W zasadzie to mam poważne wątpliwości, czy warto tutaj publikować ten tekst, bo z moich obserwacji wynika, że opowiadania do „Władcy Pierścieni" (zwłaszcza te w języku polskim) raczej dużego grona czytelników na ff . net nie przyciągają. Ale może zostanę przyjemnie zaskoczona i będzie jakiś odzew? „Isengard" nie jest nowym opowiadaniem, ale mam do niego spory sentyment; był moim pierwszym dłuższym tekstem, wielokrotnie zresztą przerabianym i poprawianym. O czym to jest? W skrócie: zasadnicza część akcji dzieje się krótko po zatopieniu przez entów Isengardu, a głównymi bohaterami są Saruman i Gríma; ten ostatni sprawia chwilami wrażenie jedynej normalnej osoby w całej okolicy.

Podziękowania za korektę dla Falmawen, Míriel, Siean Riley i Zair Ugru-nad.

Ilustracja do rozdziału: tinyurl kropka com / b4k3k6b (trzeba usunąć wszystkie spacje, a zamiast słowa "kropka" wstawić "." - inaczej się tego systemu oszukać nie da).

Saruman zawsze rozpoczynał każdy dzień tak samo. Z krótkiego snu budził się jeszcze przed świtem, by tradycyjnie wschód słońca powitać już z wysokości balkonu swej wieży, Orthanku. Do tego poranna herbata, starannie kultywowany (choć niekoniecznie jawnie) zwyczaj palenia fajki i kontrolny rzut oka na okolicę w celu sprawdzenia dwóch rzeczy: warunków pogodowych i czy orkom nie przyszło przypadkiem do głowy, aby przerwać pracę. Ostatnio Isengard funkcjonował na pełnych obrotach i taki stan rzeczy należało utrzymać.

Czarodziej skierował się na balkon, niespiesznie nabijając fajkę zielem. W progu zatrzymał się jeszcze i obejrzał w kierunku wnętrza komnaty, nasłuchując przez chwilę. No tak, nic nie wskazywało na to, że lada chwila zjawi się tutaj jego sługa z herbatą. Spóźniał się jak zwykle. Pewnie znów będzie nieudolnie usprawiedliwiał swoją niekompetencję, zrzucając wszystko na „kłopoty techniczne". Przy gotowaniu wody?

— Gríma! Gdzie moja herbata? — zawołał Czarodziej, dochodząc do wniosku, że jeżeli nie pogoni sługi, to będzie czekał do wieczora. I to zapewne następnego dnia.

— Już idę, mój panie — dobiegła odpowiedź gdzieś z wnętrza wieży.

Drugie piętro, oszacował Saruman i westchnął.

Na obecną sytuację w Orthanku spory wpływ miały wydarzenia ostatnich dni.

Konspiracyjną część działalności Isengardu w Rohanie diabli wzięli trochę wcześniej niż można się tego było spodziewać; cały spisek w Edoras został wykryty, a pośrednim skutkiem tego stało się spuszczenie Grímy ze schodów i dość jasne zakomunikowanie mu, że ma się więcej w ojczystym kraju nie pokazywać na oczy. W drodze wyjątkowej łaski (ku wielkiemu niezadowoleniu społecznemu), normalna, w tego rodzaju przypadkach, kara, czyli ścięcie, została zamieniona na wygnanie. Co do uczuć, jakie żywili do niego rodacy, Gríma nie mógł mieć żadnych złudzeń i w tej sytuacji nader wątpliwe było czy oddalenie się nawet poza granice Marchii wystarczyłoby, aby zachować życie. Nędzne, bo nędzne, ale jednak własne; przyzwyczaił się do niego i na pewno nie miał zamiaru się z nim przedwcześnie rozstawać.

Sarumana nieszczególnie obchodziły te przyziemne problemy jego sługi; bardziej istotnym stał się fakt, że Gríma przestał być tak naprawdę przydatny. Dotychczas z jego polecenia działał na dworze w Edoras, skutecznie mącąc w kraju, wprowadzając kontrolowany chaos w polityce obronnej i tym samym wystawiając na żer isengardzkiej armii cały jego obszar od Bramy Rohanu aż po Zachodnią Bruzdę. A teraz? Biały Czarodziej domyślał się, dlaczego ten wrócił do Orthanku; alternatywą byłoby dla niego poniewieranie się po okolicy, gdzie Nazgûl mówił dobranoc, a tego nikt nie uznałby za kuszącą perspektywę. Jednak na korzyść Grímy przemawiał fakt, że był on obecnie jedynym, który potrafił parzyć całkiem niezłą herbatę. Uruk-hai się do tej czynności absolutnie nie nadawali (zresztą jak do wszystkiego co wymagało większej finezji niż machnięcie mieczem). A poza tym Saruman nie miał zwyczaju zwalniać z przyrzeczeń tych, którzy mu służyli. Ogółem wszystkie te czynniki razem wzięte sprawiły, że Gríma znalazł nowe miejsce zamieszkania w Orthanku.

Czarodziej, w oczekiwaniu na herbatę, postanowił poświęcić się zwyczajowym obserwacjom meteorologicznym. Rzucił okiem na niebo — wszystko w normie. Następnie spojrzał na panoramę Isengardu. I stwierdził, że coś mu tutaj mocno nie pasuje...

„Zaraz... wszystkie drzewa kazałem wyciąć w pień" — pomyślał Saruman — „to się zgadza. Koniec z pyleniem i tymi wiewiórami Radagasta, co to mi tylko skakały pod oknami... Jakoś tutaj mniej dymu niż zwykle... Znów się orkowie obijają, niech ich licho... Ale poza tym..."

Przez chwilę nie wierzył własnym oczom. Łudził się jeszcze nadzieją, że stan rzeczy, który właśnie zastał, jest czymś normalnym. Może po prostu zapomniał, jak to wszystko wygląda? Nie najmłodszy już był, drobne zaniki pamięci mogły mu się przydarzyć...

— Gríma, chodź no tutaj! — zawołał raz jeszcze.

— Już jestem! — Gríma właśnie osiągnął wysokość komnaty. Postawił tacę z herbatą na stole i zbliżył się do Czarodzieja. Saruman stał, kurczowo wczepiony w poręcz balkonu tak, jakby bez tego wieża miała się zawalić. Teraz, kątem oka ujrzawszy swego sługę, z trudem oderwał się od balustrady i odwrócił się ku niemu.

— Mam do ciebie pewne pytanie... — rzekł Saruman; uwadze Grímy nie uszło, że dość słabym głosem.

— Tak?

— Czy my mamy w Isengardzie jezioro?

— Jakie jezioro?

— Sam zobacz — powiedział Saruman, z obliczem lekko pobladłym.

Gríma wyszedł na balkon i spojrzał ponad balustradą. W dole rozpościerał się obraz nędzy i rozpaczy. To, co jeszcze wczoraj pretendowało do potęgi równej mrocznej sile Barad-dûr, dzisiaj zamieniło się w ruinę. Faktycznie, jezioro jak się patrzy. Tylko skąd? Gríma spojrzał na niebo. Czysty błękit i słońce jaśniejące na horyzoncie oberwanie chmury wykluczało. Tsun? W górach?

Gríma zdawał sobie sprawę z tego, że Czarodziej oczekuje od niego jakiegoś komentarza, stosownego do zaistniałej sytuacji. Niestety, o tej porze Gríma nie bardzo był w stanie go wygłosić. Zawsze lepiej pracowało mu się w nocy i chociaż mógł funkcjonować w godzinach wczesnoporannych, to absolutnie nie potrafił logicznie myśleć czy konstruować rozsądnych wniosków, nim słońce na dobre nie pojawiło się na niebie.

— O! — rzekł w końcu.

— To wszystko, co masz do powiedzenia na ten temat? — warknął Saruman.

— O, jezioro? — zaryzykował Gríma.

— Zbudujże jakąś pełną wypowiedź!

— Nieciekawie to wygląda...

— Tyle to i ja wiem — odparł Saruman z irytacją. — Czary jakieś czy co? Nie, zaraz, czarami to ja się tutaj zajmuję! — zreflektował się.

Przez chwilę panowało milczenie. Czarodziej raz jeszcze powiódł spojrzeniem po przemodelowanym krajobrazie, który roztaczał się w dole. Przekonawszy się dobitnie, że jezioro dalej znajduje się na miejscu i nigdzie się nie wybiera, jęknął bezgłośnie, po czym stwierdził zdecydowanie, że musi zapalić.

Gríma, który wciąż przyglądał się okolicy, kątem oka dostrzegł, że Czarodziejowi trzęsą się ręce. Trzeci raz podejmował próbę nabicia fajki i nadal nie mógł trafić. Wyglądało na to, że zmiana krajobrazu dość mocno nim wstrząsnęła.

— Tama — zauważył Gríma.

— Co?

— Tama jest przerwana.

— Cóż takiego? Faktycznie! Niech no ja tylko dorwę tego co odpowiadał za jej budowę!

— Ośmielę się przypuszczać, mój panie, że utonął w powodzi, co jest wielce prawdopodobne, zważywszy na to, że pod wodą znajduje się obecnie większość zabudowań.

— Tym lepiej dla niego — warknął pod nosem Saruman.

— Kto w ogóle wymyślił, żeby budować tamę koło Isengardu?

— Ja — odparł Saruman z niebezpiecznym błyskiem w oku.

Gríma stwierdził, że powinien bardziej uważać na to, co mówi.

— Aha, no tak, faktycznie. Ale może nie trzeba było tego dawać orkom do wykonania?

— A komu? Siła robocza teraz kosztuje. I to dużo. Poza tym to nie kwestia konstrukcji. Sam osobiście kreśliłem plany... Chyba mnie nie podejrzewasz o brak umiejętności? — zapytał groźnie.

— Nie śmiałbym, mój panie! — Gríma natychmiast poprzysiągł sobie solennie, że już nic więcej o tamie nie wspomni.

— No, ja myślę — mruknął Saruman i powrócił do zasadniczego tematu. — To mi wygląda na obcą ingerencję!

— Konkurencja?

— Wróg.

— Kogo podejrzewasz, panie? Gandalfa? — zapytał Gríma. — Może się zdenerwował za tą ostatnią przegraną w szachy?

Na samo wspomnienie Gandalfa Saruman zazgrzytał zębami i spojrzał koso na sługę. Gríma nie bez przyczyny uznał, że lepiej zmienić temat.

— Szkoda, że Isengard nie leży na wybrzeżu.

Saruman spojrzał na niego ze zdziwieniem.

— Można by połączenie z otwartym morzem otworzyć. Żegluga śródlądowa to teraz przyszłość. A poza tym bliskość wody uspokaja.

Tak, Gríma stanowczo powinien był uważać na to, co mówi o tej godzinie. Zapomniał o powściągliwości, ale za to obudził się na dobre natychmiast, gdy tylko dostrzegł wzrok Sarumana, zapowiadający, że to na nim Czarodziej wyładuje swoją złość.

Najwidoczniej Sarumana bliskość wody wcale nie uspokajała.

— Może herbatki? — zapytał prędko Gríma, chcąc zająć jego uwagę czymś innym niż drażliwy temat jeziora.

— W takiej chwili? A zresztą... Co ma się zmarnować. Możesz podać.

— Z cukrem?

— Cukier? — zapytał ze zdziwieniem Saruman — Czyś ty z konia spadł?

— Owszem, niejeden raz. A ostatnio wczoraj — odparł Gríma z niechęcią, wciąż czując w boku skutki owego upadku.

— Rohańczyk, nie ma co — rzekł z drwiną Saruman, gasząc fajkę. — Od razu widać, żeś wrodził się w ród Eorla... Przypominam, że herbata z cukrem to rzecz niedopuszczalna.

— Dlaczego?

— Bo zabija cały smak.

— To ja może pójdę po wrzątek, mój panie...

— Czekaj — zatrzymał go Saruman, pilnie przyglądając się czemuś w dole. — Widzisz, co tam stoi? Mam pewne podejrzenia, ale ja już sam nie jestem pewien... Utwierdź mnie w przekonaniu, bo może ja źle widzę...

Gríma spojrzał w kierunku, który wskazał Czarodziej. Tuż przy zrujnowanej bramie dało się dostrzec coś, co przypomniało stare, rosochate drzewo.

— Drzewo? — rzekł z wahaniem Gríma.

— To jest ent. Nie do wiary... Nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek któregoś zobaczę. A tymczasem... U moich bram...

— Cóż to jest, ten ent?

— Nie co, a kto. Entowie to pasterze drzew. Należy dodać, że wszyscy są mocno przewrażliwieni na punkcie ochrony przyrody. Wygląda na to, że Drzewiec, ich przywódca, ruszył swoje korzenie. No i masz... — mruknął pod nosem Saruman i znienacka wpadł w furię. — Zrujnowali mi Isengard! Jak oni śmieli! Kto to widział, żeby tak znieważać Sarumana Wie... Białego!

Gríma udał, że nie słyszał tego momentu zawahania.

Jakiś czas temu Saruman wpadł na pomysł, aby zastąpić całkiem dostojny, ale przy tym dość prosty tytuł, takim, który brzmiałby bardziej niezwykle. Dumał i dumał, aż w końcu uznał, że miano Saruman Wielu Barw będzie robić lepsze wrażenie niż Saruman Biały. Zanim jednak zaczął je stosować, zapytał swojego sługę, cóż ten o tym sądzi. Grimę, gdy tylko usłyszał ten przydomek, z lekka zatkało. Nieśmiało stwierdził, że idea ta wydaje mu się odrobinę chybiona. Poproszony o rozwinięcie myśli (dość lodowatym tonem, gdyż Czarodziej nie lubił, gdy kwestionowano jego pomysły) odparł, że zmiana przydomka może wpłynąć na wizerunek Sarumana nad wyraz niekorzystnie. Niektórzy orkowie mieli problemy z zapamiętywaniem długich nazw. Co będzie, jeżeli któryś z nich przekręci to miano i nazwie go na przykład Sarumanem Wielobarwnym? Od tego już niedaleko do Sarumana Kolorowego, albo, jeszcze gorzej — Tęczowego. Cóż się stanie, jeżeli takie zmodyfikowanego miano stanie się obiektem żartów? Jawnie, wiadomo, nikt się nie ośmieli, ale skrycie... Czarodziej, posłyszawszy tę argumentację, najpierw zamilkł na chwilę. Na tyle długą, że Gríma zaczynał już sądzić, że wykazał się zbytnią śmiałością w wydawaniu tej opinii i może się to dla niego skończyć (przy drobnej pomocy Czarodzieja) przyspieszonym zejściem ze schodów bez użycia nóg. Na szczęście jego złe przeczucia nie sprawdziły się. Argumentacja do Sarumana trafiła, chociaż on sam nigdy by się nie przyznał, z jakiego dokładnie powodu uznał przydomek Wielu Barw za niepraktyczny. Ostatecznie poprzestał tylko na stwierdzeniu, że mu jednak nie odpowiada i postanowił pozostać Sarumanem Białym.

Przypomnienie sobie tego wszystkiego zajęło Grímie około trzech sekund. Uporawszy się ze wspomnieniami, postanowił powrócić do zasadniczego tematu. W przeciwnym wypadku zachodziło ryzyko, że będzie tkwić tutaj razem z Czarodziejem do jutra, bowiem ten, odpracowawszy popadnięcie w furię, pomruczał pod nosem jeszcze coś o „kulach ognistych" i popadł w zupełnie nie pasującą do jego wizerunku apatię. Wyglądało to dość niepokojąco i stało się jasne, że bez zdecydowanej presji zewnętrznej Saruman nie ruszy się z balkonu.

— Czy domyślasz się, panie, dlaczego entowie zdecydowali się na atak? — zapytał Gríma, chociaż dla niego powód był całkiem jasny.

Czarodziej nic nie mówił przez dłuższą chwilę, po czym rzekł:

— Może przez to, że zasuszyłem moje niezapominki?

— A nie dlatego, panie, że kazałeś wyciąć jakąś połowę jego lasów? — ośmielił się wyrazić wątpliwość Gríma.

— Nie, skądże? — odparł Saruman ze zdziwieniem, powoli przychodząc do siebie. — Jakie to ma znaczenie? Pewnie nawet nie zauważył.

Tym razem Gríma powstrzymał się od komentarza.

Przez chwilę stali jeszcze na balkonie. Herbata stygła. A Saruman wpatrywał się gniewnie w enta, przygryzając cybuch zgaszonej fajki ze zdenerwowania i bezsilnej wściekłości.

— I co dalej? — zapytał Gríma.

— Nie mam pojęcia. Muszę pomyśleć — odparł Saruman. — Ciesz się, że nie ty będziesz to sprzątać.

Powiedziawszy to, odwrócił się i zszedł z balkonu, na wszelki wypadek nie oglądając się za siebie, aby uniknąć ponownego widoku koszmaru, który roztaczał się w dole. Tego, co już zdążył zobaczyć, wystarczyło mu na cały dzień z nawiązką.

— A herbata?

— Jakoś mi przeszła ochota — odparł Czarodziej grobowym tonem.

Gríma spoglądał chwilę za Sarumanem, który zniknął we wnętrzu swojego gabinetu, starannie zamykając za sobą drzwi. Sługa Czarodzieja westchnął. Miał niejasne przeczucie, że owa powódź to dopiero początek kłopotów. Fatalne były dla niego te ostatnie dni. W Edoras, jakby nie patrzeć, pełnił funkcję królewskiego doradcy a tutaj? Co mu pozostało? Parzenie herbaty...

„Cóż za upadek" — pomyślał z niechęcią.

Lecz gdyby wiedział, jaką rolę przyjdzie odegrać mu w tej całej historii, wielce pożałowałby, że jego uczestnictwo w niej nie ograniczało się tylko do zaparzania herbaty...

c.d.n.