Prolog

Wieczór po bitwie

- Minerwo? - kobieta zmierzyła Kingsleya zmęczonym spojrzeniem.

- Co tym razem?

- Ostatnia grupa skończyła przeszukiwać gruzowisko pozostałe po zawaleniu wieży astronomicznej, na szczęście nie znaleźli więcej ciał. Poppy z kolei prosiła przekazać, że brakuje miejsc dla rannych, a mikstury uśmierzające ból właśnie się skończyły. Slughorn podobno robi, co w jego mocy, ale sam nie jest w stanie wiele zdziałać.

- No to niech znajdzie sobie kogoś do pomocy, do licha, chyba lepiej wie, kto potrafi uwarzyć odpowiedni eliksir.

- Profesor McGonagall - z ciemności wyłonił się łkający Hagrid, niosący zwęglone zwłoki testrala w ramionach- pali się zakazany las, cholibka, zajął się skubany od mojej chałupy. Ogień dotarł do polany testrali, sama pani widzi moje maleństwo - dodał zalewając się łzami.

McGonagall z odrazą spojrzała na truchło zwierzęcia.

- Czy ta noc nigdy się nie skończy?- westchnęła zrezygnowana, przecierając oczy ze zmęczenia.

Promienie słońca powoli zaczęły oświetlać dziedziniec, uwidaczniając ogrom zniszczeń. W powietrzu unosiły się tumany kurzu. Wszystko było w rozsypce, zawalone arkady tworzyły rumowisko, w murach zamku widniały wielkie dziury a jedyną pozostałością po fontannie był strumień tryskającej wody. Nawet drzwi wejściowe wisiały osmolone na zawiasach. Ciała poległych zostały już złożone w wydzielonym miejscu przy szpitalu polowym, jednak na placu wciąż pozostawały, stanowiące paskudny widok, ścierwa pająków i innych kreatur walczących po stronie Voldemorta. Trawa, ziemia i kamienne łby dziedzińca skąpane były we krwi. Z miejsca w którym stała, nic nie wyglądało tak jak powinno. Nie do pomyślenia był fakt, że jeszcze niedawno Hogwart tętnił życiem, a uczniowie przechadzali się jego korytarzami

- (…) zatem niestety jesteśmy zmuszeni… Pani McGonagall? Czy pani mnie słucha?

- Przepraszam, panie Baby, jeśli byłby pan łaskaw powtórzyć…

- Belby, panie Belby – poprawił ją czarodziej. – Oczywiście. Jak już mówiłem, jako przewodniczący, jestem zobligowany do poinformowania Pani, że decyzją Rady Nadzorczej, Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart musi pozostać zamknięta, do czasu, aż wszelkie szkody zostaną naprawione.

- Ależ panie Belby, to jest jakiś absurd! Rozumiem zamkniecie pewnej części, ba, nawet skrzydła, ale nie całej szkoły. Jestem pewna, że ktoś z rady nadzorczej zgodzi się ze mną, że kontynuacja nauki jest najważniejsza! Uczniowie i tak mają spore zaległości biorąc pod uwagę politykę ostatniego zarządu.

- Pani profesor, mówię to z przykrością, ale decyzja o zamknięciu została podjęta jednogłośnie i jest nieodwołalna. Wiem, że taka wiadomość jest ciężka do przyjęcia, jednak Hogwart nigdy wcześniej nie znajdował się w tak trudnym położeniu. Edukacja jest bardzo ważna, ale nie możemy jej przedkładać nad bezpieczeństwo uczniów. – odparł.

- Przecież na pewno udałoby się znaleźć inne wyjście z tej sytuacji…

- Proszę posłuchać – przerwał mężczyzna – nie ma innego wyjścia, postaramy się jednak ograniczyć okres zawieszenia zajęć do niezbędnego minimum.

- Widzę, że wszystko zostało już ustalone za moimi plecami, zatem nie będę tracić czasu na jałowe spekulacje.

- Świetnie! Zatem dogadaliśmy się. – powiedział rozpromieniony urzędnik.

- W rzeczy samej, mam nadzieję, że uda nam się częściej prowadzić takie, jakże owocne, konwersacje – odparła z przekąsem czarownica, patrząc na rozmówcę ze zmarszczonymi brwiami – a teraz muszę pana pożegnać, mam do przekazania uczniom kolejne radosne wieści – dodała odchodząc zamaszystym krokiem.

Kilka dni później

- Harry, kochaneczku, jak to dobrze, że jesteś – nikły, lecz szczery uśmiech zagościł na twarzy pani Weasley.

- Cieszę się, że panią widzę - wydusił z siebie powitanie, zamknięty w żelaznym, matczynym uścisku.

- No, mam tylko nadzieję, że nie czmychnąłeś chyłkiem z Munga? – łypnęła na niego podejrzliwie. Harry poczuł się przygwożdżony tym spojrzeniem.

- Skądże pani Weasley, właśnie mnie wypuścili - skłamał gładko, sprawdzając w torbie, czy aby na pewno dobrze schował w niej pelerynę swego przodka – Ignotusa Peverella. Było to jedno z dwóch insygniów śmierci, pozostałych mu po drugiej bitwie o Hogwart, która miała miejsce zaledwie kilka dni temu. Nadal nie mógł uwierzyć, że to już koniec, że Voldemort został pokonany, a on, Harry, żyje i nareszcie jest wolny.

- Twoje miejsce jest na początku, pierwsze z prawej strony - pani Wesley wyrwała go z zamyślenia, wskazując ręką w kierunku równo ustawionych rzędów krzeseł.

Dopiero teraz, gdy minęła go nadal uśmiechając się blado, Harry dostrzegł, że nie jest już tą samą kobietą co dawniej. Była szczuplejsza, przygarbiona, a w jej podkrążonych oczach nie tliły się już wesołe iskierki, z którymi tak bardzo mu się kojarzyła. Wiedział co prawda, że w ciągu tego roku musiała zmierzyć się z wieloma problemami, ugryzieniem Billa, utratą pracy przez pana Wesleya i koniecznością ucieczki z własnego domu oraz nieustającą obawą o najmłodszego z synów, pozostającego na niebezpiecznej, tajnej misji. Jednakże, jeszcze klika dni temu, kiedy widział ją w Pokoju Życzeń, nie sprawiała wrażenia aż tak wyniszocznej i zapadniętej w sobie. Zupełnie jakby w ciągu tych kilku dni, podczas których jej nie widział, postarzała się o jakieś 30 lat.

Chyba nawet w tym starym żółwiu, ciotce Muriel, było więcej życia niż w niej – pomyślał Harry patrząc jak ciotka Rona przepycha się na przód, wśród tłumu zgromadzonych żałobników, wyklinając ich głośno i domagając się wygodniejszego krzesła dla swoich „biednych, starych członków".

Harrym widok Molly wstrząsnął tak, że aż łzy mimowolnie cisnęły mu się w oczy, a wyrzuty sumienia po śmierci Freda na nowo odżyły.

Jak mógł się cieszyć z wygrania wojny, jeśli jego przyjaciele stracili życie? Czy gdyby zrobił coś inaczej, Wesleyowie byli by tu dziś wszyscy razem, a wraz z nimi Tonks i Lupin. Wtedy, mały Teddy nie byłby sierotą, skazaną na dorastanie bez rodziców, tak jak on – pomyślał Harry, obserwując Andromedę niosącą na rękach małego, śpiącego chłopca, którym bez wątpienia był jego przyszły chrześniak.

Harry zmierzał na swoje miejsce, stąpając po miękkim dywanie, stworzonym z dziwnych, czerwonych roślin, których nazwę znał pewnie tylko Neville z jego drygiem do zielarstwa. Dokoła niego stały przyozdobione białymi wstążkami i liliami krzesła, prowadzące do małego podium, u szczycie którego stała już profesor McGonagall wraz ze świeżo mianowanym ministrem magii. Właściwie wszystko oprócz wspomnianego dywanu wydawało się tonąć w bieli. Nawet płyty nagrobne wykonano na podobieństwo tego, pod którym spoczywało ciało Dumbledore'a, z lśniącego, białego marmuru, poprzetykanego gdzieniegdzie kremowymi żyłkami. Popołudnie było pochmurne, tylko w kilku miejscach promienie słońca zdołały przedostać się przez grubą pokrywę chmur. Powoli ściemniało się i robiło coraz chłodniej, a w powietrzu czuć było burzę. Aura zdawała się odzwierciedlać ponure nastroje żałobników.

Zaledwie usiadł a profesor McGonnall zaczęła mówić cichym, przejmującym głosem. W swojej krótkiej przemowie zdołała zawrzeć prawdę o życiu poległych bohaterów, oraz czynach, których podczas niego dokonali, niczego nie ubarwiając. Było to zupełnie różne od tego, co zaprezentował Kingsley, wtrącający co i rusz kwieciste epitety i pompatyczne historyjki, które pomimo podniosłości chwili, zdołały zamienić pochlipywania niektórych uczestników, w ciche pochrapywanie.

Po zakończeniu ceremonii, złożeniu wieńców na mogiłach poległych i kondolencji ich rodzinom i przyjaciołom, większość zebranych zaczęła rozchodzić się do swoich domów. Korzystając z chwili zamieszania, Harry odszukał Rona i Hermionę, którzy siedzieli z resztą Wesleyów w przeciwnym rzędzie krzeseł i odciągnął ich w stronę opiekunki Gryffindoru. Już wcześniej ustalili, że będzie to najlepszy moment, aby bezpiecznie złożyć różdżkę z Czarnego Bzu w objęciach jej poprzedniego właściciela.

- Pani profesor? – zaczęła Hermiona.

- Panna Granger, panie Potter, panie Weasley dobrze was widzieć całych i zdrowych. Aż szkoda, że profesor Dumbledore tego nie doczekał. Byłby z was taki dumny. To jak poradziliście sobie z tymi wszystkimi Horkruksami było…

- Pani profesor, bo my właśnie w tej sprawie – zaczął Ron.

- No nie do końca Ronaldzie, my w sprawie Insygniów Śmierci – wtrąciła Hermiona

- Dobrze wiesz o co mi chodziło, nie musisz się tak wymądrzać – przerwał jej Ron, po czym kontynuował. - Tak właściwie to profesor Dumbledore mógłby nas jeszcze „zobaczyć".

- Ron!

- No wiecie, nie tak dosłownie, ale skoro chcemy to zostawić w jego trumnie, to bliżej niego już się chyba nie da być?

- Ron, jesteś okropny, przepraszam za niego Pani profesor, ten oszołamiacz od Dołohowa musiał zaszkodzić mu bardziej niż nam się początkowo wydawało.

- No mam nadzieję, bo z tego co mówi pan Weasley, zamierzacie sprofanować grób dyrektora, a to przecież karygodne.

- No… - podjął Harry – właściwie to tak… to właśnie chcemy zrobić… Jestem przekonany, że dyrektor zgodziłby się na to, gdyby tylko miał szansę. – dodał szybko, kiedy zobaczył, że McGonagall chciała mu przerwać. - Chcę oddać mu różdżkę, tę z Czarnego Bzu, którą ukradł Voldemort. Powinna spoczywać razem z nim.

- Potter, to bardzo szlachetne z twojej strony, ale do prawdy, nie widzę większego sensu, żeby ponownie otwierać grób profesora.

- Ale Pani dyrektor, pani nie rozumie. Ta różdżka, to nie jest zwykła różdżka, to Berło Śmierci, to samo o którym krążą legendy.

- Jeśli to prawda, to różdżka należy obecnie do ciebie, dlaczego chcesz ją oddać?

- Żeby straciła moc, żeby nikt więcej nie musiał przez nią ginąć… Zrobimy to z Pani zgodą lub bez.

- Niech mnie Potter, jesteś już drugą osobą, która stawia mi ultimatum w ostatnim czasie. A ja bardzo tego nie lubię.

- Przykro nam profesor McGonagall, ale naprawdę nie mamy innego wyjścia. – Hermiona jako jedyna sprawiała wrażenie, że jest jej przykro.

- No dobrze, ale nie teraz. To nie jest najlepszy czas, jeśli chcesz, aby nikt o niej nie wiedział, lepiej będzie zrobić to w nocy, kiedy nie będzie tu już nikogo. Do tego czasu możecie zostać w pokoju wspólnym Ślizgonów – lochy to chyba jedyna całkowicie niezniszczona część zamku. – powiedziała, po czym pożegnała się i oddaliła w stronę pozostałych nauczycieli.

Harry, Ron i Hermiona wrócili do reszty Wesleyów, zgromadzonych przy grobie Freda. Molly stanowczo zabroniła im zostać w Hogwarcie. Chciała, aby wszyscy pomogli w przeprowadzce do ciotki Muriel. Chociaż Harry podejrzewał, że wolała po prostu mieć wszystkich przy sobie, dopilnować, żeby nic im się nie stało, zwłaszcza, że szkoła nie stanowiła już bezpiecznego schronienia. Nie udało jej się ich jednak przekonać. W końcu stanęło na tym, że Ron wrócił z rodziną do domu, a Harry i Hermiona zostali, mieli jednak zamieszkać w Hogsmeade.

Było już bardzo późno, kiedy wracali w nocy z Hogwartu. Cały ten dzień był dla Harry'ego bardzo męczący. Najpierw ucieczka z Munga, potem pogrzeby, a na końcu jeszcze to złożenie różdżki. Planował zrobić wszystko od razu, ale McGonagall miała rację, ryzyko było zbyt duże. Nie zmieniało to jednak faktu, że przez to ten dzień był jeszcze bardziej przygnębiający i trudny. Nie po raz pierwszy w życiu miał ochotę się napić, za to po raz pierwszy mógł to zrobić. Był już pełnoletni, nikt specjalnie nie nastawał na jego życie, nie było też „dorosłych", którzy mogliby na niego krzywo patrzeć. Poza tym perspektywa spania w wynajętym pokoju niezbyt mu się uśmiechała, a było zbyt późno, aby pojawić się u Weasleyów.

Powietrze przeszył lodowaty podmuch wiatru, zmuszając przyjaciół do szczelnego opatulenia się płaszczami i przyspieszenia kroku. Pomimo, że majowe wieczory w tej części kraju zwykle nie bywały nazbyt ciepłe, to ten dzisiejszy stanowczo zaliczał się do jednych z najchłodniejszych, jakie pamiętali.

- Hermino, co ty na to, żebyśmy poszli do baru?

- Do baru? Zwariowałeś? Jest pierwsza w nocy, Harry! Jutro mamy jechać na poszukiwania moich rodziców.

- Przecież nie mówię, że mamy zalać się w trupa! To był po prostu ciężki wieczór.

- No nie wiem Harry…

- Nie daj się prosić. Co powiesz na obrzydliwego?

- TEGO obrzydliwego? Masz na myśli tę spelunę gorszą od świńskiego łba?!

- No tak, Obrzydliwego Goblina.

- Niech będzie- westchnęła przeciągle- tam przynajmniej nie trafimy na nikogo znajomego.

- Przyznaj po prostu, że też bardzo chcesz wychylić kieliszeczek Ognistej- zakpił Harry.

- Nie przeginaj bo zmienię zdanie. Ale pospieszymy się, przemarzłam na kość- jakby na potwierdzenie tych słów zerwał się ponowny poryw wiatru mierzwiący jej kręcone włosy.

Teleportowali się, żeby jak najszybciej znaleźć się w ciepłej izbie. Harry'emu było tak spieszno, że po teleportacji wpadł wprost na drzwi karczmy. Dobrze, że Hermiona złapała go w ostatniej chwili za kaptur, inaczej wyrżnąłby zębami o klamkę.

- Gdyby nie to, że nie potrafisz latać, mogłabyś zostać szukającym. Niezły refleks- powiedział Harry gramoląc się z kolan.

Gdy tylko uchylił drzwi jęknął przeciągle. Nigdzie na zauważył wolnego stolika.

- Nie pozostaje nam nic innego jak usiąść przy barze- stwierdziła zniechęcona Hermiona, przechodząc przez zatłoczoną salę. Brzydziła się dotknąć czegokolwiek, wszędzie jak okiem sięgnąć panował straszny brud, pajęczyny gościły w każdym kącie, a ułożone nierówno szklanki były niedomyte i pokryte warstwą kurzu.

Harry zdawał się nie zauważać syfu panującego w pomieszczeniu. Dziarsko podszedł do baru.

- Dwie ogniste z lodem proszę- rzucił do barmana.

Hermiona tymczasem zawiesiła swój kremowy płaszczyk na oparciu krzesła martwiąc się, czy aby przypadkiem nie zostaną na nim trwałe plamy.

- O żesz kurwa, Granger, a co Ty tu robisz do jasnej cholery? Zamknęli ci przed nosem Trzy Miotły? – usłyszała znienawidzony, tak dobrze jej znany głos.

A już myślała, że to miejsce nie może być gorsze. Najwidoczniej jednak była w błędzie, bo oto tuż obok niej, na sąsiednim stołku, praktycznie leżał oparty o kontuar Draco Malfoy, we własnej, okropnej osobie! Co On tu robi?! – pomyślała, - nie powinien siedzieć w jakieś zatęchłej celi Azkabanu razem z mamuśką i tatuśkiem? Postanowiła go zignorować.

- 15 sykli- mruknął barman, stawiając przed nimi równie niedomyte szklanki.

- Harry! Mówiłam Ci, że chcę kremowe piwo!- jęknęła niezadowolona Hermiona. Kątem oka dostrzegła wykrzywioną pogardliwie twarz barmana.

- Miejscówkę może i zmieniłaś, ale przyzwyczajenia wciąż te same, co, Granger?- zakpił Malfoy wymownie spoglądając jej w oczy.

- Wypiłabym i 10 takich, gdybym miała gwarancję, że stąd znikniesz. Albo przynajmniej się zamkniesz.

-Wyczuwam zakład w powietrzu- zaśmiał się pod nosem, wyobrażając sobie pijaną Gryfonkę.

- Daj spokój Hermiona, nie daj się sprowokować. To tylko Malfoy.

- Jak możesz oczekiwać, że będę spokojna, gdy siedzi koło mnie ta nędzna imitacja człowieka? – mówiąc to łypnęła na blondyna z odrazą i wrogością.

Malfoy rzucił jej jedynie spojrzenie pełne politowania.

- Czy wy, wielcy bohaterowie, przez równie wielkie B, możecie choć raz wyluzować i najzwyczajniej w świecie napić się, skoro już znaleźliście się w barze? – zrobił krótką przerwę, jakby się nad czymś zastanawiając i kontynuował. – Nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale Potter, Granger, proponuję łyknąć sobie. Za koniec tej przeklętej wojny – uniósł szklaneczkę w geście toastu i nie czekając wychylił zawartość.

- Niech stracę… Hermiono? – odparł Harry wznosząc swoją.

Po chwili zawahania Gryfonka sięgnęła po ognistą i niepewnie stuknęła w szklankę chłopaka. – Za koniec wojny – powtórzyła za Ślizgonem.

- Za koniec wojny – powiedział Harry.

Wypili. Hermiona skrzywiła się strasznie. Draco widząc to zamówił kolejkę dla każdego – W końcu jakby nie patrzeć, to uratowaliście mi życie z Wieprzlejem.

- Jak śmiesz?! Ty niewdzięczny…

- Daj spokój Hermiono, to Malfoy, chyba nie oczekujesz, że będzie nagle miły?

- Może i nie, ale nie pozwolę na to, by obrażał Rona!

- Na jaja Merlina, Granger weź wyluzuj. Bruderszafcik?

- Wolałabym pocałować sklątkę w tyłek, niż cię dotknąć, fretko. – powiedziała zdegustowana tym niedorzecznym pomysłem.

- Jak chcesz, ale nie wiesz co tracisz –rzucił uśmiechając się szelmowsko.

- Pijemy! – krzyknął Harry, zanim Hermiona zdążyła rzucić się Malfoyowi do gardła.

Dziewczyna zauważyła, że Harry postanowił spędzić tu więcej czasu. Z Malfoyem. Rozsiadł się wygodnie i nie wydawało się, by przeszkadzało mu towarzystwo w jakim się znalazł. Wręcz przeciwnie, toczył ze Ślizgonem zażartą dyskusję na temat jakichś quiddiczowych bzdur, czy innych pierdół. Szczerze mówiąc, nie miała pojęcia o czym rozmawiali i zaczęła się nudzić. Dawno straciła wątek i nawet nie probowała go odszukać, sadząc, że chłopcy nadal rozmawiali o miotłach i kafelkach. Nie chciała jednak przerywać Harry'emu, bo dawno już nie widziała go w tak dobrym humorze. Przyda mu się trochę rozerwać – pomyślała, dopijając kieliszek i zamawiając sobie kolejny. - Ta Ognista Whiskey nie jest wcale taka zła, w sumie da się przyzwyczaić – kontynuowała swój wewnętrzny monolog – jest lepsza niż wino z wesela Billa i wcale nie taka mocna.- Chcesz porozmawiać z kimś inteligentnym, gadaj ze sobą dziewczynozaśmiała się pod nosem.

Chłopcy spojrzeli na nią dziwnie, co wprawiło ją tylko w jeszcze lepszy nastrój.

- Granger, dobrze się czujesz? – zapytał Malfoy z udawaną troską.

- Idealnie – odrzekła lekko sepleniąc – przynajmniej dopóki się do mnie nie odezwałeś.

- Hermiono… – jęknął Harry, którego głos również się łamał.

Nie mogła zrozumieć, dlaczego Harry broni tego narcystycznego idioty. Już miała na końcu języka ciętą ripostę, gdy zachciało jej się do toalety. Zerwała się z miejsca, zakołysała i pochyliła nad Malfoyem wymiotując wprost na jego spodnie.

- Myślałam że zdążę – powiedziała uśmiechając się lekko – chociaż… tak jest nawet lepiej. – Zamyśliła się – zasłużyłeś sobie wiesz?

Wydawało się, że całkiem spokojnie to przyjął… przynajmniej dopóki nie wybuchnął. – Obrzygałaś mnie! Cholera na serio to zrobiłaś!

Barman przerwał mu, zanim zdążył się do końca rozkręcić – Dobra gówniarze, zabierać mi się stąd. Nie umiecie pić to wypad – krzyknął rozeźlony.

- To wszystko twoja wina, Granger! – syknął Malfoy, gromiąc ją wzrokiem.

- Możemy chociaż wziąć coś na wynos? – wtrącił, dość przytomnie, Harry.

- Nareszcie jakieś dobry pomysł – rzucił Malfoy, czyszcząc spodnie zaklęciem. – Weźmiemy od razu dwie butelki.

- Weźcie lepiej panienkę pod ramię - Mężczyzna podał im trunki po czym wskazał drzwi.

-Ejże, tylko nie panienkę – zbulwersowała się Gryfonka.

- Już się tak nie unoś laluniu, to nie ty zostałaś właśnie obrzygana – rzucił złośliwie Draco, chwytając ją pod łokieć.

Hermiona wyrwała mu się, zachwiała i uwiesiła na Harrym, który załamał się lekko pod niespodziewanym ciężarem.

- Zabieraj swoje obślizgłe łapska… Ty.. Ty… Ślizgonie! – rzuciła, jakby to była najgorsza obelga na jaką było ją stać. – I nie mów do mnie laluniu!

- Wiesz co Potter, lepiej zabierz ją już do łóżka. Wyraźnie ma dość na dzisiaj. Ja zaopiekuję się tymi cudeńkami i poczekam na Ciebie pod Wrzeszczącą.

- Tylko zostaw coś dla mnie – powiedział i odszedł z nadal wygrażającą się Malfoyowi dziewczyną.

Harry zaniósł Hermionę do ich wspólnego pokoju. Co nie było wcale łatwe, bo dziewczyna zataczała się dość mocno. Poza tym często przystawała po drodze i zadawała mu dziwne pytania. Zatem gdy doszli na miejsce, był już tak zmęczony, że padł obok niej na łóżko nie przebierając się nawet w piżamę. Malfoy zaś, już po dwóch minutach znudził się czekaniem, zabrał butelki i teleportował się do domu.