Wbrew pozorom to nie o zombie.
Jak na to patrzę to mam ochotę wykrzyknąć tudzież wyszeptać ogarnięta trwogą „Stworzyłam potwora!".
Diuk Barma miał problem. Spory problem, rzędu 400 funtów. No, 450 nawet i to lekką ręką. W dodatku problem był najwyraźniej w stanie martwym.
Rufus postanowił działać. W ramach tego działania dźgnął wspomniane 200 kilo żywej wagi stopą, a zrobił to tylko dlatego, że nie miał pod ręką żadnego kija, ni patyczka bodaj.
Zero reakcji.
Przyszedł czas, żeby pozbyć się brzemienia z Rufusowych barków. Dzwonek runął w gabinecie Reima, jakby go wściekły pies szarpał, a szkopuł w tym, że do urządzenia miał dostęp tylko jego pan. Służący postarał się odepchnąć od siebie czarowną wizję diuka skaczącego ze sznurem w zębach, ale nie bardzo mu wychodziło do czasu, gdy ujrzał do czego go wezwano.
Rufus poczuł, że poświęca mu się za mało uwagi, więc skrzyżował ręce na piersi, odchrząknął i jął potupywać nogą dla zwiększenia efektu.
- Co to jest? – zapytał krótko, acz konkretnie.
- Trup, moim zdaniem – odparł Reim dając sobie spokój z szukaniem tętna.
-/-
Prawdy mówiąc od czasu tragedii Phantomhive'ów numer 2 czy też tragedii Phantomhive'a, bo ostatecznie zginął tylko młody hrabia - co ciekawe w dzień po odnalezieniu winnych pożaru sprzed lat - ni Grey ni Phipps czynnego udziału w machinacjach w gronie arystokratycznej śmietanki nie brali, co wiązało się z tym, że królowa odstawiła ich od piersi i przyhołubiła sobie byłego kamerdynera Ciela, uznając, że przyniesie jej większe profity, oczywiście nie omieszkując zwalić na byłych służących wszystkich tytułów szlacheckich, na które akurat miała wakat. Co nie zmienia faktu, że Grey się śmiertelnie obraził i nie pojawił się na żadnym z królewskich bankietów. Nie wiadomo co chciał tym osiągnąć, możliwe, że zmusić Wiktorię do błagania go na kolanach o powrót na stanowisko. Póki co na horyzoncie czołgającej się skruszonej królowej nie było widać.
Oboje wciąż jeszcze się jednak różnymi rzeczami interesowali, w tym osobliwe trupy wybiegały na prowadzenie. Wyszło im, że zwłoki znalezione u diuka Barmy, które wlazły mu do rezydencji najwyraźniej tylko po to, żeby tam umrzeć, przy czym jak właziły najprawdopodobniej nie były jeszcze zwłokami, z pewnością do takich należały i postanowili złożyć mu wizytę.
Willa Pondicherry, która wskazywała na jakieś tajemnicze i bliżej niezbadane powiązania Rufusa z Indiami, rozpościerała się, na akurat takiej przestrzeni, żeby można było, latając po korytarzach, ustanowić rekord w biegach wytrzymałościowych albo zrzucić ze cztery kilo. Wspomniana willa dała się Greyowi i Phippsowi obejrzeć i to z różnych odległości, czego powodem była dzika fala deszczy, która przetaczała się przez Anglię. Co prawda zakończyła się ona dnia poprzedniego, ale zostawiła po sobie całkiem sporo błota. Rufus w metropolii nie mieszkał i bujnego życia towarzyskiego nie prowadził, wręcz przeciwnie, żył na wsi w samotności, nie przejmował się niczym i nikim oraz ogólnie był zaprzysięgłym wyznawcą poglądów hakunamatatanistycznych. Tak więc do jego posiadłości prowadziła zwykła, ubita droga, aktualnie przeistoczona w malownicze morze błocka. Nie tylko powozem ani dorożką się tego przejechać nie dało, ale zgoła czołgiem. Zresztą czołgów wtedy jeszcze nie było. W każdym razie wspomnieni mężczyźni zmuszeni byli ostatnie dwie mile przebyć o własnych siłach, a i tak cieszyli się, że nie muszą się przedzierać z maczetami przez dziką puszczę, bo jakoś wydawało im się to otoczenie odpowiednie dla domostwa cokolwiek ekscentrycznego diuka.
Przed potężną i misternie zdobioną bramą czekał Reim, który nie miał za sobą najszczęśliwszego dnia w swoim życiu, głównie przez znalezienie trupa w domu i łypiącego Rufusa, który wyraźnie dawał do zrozumienia, że to właśnie służący jest temu wszystkiemu winny, i że on naprawdę nie popiera jego perwersyjnych rozrywek i żąda ich jak najszybszego ukrócenia. No jasne, że to wszystko przez Reima, zawsze jest przez Reima, następnym razem skombinuje sobie łysego Hindusa i maoryskiego karła, a potem urządzą wesołą orgię. Jeszcze będą wciągać opium. Czy też może palić…
- Znaleźliśmy go o 8:43, konkretnie diuk znalazł – zaczął Lunettes, nie patyczkując się w uprzejmości i kartkując trzymany w ręce notes – Leżał na korytarzu, centralnie pod drzwiami biblioteki, to drugie piętro, nie wiadomo jak wszedł, drzwi są z reguły pozamykane, jak nie to ktoś jest blisko, przez okno nie da rady, zakratowane i żaden bluszcz nie rośnie, wspiąć się nie da. Nikt go nie zna, nikt nie widział. Pytałem nawet sąsiadów, aczkolwiek najbliżsi mieszkają kilka mil stąd. Śladów jakiejś dewastacji nigdzie nie ma, nic nie zniknęło.
- Czyli wszedł i padł – stwierdził Grey
- Wszedł, padł i poszedł – przyświadczył Reim – Wróć, właśnie nie poszedł. Nawiasem mówiąc diuk go omija jak morowej zarazy i patrzy na nas wszystkich jak na zapasione karaluchy, więc gdyby panowie byli tak mili…
- Panowie będą – powiedział Phipps przeglądając zawierający wszystkie informacje notes – Jakby to zawsze było tak udokumentowane to ta praca to byłaby czysta przyjemność – dodał – Wywlekanie świadków spod stołów i wyciąganie z nich zeznań groźbami karalnymi zawsze jakoś utrudnia.
- Ewentualni świadkowie w postaci służby są w kuchni – oznajmił Reim – Nie wiem czy wleźli pod stół.
W końcu dotarli do willi, a przebycie prowadzącego do niej podjazdu wysypanego kamyczkami wcale nie było takie proste, bo na długość to mógł iść w konkury z torem wyścigowym. Zakrętów nie miał.
W ogóle cała posiadłość sprawiała wrażenie, że właściciel cierpi na manię wielkości, bo wszystko było tam rozmiarów co najmniej oszałamiających. Trudno było powiedzieć czy to na życzenie Rufusa, czy to już tak było, bo jakiś inny maniak tak zarządził.
Zaczęli od miejsca zbrodni, którą właściwie trudno było nazwać zbrodnią, bo Barma chyba nikogo nie mordował, a gdyby nawet to przecież by tego potem nie rozgłaszał. Faktycznie, na drugim piętrze, mniej więcej w połowie, przed drzwiami biblioteki - wierzyli na słowo, że to biblioteka - leżała jednostka ludzka.
Urodziwa średnio. W zasadzie miała ze dwa metry w kłębie, ze trzy w barach, ważyła około dwustu kilo, była obdarzoną mordą potwora mitologicznego i na dodatek łysa. Zbójeckiej brody, dziwnym trafem, była pozbawiona.
- Zmieniam zdanie, to mógł być diuk – uznał Grey biorąc się pod boki.
- Bo…? – zachęcił go Phipps.
- Bo to urągało jego upodobaniom estetycznym.
- Myślisz…?
- Nie wiem. Moim urąga. Jakby pod moją biblioteką się takie szlajało to bym ubił. Ty nie?
- Fakt. Ubiłbym. Bez namysłu.
- Widzisz? Więc kandydaturę diuka przyjmujemy.
- Zaraz z nim pogadam, w tym czasie sprawdź czy to żyje. Sprawdź dwa razy.
- PHIPPS, ON BYŁ MARTWY.
- Tak, tak, tylko przypadkiem teraz zajmuje nasze miejsca u boku królowej. To w ogóle halucynacja.
- Mówię ci, że był martwy! Sprawdzałem!
- Ależ ja nie wątpię w twoje wykształcenie medyczne…
- Moja matka chciała ze mnie zrobić lekarza, ja nie chciałem, przecież ci mówiłem!
- Co nie zmienia faktu, że po, choćby wymuszonych, studiach medycznych trupa od żywego mógłbyś odróżnić.
-/-
Rufus spoczywał w kucki na siedzisku na parapecie, przy zasłoniętych zasłonach, owinięty płaszczem i z naburmuszoną miną. Zniesmaczenie, spowodowanie obecnością nie dość, że całkiem obcego, to jeszcze zapewniającego średnie przyjemności z oglądania go, trupa, buchało z niego na kilometr.
Wchodząc do pokoju Phipps pomyślał, że gdyby diuk był na przykład takim Włochem albo Hiszpanem to ział by teraz ogniem, toczył pianę z pyska i mordował wszystkich jak leci nogą od krzesła. Szczęściem nim nie był i wyjątkowo chciał się dowiedzieć o co chodzi i czemu tak drogo. Był skłonny rozmawiać. Najlepiej krótko. Niech on wszystko pojmie i won.
-/-
Spoczywający przed biblioteką potwór był jeszcze ciepły, ale oddechem nie dysponował. Tętnem też. Serce nie biło.
Grey zastanawiał się co jeszcze ma sprawdzić, żeby Phipps mu uwierzył, że to-to nie żyje. Od czasu wpadki z Sebastianem, która zresztą była ujmą i plamą straszliwą na jego honorze, przyjaciel jakoś podchodził sceptycznie do jego diagnoz. A miał przecież to cholerne wykształcenie medyczne, które najwyraźniej można było sobie o kant tyłka potłuc, bo wredny Sebastian wyżył! Chamstwo skrajne, co za brak wychowania, czy on nie wie, że po przebiciu na wylot powinno się kulturalnie umrzeć? I śmiał jeszcze mu potem robotę ukraść…
Hrabia poczuł, że szlag go trafi taki bardziej konkretny i z rozpędu usiadł na zwłokach. Zwłoki nie protestowały. To chyba znaczy, że nie żyją, co nie? Grey przez chwilę rozważał urżnięcie trupowi głowy, żeby ją mieć jako dowód śmierci i trofeum przy okazji, ale nawiedziła go wizja Phippsa plującego jadem i pomstującego wniebogłosy. Co za facet, najpierw żąda porządnego dowodu, a potem sceny urządza… Zdecydowałby się w końcu.
Ostatecznie zrezygnował jednak z odcinania głowy, bo wydało mu się to nieporęczne. Co on z nią potem zrobi? Do pasa przytroczy, pod pachą będzie nosił…? Gdzie do ludzi z taką mordą, on się planował kiedyś ożenić, a ta maszkara nie była najlepszym sposobem na podryw. Plany ewentualnego ożenku odstawił jednak na później, głównie z braku odpowiedniej kandydatki. No chyba, że ten łeb…
Z mariażu z łbem zrezygnował, nawet bez wielkiego bólu i jęków pełnych rozpaczy, i wybrał się na poszukiwania kuchni, czego oficjalnym powodem była niemożliwa wręcz chęć wypytania służby o ich nowego trupa, a mniej oficjalnym fakt, że kuchnia ma to do siebie, że zawiera produkty spożywcze. Znalazł pomieszczenie chyba wiedziony tajemniczym instynktem, ale nie dane mu było nawet do niego wejść, bo na korytarz wypadł Phipps i pociągnął go za sobą.
- Pamiętaj, że królowa już nas nie chroni – obwieścił – W naszym interesie leży robić dobre wrażenie, a do tego nie należy pozbywanie ludzi zapasów żywności na najbliższe trzy lata.
- No, nie przesadzaj!
- Nie przesadzam. Ja cię po prostu dobrze znam. Do rzeczy. Służba nic nie wie, nic nie widzieli. Wracamy do zwłok, mamy je usunąć z korytarza, bo rzeczywiście niezwykle urągają poczuciu estetyki diuka.
Zwłoki otrzymały miejsce chwilowego spoczynku w postaci jednego z nieużywanych pokoi i nastręczyły mnóstwa problemów natury technicznej. Czegoś o takiej wadze się jedną ręką nie przenosi toteż Grey i Phipps odwalili niezłą gimnastykę usiłując odtaszczyć trupa na przygotowane dla niego łóżko. Potem mogli wreszcie wrócić do diuka i podsumować fakty.
-/-
Salon był miejscem przestronnym, o wielkich oknach i niezbyt oszałamiającej ilości mebli. Nie wiedzieć czemu trup zszedł na dalszy plan. Phipps tłumaczył diukowi, że w zasadzie bezpośrednio dla królowej już nie pracują, ale we wszelkie mordy, zbrodnie i rozboje nadal wpychać się mogą. Przy czym czasem narażają się na dekapitację ze strony takich różnych, ale da się przeżyć. Przynajmniej dawało się dotąd. Grey tymczasem znajdował się w stanie agonalnym, bo wyliczył sobie, że trzy godziny temu wysiadł z dorożki, cztery godziny temu do niej wsiadł, czyli lekko licząc od pięciu godzin był bez jedzenia. Absurd jakiś, powinien już dawno nie żyć… Albo chociaż wić się w konwulsjach i wyć straszliwie. Zaczynał rozważać wprowadzenie w życie tego ostatniego, gdy znienacka objawiła mu się kobieta.
Co bardziej romantyczni czytelnicy mogli by mieć nadzieję na wejście bogini pięknej, Junony wspaniałej, udział strzał Amora i skomplikowane dramatyczne love story, ale tutaj hrabia, jako jednostka zobowiązana do natychmiastowego pogrążenia się w miłości, niejako nawalił. Prawdy mówiąc kobieta była mu najdoskonalej obojętna, mogła być gabarytów hipopotama i posiadać łeb żyrafy, niechby nawet dwa, i smoczy ogon liczyło się to, że trzymała tacę, która zawierała produkty bez wątpienia spożywcze. Po oderwaniu od nich oczu Grey stwierdził, że nie niesie tego żadna hybryda tylko dziewczyna taka bardziej zwyczajna, uciekać z krzykiem nie trzeba było, padać z wrażenia olśnionym urodą też nie bardzo.
Najwłaściwszym i zastosowanym wyjściem było przedstawienie się i przystąpienie do niwelacji zawartości tacy. W kilka minut później kobieta oświadczyła, że wydaje jej się niezbędne doniesienie napojów, które wprawdzie uważane są za wysoce naganne, ale świetnie skomponują się z produktami obecnymi na stole. Poziom jej lubialności w męskiej części jednostek zgromadzonych w salonie natychmiast skoczył o dwa oczka i została ogniście zapewniona, że wspomniane napoje są szkodliwe wyłącznie w dużych ilościach, które to ilości zaczynają się tak od litra na głowę. Tak więc trunki stały się nieodzowne.
Dziewczyna opuściła salon, za nią diuk, któremu zaczął doskwierać brak Reima, i który miał cichą nadzieję, że uda mu się przyłapać służącego na czynie nagannym, żeby mógł mu zrobić wykład stulecia. Co prawda nie wiedział jeszcze co miałoby być tym nagannym czynem, ale coś by się znalazło. Ta orgia z Hindusem i Maorysem chociażby.
Tymczasem do dwójki pozostałej w salonie dołączył Break, którego przyciągały takie wydarzenia jak trupy w czyimś domu i miał dziką nadzieję się z kogoś pośmiać. Trudno było określić jak konkretnie wbił się do Pondicherry, ale możliwe, że w tak zwanym międzyczasie wykopał sobie tunel albo zmontował tajne przejście, przez dach wlazł i na linie się spuścił, okno wybił, drzwi wyważył. Nie wiadomo.
Teraz zaś chętnie włączył się do dyskusji (średnio czynnie, zważywszy, że opychał się serkiem i pasztecikami), która właśnie wybuchła i była generalną rozkminą na temat „Kim Ona Jest". Otóż tożsamość nieobecnej chwilowo damy dało się ustalić raczej łatwo, sama się przedstawiła, Deirdre Fia, ale jej stopień powinowactwa z diukiem pozostawał tajemnicą. Co to było w ogóle to Fia, drugie imię czy nazwisko, a może w ogóle tytuł? Nie, tytuł nie, nigdy o takim nie słyszeli.
Wydawało się, że jest na składzie stałego inwentarza Pondicherry, więc jakieś więzy z diukiem wydały się nieodzowne. Rufus mu mówiła, żadne tam papciu, dziaduniu, misiu-pysiu. To co on dla niej jest? Może wujek…? I co wujek Rufus? Toż to jak do alfonsa!
Rozważyli jeszcze brata, szwagra, teścia, a gdy doszli do bratanicy od strony ciotecznej babki ojca kota sąsiada zaczęli się dla odmiany zastanawiać kiedy zmienili diukowi płeć.
- To może żona? – podsunął żywiutko Break, który jak żył nigdy się tematem nie interesował, ale nagle postanowił się weń zagłębić.
- Zwariowałeś, jaka żona! – wykrzyknął Grey podnosząc się gwałtownie – O czym my w ogóle rozmawiamy? O stopniu powinowactwa kogokolwiek z Barmą? Przecież on nie ma rodziny! On nawet matki nie ma!
- Jak to nie ma matki? Musi mieć – zaoponował Phipps – Kto miał go urodzić?
- Zgłupiałeś, jego nikt nie rodził, on się samodzielnie uformował na początku świata z pierwotnego chaosu!
- Porwał ją! – wykrzyknął Break natchnionym głosem
Uznano, że powrócił do problemu stopnia domniemanego powinowactwa Deirdre z Rufusem. Czy też jakichkolwiek między nimi powiązań, także domniemanych.
- I co gwałci? Oni zawsze gwałcą…
- Może on akurat nie, może jest szalenie dobry w łóżku i ona na niego leci i wszystko jest na legalu.
- I co on w niej widzi?
- Na upartego można powiedzieć, że podobni. Może mu się kojarzyła ze sobą, a on jest megaloman, ale uprawiać seks z samym sobą to mu głupio było…
- Podobni to chyba z długości włosów.
- Co ty z koloru też i z oczu.
- Głupi jesteś, ona ma wszystko ciemniejsze.
- To może sama od początku na niego leciała?
- I on ją gwałci z litości?
Tę rozwijającą się w ciekawym kierunku rozmowę przerwało nadejście diuka, który natychmiast został otaksowany spojrzeniami, jakby ten dziki seks i urok Casanovy miał z niego buchać ogniście.
Coś nie buchał.
Za to bilo od niego jakimś tryumfem i chyba nie chodziło o szaleńczą radość z udanego wejścia do własnego salonu. Otóż nie, nie chodziło o to. Diukowi udało się przyłapać Reima jeśli nie na czynie nagannym to chociaż na niesubordynacji, bo jego trup (Rufus jakoś tak zaczął nazywać zwłoki swoimi, tak jak się mówi „mój frak" albo „moja krowa", co być może świadczyło o jego ukrytym wewnętrznym pragnieniu posiadania przyjaciela – wielka rażąca i wołająca o pomstę do nieba nadinterpretacja autorki) nie leżał w wybranym przez niego pokoju, a wyraźnie mówił, że ma być drugie piętro, ósme drzwi na lewo za monstrualną rośliną w odrażającej doniczce niewiadomego pochodzenia. Jak już posiadał w domu trupa to chciał wiedzieć gdzie on jest, żeby się przypadkiem na niego nie nadziać. Widział go już i jakoś za upojnym widokiem nie tęsknił.
Teraz Reim nerwowo usiłował to wyjaśnić, przy okazji z niewiadomych powodów kopiąc w krzesło Breaka. Możliwe, że przez Xerxesa wzrastało mu ciśnienie. W każdym razie zdążył się pokłócić z Greyem, który stanowczo twierdził, że kto jak kto, ale Phipps by takiej rzeczy nie zrobił, on nawet rozróżnia makrelowy od łososiowego, to jakby miał pomylić pokój na zwłoki?
Komisyjnie udali się do tego pokoju, a Break z zainteresowaniem dopytywał się czy hrabia tak zawsze, że nawet kolory wybiera takie bardziej spożywcze. Dowiedział się, że owszem, nagminnie.
Na drugim piętrze Xerxesowi udało się wywołać małe zamieszanie, gdy popchnął Rufusa tak, że ten wleciał na stolik ozdobiony wazonem z kwiatami (po chwili resztkami rzeczonego wazonu ozdobiona była podłoga) i zarzekał się, że to niespecjalnie.
Tymczasem Phipps oparł się o framugę drzwi i w milczeniu wgapił się we wnętrze pokoju. Grey ciekawie wyjrzał mu znad ramienia i zaczął się jakby krztusić, wykrzykiwać urywki słów i machać rękami, co razem wziąwszy przypominało atak egzotycznej choroby.
Reszta zebranych zaciekawiona co wywołało taką żywiołową reakcję zajrzała do pomieszczenia. Poza typowym wyposażeniem nie było tam nic, ale zwracało na siebie uwagę łóżko, które sprawiało dziwne wrażenie, że niedawno leżało tam coś znacznych gabarytów.
-/-
Salon znów stał się miejscem spotkań i już do końca pozostał Sztabem Głównym i Centrum Dowodzenia. Właśnie miało w nim dojść do mrożących krew w żyłach scen, które były efektem olśniewającej inwencji twórczej Breaka, który jako jednostka współczująca i stworzona do odczuwania empatii bardzo chciał pomóc przywrócić hrabiego do stanu normalnego i w tym celu umyślił podstawić mu pod nos spirytus. Nic tak nie stawia na nogi jak spirytus toteż w tempie ekspresowym skombinował butelkę (Bóg raczy wiedzieć skąd) i zaaplikował lekarstwo trochę nadgorliwie. No owszem po tym jak oberwał w twarz co najmniej trzystoma mililitrami czystego spirytusu atak egzotycznej choroby Greyowi przeszedł, ale dla odmiany przełączył się w tryb szerzej znany jako „Ta Zniewaga Krwi Wymaga".
Phipps siedział przy stole filozoficznie stwierdziwszy, że włączenie się w rozrywki kolegi będzie oznaczało utratę nie tylko zdrowej psychiki, ale i kończyn (a do swojej prawej ręki na przykład czuł się dziwnie przywiązany), więc najlepszym wyjściem wydało mu się pozostanie w roli obserwatora. Obok spoczywał Reim i wpatrywał się smętnie w blat stołu. Miał nieśmiałą nadzieję, że może coś dla niego zostało, co było posunięciem raczej głupim, zważywszy, że gdyby jakiekolwiek produkty spożywcze przeżyły spotkanie z Greyem i Breakiem to mogłaby to być chyba tylko zapowiedź końca świata.
Do salonu wszedł, a raczej wkroczył Rufus, a za nim Deirdre wyposażona w tacę pełną nagannych napoi, które były wielce pożądane i zrobiły furorę. Diuk wreszcie otrząsnął się po cokolwiek specyficznych wydarzeniach tego poranka i postanowił coś zrobić.
- Rano znaleziono w Pondicherry obce zwłoki – zaczął.
- A masz jakieś znajome? – zainteresował się Break
- Co cię to obchodzi, teraz mówimy o obcych – wytknął mu Reim.
- Które to zwłoki – Rufus nie dał się rozproszyć – zostały stąd wyniesione albo same się wyniosły kilka godzin później. Z tym, że nie opuściły willi same. Czegoś brakuje – położył na stole kawałek papieru, pochodzący zapewne z jakiejś etykietki czy wizytówki – Tylko nie wiem czego. Nie pamiętam co tam stało – zakończył.
Papierek natychmiast rąbnął Grey i w milczeniu skontaktował się wzrokowo z Phippsem, jakby umieszczony na świstku kawałek herbu coś mu mówił. Break patrzył się na nich z uwielbieniem wyczuwając jakiś wielki skandal, a Reim usiłował się dowiedzieć, gdzie stało to, czego teraz nie ma, Rufus usiłował tłumaczyć, co mu się finałowo udało i zażądał informacji na temat tej etykietki.
Dowiedział się, że takim herbem są sygnowane wyłącznie dobra rodziny szlacheckiej, piekielnie bogatej, która zrządzeniem losu upadła i rozproszyła się po świecie do tego stopnia, że nie można było odszukać żadnego z jej członków, za to rzeczy martwe pozostały.
Jakby ktoś to miał to niech ma, ale jak nie ma to prawnie to należy do Korony, czyli w zasadzie do królowej.
- Waza…! – wykrzyknął znienacka zduszonym głosem Reim
Rufusa jakby zatchnęło po czym chwycił whiskey, rąbnął sobie od serca i wypił to duszkiem.
Czy to nie mogło być cokolwiek innego? Srebra rodowe, kolekcja portretów Botticelliego, drzwi frontowe? Czy musieli mu rąbnąć akurat cholerną wazę od Cheryl?
Waza sama w sobie nic ciekawego nie przedstawiała, ale pani Rainsworth wielkodusznie podarowała to panu Barmie z wyrazami miłości i podczas każdej (zawsze niespodziewanej) wizyty upewniała się, że ona stoi gdzieś w widocznym miejscu. Na cokole najlepiej.
Prawdy mówiąc Cheryl nigdy w życiu nie powiedziała słowa na temat tego co się stanie, gdy waza nagle zniknie, ale Rufusowi przed oczami stanęła nagle wizja.
To był jakiś bal, raczej dawno, a diuk pamiętał wydarzenie, bo były tam niesamowite koreczki, które zawierały oliwki, które z pewnością były oliwkami i jeszcze coś, ni to serek ni to ryba.. Rufus uparł się, że zgadnie co to i żarł koreczki w zaparte przez całą imprezę, co wymagało ganiania za serwującymi je kelnerami. Przy takiej okazji właśnie wpadł na dziewczynę - nie dosłownie wpadł, ona po prostu stała niedaleko. O jej walorach estetycznych niewiele mógł powiedzieć, zwłaszcza, że oglądał ją od tyłu. No była blondynką. W każdym razie opowiadała o czymś i tam był taki zwrot, który się namiętnie powtarzał.
Kłapanie dziewicą*.
Wyobraził to sobie teraz w odniesieniu do Cheryl tak bardziej obrazowo i podjął męską decyzję.
- Waza ma tu być z powrotem – oświadczył – Nie ważne ile trupów legnie po drodze. Przy okazji należy się rozejrzeć za resztą tego rozproszonego majątku, na coś mi to piekielne naczynie rąbnęli, może to jakaś mapa albo co… Wszystko jedno. Chcę mieć i wazę i całą resztę, niech ja odniosę z tej chorej imprezy jakieś profity.
- Będziemy okradać Koronę? – zapytał Reim z niedowierzaniem.
Break kwiknął radośnie. Najwyraźniej zebrane w salonie towarzystwo przemieniało się w szajkę przestępczą kierowaną przez Rufusa (którego Xerxes wyobraził sobie mniej jako statecznego Ojca Chrzestnego, a bardziej jak zbójeckiego herszta) i dał by sobie rękę uciąć byleby wziąć w tym udział.
Rufus zmierzył wzrokiem Greya i Phippsa, którzy wydawali się zapłonąć entuzjazmem do pomysłu, co raczej go ucieszyło, bo już się obawiał, że będzie musiał ich zakneblować, związać i umieścić w piwnicy.
Reim ubolewał, ale on prawa głosu nie miał.
- O odpowiedni imidż już, zdaje się, zadbaliście – stwierdził Break – Bardzo dobrze, trzeba zatrudnić więcej takich troglodytów.
- Na litość boską, jakich troglodytów? – jeknął Reim
- Takich jak dzisiaj spotkałem. Stąd wychodził, minęliśmy się w drzwiach. Monstrum straszliwe, za łeb się trzymał i jęczał. Coście tu, libację urządzali?
Zapadła niezwykle długa chwila ciszy, którą wreszcie mężnie przerwał Rufus.
- Wy – powiedział wskazując wachlarzem na Phippsa i Greya – Won mi stąd i rozpowiadać każdemu kto się napatoczy, że do Pondicherry włamał się rano niezidentyfikowany osobnik celem dokonania kradzieży. Kradzież udaremniono, a włamywacz skończył w charakterze zwłok. Nic o nim nie wiadomo, a teraz już w ogóle jest pochowany. Ty – diuk elegancko zwrócił się do Reima – Pokój po niedorobionym trupie posprzątać, stolik postawić, wazonik i kwiatki wywalić, znaleźć mi informacje na temat tego skarbu czy co to tam jest, zrobić kawy, a to - rozkazał wskazując na Breaka – Odstrzelić.
* odniesienie do dzieła "Bo to baranek był" by Hisayo.
