To miała być rutynowa misja, „kurierska", jak określiła ją Kreia. Mistrzyni Jedi i główna Archiwistka Zakonu, za pośrednictwem łowców nagród, wyśledziła artefakt, który, wedle wszelkich zebranych przez nią danych, mógł być holokronem Sithów. W przypadku takich znalezisk, procedury były jasne: należało jak najszybciej zdobyć artefakt, a następnie zniszczyć. Jeżeli przedmiot był poważnie uszkodzony i nie stanowił większego zagrożenia, przed zniszczeniem można było poddać go badaniom w świątyni Jedi. Holokron z Ord Trasi miał należeć do tej drugiej grupy. Kreia zapoznała się z raportem przesłanym jej przez łowców i wywnioskowała, iż kryształ zasilający artefakt uległ zanieczyszczeniu. Wkrótce prawdopodobnie rozleci się sam, ale nim to nastąpi, doświadczona Jedi planowała dokładnie przebadać historyczne znalezisko. Położenie Ord Trasi sprzyjało jej planom; planeta znajdowała się nieopodal Dantooine, gdzie mogła w spokoju przeprowadzić niezbędne badania.
Kreia nie była najbardziej wylewną osobą w galaktyce, ale zdecydowanie nie przepadała za samotnymi eskapadami. Dlatego też zdecydowała się wziąć ze sobą swojego padawana. Spojrzała na swojego ucznia, który, wyposażony w holomapę, kroczył kilka metrów przed nią, i dokładnie zlustrowała go wzrokiem. Chłopak miał 16 lat, ale wyglądał bardzo dojrzale. Miał brązowe, krótko przystrzyżone włosy (jedynym wyjątkiem był warkoczyk, który padawan zaplótł sobie nad lewym uchem). Był szczupły, ale umięśniony. Wydawał się lekko przygarbiony, ale to dlatego, że intensywnie wpatrywał się w holomapę. Kreia nie miała nic przeciwko - dzięki temu wydawał się trochę niższy i nie górował nad swoją mistrzynią aż tak bardzo, jak wtedy gdy był wyprostowany. Jedi zrównała się krokiem ze swym padawanem i przyjrzała jego twarzy. Ciemne oczy chłopaka były całkowicie skupione na holomapie. Widziała pagórki i doliny odbijające się w jego źrenicach. Młody Jedi marszczył czoło, ewidentnie analizował otoczenie i zastanawiał się którędy najszybciej trafi do celu.
- Mam coś na twarzy? - nagłe pytanie chłopaka wprawiło Kreię w konsternację. Najwyraźniej było to widać, bo padawan roześmiał się serdecznie i dodał - Nie chciałem przeszkadzać, ale ciężko skupić mi się na drodze, kiedy czuję na sobie czyjś wzrok.
- Wybacz - Kreia próbowała ukryć zmieszanie - po prostu zastanawiałam się nad tym, jak wiele czasu minęło, odkąd spotkaliśmy się po raz pierwszy. Sięgałeś mi najwyżej do kolan, a kiedy powiedziałam, że chcę cię zabrać ze sobą, zapytałeś czy jestem twoją babcią - siwowłosa Jedi uśmiechnęła się do własnych wspomnień.
- Och, chyba nigdy mi tego nie darujesz. Zaczynałaś już siwieć, a dla mnie każda starsza kobieta była babcią. Tym bardziej, że nigdy nie poznałem swojej. Poza tym kto inny mógłby chcieć mnie zabrać? W wieku 4 lat też pewnie nie słyszałaś o Jedi.
- Właściwie to słyszałam. Zakon zabrał mnie niemal zaraz po narodzinach. Nie wiem nawet z jakiej planety pochodzę - w głosie Krei słychać było pewną nostalgię.
- Daruj, nie miałem zamiaru…
- Nie ma o czym mówić - ucięła Jedi - Więzi rodzinne są cenne, ale ograniczające. Niańczenie ciebie jest wystarczającym ciężarem, gdybym do tego musiała znosić rodziców, rodzeństwo i dzieci, chyba odcięłabym sobie rękę.
- Mało praktyczne i nie rozwiązałoby problemu. Co innego ucięcie głowy - zaśmiał się chłopak.
- Gdyby posłuchał nas Vrook, wygłosiłby zapewne kazanie na temat szkodliwości sarkazmu i wyjaśniłby, że prowadzi on na Ciemną Stronę. Ale Vrooka tu nie ma, więc powiem ci po prostu żebyś się zamknął - Kreia uśmiechnęła się do swojego padawana i zaczepnie, niby karcąco, klepnęła go w rękę.
- Ależ mistrzyni! Kary cielesne w Zakonie Jedi są zakazane! - przypomniał chłopak z udawanym oburzeniem i dodał - Zbliżamy się do celu. Ale jeszcze wrócimy do tej rozmowy. Najlepiej w obecności mistrzów Vrooka i Vandara.
Kreia nie potrafiła opanować uśmiechu.
- Dlaczego to zawsze muszą być jaskinie? - spytała Kreia włączając miecz świetlny, by rozjaśnić wnętrze groty. Zielona klinga wysunęła się z rękojeści, ale wcale nie sprawiła, że w pieczarze nastała jasność. Widoczność poprawiła się nieznacznie.
- Nie wiem. Starożytni Sithowie zapewne przewidzieli, że jacyś wścibscy Jedi zechcą położyć łapy na ich spuściźnie i prewencyjnie poukrywali swoje skarby w takich miejscach, które zniechęciłyby do poszukiwań nawet łowcę nagród na głodzie przyprawowym.
- Bardzo śmieszne. Skup się, padawanie. Wyczuwam tu silną obecność Ciemnej Strony i wcale nie jestem pewna, że jej źródłem jest holokron.
- „Obecność Ciemnej Strony"? Sądziłem, że nie dzielisz Mocy na frakcje?
- Oczywiście, że dzielę. Może i Rada upraszcza pewne pojęcia, ale to nie znaczy, że myli się całkowicie. Są miejsca, które ze swej natury budzą lęk i grozę oraz takie, w których czujesz się pewny siebie i radosny. Resztę sobie dopowiedz - odparła Kreia.
- Dobrze więc. Co takiego wyczuwasz, jeżeli nie holokron?
- Trudno powiedzieć. Gdybym nie wiedziała, że to niemożliwe, powiedziałabym, że zalęgł się tutaj…
- Terentatek! - wykrzyknął nagle padawan.
Kreia w ostatniej chwili skoczyła w bok, unikając stratowania przez bestię. W ciemności ujrzała jak jej uczeń aktywuje miecz o fioletowym ostrzu i rzuca się na potwora.
- Pamiętaj: terntateki to wyjątkowe stworzenia. Moc przepływa przez nie w sposób zupełnie wyjątkowy i uodparnia je na swoje działanie. Jeśli spróbujesz wyprowadzić atak Mocą, może on obrócić się przeciwko tobie - Kreia instruowała swego padawana, jednocześnie zbierając się z twardego skalnego podłoża, na którym wylądowała po wykonaniu uniku.
- Dziękuję za wykład, ale teraz bardziej przydałby mi się dodatkowy miecz, a nie „Bestiariusz Cale'a Berkony" - warknął zirytowany chłopak, wykonał przewrót w tył, unikając ciosu wyprowadzonego przez bestię.
Kreia przywołała leżący na ziemi miecz i podbiegła do swojego ucznia. Terentatek stał kilka metrów od nich i wyglądał jakby szykował się do kolejnej szarży.
- Ma skórę twardą jak kamień. Będziemy musieli zasypać go gradem ciosów, żeby przebić się do wrażliwszej tkanki. Proponuję celować w oczy, to musi być jego słaby punkt - wyszeptał padawan do swojej mistrzyni, zupełnie jakby obawiał się, że stwór może go usłyszeć i zrozumieć.
- Spójrz na niego, jest jeszcze mały. To musi być dość młody osobnik, wątpię żeby jego skóra nabrała aż takiej twardości - Kreia również mówiła po cichu, choć nieco głośniej niż jej podopieczny.
- Mały? Przecież on ma dobre 4 metry! Gdybym wziął cię na barana, czubkiem głowy sięgałabyś najwyżej jego klatki piersiowej!
- Dorak twierdzi, że przeciętny terentatek osiąga wielkość 6 metrów. Ale o tym pogadamy później - stwierdziła Kreia, zauważając, że bestia zaczyna powoli maszerować w ich kierunku.
- O ile będzie jakieś później… - wycedził jej uczeń.
Potwór przeszedł jeszcze kawałek, po czym zaryczał i machnął ogromną łapą. Kreia i jej uczeń poczuli, że tracą kontakt z gruntem i pofrunęli kilka metrów do tyłu, aż w końcu zatrzymali się na skałach. Drugi upadek w tak krótkim czasie, to było za wiele dla sędziwej mistrzyni. Archiwistka spróbowała się podnieść, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Mogła tylko obserwować, jak terentatek zbliża się do niej, zaczęła czuć jego oddech tuż nad głową i nagle…
Bestia runęła do tyłu jak długa, powalona na ziemię przez padawana Krei. Mistrzyni nie miała pojęcia jak jej uczeń zdołał wyprowadzić tak silnego kopniaka bez użycia Mocy, ale nie miało to dla niej zbyt wielkiego znaczenia. Następnie chłopak przywołał do wysuniętych dłoni miecze swoje i Krei i wbił je prosto w ślepia terentateka tak głęboko, że ostrza całkowicie zanurzyły się w głowie potwora. Jaskinię wypełniła zupełna ciemność. Potwór zawył, a raczej zaryczał i zaczął wierzgać łapami, próbując zrzucić z siebie młodego Jedi, ale było już za późno. Terentatek wydał jeszcze jedno, ostatnie tchnienie i wyzionął ducha.
Kreia usłyszała jak jej uczeń wyciąga miecze z oczu stworzenia i przyjrzała się dokładnie jego twarzy, oświetlonej przez zielone i fioletowe światło. Jego mina wyrażała ulgę, ale w oczach wciąż jeszcze czaił się strach, jak gdyby chłopak nie był pewny, czy bestia aby na pewno nie żyje. W końcu uspokoił się i spojrzał w kierunku Krei. Na jego policzkach i czole widać było krew bestii.
- Wydaje mi się, że miałem rację. Oczy rzeczywiście były słabym punktem - wydukał.
- Wydaje ci się, tak? A ja jestem tego pewna. Dziękuję za uratowanie życia, padawanie.
- Nie ma sprawy. W końcu ratowałem też swoją skórę - powiedział chłopak, a jego wargi wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu.
Kreia roześmiała się, ale za chwilę śmiech przeszedł w kaszel. Padawan podbiegł do niej i pomógł jej wstać, a następnie sięgnął ku Mocy i zaczął leczyć urazy swojej mistrzyni. Ulga była natychmiastowa, choć Kreia wiedziała, że dopiero solidna dawka kolto doprowadzi ją do pełnej regeneracji.
- Chodźmy zabrać ten holokron, pewnie jest w leżu terentateka. Bestia musiała się ożywić, gdy poczuła w nas Moc, to dlatego łowcy się na nią nie natknęli. Przyjrzę się temu przedmiotowi na Dantooine, ale myślę, że najlepiej będzie szybko go zniszczyć. Skoro usadowił się przy nim terenatatek, musi być znacznie potężniejszy niż sądziłam - powiedziała Kreia.
Gdy Jedi opuszczali jaskinię i rozpoczęli powrotną wędrówkę do swojego promu, Kreia sięgnęła do kieszeni w swojej szacie i wyciągnęła z niej niewielki kryształ.
- Miałam z tym zaczekać do powrotu na Dantooine, ale w zasadzie nie ma powodu, bym nie dała ci tego teraz - rzekła mistrzyni i podała kolorowy kamyk swojemu uczniowi.
- Czy to Upari? - spytał padawan.
- Owszem. Nie wiem jakim cudem nie roztrzaskałam go, kiedy upadłam na skały, ale najwyraźniej taka była wola Mocy. To wyjątkowy kryształ. Zdobyłam go kilka lat temu na Kashyyyku i postanowiłam, że dam ci go, gdy zostaniesz rycerzem Jedi.
- Ale…
- Poczekaj. Rada już od dawna zastanawiała się nad poddaniem cię Próbie. Twój potencjał jest niesamowity, a umiejętnościami szermierczymi przewyższasz niejednego mistrza. Choćby mnie - przyznała Kreia.
- To bardzo miłe, ale naprawdę przesa…
- Nie przesadzam. Znasz mnie i wiesz, że nie prawię komplementów bez powodu. W wieku 16 lat byłam padawanem, któremu bano się powierzyć miecz treningowy. Gdy Zhar był twoim rówieśnikiem poważnie rozważano wysłanie go do Korpusu Rolniczego, a Lonna Vash prawie straciła nogę podczas walki z malutkim rancorem. Ty jesteś tak oczytany, że mógłbyś z pamięci odtworzyć zasoby Biblioteki na Ossusie, fechtujesz z taką gracją, jakby wychowywano cię na dworze Konsorcjum Hapes i właśnie zabiłeś monstrum, które potrafiło wykończyć takich czempionów Zakonu jak Shaela Nuur czy Duron Qel-Droma. A co w tym wszystkim jest najdziwniejsze, czuję, że wykorzystujesz zaledwie skrawek swojego potencjału. Niczego więcej cię nie nauczę. Zawsze będę służyć ci radą, ale już nie jako twój oficjalny nauczyciel. Oczywiście wciąż możesz się rozwijać. Jestem pewna, że Dorak zanudzi cię na śmierć legendami o starożytnych Jedi, a Zhar spróbuje poprawić twoją technikę fechtunku, bo, choć moim zdaniem jest bez zarzutu, nie jestem specjalistką od walki na miecze. Ale nie będziesz już niczyim padawanem. To byłby nonsens. Już teraz przewyższasz wielu Rycerzy, czas byś został jednym z nich.
Chłopak intensywnie wpatrywał się w Kreię. Był przyzwyczajony do długich monologów wygłaszanych przez swoją mistrzynię. Monotonny głos siwowłosej Jedi, sączącej swoje nauki, które Zakon uznawał za zbyt odważne, a które przez Sithów zostałyby zapewne wyśmiane jako zbyt zachowawcze, towarzyszył mu od 12 lat. Nigdy jednak Kreia nie mówiła tak długo o nim, a już na pewno nie mówiła o nim tak dobrze. Chłopak lubił swoją mistrzynię i wiedział, że to uczucie jest odwzajemnione, ale była ona dość surową nauczycielką. I choć na co dzień dobrze się z nią dogadywał i często razem żartowali, to nigdy nie przypuszczał, że Kreia wygłosi taki pean na jego cześć. Nie wiedział co na to odpowiedzieć.
- Dziękuję, mistrzyni Kreio - to wszystko co przyszło mu do głowy.
- To ja ci dziękuję. Byłeś moim najlepszym i ulubionym uczniem. Czas jednak byś poszedł własną drogą. A teraz wracajmy na prom i lećmy na Dantooine, zanim się rozkleję. Dotąd nigdy mi się to nie zdarzyło i wolałabym żeby tak pozostało.
- Jak sobie życzysz, mistrzyni - chłopak uśmiechnął się i chciał ruszyć do przodu, ale Kreia powstrzymała go ruchem ręki.
- Poczekaj chwilę, dopełnijmy wszystkich formalności na miejscu. Najpierw powiedz mi jakim cudem udało ci się powalić tego terentateka. Przecież Moc na niego nie działa.
- Na niego nie, ale na mnie owszem. Użyłem jej by wzmocnić swoją siłę. Miałem nadzieję wytrącić go z równowagi, ale on potknął się o skałę i upadł, pomogło mi otoczenie. Wylądowałem niemal na jego szyi, przyzwałem miecze, resztę widziałaś - wytłumaczył chłopak.
Kreia uniosła brwi. W zasadzie było to proste, ale często najtrudniej było wpaść na najbardziej oczywiste rozwiązania.
- Imponujące. I Bardzo sprytne. A teraz, proszę, uklęknij na jedno kolano.
Uczeń posłuchał swojej mentorki, ta zaś włączyła swój miecz świetlny i machnęła nim kilka razy nad głową i ramionami chłopaka, mówiąc:
- Na prawach nadanych mi przez Radę, z woli Mocy, Revanie, Rycerzu Jedi, możesz powstać.
