PROLOG

Agentka Trudy Kaspersky odchyliła się na krześle, prostując bolący od długotrwałego nachylania się nad papierami kręgosłup. Nie mogła się powstrzymać od zrobienia pojedynczego obrotu na krześle, którego wytarte, plastykowe kółka uderzyły o krawędź biurka. Kobieta zamknęła oczy, nakrywając je dłońmi, co zawsze pomagało jej się zrelaksować, a potem spomiędzy palców spojrzała na swojego nowego partnera.

Michael Walker siedział przy swoim biurku niemal w tej samej pozycji od pięciu godzin. Wyprostowany, skupiony, wpatrzony w ekran komputera. Przystojny jak diabli, pomyślała, uśmiechając się kątem ust. I cholernie profesjonalny w pracy. Nadal jednak miała ochotę na jakiś romans. Wpatrując się w mężczyznę, nagle wydało się jej, że agent nie mruga oczami. Nonsens, ofuknęła samą siebie, nie odrywając jednak od niego wzroku. Niespodziewanie mężczyzna poruszył się, odrywając palce od klawiatury, po czym odepchnął się od biurka na obrotowym krześle i przejechał aż pod automat z wodą. Nalał sobie pełny kubek i wrócił na swoje miejsce, tym razem odpychając się od ściany. Trudy uśmiechnęła się do siebie. Może jest bardziej ludzki niż myślałam? Ale kiedy godzinę później woda nadal stała nieruszona, a mężczyzna w ogóle nie wyglądał na zmęczonego i znużonego, wstała i zgasiła swoją lampkę, zamykając teczkę z aktami.

- Zamówimy coś? – zapytała, podchodząc do biurka partnera.

- Wybierz ty. Dla mnie to samo. – Posłał jej uśmiech.

- Coś włoskiego? Chińszczyzna? – wymieniła, czekając, aż coś powie. – Zwykła pizza?

Spojrzała na blat przed nim. Gazeta, chyba The Los Angeles Times, rozłożona była między kilkoma teczkami i rozsypanymi długopisami. Ze zdjęcia na stronie w dziale TECHNOLOGIE patrzyła na nich kobieta pod trzydziestkę w t-shircie z napisem PROGRAMUJĘ, WIĘC JESTEM. Pod fotografią widniał tytuł artykułu Kim Clark przyszłością świata komputerów?

- Co na to Bill Gates? – zapytała nieco rozbawiona.

- Zapytamy go przy najbliższej okazji.

- Mnie tam rybka. – Wyciągnęła komórkę. – Mam ochotę na kuchnię tajską.

- Ja chyba też.

Wybrała numer ulubionego take away i przystawiła telefon do ucha, idąc nieśpiesznie korytarzem. Poprosiła głos po drugiej stronie linii o zaproponowanie czegoś wegetariańskiego. Wsłuchując się w menu, zdecydowała, że zapyta Michaela, co by zjadł. Zajrzała do ich wspólnego biura akurat, żeby zobaczyć, jak mężczyzna wylewa zawartość swojego kubka do stojącego w kącie pomieszczenia fikusa i wraca do komputera. Pusty kubek niczym trofeum postawił obok klawiatury i wrócił do czytania gazety.

- Pani wybrali? – Usłyszała w słuchawce. – Cio pani wybrali?

- Sa-sałatka ze szparagami i orzechami pekan. – Przełknęła ślinę. – Dwa razy.

Podała adres i swoje dane, po czym rozłączyła się. Zamknęła Nokię, głośno trzaskając klapką i weszła do biura jakby nigdy nic.

- Za kwadrans wreszcie zjemy coś ciepłego – powiedziała radośnie.

- Brzmi super. Marzę o czymś z papryką.

- Ja też, wyobraź sobie.

Złożył gazetę i wsunął ją do torby na laptop. Trudy obiecała sobie, że nie spuści z niego oczu. Co oczywiście nie będzie żadną torturą, przemknęło jej przez myśl, kiedy znowu otworzyła akta na nazwisko CONNOR, SARAH.