Promienie wschodzącego słońca przedostały się przez okrągłe okienko w pokoju Sealandii i padły na twarz śpiącego chłopca. Ociężałe powieki nie chciały się podnieść, przygniecione przez świeżo ulatujący sen. Po kilku chwilach sprzeciwu oczy otworzyły się i szybko zmrużyły, chroniąc się przed nachalnym światłem poranka. Po kolejnych walkach Peter wygramolił się spod kołdry i zeskoczył z piętrowego łóżka. Podbiegł do okna, żeby chwilę poobserwować wrzeszczące mewy, a następnie udał się w kierunku kuchni. Wciąż ziewając, przywitał kilku przechodzących marynarzy. Na miejscu otworzył pierwszą z brzegu szafkę, z której wyciągnął maślaną bułkę z rodzynkami. Wbił łapczywie zęby w smakowite pieczywo. Nagle coś chrupnęło i bynajmniej nie były to rodzynki.
Anglię obudziła dzwoniąca komórka. Nie miał pomysłu, kto i czego może od niego chcieć o tej porze, zwłaszcza w weekend. Wyciszył komórkę i wrócił do łóżka. Planował odespać wczorajszą konferencję, która przeciągnęła się to późnego wieczora. Dyskusja była tak wciągająca, że nawet nie raczył zapamiętać jej tematu. Gdyby słuchał wykładu o wpływie faz księżyca na rozwój ogórka, zapamiętałby tyle samo, co z tego spotkania. A może i więcej. Tak, czy siak, jego udział ograniczył się to podkreślenia faktu, że te całe french fries to jakaś amerykańska propaganda. Teraz brakowało mu tylko, żeby jakiś dureń zawracał mu głowę równie poważnymi problemami.
Jednakże potencjalny idiota nie dawał za wygraną i zadzwonił na numer domowy. Anglię szlag trafił. Dźwięk telefony bębnił mu głowie, a on, opatulony w kołdrę i rozczochrany bardziej niż zwykle, rozpoczął mozolną wędrówkę do salonu, gdzie stało irytujące urządzenie. Dopadł słuchawkę i wspiął się na krańce możliwości, aby opanować wrzask domagający się wypuszczenia z jego gardła.
- Halo? Arthur Kirkland przy telefonie. - odezwał się spokojnie.
- GŁUUUUPKUU! – wydobyło się ze słuchawki. – TO TWOJA WINA!
- Sealand..? - Anglik nie wierzył własnym uszom. Peter zadzwonił do niego bez namawiania?
- Nigdy więcej prezentów od ciebie, ty stary brzydalu! Otrułeś mnie! Zaraziłeś! Aż tak mnie nienawidzisz, durniu?
- Uspokój się, dzieciaku… - przerwał słowotok Anglia, przecierając zmęczone powieki. Naprawdę nie chciało mu się wysłuchiwał bezsensownych bredni chłopczyka, który obwiniał go o każde, nawet najmniejsze niepowodzenie.
- Powiesz spokojnie, o co chodzi?
- Jestem chory! Umieram! To twoja wina, głupi głupku! Na pewno niewiele czasu mi zostało..!
„Znowu bredzi" – przeszło Kirklandowi przez myśl.
- Jak umrę, nie waż się ruszać moich znaczków i… - do uszu Arthura doszły odgłosy ostrego kaszlu, najwyraźniej nieudawanego.
- Sealand..? – tym razem mężczyzna zaniepokoił się trochę. Peter rzeczywiście mógł być chory, chociaż pewnie jak zawsze przesadzał. „Czekają mnie kolejne dwa tygodnie jego bredni i chorobowych zachcianek…".
- Angliooo! Byś przyjechał, jak raz jesteś potrzebny..! – nastąpił kolejny atak kaszlu, przerwany końcem połączenia.
- Sealand..? Halo? Peter? – Anglia był przerażony. Sealand nigdy przyznawał się, że potrzebuje pomocy, zwłaszcza od niego. O tym paskudnym kaszlu też nie należało zapominać. Zrzucił z siebie koc i poszedł się ubrać. W 15 minut był gotowy. Wybiegł z domu i pojechał do wychowanka.
Nie trzeba było pytać, gdzie szukać Sealandii – wystarczyło podążać za wyjątkowo głośną syreną, wyjącą w różnych tonacjach. Dźwięki dochodziły z kuchni. Przestraszony i przemoczony (jak to w Anglii - padał deszcz) Arthur udał się w tym kierunku. Zastał Sealandię siedzącego na stołku i dwóch marynarzy stojących obok niego, próbujących go uspokoić. Gdy zobaczyli Anglię, natychmiast usunęli się z pokoju, zostawiając go samego z 'Małym Kłopotem', jak zwykli nazywać chłopca.
- Peter, co jest..? – zapytał Arthur, przytulając do siebie zapłakanego Sealandię.
- No bo… Bo… Ząb… Bułka… Idioto, ja nie chcę umierać! – krzyknął nagle chłopiec, odwzajemniając uścisk.
- Powiedz, co ci się stało, to jakoś to naprawimy…
- No bo… Ząb… Angliooo, czy ja mam szkorbut? - wyksztusił wreszcie Peter i zakaszlał.
Anglię zatkało na moment. Popatrzył na spuchniętą od łez twarz chłopczyka, która teraz patrzyła na niego z nadzieją. Cały czas miętosił w rękach jakąś nadgryzioną bułkę.
- Otwórz buzię. – rozkazał.
- Ale…
- Otwieraj, mówię!
Wciąż wystraszony, Sealand wykonał polecenie. Arthur zajrzał do środka. Zobaczył z przodu dwie dziury, w których powinny być zęby. „Więc o to tyle krzyku?" - pomyślał.
- To szkorbut, prawda? Powiedz, że mam szkorbut? – ciągnął Sealand, już trochę spokojniej.
- A skąd taki pomysł? – odpowiedział mu Anglik.
- No bo… Była taka książka, gdzie marynarzom wypadały zęby, a potem umierali na szkorbut i ja myślałem, że… Anglio, to na pewno nie jest szkorbut?
- Nie… Wiesz, jak chcesz być duży, to najpierw musisz się pozbyć starych zębów, a na ich miejscu wyrosną takie, jakie mają dorośli.
Peter spojrzał na niego wielkimi oczami.
- Naprawdę? I to nie jest szkorbut? Na pewno?
- Na pewno. Przysięgam. – odpowiedział Arthur, uśmiechając się do chłopca. Jak się postarać, to nawet Sealand potrafi być grzeczny. – A teraz te stare zęby włóż w nocy pod poduszkę, to rano zobaczysz coś fajnego.
- Coś fajnego? Co to? Co to? – chłopak natychmiast się ożywił.
- Zobaczysz. – uciął dyskusję Anglia i wyszedł z pokoju. Znowu usłyszał ten ostry kaszel. Wrócił się, zaniepokojony.
- Sealand, co to za kaszel?
- Ten? A, bo jak płakałem, to zaschło mi w gardle.
Sealand zerwał się z łóżka. Wiedział, że dzisiaj miało się stać coś bardzo ważnego i bardzo na to czekał. Tylko co to było..? Nagle poczuł w buzi dużą dziurę między dolnym rzędem zębów a podniebieniem. Wtedy sobie przypomniał. Z impetem wskoczył na łóżko i zrzucił z niego poduszkę. Znalazł tam kilka funtów i książkę: Robinson Crusoe.
KONIEC
