Skazany na banicję błąkałem się bez celu. Ciągle myślałem dlaczego tak się stało i dlaczego dostałem szansę? Przecież jestem złym człowiekiem, wyrządziłem tyle zła a tu spotyka mnie takie coś. Rzeczywiście dostałem drugą szansę ale nie wiedziałem co teraz mam zrobić. Jedyną moją nadzieją była znienawidzona niegdyś przeze mnie rasa Na'vi . Dookoła mnie było mnóstwo pięknych roślin o soczystych kolorach tęczy. Aromat z ich kwiatów i owoców unosił się w świeżym leśnym powietrzu. Nagle pojawiła się grupa prolemurów przemierzająca dżunglę w poszukiwaniu owoców bananowca, nie zwracały na mnie uwagi zajęte swoimi sprawami. Doszedłem na skraj dżungli do wodopoju, gdzie małe grupki yerików co jakiś czas podbiegały napić się wody. Były matki z młodymi oraz pojedyncze dorosłe osobniki, kilka pa'li przemierzało dżunglę w poszukiwaniu pożywienia . Woda w rzece była krystalicznie czysta, dno było całkowicie widoczne, chociaż było głęboko na ok 3 metry, po dnie przemieszczały się jakieś miejscowe żyjątka przypominające raki oraz małże. Było także mnóstwo kolorowych ryb. Dookoła panowała niesamowita cisza, choć dobiegały mnie odgłosy lasu, to czułem niesamowitą harmonię i spokój, mój umysł, dusza i ciało stały się jednością. Takie uczucie było mi obce, nie wiedziałem już wcale kim jestem i co tutaj robię? Jednego byłem pewien, nie było szansy powrotu. Usiadłem na dużym kamieniu jeszcze raz analizowałem to co się stało od początku do końca, rzecz jasna jestem teraz jednym z nich czy mi się to podoba czy nie i nagle poczułem dotyk dłoni na swoim ramieniu. Odwróciłem się i ujrzałem piękną kobietę, mimo że była Na'vi. Miała włosy poskręcane w warkoczyki z ponawlekanymi koralikami , były bardzo długie prawie tak jak jej warkocz.
Za prawym uszkiem było kilka kolorowych piórek, ogonek był do połowy owinięty sznureczkiem, miała piękny amulet z szlachetnym kamieniem pośrodku o tak pięknym zielono-żółtym kolorze jak jej duże śliczne zmysłowe oczy. Piersi delikatnie przysłaniał naszyjnik z różnokolorowych piór. Na przepasce było namalowane drzewo, przywołujące na myśl godło rodowe klanu z którego zapewne pochodziła. Obok przepaski miała sztylet, jego rękojeść z kości tytanodera była pięknie ozdobiona motywami plemiennymi.
Przez ramię miała przewieszony łuk z ciemnego drzewa, był wykonany bardzo profesjonalnie, z pewnością wyszedł z pod ręki jakiegoś wielkiego rzemieślnika. Nieznajoma spytała się mnie łagodnym tonem ale w swoim ojczystym języku:
- Kim jestem? Kogo szukam?
Nie potrafiłem wytłumaczyć jej dlaczego tu jestem i czego szukam, było to zbyt skomplikowane i sam nie do końca to rozumiałem wiedząc, że powiedziawszy prawdę kim tak naprawdę jestem to z pewnością moje nowe życie nie potrwało by długo.
Po chwili namysłu powiedziałem, że jestem tu bo dostałem drugą szansę oraz, że znalazłem tu spokój ducha jakiego nigdy nie doświadczyłem, poniekąd była to prawda. Nieznajoma powiedziała:
- Widzę twoją duszę, jej rozdarcie między dobrem i złem, ale nie martw się, nie jest dla ciebie za późno. Mój Lud przyjmie Cię, będziesz widział po raz drugi - na zawsze, zaznasz ponownie spokoju - do końca swych dni, a teraz chodź ze mną.
- Dlaczego chcesz mi pomóc ? - zapytałem z niepewnością.
- Bo widzę, że jesteś zagubiony, obserwowałam Cię od pewnego czasu, dlatego postanowiłam Ci pomóc.
Jak ona może widzieć we mnie dobroć skoro sam jej nie dostrzegłem w sobie, ale skoro tak mówiła to może być w tym prawda ,dodało mi to nadziei, że mogę się zmienić.
Szliśmy całą drogę przepięknym lasem. Patrzyłem się jak zahipnotyzowany na nią i na otaczającą nas zewsząd przyrodę. Zatrzymaliśmy się, spojrzałem na jej oczy, wyrażały ciekawość. Chwilkę później zapytała się mnie jak się nazywam, odpowiedziałem, że Jack. Początkowo miała problem z wypowiedzeniem mojego imienia. Gdy już byłyśmy blisko wioski powiedziała mi:
- Zbliżamy się, poczekaj zaraz wrócę - uśmiechając się przy tym.
Nie czekałem długo, wkrótce przyszła z wodzem klanu i miejscową Tsahìk, jak się później dowiedziałem byli oni jej rodzicami. Ukłoniłem się z szacunkiem. Moja znajoma chciała odwzajemnić mój gest. Jej rodzice chcieli ją powstrzymać, ale sami też się ukłonili. Przez chwilę zamarłem, pomyślałem że wiedzieli kim jestem ale na szczęście nie znali prawdy o mnie.Poczułem wielką ulgę, chwilkę później zaprowadzili mnie do wioski. Moja znajoma powiedziała, że śmiesznie wyglądam i dodała:
- Musimy coś na to poradzić.
Podała mi przepaskę, spytałem się:
- Co to za strój?
Zaczęła się uroczo śmiać i odpowiedziała mi, że wszyscy noszą takie przepaski i jeśli chcę pozostać to powinienem ją nosić. Przytaknąłem głową i poszedłem się przebrać. Gdy przyszedłem zobaczyłem rosnący uśmiech na jej twarzy. Przypuszczalnie rozśmieszyło ją, że za bardzo nie potrafiłem zawiązać przepaski o mój ogon. Podeszła do mnie i pomogła mi w tym, czułem się nieco skrępowany. Udaliśmy się spożyć posiłek, wszyscy byli w doskonałych humorach, moja nowa przyjaciółka zapoznała mnie z resztą klanu, wszyscy byli mi przychylni. Na moment odeszła i gdy pojawiła się ponownie, trzymała dwa małe naczynia. Wręczyła mi jedno, dając mi swoim gestem do zrozumienia "na zdrowie". Wychyliłem zawartość czarki, która okazała się na tyle mocna, że zakaszlałem. Moja towarzyszka poklepała mnie po plecach z nieukrywanym uśmiechem. Gdy mi przeszło spojrzałem na jej oczy, były cudowne, nie było w nich zawiści i mściwości , były takie szczere, takie różne od tego co znałem. Powiedziałem jej to, po czym ujrzałem uroczy rumieniec na jej twarzy oraz delikatny uśmiech. Przez moment nastała niezręczna cisza. Moja nowa znajoma zaproponowała mi, abyśmy zatańczyli. Z radością przystałem na jej propozycję (niedawno poznana piękna kobieta proponuje mi taniec mmm...). Muzyka była początkowo bardzo żywiołowa i energiczna, a po chwili bardziej spontaniczna i wyraźnie wolniejsza. Moja znajoma powiedziała swoim aksamitnym głosem:
- Połóż dłonie na mojej tali.
Teraz to ja się zarumieniłem. Z lekkim oporem, ale jednak położyłem dłonie na jej smukłych biodrach. Nie sądziłem, ze będzie to taki trudne.
- Spokojnie Jack. To tylko taniec.
Owszem był to tylko taniec, ale nigdy jeszcze nie tańczyłem z taką piękną kobietą; jej talia ,oczy ,usta ,włosy… Mógłbym tak wymieniać bez końca. Nagle oprzytomniałem myśląc, co ja gadam, przecież ona jest Na'vi, ale potem nasunęła mi się następna myśl, że przecież ja też jestem teraz Na'vi. Podczas tańca zadała mi pytanie patrząc prosto w oczy:
- Chcesz się od nas uczyć czy przebyłeś tylko by zdobyć nasze zaufanie?
Chwilę milczałem, zastanawiając się co odpowiedzieć :
- Jestem tu nie zupełnie z własnej woli, ale podoba mi się u was. Nie jestem zdrajcą, szpiegiem lub kimś w tym rodzaju.
Te słowa ją uspokoiły, widziałem to po jej oczach. Czas strasznie szybko leciał i zrobiło się późno. Większość Na'vi zaczęła już się rozchodzić, moja znajoma zaprowadziła mnie do miejsca przeznaczonego na spoczynek. Na pożegnanie uśmiechnęła się i pozwiedzała:
- Jutro zaczynamy naukę. Rozmawiałam z moją mamą i zgodziła się bym to ja pomogła Ci widzieć.
- To wspaniale, nie wiem jak Ci to powiedzieć ale polubiłem Cię i jesteś bardzo miła.
(oraz piękna, dodałem w myślach).
- Wszyscy Na'vi są dla siebie życzliwi, to u nas naturalne. Do jutra, miłej nocy Jack.
Chciałem się zapytać jak brzmi jej imię, ale już odeszła, postanowiłem sobie, że jutro na pewno ją o to zapytam… Położyłem się spać...
Noc prędko ustąpiła miejsca dniowi. Śniły mi się sceny z mojego dawnego ziemskiego życia. Było w nim wiele zła, głównie z moim udziałem. Obudziły mnie promienie wschodzącego słońca o intensywnej karmazynowej toni barw, przebijające się przez gałęzie, padając na moją twarz. Po przebudzeniu, mój hamak sam się otworzył. Byłem bardzo wypoczęty mimo to że miałem niepokojące sny. Widząc, że inne hamaki są już puste udałem się na dół Domowego Drzewa. Moja przyjaciółka stała przy jednym z zewnętrznych korzeni, jakby specjalnie czekała na mnie. Podszedłem do niej, a ona na mój widok od razu wypowiedziała słowa:
- Widzę Cię.
Słowa te zabrzmiały bardzo głęboko, jakby pochodziły z jej wnętrza, na pewno miały w sobie jakieś drugie dno i wyrażały coś więcej niż tylko to, że mnie widzi. Odpowiedziałem mojej przyjaciółce tym samym zwrotem, ale na jej pięknej twarzy pojawił się lekki niepokój.
- Jack, chyba nie wiesz co oznaczają dokładnie te słowa?
- Owszem, wyczułem w nich jakieś tajemnicze przesłanie.
- Bo tak jest. Otóż wszyscy bracia i siostry witają się nawzajem tymi słowami, ale wyrażają one twoje wnętrze, wdzięczność i szacunek do drugiej osoby, jakby pochodziły z twojej duszy.
- Wybacz, nie wiedziałem, jak poprawnie wypowiedzieć te słowa, pozwól, że przywitam Cię raz jeszcze.
- Oczywiście, Jack, ale to ja jestem Ci winna przeprosiny, gdyż nie mogłeś wiedzieć co znaczą te słowa, nie słysząc ich wcześniej.
Skupiony raz jeszcze powitałem moją przyjaciółkę.
- Widzę Cię siostro - wykonałem ukłon.
Moja znajoma lekko się uśmiechnęła mówiąc, że tym razem wypadło dobrze, ale nie muszę być tak bardzo oficjalny i ukłon nie był konieczny, ewentualnie lekkie skinięcie głową i przyłożenie palców do czoła. Tak też uczyniłem i dodałem:
-Dziękuję za lekcję siostro, konwersacje z tobą to dla mnie prawdziwy zaszczyt i przyjemność.
Na te słowa moja przyjaciółka lekko speszona i zarumieniona spytała się mnie, czy dobrze spałem. Odpowiedziałem, że śniło mi się wiele zła, ale potem ustąpiło to dziwnym pieśniom dobiegającym jakby z wewnątrz mnie, i były bardzo kojące i miłe.
- To Nasza Wszechmatka Eywa tuliła Cię do snu Jack, to jej głos słyszałeś i to ona przegnała zło z twoich snów. Każdy Na'vi słyszy jej pieśni w czasie snu, które z czasem stają się coraz piękniejsze, odzwierciedlają każdy przeżyty dzień.
-Kim jest Wszechmatka Eywa?
- Opowiem Ci o niej po posiłku, a teraz pospiesz się Jack, bo kto późno wstaje, ten jeść nie dostaje. - uśmiechnęła się uroczo, a ja dalej nie znałem jej imienia.
U stóp Domowego Drzewa wszyscy Na'vi już ucztowali, na palenisku gościły sześcionogi, oraz owoce.
Co mnie zaskoczyło, że dla każdego była przygotowana odpowiednia porcja jedzenia, gdy się przysiedliśmy inni Na'vi powitali nas, moja koleżanka wskazała mi miejsce. Siedziałem razem z jej rodziną.
Co ja robię, to nie w moim stylu, to wszystko jakieś dziwne a ci Na'vi jacyś ... może to tylko ściema, a jak wiedzą kim jestem. Gdyby tak... aaa wole nawet o tym nie myśleć.
Po tych rozmyślaniach zebrałem się na odwagę i zapytałem moją przyjaciółkę, jak się nazywa, odpowiedziała mi:
- Nazywam się Na'viyä Tirea, a to są moi rodzice; moja mama Loratskxe, mój ojciec Txura Hufwe oraz moja młodsza siostra Lora Mokri i starszy brat Txantsana Aungia.
Przywitałem się ze wszystkimi, chyba mnie polubili. Po posiłku Na'viyä Tirea (nareszcie wiem jak się nazywa) zabrała mnie na spacer do lasu, aby opowiedzieć mi o Eywie. Tłumaczyła mi, że dzięki niej cała planeta żyje w harmonii, mówiła mi jeszcze coś w rodzaju "szacunku" dla wszystkich żywych istot. Szacunek pomyślałem, po co to komu, przecież kto jest silniejszy ten wygrywa. Takie jest prawo a nie jakiś tam szacunek. Ale mimo tych dziwnych wywodów las był piękny. Nigdy nie myślałem, że mogę w ten sposób się na niego patrzyć, jakbym stanowił jego integralną część. Szliśmy dalej, Na'viyä Tirea opowiadała mi o Pandorze i zasadach obowiązujących na niej. Od czasu do czasu spoglądałem na nią tak dyskretnie by nie zauważyła, była taka piękna, wydaje mi się, że była najpiękniejszą kobietą jaką widziałem w życiu. Co ty gadasz człowieku, przecież to jest Na'vi, jak możesz tak myśleć, nie nie, muszę się jakoś ogarnąć.
Nagle usłyszałem krzyk, był to krzyk kobiety gdzieś w oddali, prawie w tej samej chwili zerwaliśmy się do biegu. Gdy dobiegliśmy do celu zobaczyłem jak jedna Na'vi trzyma czyjąś głowę na kolanach i prosi go by nie odchodził. Na'viyä Tirea drżącym głosem zapytała:
-Co się stało, czemu on jest ranny i kto to jest, jest ubrany jak Na'vi, ale to chodzący we śnie, ma pięć palców u nóg i rąk. Jest taki jak ty Jack, znasz go?
- Nie, pierwszy raz go widzę.
Nie była to prawda. Był to jakiś jajogłowy, współpracował z dr Grace Augustine , wiele razy go widywałem jako człowieka i nie lubiliśmy się za bardzo, w głowie było mu tylko jakieś paprotki podobnie jak tej całej Grace. Tajemnicza kobieta odpowiedziała po chwili:
- Nie wiem, ale uratował mnie, wybrałam się na polowanie i zobaczyłam kilku ludzi nieba z karabinami oraz jednego chodzącego nie-demona. Dla zabawy zaczęli do mnie strzelać, zaczęłam uciekać, ale potknęłam się i upadłam, na pewno zginęłabym ,gdyby nie on. Pojawił się z nikąd, jednego żołnierza zastrzelił z łuku a w tego nie-demona zaczął rzucać kamieniami by odwrócić jego uwagę. Potem usłyszałam jego krzyk i podbiegłam tam, ale leżał nieprzytomny, chyba tamci pomyśleli, że nie żyje i go zastawili. Potem wy się pojawiliście.
Co oni tu robią , chyba szukają mojego avatara. Cholerni zdrajcy, jeszcze im mało, muszę jakoś zrobić z nimi porządek, jak skończę mój projekt to załatwię ich, tak zobaczą, że ze mną nie ma żartów a przecież jak to skończę to będę mógł się uwolnić od tych dziwnych Na'vi , nie wiem co Ci naukowcy w nich widzą. Ale trzeba przyznać niektóre ich kobiety są nawet fajne.
- Szybko trzeba go zabrać do nas , może jest jeszcze szansa.
- Dobrze, że kule przeszły na wylot, jeśli szybko zatamujemy krwawienie to powinien wyzdrowieć.
A może lepiej bym mu nie pomagał, on może mnie znać. Pieprzyć to nie chce mu odbierać tej wątpliwej przyjemności bycia tutaj. Widząc, że ani Na'viyä Tirea, ani druga Na'vi za bardzo nie zdołały go podnieść to podszedłem i sam udźwignąłem jego dupsko. Cała droga była ciężka, ten koleś ważył chyba z tonę. Nieznana mi Na'vi po drodze zbierała jakieś zioła i opatrywała mu rany. Podczas drogi myślałem czy znaleźli to, czy dalej szukają ale miałem nadzieję, że dobrze to ukryłem. Gdy wreszcie doszliśmy do wioski Tsahìk zaopiekowała się nim, ale tamta Na'vi nie odchodziła od niego na krok.
Teraz pozostało tylko czekać. Na'viyä Tirea zezłościła się do tego stopnia, że zaczęła syczeć szczerząc zęby, nawet w bojowej postawie wyglądała uroczo.
- Czemu tacy jesteście, czemu chcecie nas krzywdzić, przecież my chcemy żyć w pokoju. (po chwili dodała)
- Powiedz, że jesteś inny, powiedz mi że chcesz być jednym z nas.
Zamarłem słysząc te słowa przecież oni wszyscy kiedyś byli pod moją władzą i takie rzeczy to była norma każdej "badawczej" wyprawy. W tej chwili zacząłem gardzić sobą i wszystkim co robiłem do tej pory, byłem złym człowiekiem teraz dopiero to dostrzegłem, nie wiem w jaki sposób mogłem traktować Na'vi jak bezmyślne istoty? Są inteligentni, ale dziwni i tego zdania nie zmienię. Nie wiedząc co odpowiedzieć rzuciłem po dłuższej chwili:
- Tacy ludzie nie zasługują na życie. - myślałem o sobie.
- Masz pomysł jak można by ich skłonić do opuszczenia naszego świata?
Miałem w głowie pewną myśl, była to chyba próba wymazania dawnych grzechów, ale było na to za wcześnie. Tak też jej odpowiedziałem. Dla uspokojenia postanowiliśmy kontynuować przerwane zwiedzanie lasu, zanim jeszcze zdążyliśmy się oddalić dobiegła do nas mała Lora Mokri, mówiąc:
- Siostro mogę iść z tobą i z twoim przyjacielem?
Na'viyä nie była w dobrym nastroju, ale opanowała się i wyraziła zgodę. Szliśmy tak dość długi czas mijając przecudne rośliny i drzewa, najbardziej rozmowna z nas trojga była Lora Mokri, chętnie opowiadała mi o lesie, byłem pod wrażeniem wiedzy i bystrości jej młodego umysłu. Na'viyä Tirea pozostawiła nas na chwilkę i powiedziała, że musi nazbierać jakichś roślin dla naszego nowego przybysza, nie zdołałem zapamiętać ich nazw. Poprosiła mnie abym popilnował jej siostrzyczkę. Usiedliśmy na kamieniach, zapytałem się jaką rolę pełni jej siostra w klanie?
-Jest księżniczką, tak jak ja, a nasz brat Txantsana Aungia będzie przyszłym wodzem klanu.
Gdy to usłyszałem to aż mnie zatkało. Mało ci tego co im narobiłeś, a na dodatek próbujesz poderwać księżniczkę tego klanu, jasna cholera to ona tam wtedy była, ona...
W pierwszej chwili pociemniało mi w oczach. Znowu pomyślałem przecież jak oni się dowiedzą to nie będą się ze mną cackać, chciałem uciekać ale przecież oni nic nie wiedzieli i oby tak zostało.
Lora Mokri zdziwiona moim głębokim zamyśleniem odezwała się spontanicznie:
- Chyba bardzo ją lubisz?
- Co, kogo?
- Jak kogo, moją siostrę.
Nie mogąc zebrać myśli powiedziałem:
- yyyyyyyy, tak lubię Ją, nawet bardzo.(Jack doigrasz się, doigrasz ).
Wreszcie pojawiła się Na'viyä Tirea. Jej siostra była dziwna, czułem jakby wiedziała o mnie wszystko.
- Znalazłam potrzebne rośliny, wracajmy, dziś jest już za późno na naukę.
Po powrocie do Domowego Drzewa podziękowałem moim przyjaciółkom za poświęcenie mi czasu, po czym rozstaliśmy się. Na'viyä Tirea i Lora Mokri gdzieś poszły, korzystając z okazji udałem do naszego nowego przybysza. Moim oczom ukazała się ta kobieta, czuwała nad tym nieznajomym, zapytałem się:
-Co z nim?
-Dalej jest nieprzytomny, ale jest duża szansa, że się obudzi. - mówiąc to oczy jej się rozjaśniły.
Nagle zauważyłem, że jest ona bardzo ładna i zgrabna, włosy miała prawie tak długie jak Na'viyä Tirea . W jej oczy, choć smutne, można było by się patrzyć bez końca.
Poczułem głód, udałem się spożyć pieczyste z yerika. Ponownie zasiadłem obok mojej pięknej przyjaciółki. Czasem nasz wzrok się spotykał. Na szczęście zapomniałem już o moich przemyśleniach podczas wyprawy do lasu.
Po posiłku Na'viyä Tirea powiedziała, że jutro nauczy mnie polować i strzelać z łuku, ale teraz już pora na spoczynek. Po tym jak odprowadziłem ją do jej hamaku udałem się do swojego, moje myśli krążyły wokół jednego, oni nie wiedzą kim jesteś ale ty wiesz. Starałem się o tym zapomnieć w końcu moje stare życie umarło. Zasnąłem bardzo szybko.
