PROLOG
Cienie snuły się po zapomnianym Dol Guldur. Przemykały pomiędzy kłębami martwej mgły, kotłowały się i wiły w ciemności.
- Patrol wyrżnięty, mój panie.
Wśród bezkształtnych widm i pokruszonych murów niósł się orczy głos. Ciemność gęstniała. Gniew rodził się w sercu Amon Lanc.
I wówczas cień odpowiedział.
- Wszyscy?
- Tak, mój panie.
Szepty skręcały się w mroku, a widma przenikały mgłę, gdy ork czekał na odpowiedź.
- Nie tak pokonamy elfiego króla - rzekł cień - Las jest jego domeną. Nie wydrzemy mu jej siłą.
- Lecz co czynić? - szeptała Ciemność - Thranduil nie jest jakimś głupim człowiekiem. Nie nabierze go żaden z naszych szpiegów.
Ork czekał cierpliwie. Widma zamilkły, słuchając.
- Musi zginąć - mówiła dalej Ciemność - Lecz nikt nie zbliży się do króla. Jest zbyt dobrze chroniony i nigdy nie zapuszcza się na nasze ziemie.
- Nie - rzekł Cień - Sama śmierć króla nic nam nie da. Tron obejmie następca.
- Zabijmy i jego.
- Wybiorą spośród siebie nowego władcę. Nie. Nie tędy droga.
Szepty znów się odezwały. Widma Amon Lanc niepokoiły się.
Ork czekał.
Cień przemówił ponownie:
- Nie potrzeba nam tylko śmierci Thranduila. Nie potrzeba nam i szpiega. Musimy zasiać w domu króla chwast. Chwast, który wyssie soki z samego serca Leśnego Królestwa i zrani je głębiej, niż nasze ostrza. Trzeba nam zdrajcy, który wydrze Thranduilowi kontrolę.
- Obalą go, jak powiedziałeś - odparła Ciemność - Elfy nie zabijają swoich władców.
- Nie. Dlatego zdrajca ucieknie się do podstępu.
- A potem zabije następcę?
Zimny śmiech wypełnił sale Dol Guldur.
- Znowu nie. Zdrajcą będzie następca.
- Jak? - zdumiała się Ciemność - Możemy go wprawdzie dosięgnąć; towarzyszy on swym strażnikom i jak oni poluje na nasze sługi, ale wciąż jest elfem. Elfy nie zdradzają swoich królów.
Widma umilkły. Mgła znieruchomiała. Orcze wargi rozciągnęły się w grymasie uśmiechu. Cień przemówił.
- A zatem sprawmy, by przestał być elfem.
