Nie wiem, od jak dawna ten tekst kisił się na moim dysku, ale może uda mi się go w końcu pozamykać.
Kompatybilny z większością z moich opowiadań do Silmarillionu, ale ich znajomość nie jest konieczna. Rzecz się dzieje podczas ataku na Doriath, drugiego bratobójstwa. Będzie dużo angstu i braterskich uczuć.


Zgaszone gwiazdy

Prolog

– Za powodzenie! – Maedhros wzniósł toast, a kielich w dłoni błysnął, jak błyszczały jego oczy; szare, dumne, nieugięte mimo Angbandu, mimo klęsk Bragollach i Nirnaeth.

Jednym echem powtórzyli za nim ten toast, z pewnością w głosach i nadzieją w sercach. Krew tętniła w żyłach, ogień płynął pod skórą; Przysięga przebudziła się i żądała działania, a oni usłuchali wezwania. Szkarłat wina łamał się w krysztale, zachodzące słońce rzucało krwawe refleksy na lica, gdy pili. Za powodzenie.

W tamtej chwili Maedhros znów był pierworodnym synem Feanora, dumnym, pchanym naprzód brzemieniem przysięgi. Caranthir widywał go takim przed laty, gdy z wysokości obronnych murów na wzgórzu Himring obserwował Nieprzyjaciela, czujny na każdy, najdrobniejszy ruch. Twierdza najstarszego brata bywała surowa, ale i sam jej dowódca był taki – zawsze na posterunku. Dopiero klęska Nirnaeth przyćmiła na jakiś czas wolę Maedhrosa, kazała im wszystkim tułać się bez celu i lizać rany otrzymane w bitwie ze świadomością, że Morgoth rzucił ich na klęczki, z których prawdopodobnie już nie zdołają się dźwignąć.

Lecz wstali. Zebrali wszystkie siły, jakie im jeszcze pozostały, uformowali nowe chorągwie; choć żałośnie nieliczne w porównaniu z ich dawną potęgą, to jednak nadal budzące grozę, zdyscyplinowane i śmiertelnie groźne dla tych, którzy ośmieliliby się stanąć im na drodze, i ani przyjaciel, ani wróg... Słowa Przysięgi dźwięczały im w uszach, konie zdawały się biec jak uskrzydlone w rytm słów szeptanych bezwiednie coraz częściej, w miarę, jak zbliżali się do celu.

Jechali odzyskać dziedzictwo. Razem, ramię w ramię, podążali za najstarszym bratem, który prowadził oddziały tak, jak im obiecał, jak przysięgali kiedyś umierającemu ojcu. Sztandary Feanora raz jeszcze powiewały ponad jeźdźcami.