Od autora: opowiadanie to napisałam już dość dawno temu i wisiało sobie gdzieś w sieci. Niedawno natknęłam się na nie, zaczęłam czytać i doszłam do wniosku, że się nie da. Dlatego wrzucam je tutaj w dość mocno odświeżonej formie. "Naruto" nie należy do mnie. Zapraszam :)


Wczesnym rankiem, szarym i deszczowym, korytarze szpitala w Ukrytej Wiosce świecą pustkami. Życie budzi się dopiero po pierwszym obchodzie, kiedy zwinne pielęgniarki w bieli zaczynają dreptać bezszelestnie z jednej sali do drugiej. Gdyby jednak którejś z sióstr przyszło do głowy pospacerować po uśpionym jeszcze szpitalu, mogłaby natknąć się na dziwne zgrupowanie pod drzwiami sali z numerem 14. Gdyby wiedziała, kim są ci ludzie, podreptałaby dalej, nawet się nie oglądając.

- Najważniejsze, że są jakieś szanse, Gai - mówił potężnie zbudowany, starszy mężczyzna z twarzą poznaczoną czerwonymi znakami. Trzymał dłoń na ramieniu zgarbionego bruneta, który opierał się ciężko o ścianę. Ten podniósł wzrok i rzekł już nieco pewniej:

- Masz rację, Jiraiya. Lee to silny chłopak, a teraz otrzymał od losu prawdziwy prezent. - Spojrzał ciepło na wysoką, jasnowłosą kobietę o pięknej, lecz zmęczonej teraz twarzy.

- Może następną wizytę odłożymy do jutra, jak myślisz, Tsunade? - spytała ciemnowłosa dziewczyna, przyglądając się blondynce z wyraźnym niepokojem.

- Nie ma co odkładać - wtrącił się Jiraiya, który nigdy nie tracił dobrego humoru. Teraz też, aby dodać towarzyszom otuchy, wyciągnął ogromne, pomarszczone dłonie i zatarł je energicznie. - Czeka was naprawdę ciekawe spotkanie. Na dodatek pacjent nie wymaga specjalnie trudnych zabiegów, raczej małego zastrzyku sił, więc myślę, że raz dwa damy sobie z tym radę - zakończył, szczerząc zęby.

- Damy sobie radę - Tsunade przewróciła oczami. - Myślałby kto, że rzeczywiście masz jakiś udział w tym, czym zająć się będę musiała tylko ja. Rany, za jakie grzechy? Rozumiem, że Lee potrzebował pomocy, to biedny dzieciak, ale dorosły jounin i to jeszcze, jak słyszałam, jeden z najsilniejszych w Wiosce?

Jiraiya westchnął ciężko i nie tracąc więcej czasu, otworzył drzwi do sali, po czym wepchnął całą trójkę do środka.

- Wiesz co, Tsunade? - rzucił, zanim wycofał się na korytarz. - Może i wyglądasz jak młódka, ale zrzędzisz jak prawdziwe stare babsko. Zobaczymy się później, bywajcie!

- Niech mi tylko któreś odważy się zaśmiać! - warknęła blondynka do dwójki kulącej się ze śmiechu za jej plecami. - No dobra, obejrzyjmy tego nieszczęśnika.

Podeszli do jedynego w sali białego parawanu. Gdy Gai odsunął zasłonę, ich oczom ukazała się szpitalna szafka z leżącym na niej niedojedzonym jabłkiem oraz stertą jaskrawo wydanych książek, stojąca obok prostego szpitalnego łóżka. Łóżko było puste.

- No to z głowy - Tsunade wzruszyła ramionami. - Skoro pacjent jest na tyle silny, że da radę wstać i pójść sobie na spacer, to ja tu chyba nie jestem potrze...

W tym momencie rozległo się ciche stuknięcie i wszyscy, jak na komendę, spojrzeli w kierunku okna. Prawe skrzydło uchyliło się powoli, zza parapetu ukazały się palce, później dłonie, następnie ociekające wodą zupełnie białe włosy nad przepaską ze znakiem liścia i wreszcie oko, które na widok gości najpierw rozszerzyło się zdumione, a później zamrugało czarująco. Po chwili stał przed nimi przemoczony do suchej nitki, lekko zdyszany, wysoki jounin.

- Kakashiiiii…? - jęknął z rozpaczą Gai.

- Gdybym wiedział, że będę miał dzisiaj gości, trochę bym tu posprzątał - rzucił przybyły wesołym, stłumionym czarną maską głosem. Nie doczekawszy się reakcji oniemiałych chwilowo „gości", poczochrał się po mokrej czuprynie, odchrząknął i najuprzejmiej jak potrafił zapytał:

- Czy stało się coś poważnego, skoro odwiedza mnie sama Tsunade i jej towarzyszka, Shizune? O ciebie, Gai, nie pytam, bo od twojej ostatniej wizyty, kiedy to znowu przegrałeś ze mną w warcaby, nie minęło chyba więcej niż parę godzin - i zniknął za parawanem. - Pozwólcie, że się przebiorę, deszcz mnie złapał.

Tsunade wreszcie odzyskała rezon:

- Czy mi się wydawało, czy ty przed chwilą wszedłeś do środka przez okno?

- Wiem, wiem - dobiegło zza zasłony. - Nie wyszło mi to zbyt zgrabnie, ale od tego deszczu ściany zrobiły się jakieś takie śliskie…

- Ale co ty robiłeś na zewnątrz? Miałeś leżeć w szpitalu i odzyskiwać siły!

- Właśnie! - dołączył się Gai, który wreszcie przypomniał sobie, jak zaledwie kilka godzin temu Kakashi był tak słaby, że musiał za niego przesuwać pionki. - Udawałeś chorego, przeklęty draniu! - Klapnął na łóżko z rezygnacją. - A ja dawałem ci wygrać...

- No nie dąsaj się, stary - rzucił Kakashi pojednawczo. - Następnym razem ty wygrasz, ok?

- O czym wy do jasnej cholery gadacie? - usadziła ich Tsunade, której cierpliwość zaczęła się już wyczerpywać. - Czy ja mam do czynienia z dorosłymi ludźmi, czy z dzieciakami, które właśnie usłyszały dzwonek na przerwę?

- Tsunade, nie denerwuj się - odezwała się spokojnie milcząca dotąd Shizune. - To na pewno da się jakoś wyjaśnić, prawda, Kakashi-san?

- Nie sądzę, żeby trzeba było cokolwiek wyjaśniać - zapytany uciął krótko.

Wyszedł zza parawanu przebrany w suche rzeczy - czarną, opinającą tors koszulkę bez rękawów, połączoną z zakrywającą dolną część twarzy i szyję maską. Na ramieniu zawiesił sobie biały ręcznik, drugi, różowy w zielone żabki owinął wokół bioder.

- To prezent od moich podopiecznych - wyjaśnił z zażenowaniem na widok zszokowanych min całej trójki.

Przeszedł obok wpatrzonej we własne buty Shizune i zgrzytającej zębami Tsunade, przytargał spod ściany dwa rozkładane krzesła i podsunął je paniom. Sam usiadł na łóżku obok Gaia i sięgnął po resztkę jabłka. Zaczął je w skupieniu oglądać, a kiedy wreszcie podniósł wzrok na gości, spojrzał zaskoczony, jakby dziwił się, że jeszcze tu są.

- To jabłko przeżyło już chyba swoje najlepsze chwile, nie sądzicie? - zagaił.

Tego już było za wiele. Tsunade zerwała się z krzesła, chwyciła z szafki pierwszą z brzegu rzecz i zdzieliła nią Kakashiego po głowie. Okazało się, że była to tylko książka, która po chwili wylądowała na kolanach Shizune.

- Mam już tego dość - wycedziła Tsunade przez zęby. - Albo zaraz wyjaśnisz, dlaczego zamiast leżeć w szpitalu, włóczysz się jak szczeniak po deszczu, albo zrobię tu taką awanturę, że zleci się cała wioska, ANBU nie wyłączając! A, a, a, a - uniosła palec, patrząc na jounina surowo. - Nie próbuj robić żadnych głupich min pod tą maską, bo dopiero pożałujesz!

Zapanowała cisza, którą po chwili przerwała Shizune:

- Hmm, Ichaicha Paradaisu... ciekawe rzeczy tu piszą... kto by pomyślał… - podniosła wzrok. - Ups, przepraszam - zarumieniła się i odłożyła książkę.

- Widzę, że nie mam innego wyjścia - zaczął Kakashi z rezygnacją - ale naprawdę nie kryje się za tym nic podejrzanego. Po prostu poczułem się już na tyle dobrze, że postanowiłem rozprostować kości. Próbowałem wyjść normalnie, ale ten szczwany lis, Jiraiya, kazał ochronie mnie nie wypuszczać, przynajmniej do twojego przyjścia. Więc skorzystałem z okna. To wszystko. Serio - zakończył niepewnie, widząc, że Tsunade nadal marszczy brwi.

- I mam uwierzyć, że podczas zwykłego prostowania kości można się nabawić takich ran?

Gai i Shizune patrzyli zaskoczeni to na jedno, to na drugie. Kakashi widział tylko Tsunade.

- Skąd o tym wiesz?

Zamiast odpowiedzieć, piękna blondynka podeszła do jounnina i ściągnęła z jego ramienia ręcznik. Trzy poprzeczne, zakrzepłe już rany znaczyły opaloną skórę.

- To pamiątka od Ru Zapa, prawda?

- Widzę, że nic się przed tobą nie ukryje, Tsunade - odparł Kakashi z uśmiechem. - Może faktycznie nie odzyskałem jeszcze pełni sił, w przeciwnym razie nie pozwoliłbym mu podejść tak blisko.

- Czy Uchiha też tam był?

- Nie, ale Ru Zap pomoże mi do niego dotrzeć.

- Masz zamiar sam go szukać? W przerwach między zastrzykiem, a podaniem kroplówki?

- Nie potrzebuje już szpitala, a działanie w pojedynkę, ma tylko same plusy. Nigdy nie znalazłbym Ru Zapa, gdyby ganiała za nim połowa wioski.

- Jakkolwiek rozsądnie brzmią twoje słowa, mój drogi, wcale mi się to nie podoba. Jeśli podchodzisz do tego tak poważnie, czemu nie poprosisz góry, żeby przydzieliła ci oficjalną misję?

- To wydaje się takie proste, prawda? - w głosie młodego jounina pojawiła się gorycz. - Gdybyśmy mieli przywódcę, być może zwróciłbym się do niego.

- Przecież mamy - wyrwało się Shizune.

- O czym ty mówisz? - Kakashi rzucił ostro, dziewczyna skuliła się. - Kto jest nowym Kage? - tym razem warknął na dziwnie zadowolonego Gaia.

- Ja - odpowiedziała Tsunade i z satysfakcją spojrzała na jabłko, które wypadło z ręki oniemiałego chłopaka i głucho stuknęło o podłogę.