W ODDALI
rozdział pierwszy
Feliks milczał.
Pierwszy raz od bardzo dawna nie potrafił znaleźć właściwych słów. Było mu wstyd, strasznie wstyd, a pobłażliwy wzrok księcia Witolda, który czuł na swoich plecach, wcale mu nie pomagał, wręcz przeciwnie. Feliks nie mógł ścierpieć obecności Litwina – po co on tu właściwie przylazł z tym swoim Tolysem? – i najchętniej całą winę za klęskę pod Haliczem zrzuciłby właśnie na niego. Przecież to w końcu Witold przybył później i zarządził odwrót, podczas którego jazda polska została dotkliwie pobita przez Węgrów. Gdyby nie on, zdobyliby miasto jeszcze tego wieczora...!
Jadwiga była wyraźnie innego zdania.
- Nie przybyliśmy tutaj, żeby się bić, Feliksie, ale żeby odebrać należne mi ziemie. - Jej ganiący ton głosu bolał o wiele bardziej niż poczucie niesprawiedliwości klęski i rozcięty na polu bitwy policzek.
- Nie widzę żadnej różnicy – wymamrotał mimowolnie Polak*, ale na szczęście dla niego Jadwiga tego nie dosłyszała.
- Dlaczego opuściłeś obóz bez rozkazu? - drążyła dalej, a Feliks coraz bardziej chciał zapaść się pod ziemię; wzrok Witolda palił nieznośnie, milcząca obecność Tolysa irytowała. - Naraziłeś moich rycerzy na niepotrzebną śmierć, zdajesz sobie z tego sprawę, Feliksie?
Nie krzyczała na niego, i to chyba było najgorsze (ale może po prostu nie wypadało przy Witoldzie i Tolysie). Ze spokojem i chłodem w głosie wydawała się strasznie odległa; król Jadwiga na wysokim tronie. W tym momencie w ogóle nie przypominała tej miłej dziewczyny, z którą Feliks przez ostatnie trzy lata spędzał każdą wolną chwilę, z którą podkradał słodycze z zamkowej kuchni i w której suknie przebierał się czasami dla żartu. Oczywiście widział ją już wcześniej w tej roli, ale jeszcze nigdy nie była taka w stosunku do niego. Nigdy jeszcze nie była tak na niego zła. Nigdy jeszcze nie powiedziała mu w twarz, że zrobił coś źle. A przecież on tylko...!
Witold pchnął go lekko w plecy.
- Na pytania króla wypada odpowiadać, Lenkija.
Jadwiga zmarszczyła brwi, najwyraźniej niezadowolona, że ktoś prócz niej zwrócił Feliksowi uwagę. Polak zauważył to, i przez moment poczuł niewymowną ulgę, bo to oznaczało, że jednak wszystkiego jeszcze nie zepsuł; ale chwilę później to uczucie opuściło go, przypomniał sobie Halicz i sylwetki Węgrów, o wiele wyższych od niego, a jego zraniona ręka, opatrzona szybko i byle jak, nagle zapiekła ostrym bólem.
- Najdroższy książę, wprawdzie zachowanie Feliksa było niedopuszczalne, ale to wcale nie usprawiedliwia twojej arogancji.
Zmierzyli się nawzajem wzrokiem, czterdziestoletni prawie mężczyzna i trzynastoletnia dziewczynka, co wyglądałoby może przezabawnie, gdyby nie tytuły, jakie nosili. Feliks dalej milczał, jego ręka piekła, a on sam poczuł przemożną ochotę wybiegnięcia z namiotu i uwolnienia się tym samym od króla, która chciała wymusić na nim przyznanie się do błędu.
- Wybacz, pani. - Witold skłonił nieznacznie głowę. - W takim razie może pozwolisz mi przynajmniej zająć się sprawą nieszczęsnego Halicza?
- Chyba tak będzie najlepiej.
Pożegnali się chłodno, sztywno wykonując ukłony, których wymagała etykieta. Witold szybko wyszedł i atmosfera nagle dziwnie zelżała.
Jadwiga z westchnięciem usiadła na skrzyni.
- Feli, powiedz coś. Proszę.
Wróciła do zdrobnienia, którym zawsze nazywała Polaka, ale to tylko przelało czarę, zamiast pomóc.
- Przepraszam – wymamrotał, ale nie patrzył na nią, patrzył w podłogę i rękę, która tak go piekła, jakby ucieleśnienie poczucia winy, którego, de facto, nie odczuwał. - Przepraszam, Ja... - Ugryzł się w język, pamiętając o pogardliwym, witoldowym „Lenkija", przełknął pierwsze łzy goryczy i dokończył. - Wasza Wysokość.
Nie mógł zapanować nad własnymi ruchami. Skłonił się głębokim, dworskim ukłonem – coś, czego nigdy nie robił – rzucił ostatkiem sił spojrzenie na Jadwigę i opuścił namiot królewski, biegiem, a skrzydła namiotu zafurkotały za nim w pędzie.
Biegł po mokrej trawie, instynktownie omijając ogniska, przy których siedzieli rycerze, jego rycerze, nie Jadwigi, których zachęca do boju i z którymi śpiewa Bogurodzicę. A dzisiaj część z nich zginęła, tak, to jego wina, tylko po co się ci Litwini wtrącili, może by jeszcze wygrał i ich śmierć nie poszłaby na marne. A tak to tylko wstyd i hańba, więc biegł, bo coś wewnątrz niego krzyczało i wyrywało się na wolność.
Opuścił teren obozu, zatrzymując się dopiero przy Dniestrze. Ręka piekła go niemiłosiernie, ale całkowicie zignorował ten ból.
Był przecież państwem, Królestwem Polskim, od takiego drobiazgu na pewno nie zginie.
W kącie namiotu rozległo się taktowne kaszlnięcie.
Jadwiga drgnęła na swojej skrzyni. Była święcie przekonana, że po gwałtownym wyjściu Feliksa została sama, toteż autentycznie zaskoczonym wzrokiem zidentyfikowała źródło dźwięku jakim był ciemnowłosy Litwin.
- Tolys...! - wydała z siebie zduszony okrzyk. - Myślałam, że wyszedłeś razem z księciem Witoldem...!
Litwin zmieszał się i zaczął gorąco przepraszać, plątając się w polskich słówkach, na co Jadwiga zareagowała równie szybkim potokiem słów, który miał go przekonać, że absolutnie nic się nie stało i że naprawdę może jeszcze zostać, jeśli chce, i że Jadwidze nawet będzie wtedy miło. Skończyło się na tym, że Tolys, wprawdzie z pewnym wahaniem, ale zdecydował pozostać na chwilę, dopóki swym towarzystwem nie znuży królewnę.
- Usiądź, proszę. - Jadwiga wskazała mu jakiś taboret; razem ze skrzynią stanowił jedyne umeblowanie królewskiego namiotu, nie licząc oczywiście sterty skór i tkanin, służących Jadwidze za łóżko.
Tolys skłonił się i usiadł niepewnie.
- Mam nadzieję, że nie jesteś zbyt zmęczony galopem pod Halicz i z powrotem?
Mówiła o całym incydencie z kwaśno-kpiącą miną, jakby zupełnie się nim nie przejęła i jakby nadal była wściekła na Feliksa. W rzeczywistości czuła wielki niepokój, po tym jak Polak opuścił namiot, będzie musiała z nim porozmawiać, wytłumaczyć parę rzeczy...
- Nie, pani, przyzwyczaiłem się do szybkich i długich podróży.
Mówił cichym, spokojnym głosem, starannie dobierając polskie słowa i zawsze tytułował ją „pani" bądź „Wasza Wysokość". Jadwiga lubiła Tolysa, mimo jego nieśmiałości i braku tych manier, które zwykło się uznawać za obowiązujące na europejskich dworach. Z drugiej strony był na pewno milszy w obyciu od hałaśliwego i beztroskiego Feliksa, o wiele rozsądniejszy i na swój sposób uroczy. Jadwigę martwiła jedynie wciąż trwająca jednostronna antypatia, jaką Feliks darzył Tolysa. O ile Andegawenówna pogodziła się ze swoim losem i zaakceptowała Jagiełłę jako męża, o tyle Feliks nie wykazywał najmniejszych chęci, by dogadać się z Litwinami; żeby tego było mało, mówił otwarcie, że nie zamierza nauczyć się ich języka, w wyniku czego to Tolys zaczął mówić po polsku, aby jakkolwiek się z nim porozumieć. Ale Feliks nadal traktował go jak powietrze, mimo wielu upomnień ze strony Jadwigi.
- Dużo podróżujesz, Tolysie? - zainteresowała się królewna.
- Dużo walczę, pani.
Jadwiga już myślała, że popełniła jakiś fatalny nietakt, ale dostrzegła na twarzy Tolysa nikły uśmiech. Odetchnęła z ulgą. Niebezpieczeństwo rozmowy z Litwinem tkwiło w tym, że mogła go zranić właściwie każdym nieuważnym słowem.
- To fatalnie, że nie można zacząć żadnej rozmowy bez wspomnienia o wojnach – westchnęła Jadwiga.
- Nie walczyłbym, gdybym nie musiał. - Brzmiało to jak próba wytłumaczenia się z częstego chwytania za miecz, co w pewien sposób spodobało się Jadwidze, znużonej entuzjastycznymi opowieściami Feliksa o jego wyprawach wojennych sprzed kilkuset lat. - Ale mając takich sąsiadów...
Jadwiga skinęła głową ze zrozumieniem. Ją samą zaczynało niepokoić rosnące w siłę państwo Zakonu Krzyżackiego na północ od granic Polski. Od Besztrida** słyszała już wiele o aroganckim i zadufanym w sobie albinosie i jego Wielkim Mistrzu, wiele rzeczy, które wcale a wcale jej się nie podobały. Wiedziała, że wcześniej czy później będzie musiała zmierzyć się z tą potęgą, zwłaszcza, że już wcześniej Krzyżacy najeżdżali na Polskę, o Litwie już nie wspominając. Tak, Tolys musiał walczyć, żeby obronić swój dom, i była to słuszna walka, choć chrześcijańska Europa stawała raczej po stronie Zakonu, nawet teraz, gdy Litwa przestała być oficjalnie państwem pogańskim.
Tolys wyraźnie pragnął ominąć rozmowy na temat swojego czerwonookiego sąsiada, bo szybko przeszedł na inny, bardziej błahy temat. Jednak nadal wydawał się czymś krępować, Jadwiga widziała to po spłoszonym wzroku, zaciskających się nerwowo dłoniach i zbyt starannie dobieranych słowach. Podejrzewała, że i tak nie bardzo da się to zmienić; widziała czasami jak Tolys rozmawiał z Feliksem, w sposób swobodny i bezpośredni, mimo że Polak traktował go z wielką wyższością, jak przeszkodę, którą trzeba ominąć; problem najwyraźniej leżał w tym, że ona była śmiertelniczką, że rzeczywiście była człowiekiem, podczas gdy oni wszyscy – Feliks, Tolys, Beszteréd czy krzyżacki albinos – byli istotami zrodzonymi z więzi plemiennej i przywiązania do ziemi. Mogła z nimi rozmawiać, śmiać się i walczyć, ale wiedziała, że nigdy tak naprawdę ich nie zrozumie.
- Wasza Wysokość, czy mogę mieć prośbę? - zapytał Tolys po dłuższej chwili ciszy i niemal natychmiast się zaczerwienił, jakby przerażony własną śmiałością.
- Oczywiście, Tolysie, ale nie wiem, czy będę w stanie ją spełnić.
Litwin przełknął nerwowo ślinę.
- Czy mógłbym... - zaczął niemal szeptem i spuścił wzrok. - Czy mógłbym zostać przy Waszej Wysokości zamiast jechać do Halicza?
Jadwiga nie odpowiedziała od razu. Z zaskoczeniem przyglądała się Litwinowi, jego zaczerwienionym policzkom i zaciśniętym nerwowo dłoniach, całej burzy uczuć, która w tej chwili się przez niego przewalała. Wahała się przez chwilę; właściwie nie miała prawa wpływać jakkolwiek na Tolysa ani wydawać mu żadnych rozkazów, ale skoro to ją poprosił, to pewnie...
- Jeśli masz jakiś naprawdę ważny powód, to spełnię twoją prośbę. Nie, nie – dodała szybko, widząc spłoszony wzrok Litwina. - Nie musisz mi mówić, rozważ to w swojej duszy.
Aż się cofnęła, gdy Tolys przypadł do jej kolan.
- Dziękuję – szeptał. - Dziękuję.
Z trudem zmusiła go do powstania. Uśmiechnęła się lekko, widząc wielką wdzięczność w jego oczach, po czym sama wstała, dając mu tym do zrozumienia, że czas już najwyższy, by opuścił jej namiot.
- Powiem księciu Witoldowi, więc nie martw się o to – dodała jeszcze, na co Tolys skłonił się głęboko.
- Dziękuję, Wasza Wysokość.
Skłonił się raz jeszcze – biedny Tolys złapany w sidła etykiety i nie do końca jeszcze wiedzący, jak się z niej umiejętnie wyplątać – po czym skierował się do wyjścia.
- Ach, Tolysie. - Zatrzymał go głos Jadwigi. - Czy ja też mogę mieć prośbę do ciebie?
Litwin odwrócił się.
- Proś o co chcesz, pani.
- Znajdź Feliksa, proszę.
Naprawdę martwiła się o Polaka. Z jego charakterem łatwo mógł wpaść w jakieś kłopoty, przecież Litwini nie wiedzieli kim jest, a on nie przepadał za nimi. Dlatego trzeba go jak najszybciej znaleźć, zanim zrobi sobie i innym krzywdę.
Tolys skłonił się raz jeszcze, tym razem zupełnie świadomie, że to robi.
- Oczywiście, Jadvyg.
Naturalnie Tolys nie znalazł Feliksa w obozie, choć przeszedł go wszerz i wzdłuż, tak na wszelki wypadek, umiejętnie omijając litewskie oddziały; nie chciał przypadkowo natknąć się na Witolda, zanim ten nie porozmawia z Jadwigą. W końcu poszedł nad rzekę, jako że wydawało mu się to być jedynym miejscem, gdzie mógłby znaleźć Polaka.
Okazało się to doskonałym pomysłem, bo Feliks znalazł się sam: było tak ciemno, że Tolys po prostu się o niego potknął.
Nieuwaga Litwina wywołała wprawdzie małe zamieszanie, parę kopniaków i uderzeń na ślepo, ale gdy Polak zorientował się kim jest napastnik, uspokoił się i powiedział obrażonym głosem tylko dwa słowa:
- Idź sobie.
Ale Tolys się nie zraził, Tolys już zdążył się przyzwyczaić do tej jawnej antypatii i nie ruszył się z miejsca, to jest z ziemi, do której został wcześniej przygwożdżony. Feliks, nie doczekawszy się wymaganej reakcji, prychnął i odwrócił się w drugą stronę. Tolys widział teraz jedynie jasną palmę blond włosów na tle ciemnego, nocnego nieba.
- Nie myśl, że będę z tobą rozmawiać.
Tolys usiadł.
- Jadwiga martwi się o ciebie.
Feliks drgnął nieznacznie.
- Martwi się?
Głos Polaka był drżący i rozklekotany; Tolys poczuł się nieco nieswojo, bo nie przywykł do oglądania Feliksa w takim stanie – nawet jeśli miał oglądać tylko jego plecy – ale potwierdził cichym mruknięciem.
Zapadła krótka chwila ciszy. Nagle Feliks odwrócił się w stronę Tolysa, zaszklone oczy błysnęły w nikłym świetle księżyca.
- Ale jak ja teraz na nią spojrzę...? Po tej klęsce... musi być bardzo, bardzo zła...!
Ukrył twarz w dłoniach, co było jak najbardziej na rękę Tolysowi, bo przynajmniej nie musiał patrzeć w te przepełnione rozpaczą oczy. Westchnął ciężko.
- Głupi jesteś, Feliksie – stwierdził. - Przecież Jadwiga na pewno ci już wybaczyła i zażąda od ciebie tylko tego, być na przyszłość nie robił takich głupot. Jest przecież wiele innych sposobów, żeby komuś zaimponować.
Chwilę trwało, zanim Feliks odjął dłonie od twarzy. Oczy miał już suche, minę zaciętą jak zawsze, ani śladu po wcześniejszej chwili słabości.
- Nie wiem o czym mówisz.
Tolys westchnął w duchu, bo wiedział, że Feliks wie. I że na pewno skończy się to nieszczęściem, w ten czy inny sposób, Tolys wiedział, bo już wcześniej popełnił ten błąd.
- Zrobiło się trochę zimno – stwierdził przyjaznym głosem Litwin, wstając. - Zostajesz tu?
Feliks bił się przez chwilę z myślami, ale najwyraźniej perspektywa ciepła przy ognisku zwyciężyła, bo również wstał i podążył za Tolysem; trzymał się jednak parę kroków za nim, żeby przypadkiem nie wyglądali, jakby szli razem. Tolysa jednak to zachowanie już tylko bawiło, nie raniło, tak jak jeszcze parę miesięcy wcześniej. Lenkija zachowywał się jak dziecko, mimo iż był starszy z ich dwójki.
- Feliks, mogę cię o coś spytać? - zadał pytanie Tolys, gdy dochodzili już do obozu. Odpowiedziało mu niewyraźnie mruknięcie, które uznał dla wygody za potwierdzenie. - Czemu wywołałeś Węgrów z Halicza zamiast rozpocząć regularne oblężenie?
Przez chwilę odpowiedź nie nadchodziła, po czym Feliksa nagle zrównał się z Tolysem i zaśmiał się, oczy mu błysnęły.
- Żartujesz sobie? Przecież oblężenie są totalnie nudne i nieefektowne, za to w otwartej bitwie coś się przynajmniej dzieje!
Tolys pokręcił głową. Miał na końcu języka, że tak, coś się dzieje, na przykład przerąbują cię toporem na pół, ale powstrzymał się od wypowiedzenia tych słów.
W ten sposób udało im się w niecodziennej zgodzie wrócić do obozu.
* używam w odniesieniu do nation-tanów określeń „Polak", „Litwin" itd., ale to tylko dlatego, że „Polska", „Litwa" brzmią mi jakkolwiek dziwacznie.
** tak, tak, Beszteréd (Besztrid) to nasza kochana Węgry, która w tamtych czasach – o ile dobrze się zorientowałam – myślała jeszcze, że jest chłopcem; dlatego musiałam wytrzasnąć jakieś męskie imię, bo Himaruya chyba żadnego nie podaje.
