Saruman wierzy, że tylko wielka moc potrafi utrzymać zło w szachu, ja jednak przekonałam się o czymś zupełnie innym. Zauważyłam, że to drobne, codzienne uczynki zwykłych ludzi trzymają ciemności na dystans. Akty dobroci i miłości. Przypadkowe spotkania. Drobne kamyczki prostych czynności, które mogą spowodować lawinę, zdolną zmienić bieg przyszłości. Historia, którą macie przed sobą, to historia o zmienianiu przyszłości. Zaczyna się, gdy nasza kompania odpoczywa po trudach podróży w domu Beorna. Noc jest spokojna, ogień płonie jasno, a los Śródziemia wisi na włosku.
Rozdział 1
-Możecie zostać jak długo zechcecie. Nic wam tu nie grozi, orkowie nie naruszają moich granic. – Powiedział Beorn we wspólnej mowie, po czym zwrócił się do Gandalfa po elficku.
-Dziwne stworzenia ostatnio szwendają się po okolicznych lasach. Pająki, wilki, nawet orkowie. Mówią, że są pod rozkazami duchów ze starej fortecy. Jest ci coś na ten temat wiadomo, czarodzieju?
Gandalf, który siedział wygodnie przy kominku zasępił się i westchnął głośno.
-Mój drogi przyjacielu, nie jesteś pierwszym, który wspomina o duchach z Dol Guldur. Nawet pani Galadriela nie jest pewna, kim naprawdę są owe zjawy, lecz obawiamy się najgorszego. Powiedz mi, co wiesz na temat Nekromanty?
-Tylko tyle co niosą szepty i kwilenie ptaków. To wielkie zło, Gandalfie. – Odparł Beorn, lecz nie była to żadna nowość. Gandalf wyczuwał obecność cienia odkąd tylko zeszli z Carrock i zbliżyli się do granic Wiecznie Zielonego Lasu, zwanego od niedawna Mroczną Puszczą. Martwiło go to tym bardziej, że zła, które stamtąd promieniowało, nie wyczuwał już od wieków.
-Pokażesz mi? – Zapytał, lecz Beorn pokręcił głową.
-Nie Gandalfie, nawet ja nie odważę się zapuścić na ziemie Nekromanty. Mogę ci pokazać jedynie część lasu, która w nocy robi się wystarczająco groźna, żeby się przekonać co tak naprawdę się w nim kryje.
Gandalf pokiwał głową z uznaniem i znów zatopił się w myślach i kłębach fajkowego dymu.
.
.
-Można wiedzieć dokąd się wybierasz? – Spytał Thorin, gdy zauważył Gandalfa i Beorna w pośpiechu opuszczających leśną chatę. Sam siedział w tym czasie na ganku i spokojnie palił fajkę.
-Nie twoja sprawa panie krasnoludzie! Wrócimy o świcie – odpowiedział Gandalf i już po krasnoludku dodał:
-Proszę, spróbuj trzymać swoją wesołą kompanię z dala od spiżarni.
Thorin prychnął w odpowiedzi i z powrotem zaciągnął się dymem. Był zmęczony i zirytowany. Co prawda rany goiły się szybko, ale ciągle jeszcze czuł tępy ból w klatce, w miejscach gdzie kły białego warga zostawiły swoje ślady. Do tego następna część ich podróży wcale nie napawała go optymizmem. Czekała ich długa przeprawa przez ziemie Thranduila. Musieli przemknąć szybko i niezauważenie, nie powodując przy tym żadnej wojny.
Elfowie. Święte istoty Śródziemia. Podli tchórze i zdrajcy.
Thorin instynktownie zacisnął pięści, gdy w jego głowie zrodziło się wspomnienie tego zimnego drania, stojącego na skale nad Ereborem. Mógł im wtedy pomóc, a nie zrobił niczego. Stał tam i patrzył na uciekających ludzi, szukających schronienia. Bezdomny, upokorzony naród, pozbawiony jakiejkolwiek pomocy. Umierający ludzie bez szans na schronienie.
Jeszcze mi za to zapłacisz – wysyczał w myślach Thorin i z nienawiścią spojrzał na rozciągający się w dolinie las.
-Powinieneś odpocząć – powiedział Balin i zajął miejsce koło swego króla.
-Nie zaznam tu spokoju – wychrypiał Thorin – Ten Beorn jest przyjacielem elfów. Skąd mamy mieć pewność, że nie doniesie im o naszej wyprawie?
-Gandalf mu ufa, a myślę, że na tym można polegać. – Odparł przekonującym tonem Balin, lecz nie istniały słowa, które mogłyby uspokoić Thorina. On po prostu organicznie nie ufał nikomu, kto mienił się przyjacielem elfów.
-Gandalf pomagał nam już tyle razy, nie wierzę, żeby mógł nas zdradzić, gdy dotarliśmy tak daleko. – Kontynuował Balin. Thorin nic nie odpowiedział, tylko wpatrywał się w złowrogą linię drzew na horyzoncie. Miał już coś nawet wspomnieć o incydencie w Rivendel i o tym jak Gandalf „przypadkowo" ich tam zaprowadził, jednak przeszkodziło mu w tym otworzenie drzwi, zza których wyłonili się jego dwaj siostrzeńcy toczący pustą beczkę.
-Już ją skończyliście? - Zapytał.
-Cóż… Tak – odparł Kili ze śmiechem.
-Ale znaleźliśmy następną. Tegoroczne czerwone! – Pochwalił się jego brat.
-Naprawdę dobre! – Podsumował Kili i z lekkim zdziwieniem zauważył, że jego wuj zaczął się śmiać.
-Dobrze, nalejcie nam chłopcy po kielichu, dopóki jeszcze cokolwiek zostało.
-Jasne – odparli bracia jednocześnie, lecz zatrzymali się w połowie drogi do drzwi. Gdzieś z oddali dobiegło ich bowiem wycie wilków i piskliwe głosy orków.
-Beorn mówił, że nie zapuszczają się tak daleko – szepnął Balin z przejęciem.
-Najwyraźniej się mylił, ORKOWIE! – Wrzasnął Thorin i dobył miecza, z którym się ostatnio nie rozstawał. W ciągu kilkunastu sekund cała kompania zebrała się na zewnątrz, wszyscy uzbrojeni po zęby.
-Oni.. Oni chyba coś gonią! – Powiedział Kili, który miał najlepszy wzrok ze wszystkich. Dostrzegł około dziesięciu orków dosiadających wargów, w szaleńczej pogoni za samotnym jeźdźcem.
-Elf! – Warknął Thorin, rozpoznając szczupłą sylwetkę jeźdźca. Nie miał najmniejszej ochoty pomagać obcemu, ale elf skierował konia prosto w ich stronę, przez co nie mieli wyboru.
-Kili, Fili, zastrzelcie ich! – Zakomenderował i dwie strzały natychmiast przecięły zimne powietrze, zabijając dwóch najbliższych jeźdźcowi napastników.
-Beorn! – Wysoki, srebrzysty krzyk zabrzmiał niczym grom w chłodnym, nocnym powietrzu, zdradzając też płeć jego właścicielki. Elfka jechała szybko, ale nawet z tak dużej odległości mogli dostrzec, że jest ciężko ranna. Dziewczyna chwiała się w siodle, a jej lewa ręka zwisała bezwładnie.
Na znak Thorina trzynastu wściekłych krasnoludów rzuciło się do walki. Topory, miecze i młoty bojowe świszczały w powietrzu siejąc zamęt i zniszczenie wśród zdezorientowanych orków i ich wilczych wierzchowców. Nie minęło dziesięć minut, gdy po zgrai atakujących zostały smętne truchła. Kilku wargów i ich jeźdźców nie było specjalnie wymagającymi przeciwnikami dla tak dobrze wyszkolonych wojowników.
Krew nie zdążyła wsiąknąć w ziemię, gdy zaczęli szukać tej, która spowodowała to całe zamieszanie. Kili znalazł ją pierwszy. Leżała pod drzewem, nieprzytomna, w kałuży własnej krwi. Kili, bez większych nadziei przewrócił ją na plecy i zauważył, że jeszcze słabo oddycha.
-Ona żyje! – Wrzasnął i uniósł lekko jej głowę. Mimo młodego wieku, krasnolud widział już elfów, lecz ona była zupełnie inna. Największą widoczną różnicę stanowiły jej włosy, czerwone niczym płomień, tak niezwykłe u przedstawicieli jej rasy. Jej wykrzywiona w bólu twarz miała ostre rysy, lecz wciąż była piękna. Piękniejsza, niż jakakolwiek istota, którą dotąd widział. Kiedy jego towarzysze nadbiegli, trzymał nieprzytomną dziewczynę w ramionach.
-Trzeba ją zanieść do środka. – Powiedział Bilbo, lecz Thorin nie odpowiedział. Z jednej strony nie chciał pozwolić jej umrzeć, ale z drugiej strony, była przecież elfem. Cień satysfakcji wkradł się w jego myśli, lecz Balin zadecydował za niego.
-Przyszła szukać pomocy u Beorna, a my jesteśmy u niego w gościnie. Nie możemy jej tu zostawić na śmierć. Chłopcy, zanieście ją, Oin, spróbuj jej jakoś pomóc.
-Ori, Nori zagotujcie wodę i poszukajcie czegoś do opatrzenia ran – powiedział Thorin gdy słowa przyjaciela pozwoliły mu otrząsnąć się z nieprzyjemnych myśli. Przecież ta dziewczyna nie zrobiła nic, by zasłużyć na jego zemstę, myślał. Poza tym okrucieństwo nigdy nie było cechą jego charakteru.
W milczeniu przypatrywał się swoim siostrzeńcom ostrożnie niosącym jej ciało i zaczął się zastanawiać. Dziewczyna musiała być kimś ważnym, inaczej nie ścigaliby jej z taką furią i zapalczywością. Podszedł do jej konia, który stał nieopodal i zaczął go uspokajać, głaszcząc go po karku. Był to piękny, biały ogier o jasnej grzywie i mądrym spojrzeniu. Jednak to nie uroda wierzchowca przyciągnęła jego wzrok, a przytroczony do siodła miecz.
-Mithril – Thorin szepnął z niedowierzaniem gdy go wyciągnął. Było to arcydzieło sztuki płatnerskiej. Niezwykle lekki i piękny, zdobiony delikatnymi, elfickimi runami pobłyskującymi bladym światłem.
-Co to? – Zapytał Bilbo, który nigdy wcześniej nie widział niczego podobnego.
-W całej historii Śródziemia krasnoludy wykuły tylko trzy miecze z mithrilu – szepnął Thorin z zachwytem – wszystkie były darem Durina dla trzech elfickich królowych w I erze.
-To znaczy, że ona…?" Zapytał Bilbo i nerwowo obrócił się na pięcie.
-Nie. Wszystkie dawno zginęły lub opuściły te brzegi – warknął Thorin.
-Ona – tu wycelował w drzwi – ona jest nikim.
.
.
-Kili zostań z nią, ciągle jeszcze może potrzebować pomocy. – Powiedział Oin gdy w końcu zaopatrzył wszystkie rany. Nie miał jednak zbytnich nadziei. Elfka straciła dużo krwi, a strzały orków nasączone były silną trucizną. Już teraz dziewczyna była gorąca niczym piec. W takim stanie mogły uratować ją tylko elfickie leki lub porządna dawka magii. Jeśli miała mieć jakiekolwiek szanse, Gandalf powinien wrócić jak najprędzej.
Kili opiekował się sią nią według zaleceń i właśnie zmieniał zimny kompres na jej czole, gdy dziewczyna w końcu się przebudziła. Jej oczy błyszczały gorączką, lecz źrenice rozszerzył strach. Chciała odruchowo sięgnąć po nóż, lecz Kili złapał ją za ręce i powstrzymał.
-Ćśśś, już dobrze, jesteś bezpieczna – wyszeptał uspokajającym tonem.
-Beorn. Gdzie? – Zapytała głosem tak cichym, ze ledwo ją dosłyszał. Wciąż się bała, lecz była zbyt słaba by walczyć.
-Wyszedł gdzieś z Gandalfem, ale zaraz powinien wrócić. – Powiedział Kili i objął ją ramieniem by pomóc jej utrzymać równowagę. Dziewczyna spojrzała na niego, zdziwiona, że krasnolud może być zdolny do takiej pomocy wobec elfa. Miała mu nawet podziękować, ale zapytała tylko:
-Mithrandir tu jest?
-Tak, powinien niedługo wrócić.
-To dobrze – wyszeptała, obdarzając go słabym uśmiechem. – To bardzo dobrze.
Były to jej ostatnie słowa, gdyż ponownie zemdlała, opierając rozpaloną głowę na ramieniu krasnoluda. Kili z największą delikatnością ułożył ją z powrotem na poduszkach i pogłaskał ją po policzku. Gorączka rosła bez przerwy.
