Tytuł: Sojusz
Autor: justusia7850
Beta: Zilidya
Rodzaj: slash (yaoi)
Pairing: SS/HP
Część I
Był początek października. Miesiąc. Już ponad miesiąc, od kiedy zamek zapełnił się tą rozwrzeszczaną czeredą dzieciaków. Spojrzał na stary zegar, wiszący tuż nad kominkiem. Dochodziła północ. Wstając przeciągnął się i zastanowił, czy czasami nie powinien zrobić szybkiego obchodu. Może udałoby mu się odjąć kilka punktów? Podszedł jednak do barku i odkorkował wino. Kieliszek zapełniony zaledwie do połowy, pomieścił niemal jedną trzecią butelki. Delektując się smakiem, wrócił na swoją zieloną, obitą delikatnym zamszem kanapę. Krótką chwilę odprężenia przerwało natarczywe pukanie do gabinetu.
— Co, do cholery ? — Krótkie spojrzenie na zegar utwierdziło go, że może to być tylko któryś z opiekunów Domów. Mruknął zaklęcie zdejmujące zamykające czary, po czym krzyknął: — Wejść!
Harry, stojący w chłodnych lochach i ukryty pod peleryną niewidką, zastanawiał się czy zapukać ponownie, czy uciec. Kiedy podjął decyzję i już odwracał się, aby pospiesznie się oddalić, usłyszał stłumione przez grube drzwi:
— Wejść!
Złapał za klamkę i lekko pchnął drzwi, oczekując spektakularnego wybuchu. Nic takiego się jednak nie stało. Rozejrzał się po gabinecie, który ku jego irytacji okazał się zupełnie pusty. Zdejmując z siebie pelerynę usłyszał ciche słowa Snape'a:
— Jestem u siebie. — Szybko zlokalizował drzwi, zza których niewątpliwie dochodził głos mistrza eliksirów: — Minervo, to ty? Wyczuwam coś zdecydowanie gryfońskiego. Choć nie tylko — dodał po chwili ciszej, niepewnym głosem.
Harry podszedł do drzwi i uchylił je delikatnie. Widok, który za nimi zastał wytrącił go na moment z równowagi. Stał i patrzył na swojego nauczyciela, nie potrafiąc zidentyfikować podniecenia, które właśnie zaczęło się w nim budzić. A zaczęło się budzić zdecydowanie. Niech będą błogosławione luźne, szkolne szaty!
Spodziewał się wielu rzeczy, choć najbardziej oczywiście Snape'a okutanego w swoją standardową czerń, nad stosem testów, ale to… Mężczyzna siedział, niemal leżał na swojej kanapie. Na jednym z podłokietników oparł głowę, na drugim nagie stopy. Szara koszula rozpięta niemal do połowy odkrywała umięśnioną klatkę piersiową. Stalowe, satynowe spodnie opinały się delikatnie na zadziwiająco długich nogach. Mężczyzna trzymał w dłoni, za duży według Wybrańca kieliszek, który teraz przechylał się niebezpiecznie. Mina profesora wskazywała skrajne zdziwienie.
Harry wykonał szybki ruch prawej dłoni zamieniając czerwone, skrzacie wino w galaretkę o idealnej konsystencji. Ten drobny ruch wyrwał Snape'a z letargu. Zerwał się z kanapy upuszczając kieliszek na puszysty dywan. Złoty Chłopiec pogratulował sobie pomysłu – takie plamy sprawiłyby problem nawet niewidocznym pomocnikom zamku.
— Potter!
No tak, zaczyna się…
Oni zawsze muszą przerywać mi wypoczynek! Dlaczego nigdy nie chcą ze mną rozmawiać, kiedy chodzę po szkole? Albo, kiedy jestem w klasie? Ktoś mógłby mnie czasami uwolnić od tych wszystkich przygłupich bachorów. Ale nie! Jeśli już ktoś wpadnie na pomysł, żeby ze mną rozmawiać, to ładuje się bez zapowiedzi do moich komnat.
Zastanowił się nad tym chwilę. Wyczuwał obecność ducha Gryffindoru, ale jeśli chodziło o Minervę, to ona, chyba jako jedyna zawsze starała się poinformować go o swojej wizycie. Cóż, chyba, że chodziło o jego stosunek do Pottera, wtedy po prostu nacierała.
— Minervo, to ty? Wyczuwam coś zdecydowanie gryfońskiego. Choć nie tylko. – Severus zdał sobie sprawę, że mówi zbyt niepewnie jak na swoje standardy.
Pieprzyć to. Kto inny mógłby to niby być?
Czekał na gościa na swojej kanapie. Może to skłoni ją do przemyśleń i szybszego wyjścia. Uśmiechnął się złośliwie.
O tak, to świetny pomysł.
Widok wchodzącego Pottera spowodował całkowitą niemożność poruszania się. Przyglądał mu się bezmyślnie. Chłopak miał na sobie zwykłą szkolną szatą, lekko rozpiętą u góry. Włosy zaczesał jakoś na bok, choć i tak kilka kosmyków sterczało w różnych kierunkach. Największym szokiem były jednak jego oczy. Oczy o jeszcze głębszej zieleni niż zwykle, pozbawione tych śmiesznych, okrągłych okularów.
Cholera nigdy bym nie pomyślał, że on jest taki przystojny, łapiąc się na tych myślach,dostrzegł minimalne skinienie dłoni.
— Potter!
Merlinie, o czym ja myślę! Nienawidzę tego dzieciaka.
— Profesorze Snape — odpowiedział pewnym głosem, choć cofnął się nieznacznie.
— Co ty tu, kurwa, robisz?
— Chciałem porozmawiać. — Ta odpowiedź tak zdziwiła Severusa, że ponownie oniemiał na kilka sekund.
— Potter, zwariowałeś?
— Tak. To możliwe — przyznał cicho Harry.
Snape przyjrzał się jeszcze raz chłopcu.
Mogę go nadal nienawidzić i tłamsić, albo dać sobie spokój z jego durnym ojcem…
Przesunął wzrokiem po całej sylwetce sportowca.
A może warto spróbować?
— Jak to zrobiłeś?
Dzieciak spojrzał na nauczyciela zdezorientowany, więc Snape wskazał ręką na rozbity kieliszek. Harry zastanowił się chwilę, po czym podejmując decyzję wykonał kolejny ruch dłoni, usuwając nim galaretkę i lewitując scalony kieliszek na barek. Mistrz eliksirów uśmiechając się złośliwie, spojrzał głęboko w oczy Złotemu Chłopcu, wykonując jednocześnie podobny gest. Na niskim, barokowym stoliku pojawiły się dwie szklanki i butelka szkockiej, która już rozlewała równe porcje.
Harry zagapił się na Snape'a z opadniętą szczęką. Ten, w tym samym momencie ułożył się ponownie na swojej kanapie.
— Siadaj, Potter. Porozmawiamy.
Harry przyglądał się Severusowi i zastanawiał jednocześnie co się dzieje. Nie wrzeszczy, nie straszy. Może jest chory? Kolejnym ruchem dłoni zlikwidował szkody spowodowane swoim wtargnięcie. Natychmiast zniknęła czerwona galaretka, a kieliszek znalazł się na staromodnym barku. W ciągu tego małego przedstawienia nie odrywał oczu od profesora. W końcu i ten spojrzał na niego, a Harry przez moment pomyślał, że zamierza użyć na nim oklumencji. Dostrzegł jednak tylko jasne błyski w czarnych oczach. Chwilę później stał z przygłupią miną i przyglądał się jak Snape, korzystając z tej samej magii, co on, rozlewa alkohol do dwóch szklanek i rozsiada się na swojej kanapie.
— Siadaj, Potter. Porozmawiamy.
Harry opadł ciężko na wskazany fotel zapominając zupełnie, po co właściwie tu przyszedł. Z całą pewnością nie oczekiwał, nawet w najśmielszych marzeniach, że ich spotkanie może się tak potoczyć.
— Ja? — Snape znów skupił wzrok na jego twarzy. — Ja zwariowałem?
To, co stało się po chwili, wytrąciło młodego czarodzieja z równowagi. Snape zaczął chichotać. Chichotać! A później śmiać się w głos. To przecież niemożliwe. Nie dzieje się. On się nawet nie uśmiecha, a co dopiero to! Analizując pośpiesznie fakty, Wybraniec uznał, że jest tylko jedna odpowiedź — to nie może być jego nauczyciel! To ktoś, kto się wielosokował. Myśląc szybko podjął mentalny atak. Tak najłatwiej jest poznać prawdę.
— Potter! — I Harry już wiedział, że jednak się pomylił. Cholera!— Od kiedy to niby znasz legilimencję?
— Ja… przepraszam. Nie mogłem uwierzyć, że to pan.
Snape roześmiał się jeszcze raz, głośniej, a Harry dołączył do niego chwilę później.
— Najpierw niewerbalna magia bezróżdżkowa, panie Potter. Twoje zdolności mentalne omówimy kiedy indziej.
Przyglądanie się tak zdziwionemu Złotemu Chłopcu sprawiło Severusowi prawdziwą przyjemność. Siłą powstrzymał się przed parsknięciem, ale kiedy padły kolejne słowa:
— Ja? Ja zwariowałem? — Nie wytrzymał i zaczął chichotać, by po chwili roześmiać się pełną piersią.
Przed upływem choćby minuty poczuł, że Potter przebija się przez jego mentalne bariery.
Co do cholery?
Pozwolił chłopcu zobaczyć wspomnienie z ich pierwszej wspólnej lekcji, po czym bezceremonialnie wypchnął go ze swojego umysłu.
— Potter! Od kiedy to niby znasz legilimencję?
Dzieciak patrzył na niego z jeszcze większym niedowierzaniem. Teraz już nie mógł mieć żadnych wątpliwości. Roześmiał się raz jeszcze, ale tym razem Harry poszedł w jego ślady.
Merlinie, on śmieje się w mojej obecności? Świat staje na głowie!
Kiedy skończyli Snape zadał pytanie, wiedząc, że Wybraniec nie zacznie mówić sam. Potter przyglądał mu się tylko, próbując znaleźć coś w jego oczach.
Ciekawe, czego szukasz dziecko? Złości? Nienawiści?
— Mów! Skąd…? Jak nauczyłeś się tego specjalnego rodzaju magii? — Severus leżąc pochwycił w dłoń szklankę, a drugą lewitował do Pottera. — Chciałbym wiedzieć — powiedział miękko, żeby go zachęcić.
— Zaczęło się od zwykłego Accio — podjął powoli jego gość. — Skoro mogłem wezwać różdżkę, nie mając jej przecież w dłoni, to pomyślałem, że mógłbym spróbować też z innymi przedmiotami. Okazało się, że mogę wezwać wszystko.
Złoty Chłopiec Gryffindoru zwiesił głos i pierwszy raz od przekroczenia progu komnat unikał wzroku swojego nauczyciela.
— Rozumiem —– Snape ucichł i obserwował Harry'ego, szukając kłamstwa w jego postawie. — Czy wiesz, że znam tylko kilka osób, które opanowały tę dziedzinę magii?
— Naprawdę? — Efekt wywołany tymi słowami był niesamowity. Potter rozpromienił się cały, jakby pierwszy raz w życiu otrzymał komplement. No cóż, właściwie to tak było. To były pierwsze słowa uznania, które padły pod jego kierunkiem od mistrza eliksirów.
— Tak. Jak myślisz, kto to jest?
— Pan. — Snape skinął głową. — I ja oczywiście — zamilkł na chwilę, po czym kontynuował: — Voldemort na pewno jej nie zna, bo nigdy jej na mnie nie użył, a raczej nie sądzę, żeby odmówił sobie takiej przyjemności.
— Masz rację. Nie mówiłem o Czarnym Panu. Ale są jeszcze dwie osoby. I obie znasz.
Harry spojrzał na niego nieco zdziwiony i lekko zamyślony.
— Podejrzewam, że kolejny będzie Dumbledore, jest bardzo potężny. — Profesor potwierdził i uniósł brew, czekając na kolejne propozycje. — Nie mam pojęcia, kto może być ostatnią osobą. Przykro mi.
—Tak. On jest jeszcze na etapie prób i błędów. Możesz nie wiedzieć. Powiem ci za jakiś czas. Teraz jest jeszcze zbyt wcześnie. — Spojrzał na Harry'ego uważnie, przywołując całą powagę na twarz. — Rozumiesz, co to znaczy?
Severus dolał sobie szkockiej i ponaglił Wybrańca.
Kto wie, co może się stać, kiedy obaj się spijemy?
Młody czarodziej pokiwał przecząco głową.
—Nie. Hm. Ludzie nie obnoszą się z tym?
— Uwierz mi, znam wielu bardzo potężnych czarodziei, ale większość z nich nie ma nawet pojęcia o istnieniu bezróżdżkowej magii niewerbalnej, nie mówiąc już o umiejętności używania jej.
— Nie… nie, musisz się mylić. – Nieświadomie, zamyślony zapomniał o grzeczności.
— Potter! Ty półgłówku, w ogóle nie słuchasz, co do ciebie mówię! — Spojrzał na Harry'ego zirytowany. — To bardzo rzadki dar. Na dekadę rodzi się dwóch, może trzech czarodziei, którzy potrafią się nim posługiwać!
Harry siedział i odpowiadał na kolejne pytania Snape'a. Czuł się jednocześnie odkryty i szczęśliwy.
Merlinie, jak on ze mną rozmawia! Jakbyśmy byli sobie równi. Jakby nie istniały lata nienawiści między nami. Może nawet, jakby mnie lubił, albo chociaż doceniał moje umiejętności.
Było to tak różne od dotychczasowych doświadczeń, że Harry aż zachłysnął się na wspomnienie niemiłej przeszłości.
Jestem w komnatach Snape'a. Siedzę w jego fotelu. Piję szkocką, którą mi zaproponował. I mogę na niego patrzyć. Tylko, dlaczego nie mogę oderwać od niego wzroku? Cholera!
—Potter! Ty półgłówku!
Te słowa przywróciły Wybrańca do normalności, ale bynajmniej nie takiej, o jakiej myślał.
Powinienem się wściekać, pomyślał. A ja jak idiota podniecam się jeszcze bardziej, kiedy on mnie obraża.
— Rozumiem, co mówisz. — Tym razem świadomie zwrócił się do Severus nieformalnie. — Tylko jest to dla mnie zbyt nieprawdopodobne. Dwóch na dekadę?
— Tak. Czasem jeden, czasami trzech. To, że ty władasz tym darem — uśmiechnął się złośliwie — jest niczym dziwnym. W końcu tobie przytrafia się wszystko.
— Ej! To nie jest moja wina! Nie prosiłem się o to, co mnie spotkało.
— Och, zamknij się! Przecież nic takiego nie powiedziałem. Ale przecież jesteś wyjątkowy i nikt nie może temu zaprzeczyć!
Harry gapił się przez chwilę na mistrza eliksirów i nie mógł wydobyć z siebie głosu.
Co się dzieje?
Ta sytuacja robi się coraz bardziej zawiła. Przechylił swoją szklankę i wypił całą jej zawartość.
Snape wstał z kanapy, ujął butelkę w swoje długie palce i, pochylając się nad Złotym Chłopcem, napełnił wolno jego naczynie. Harry'ego owionął przyjemny zapach skoszonej, młodej trawy i niezidentyfikowanych ziół. Mieszanka była mocna i przyciągająca. Nieświadomie przysunął się do źródła zapachu, niemal wtulając twarz w obojczyk profesora.
— Potter — Snape przytrzymał go za ramię, ale nie uzyskał żadnej reakcji. — Harry.
Oczy chłopca zalśniły.
Merlinie! Powiedział moje imię.
— Słucham? — Wymruczał Harry tuż przy wrażliwej skórze za prawym uchem profesora.
— Nie jesteś jeszcze tak pijany! — Odpowiedział z wahaniem, nieskutecznie próbując zwiększyć dystans między nimi.
— Wypiłem jedną szklankę — szeptał cicho pomiędzy drobnymi pocałunkami składanymi wzdłuż krzywizny szczęki Severusa. — W ogóle nie jestem pijany. No chyba, że to jakaś trucizna, napój miłosny, albo Pragnienie Głębi* — zachichotał na tę myśl.
— To zwykła szkocka — odburknął mu Snape.
— Tym lepiej.
Merlinie, chroń mnie. Powiedziałem mu, że jest wyjątkowy! Ktoś mógłby pomyśleć, że jako facet po trzydziestce (może i siedem lat, ale nadal po trzydziestce!) będę częściej używał mózgu. Jak słychać, ten ktoś poległby wraz ze mną.
Potter dochodząc do siebie, chwycił gwałtownie szklankę i przechylił ją zdumiewająco szybko.
A niech mnie, mogłem mu podać Amortencję.
I kiedy o tym myślał półświadomie pochylił się w stronę chłopca, napełniając ponownie jego szklankę. Potter pachniał niesamowicie, jak świeże maliny i młode pędy bambusa. I był tak cholernie blisko. Zastanawiając się nad swoją głupotą i faktem, że chciałby pieprzyć Złotego Chłopca, poczuł oddech na swojej szyi. Wyrwany z letargu myśli, skupił się na zachowaniu Wybrańca i jego powodach.
— Potter! — Brak reakcji.
Och, kurwa.
— Harry. — Dostrzegł błysk w oczach dzieciaka.
On… czy on? Nie…
— Słucham?
O Merlinie! Muszę mu przerwać. Nie mogę pozwolić…
— Nie jesteś jeszcze tak pijany.
Bądź pijany! Niech okaże się, że to twoja pierwsza w życiu szkocka i oddasz mi się, na wpół przytomny, co prawda, ale zawsze.
— Wypiłem jedną szklankę — przypomniał mu głupio.
Jakbym, do cholery, nie wiedział! Dlaczego mnie całujesz w takim razie? Och, więcej.
— W ogóle nie jestem pijany.
Mistrz eliksirów zatracił się w drobnych muśnięciach warg na swojej szczęce i jak przez mgłę słuchał kolejnych słów Harry'ego.
— To zwykła szkocka!
Nie ma nic, co by usprawiedliwiało, to co robisz! Nic, panie Potter. I co na to powiesz? Uciekniesz z krzykiem? Bojaźliwy bohater… oj, bojaźliwy**!
— Tym lepiej.
* Przerażające nieco Desiderium Intimum
** Ukłon w stronę moich ukochanych Kronik Riddicka, polecam wszystkim!
