Znowu tu jestem. Nie mogę powiedzieć, że jest mi z tego powodu przykro, bo trochę się cieszę, mogąc znów spędzać z moimi przyjaciółmi całe dnie. Ale z drugiej strony, bardzo pokochałem Dalton. Miła atmosfera, poczucie jedności, ludzie, którzy akceptują mnie takim, jakim jestem, no i jeden szczególny Chłopak - łatwo było mi się tam odnaleźć. Chociaż po tym wszystkim, przez co przeszedłem w McKinley każde inne, mniej toksyczne środowisko byłoby niesamowitą ulgą.

Ale znowu tu jestem. Znowu siedzę na nudnej lekcji pana Shuestera. Znowu ze strachem wychodzę na korytarz, bojąc się, że kolejny raz stanę się obiektem drwin. Znowu jestem zmuszony do wysłuchiwania gejowskich dowcipów Santany. Znowu nie mam nikogo, kto zrozumiałby, jak się czuję. Jakby ostatnie miesiące w ogóle nie miały miejsca. Oczywiście, zawsze mam moje dwie najlepsze przyjaciółki, ale to co innego. Ich nikt nie prześladuje ze względu na ich orientację. Zdaję sobie sprawę, że zbyt często wracam myślami do Dalton i wydarzeń, które miały tam miejsce. „Weź się w garść Kurt. Jesteś tutaj, w McKinley i już zawsze tutaj będziesz. Nie wracasz do Akademii. Zapomnij o tym." - karcę się w myślach.

Ale mimo wszystko jeszcze raz wspominam te kilka miesięcy, ten najpiękniejszy czas w moim życiu. Byłem szczęśliwy. Śpiewanie duetów, flirtujące spojrzenia, ukradkowe uśmiechy. Żyliśmy we własnej, idealnej bajce. Wiecznie otaczała nas mgła, oddzielająca nasz perfekcyjny świat od wszelkich problemów i trosk. Uśmiecham się do siebie na myśl o tamtych dniach i jednocześnie mam wrażenie, że coś rozdziera mnie od środka. To pragnienie, by chociaż jeszcze raz Go zobaczyć, jest silniejsze ode mnie.

-Proszę pana, mogę wyjść na momencik? - Podnoszę rękę, cicho pytając. Nauczyciel kiwa potwierdzająco głową, nie zwracając na mnie większej uwagi i kontynuując prowadzenie lekcji. To zadziwiające, jak szybko wszyscy przyzwyczaili się, że znowu chodzę do McKinley. Chyba, że nigdy nawet nie zauważyli, że się przepisałem.

Niemalże wybiegam z sali. Zastanawiam się dokąd pójść. Za cel obieram łazienkę chłopców, ale przeraża mnie myśl, że mógłbym tam spotkać mojego prześladowcę. Udaję się więc w stronę schodów, którymi wychodzę na sam dach szkoły. Jest to miejsce, które dyrektor Figgins udostępnił w całości szkolnemu klubowi ogrodniczemu, aby mogli hodować różne przedziwne, egzotyczne gatunki roślin, wymagające dużej ilości energii słonecznej. Na stołach porozstawiane są doniczki o przeróżnych kolorach i kształtach, pojemniki z nawozami oraz innymi preparatami i butelki z wodą. Podłoga wyłożona jest brązowymi płytkami, a na szklanej barierce wywieszonych jest kilka zdjęć najrzadszych okazów roślin. Zawsze czułem się tutaj bezpieczniej niż w każdym innym miejscu w szkole. Prawie nikt tu nie przychodził, mogłem więc pobyć chwilę sam i poużalać się nad sobą lub przywrócić do porządku. Mam nadzieję, że moja kryjówka znów mnie nie zawiedzie i uda mi się chociaż na moment zapomnieć o spojrzeniu czekoladowych oczu, dotyku ciepłych warg na moich ustach, uścisku dłoni, kiedy potrzebowałem wsparcia.

Siadam na jednej z ławek, a słońce przyjemnie ogrzewa moją twarz. To uczucie jest jakoś dziwnie znajome. Nagle uderza mnie mieszanka bólu, smutku i żalu - jakby przejeżdżający z wielką prędkością pociąg - kiedy zdaję sobie sprawę, z czym kojarzy mi się ta sytuacja.

-Cholera, mógłbyś nareszcie zostawić mnie w spokoju... - szepczę sam do siebie.

Myślami jestem już w parku leżącym na terenie Dalton. Siedzę na kocu, jest przyjemnie ciepło, ptaki ćwierkają, a świat robi się coraz bardziej zielony - nadchodzi wiosna. Ktoś - doskonale wiem kto, ale nie dopuszczam do siebie tej myśli - gładzi mnie delikatnie po plecach. Odwracam się w Jego stronę, a On przybliża się do mnie powoli i składa nieśmiały pocałunek na moich ustach. Kładzie rękę na moim ramieniu i patrzy mi głęboko w oczy.

-Mówiłem ci może, że cię kocham? Jesteś najlepszym człowiekiem jakiegokolwiek spotkałem. Nigdy cię nie zostawię. Nigdy cię nie zranię. Kocham cię.

Dłużej nie mogę nad tym panować. Zamykam oczy, a łzy spływają powoli po moich policzkach. Zaciskam ręce na krawędzi ławki i napinam mięśnie. Nie chcę, żeby to tak bolało. Mógłbym po prostu zasnąć na kilka lat, aż wszystkie uczucia, jakie kiedykolwiek żywiłem do Chłopaka, przestałyby mieć jakiekolwiek znaczenie. Potrząsam głową i milionowy raz w ciągu tego dnia upominam sam siebie. „Jesteś silny, Kurt. Dasz radę."

Zastanawiam się, ile czasu mogło minąć, odkąd wyszedłem z lekcji i czy ktokolwiek zauważył, że nie wróciłem. Nagle do moich uszu dochodzi cichy szept.

-Kurt? - podnoszę głowę, słysząc swoje imię. To Mercedes przyszła za mną, zapewne zmartwiona, gdzie podziewam się tak długo. - Czemu nie wracasz na lekcję? - pyta.

Nie odpowiadam.

-Kurt? Czemu płaczesz? - wyczuwam lekką panikę w jej głosie, kiedy dostrzega moje łzy. Milczę. Po raz kolejny nie mówię jej o tym, co się wydarzyło w Dalton. Nie chodzi o to, że nie chcę, żeby wiedziała. Po prostu na razie nie jestem w stanie o tym mówić. Chyba nigdy nie będę. - Kurt? Co się stało? Spotkałeś Karofskiego? Znowu ci groził? Wiesz, że wystarczy tylko jedna twoja skarga, a Figgins...

-Nie chodzi o Karofskiego, Merc - ucinam.

-Więc o co?

-Nie będę o tym rozmawiać.

-Ale dlaczego?

W przypływie furii wstaję gwałtownie z ławki i wyrzucam ręce w górę.

-Na litość boską, Mercedes, zostaw mnie w spokoju! Nie widzisz, że nie chcę o tym rozmawiać! Przestań mnie wypytywać!

Szok i smutek jej twarzy uświadamiają mi, jak niestosownie się zachowałem. Chcę przeprosić, ale wolę milczeć. Moja przyjaciółka rozumie. Wie, że nigdy nie odezwałbym się do niej w ten sposób, gdybym nie był w naprawdę podłym nastroju. Zamiast zadawać dalsze pytania, po prostu podchodzi do mnie i przytula. Potem bierze moją rękę i w ciszy schodzimy na niższe piętro, na lekcję, która już dobiega końca.

-Nie chcę wracać do sali - mówię. Doskonale wiem, że zachowuję się jak nastolatka podczas miesiączki, ale nic na to nie poradzę. - Po prostu wejdź, powiedz, że jestem u higienistki, weź nasze rzeczy i wyjdź.

Dziewczyna tylko kiwa głową i znika za drzwiami.


Pod groźbą spędzenia kilku godzin opowiadania o tym, dlaczego jestem w tak podłym humorze, zostałem zmuszony do pójścia na kolejne lekcje. Przyrzekłem Mercedes, że będę skupiony i aktywny, ale równie dobrze mógłbym obiecać, że wyjdę na jedną z ławek i odtańczę kankana ubrany w cekinowy kostium i różowe baletki. Starałem się przynajmniej nie myśleć o Tym, Który Złamał Mi Serce, co było niemożliwie trudnym zadaniem.

Po lekcjach spotkaliśmy się jak zwykle przy mojej szafce. Właśnie odkładałem ostatni podręcznik na półkę, kiedy dołączyła do mnie Mercedes i Rachel. Obecność tej drugiej mnie nie dziwi, wręcz przeciwnie, chcę z nią porozmawiać. Bardzo dobrze się dogadujemy, poza tym, kto inny jak nie ona zrozumiałby, jak to jest tęsknić za kimś, kogo kochasz? Dziewczyna przecież dopiero co znowu została rzucona przez Finna. Myślę, że nikt ze zdrowym umysłem nie jest w stanie zliczyć, ile razy rozstawali się i schodzili, znowu ze sobą zrywali, po czym przychodziła kolej na wielką miłość i następny dramat. Chyba nawet nie muszę jej nic mówić. Pewnie sama się już domyśla, dlaczego jestem taki cichy i smutny. Postanawiam, że jak tylko odprowadzimy Mercedes, wypłaczę się w jej rękaw. Mimo iż minął już tydzień odkąd znowu chodzę do McKinley, nie miałem jeszcze okazji szczerze porozmawiać z Rachel.

-Idziemy? - pyta Mercedes.

Nic nie mówiąc, zatrzaskuję szafkę i podążam za dziewczynami. Paplanina Rachel jest dziś o tyle niebezpieczna, że pozwala mi znów odpłynąć w krainę wspomnień. Bolesnych wspomnień. Oczyma wyobraźni widzę siebie w Akademii. Trzymając się za ręce, idziemy uśmiechnięci pod salę. Zatrzymujemy się. Chłopak kładzie dłoń na mojej szyi, przyciąga lekko i całuje delikatnie, ale namiętnie. „Jesteś najlepszym człowiekiem jakiegokolwiek spotkałem. Nigdy cię nie zostawię. Nigdy cię nie zranię. Kocham cię."

Jakim cudem kiedykolwiek dałem mu się przekonać i uwierzyłem, że może mu na mnie zależeć?