok, schwycił go i krztusząc się, łapczywie wypił wodę. Nie było jej wiele, zdołała jednak ugasić jego pragnienie. Nie zostawił nawet kropelki, chociaż zdawał sobie sprawę, że przed kolejną wizytą wuja nie ma co liczyć na więcej. Odstawił kubek i na czworaka podszedł do ściany. Zacisnął zęby gdy poranione plecy zetknęły się z lodowatym betonem, jednak jego chłód zaraz przyniósł mu ulgę. Dotykając gorącego czoła, stwierdził, że chyba ma gorączkę.
- Może będzie mi cieplej? - z przekąsem pomyślał i ręką zaczął ostrożnie sprawdzać swoje obrażenia. Rany zadane przez pas były głębokie i piekły niemiłosiernie. Nie miał czasu by się wcześniej przyjrzeć, ale podejrzewał, że pasek nie był wykonany z samej skóry, mocno krwawiące zranienia, przeczyły temu. Czuł, że wiele z nich jest dosyć głębokich, zwłaszcza te na ramionach i plecach, gdzie wuj uderzał najczęściej. Poza tym, któryś z kopniaków chyba uszkodził mu żebra, bo wszystko bolało go przy najlżejszym oddechu.
Jak tak dalej pójdzie, nie zajmie mu dużo czasu zabicie mnie. Zapewne zdoła uporać się z tym jeszcze przed końcem wakacji. Dużo bezpieczniejszy byłbym teraz z Czarnym Panem... - zemdliło go gdy się zorientował, że użył słów bezpieczeństwo i Czarny Pan w jednym zdaniu.
- Chyba zaczynam majaczyć.
Rozglądając się po ciemnym pomieszczeniu, którego każdy zakamarek znał już chyba na pamięć, ponownie pozwolił sobie na przemyślenia. Zaczął się zastanawiać nad swoim stosunkiem do Voldemorta. Z pewnością wciąż go nienawidził za to, że ten zabił mu rodziców, za to, że bez skrupułów pozbawił życia Cedrika. Nienawidził go również za to jak traktuje mugoli, chociaż sam przed sobą z przerażeniem przyznawał, że z chęcią zobaczyłby wuja w jego rękach.
Z wielką chęcią.
Tak, wciąż nienawidził Voldemorta, a mimo to zdarzały się momenty w których łapał się na dziwnych, niejednokrotnie niezrozumiałych dla samego siebie myślach. Nie tylko takich jak ta która nawiedziła go przed momentem, że u niego byłby bezpieczny... Podejrzewał że te myśli są wywołane jego obecną sytuacją, bardziej jednak niepokoiły go te, które przychodziły mu do głowy jeszcze zanim opuścił Hogwart. Nigdy nikomu o tym nie powiedział, ale już kilkukrotnie zdarzyło mu się robiąc coś, pomyśleć coś w stylu: "Czarnemu Panu też by się to spodobało", albo "Ciekawe co by odpowiedział na to Czarny Pan?"
- Takie myśli z pewnością nie są normalne - Wiedział o tym, ale nie chciał się z nikim nimi dzielić. Nie chodziło nawet o to, że inni uznaliby że oszalał, lub coś się z nim dzieje. Nie, nie chciał o nich mówić, bo gdzieś w głębi siebie czuł że nie powinien. Czuł że są zbyt ważne i lepiej będzie jeśli pozostaną tajemnicą.
Nie mając sił dłużej się nad tym zastanawiać, przymknął oczy, powracając we wspomnieniach do ostatniego popołudnia które spędził z przyjaciółmi na błoniach. Rozmawiali wtedy o planach wakacyjnych. Zastanawiał się, czy udało im się je zrealizować. Czy Hermiona naprawdę wyjechała do Egiptu? Może widziała jakieś piramidy i grobowce? Ciekawiło go też, co teraz porabia Ron. Czy wraz z bliźniakami rozgrywają właśnie kolejny turniej quiditcha w Norze? A może po prostu wylegują się na trawie w promieniach słońca?
Chciałbym być teraz z nimi. Gdziekolwiek. Mógłbym nawet siedzieć na kolejnym szlabanie u Snape'a. - Chcę po prostu znaleźć się jak od tego miejsca. Czy naprawdę proszę o tak wiele? - zadrżał z zimna. Koszula którą miał na sobie już wyschła, jednak wilgoć panująca w piwnicy, sprawiała, że nie była ona wystarczającym okryciem.
Czuł, że zaczynają wstrząsać nim dreszcze. Znów chciało mu się pić. Język przyklejał mu się do podniebienia, a głowa bolała go tak bardzo, że myśli zaczynały mu się plątać. Wiedział, że tym razem wuj naprawdę przesadził i chciał po prostu zasnąć. Na szczęście zaledwie kilka minut później, jego pragnienie spełniło się.
] [ - ] [ - ] [
Obudziło go szarpanie za ramię i krzyki wuja, słowa były jednak dla niego zupełnie niezrozumiałe. Ciało było tak ciężkie, jakby zostało zrobione z ołowiu. Nie mógł się ruszyć. Nie byłby w stanie nawet wtedy, gdyby zależało od tego jego życie. Na przemian robiło mu się gorąco, to znowu ogarniał go chłód. Mdliło go, ale nie miał czym wymiotować. Udało mu się uchylić powieki, ale świat wirujący niczym w kalejdoskopie, szybko zmusił go do ich ponownego zaciśnięcia. Wuj szarpał nim jeszcze przez chwilę, poczuł nawet kilka jego kopniaków na żebrach. Jednak te wszystkie poczynania wyrwały jedynie słabe jęki z jego ust.
Szuranie butów po podłodze i odgłos zamykanych drzwi uświadomiły mu że znów został sam. Czuł że jest rozpalony. Podrażnione gardło, paliło. Poruszył się lekko chcą ulżyć odrętwiałemu ciału i zachłysnął się z bólu. Ubranie przykleiło się do ran, nie był pewny czy z powodu gorączki, czy też krwi która zaschła na zranieniach. Miał problem ze skupieniem się i ułożeniem własnych myśli w spójną całość. Nie wiedział która jest godzina ani kiedy wuj zjawi się ponownie. Zresztą wątpił czy ten teraz przyjdzie. To że był chory nie ulegało wątpliwości, a w taki stanie bicie go nie sprawi wujowi satysfakcji. Tak, on naprawdę lubił słyszeć jak krzyczy.
Tym razem przesadziłeś... Pewnie teraz nie przyjdziesz tutaj do czasu aż mi się nie polepszy, prawda... o ile w ogóle dojdę do siebie. W każdym razie na pewno nie przyjdziesz mi z pomocą... nie ty...
Nikt nie przyjdzie.
Mogę tu umrzeć, a moi przyjaciele nie będą nawet mieli o tym pojęcia... Zapewne dowiedzą się dopiero gdy Dumbledore łaskawie sobie o mnie przypomni... To zabawne że wszyscy boją się tego, że dopadnie mnie jakiś Śmierciożerca, a tak naprawdę wykończy mnie mój własny wuj. Czy to nie ironia? Czy... to... nie jest... zu... - myśli ponownie zaczynały mu się plątać. Zanim po raz kolejny stracił przytomność, w jego głowie uformowało się jeszcze jedno zdanie:
Pomóż mi, mój Mały Czarny Panie...
] [ - ] [ - ] [
Daleko od dusznych przedmieść, w przestronnej sypialni niedużego dworu, pewien mężczyzna otworzył oczy. Te niczym rozżarzone do czerwoności węgle, rozbłysły w zaciemnionym pomieszczeniu.
Niemożliwe.
Odrzucił kołdrę i usiadł po turecku. Odetchnął i z przymkniętymi powiekami wsłuchał się we własne wnętrze, jednak obecność którą wyczuł przed momentem, zniknęła. W każdym innym przypadku uznałby, że coś mu się po prostu przyśniło, jednak wiedział, że to nie mógł być sen. Tak, słowa które wraz z obcą świadomością wniknęły w niego na kilka sekund, wciąż echem rozbrzmiewały mu w myślach.
Pomóż mi, mój Mały Czarny Panie...
Tylko jedna osoba odważyła się nazywać go w ten sposób. Osoba która od ponad czternastu lat była martwa.
Przecież to niemożliwe.
- Cholera - syknął i ponownie zamknął oczy siadając wygodniej. Tym razem rozluźnił się i rozpoczął powolne poszukiwania. Nie szukał już przebłysku świadomości który wyczuł chwilę wcześniej lecz sygnatury magicznej, którą znał równie dobrze jak swoją własną. Chociaż sam nie wiedział, czemu po tylu latach wciąż ma nadzieję, nie przestawał szukać. Minuty mijały jedna po drugiej, echo jednak nie powracało. Zaczął już wierzyć, że to jednak był sen. Gdy miał już zrezygnować, wyczuł słaby przebłysk energii.
Mam cię.
Skupiając się na odebranym sygnale, uważnie zaczął analizować położenie miejsca, skąd dochodził. Zajęło mu to dłuższą chwilę, w końcu jednak zaskoczony zorientował się, że znajduje się on niedaleko Londynu, na przedmieściach. Zrozumiał też, dlaczego było go tak trudno zlokalizować. Teren z którego odbierał sygnał, był całkowicie zasiedlony przez mugoli. Było tam niewiele magii która mogłaby wzmocnić przekaz.
Czy to naprawdę ty? - zamyślił się - Jednak jeśli to ty, to co tam do cholery robisz? Jak to w ogóle możliwe, że żyjesz skoro sam byłem świadkiem twojej śmierci? - Otworzył oczy i płynnym ruchem zsunął się z łóżka. Wiedział, że czas na pytania będzie później, najpierw musi go znaleźć. Dopiero jak jego własność znów zajmie miejsce u jego boku, będzie mógł zastanowić się nad tym, gdzie ten był przez ostatnie czternaście lat. Tak, wtedy wyciągnie z niego informację, dlaczego do tej pory wciąż do niego nie przyszedł.
Pomóż mi, mój Mały Czarny Panie... - błaganie które słyszał w tym wezwaniu ani trochę mu się nie podobało. Tak, coś mówiło mu, że musi się spieszyć.
] [ - ] [ - ] [
Koniec Rozdziału 1
