Między pokoleniami
Uf. Prezentuję Wam mój tasiemiec – historię, która parę lat siedziała w mojej głowie, ewoluowała i wreszcie ujrzała światło dzienne! Dziękuję bardzo za betę madz i Mące! Nie jest to historia ani o Huncwotach, ani o Złotej Trójcy, a jedną z głównych postaci jest najbardziej pokrzywdzony przez Rowling Weasley. Pomysł na opowiadanie narodził się właściwie wtedy, gdy zauważyłam w książkach tę niesprawiedliwość.
Zapraszam do lektury, komentarze karmią Wena!
Rozdział I
— Blay, zdecydowałem się na wyjazd do Rumunii. — Słowa Charliego nie były dla niej niespodzianką, ale i tak poczuła nieprzyjemny skurcz w żołądku, gdy usłyszała tę wiadomość. Mogła się spodziewać, że propozycja pracy w jednym z najbardziej prestiżowych rezerwatów smoków na świecie jest nie do odrzucenia, ale mimo to wolała jeszcze trochę łudzić się i wierzyć, że Charlie zostanie na Wyspach.
— Tak myślałam. — Uśmiechnęła się lekko i niby od niechcenia poprawiła grzywkę opadającą na oczy. — Byłoby nierozsądne, gdybyś odmówił, w końcu to…
— Blay, przestań. — Skrzywił się Charlie. Dopiero teraz zauważyła, że był poważny i zniknęła tak typowa dla niego beztroska i spokój ducha. — Jesteś teraz tak szczera jak Hagrid twierdzący, że nigdy nie hodował nielegalnie magicznych stworzeń. — Mimowolnie zachichotała i atmosfera nieco się rozluźniła.
— Wolałbyś usłyszeć – nie zostawiaj mnie?
— Dobrze wiesz, ile to dla mnie znaczy. Zresztą nie chodzi tutaj tylko o mnie — dodał po chwili i przejechał ręką po rudych włosach, wyraźnie zmieszany.
— Wiem, Charlie. I rozumiem — westchnęła i utkwiła wzrok w kałamarnicy, która leniwie poruszała mackami, tak jak oni wygrzewając się w kwietniowym słońcu.
Blay wiedziała. Jej krukoński umysł przyjmował wszystkie argumenty Charliego o odciążeniu rodziny Weasleyów, a nawet o możliwym wsparciu finansowym, niezwykłych perspektywach zawodowych i zdawała sobie sprawę, że nie ma prawa mu tego odbierać.
— Jedź ze mną! — Rozpromienił się po chwili, jakby odkrył Amerykę — Jestem pewien, że w ośrodku znajdzie się miejsce dla młodego mistrza eliksirów, a w szczególności mojej dziewczyny.
— Charlie, cieszy mnie twój entuzjazm, ale zdążyłam już dowiedzieć się o wszystkim. — (Jak to Krukonka) — mruknął, a ona ciągnęła dalej, teraz z lekkim uśmiechem na ustach — Rumuńskie Ministerstwo Magii dba o swój rynek pracy i ogranicza ilość przyjezdnych, to raz. Mistrzowie eliksirów nie są aż tak potrzebni w rezerwacie, jak treserzy czy specjaliści od zielarstwa, to dwa. W dodatku w chwili obecnej nie ma żadnych stanowisk, to trzy. Pracujący w ośrodku zawsze mają kontakt ze smokami, a wybacz, nie jestem ich taką wielką entuzjastką jak ty, to cztery.
— Przecież nie musiałabyś pracować, mogłabyś mieszkać ze mną w ośrodku, bylibyśmy szczęśliwi!
— Ty na pewno, ale co miałabym robić bezczynnie całymi dniami? Charlie, zrozum, że Rumunia to twoje marzenie, nie moje. Kocham cię, chcę twojego szczęścia, ale Rumunia to nie jest moje miejsce na ziemi, szczególnie, jeśli miałabym tam żyć jak kura domowa!
Spojrzał na nią z żalem, jednak nic nie powiedział.
— Wracam do zamku — stwierdziła i poderwała się z miejsca. — Idziemy jutro do Hagrida? — Charlie skinął tylko głową.
— Do zobaczenia. — Schyliła się, pocałowała go w policzek i udała się w stronę zamku, starając się nie oglądać za siebie.
Nie powinnam była tak wybuchnąć — pomyślała gorączkowo, gdy po szybkim marszu znalazła się w sali wejściowej i skierowała się w stronę Pokoju Wspólnego. A przecież w głowie wielokrotnie odtwarzała możliwe scenariusze tej rozmowy, zastanawiała się co powiedzieć w każdym wariancie wydarzeń. Przygotowała nawet dojrzałe wypowiedzi od „całkowicie cię wspieram" po „marzenia warto realizować". I wszystko trafił szlag.
Cudowna pogoda, która przyszła po deszczowym i chłodnym marcu sprawiła, że hogwarckie korytarze praktycznie opustoszały i przemieszczali się nimi głównie ludzie wychodzący na Błonia lub wracający z nich.
Blay wdrapała się na siódme piętro i parę metrów przed wejściem do pokoju wspólnego stuknęła różdżką w szaty. — Multicorfors — mruknęła i patrzyła z zadowoleniem, jak błękit lamówek zmienił się w czerwień, a po drugim dotknięciu różdżki kruka zastąpił lew. Zadowolona z efektu pewnym krokiem podeszła do portretu.
— Dum spiro, spero. — Gruba Dama spojrzała na nią podejrzliwie, ale po usłyszeniu prawidłowego hasła odsłoniła dziurę w portrecie.
Gdy tylko przekroczyła próg pokoju wspólnego, rozejrzała się uważnie. Zgodnie z jej przypuszczeniami pokój był prawie pusty, tylko przy stoliku na zapadniętym fotelu siedziała szatynka z włosami spiętymi w kitkę na środku głowy, pogrążona w lekturze zaawansowanego podręcznika z zielarstwa.
— Kath!
— Co ty tu robisz? — Kath zerwała się z fotela i podbiegła do Blay, nie wierząc własnym oczom. — Wreszcie zdecydowałaś się tu przyjść i zrobiłaś użytek z naszych haseł — zauważyła z zadowoleniem.
— To trochę za gryfońskie, ale musiałam się komuś zwierzyć.
— Charlie powiedział ci o Rumunii?
— Świetnie! — parsknęła — Dowiaduję się pewnie ostatnia.
— Blay, to nie tak… Charlie był mocno spanikowany, nie wiedział, jak z tobą rozmawiać, poradził się mnie.
— Widać, jak świetnie mu poszło — sarknęła. — Wracam właśnie z Błoni, atmosfera była doprawdy szampańska.
Kath spojrzała na przyjaciółkę z troską.
— Blay, przecież gdy tylko w październiku zakwalifikował się do programu współpracy z Rumunią wiedziałaś, że Charlie się zdecyduje — powiedziała miękko.
— Jasne, domyślałam się, ale wolałam się jeszcze trochę łudzić, że jestem ważniejsza niż smoki. — Opadła bezsilnie na najbliższy fotel, a Kath przycupnęła obok niej. — Miałam nadzieję, że Charlie rozważy chociaż możliwość grania zawodowo w quidditcha, mógłby zostać gwiazdą ligi, a teraz wiem, że nawet nie weźmie udziału w rekrutacji.
— Przecież możesz jechać z nim — zauważyła Kath.
— Och, Charlie już mi to wspaniałomyślnie zaproponował.
— Nie mówię, że to dobry pomysł, ale pomyśl Blay, to nie tylko decyzja Charliego, ale i twoja. Wyjazd do Rumunii nie jest przecież twoim marzeniem.
— Racja, nie jest — westchnęła. — Ale wolałabym faceta tutaj.
— A przypomnieć ci, kto w czwartej klasie zachwycał się pewnym Gryfonem i jego pasją do smoków i magicznych stworzeń?
— Byłam młoda i głupia — burknęła, ale uśmiechnęła się lekko.
— Szczególnie, gdy rok wcześniej prawie nie zdemolowałaś lochów podczas eliksirów.
— Ale w słusznej sprawie — zachichotała Blay na wspomnienie październikowej lekcji na trzecim roku.
1986 r.
— Panno Potter, czy uważa Pani, że jeśli doda się do piór dirikraka śluzu gumochłona, ten pseudoeliksir przestanie być gęsty jak krem z pieczarek? — profesor Snape spojrzał pogardliwie na niską Gryfonkę. W tej chwili dziewczyna wyglądała jak obraz nędzy i rozpaczy; lekko pobladła, a usta drżały, jakby za chwilę miała się rozpłakać. Blay obserwowała całą sytuację z uwagą, stojąc trzy kociołki dalej. Owszem, Kathleen Potter nie była dobra z eliksirów, ale z nieznanych powodów wyładowywała się na niej cała negatywna energia, skumulowana w nieprzyjemnym w obejściu profesorze Snape'ie. Nowy mistrz Eliksirów — siostra Blay, Maya, z rozrzewnieniem wspominała profesora Slughorna, sympatycznego staruszka — darzył silną antypatią Gryfonów, czego próbkę Blay miała okazję doświadczyć na zajęciach. Sama nie miała problemów z eliksirami — był to jej ulubiony przedmiot, a że była Krukonką, profesor Snape od czasu do czasu wygłaszał o niej opinię, którą można by było uznać za pochwałę. Mimo to cała sytuacja związana z napiętnowaniem Kathleen powoli zaczynała ją irytować i budziło się w niej wewnętrzne poczucie sprawiedliwości, tym bardziej, że tego dnia poziom przemocy słownej profesora osiągnął apogeum.
— Panie profesorze, w takim razie co robić, gdy eliksir będzie zbyt gęsty?
— Panno Andrews, zazwyczaj eliksir da się odratować proporcjonalną ilością piór świergotnika do poziomu gęstości eliksiru… ale wydaje mi się, że takie matematyczne zadanie to zbyt wiele, jak na niektórych w tej sali. — Podniósł głos i skierował swój wzrok w stronę Kath, która już zaczęła gorączkowo szukać składnika na regale.
Gryfonka nie poddawała się, mieszała gorączkowo w kociołku, Blay jednak wiedziała, że batalię przegrała na starcie. Była zła na siebie, że pytanie, które miało na celu odwrócić uwagę profesora, zostało wykorzystane do pogrążenia Kathleen.
W ułamku sekundy podjęła decyzję i wysunęła stopą drewienko, na którym opierał się z jednej strony kociołek z eliksirem. Mikstura chlusnęła na ziemię, ale efekt był bardziej widowiskowy, niż to sobie wyobrażała; nieszkodliwy eliksir po zetknięciu się z głazami tworzącymi w Lochach podłogę zacząć niebezpiecznie syczeć, a na jego powierzchni pojawiły się bąbelki (prawdopodobnie dlatego, że na podłodze znajdowały się resztki pozostałych składnikach eliksirów — skonstatowała po chwili). Uczniowie zaczęli panikować, tylko osłupiała Kath wpatrywała się to w kociołek, to w Blay.
— Andrews, wyprowadź wszystkich — rzucił profesor Snape, nie straciwszy zimnej krwi. Blay spełniła prośbę, zastanawiając się, jaka spotka ją kara. Z wylanej mikstury zaczął wydzielać się siwy dym, ale wszyscy zdążyli opuścić salę, nim całkowicie spowił pomieszczenie.
Po paru minutach w korytarzu zjawił się Snape i wbił czarne oczy w Blay.
— Eliksir był całkowicie niegroźny, więc zetknięcie się go z podłogą pokrytą zaschniętymi składnikami i resztkami eliksirów (Wiedziałam! — pomyślała z dumą) było dość… spektakularne, a mało szkodliwe, ale trzecioroczni tratujący się w panice na zajęciach to mimo wszystko coś niepożądanego dla nauczyciela. Gratuluję zgrabności, panno Andrews — sarknął. — Będzie miała pani okazję do rehabilitacji na szlabanie. Koniec zajęć.
Blay spodziewała się takiego obrotu wydarzeń, wkalkulowała go w swój spontaniczny plan, mimo to przez chwilę pożałowała swojego heroicznego, niemal gryfońskiego wyczynu. Pierwszy szlaban w życiu, świetnie — pomyślała, a wtedy przez sekundę jej wzrok zetknął się ze wzrokiem Kathleen Potter. Dałaby głowę, że Gryfonka posłała jej spojrzenie pełne wdzięczności i bezgłośnie wymówiła dziękuję.
Kara nałożona przez profesora Snape'a była nieoczekiwanie łagodna — Blay musiała uwarzyć tylko miksturę pomieszania, której kocioł wylała. Niestety, profesor Snape w całym swoim cynizmie termin sporządzenia go wyznaczył na dwudziestego piątego października — sobotę, w którą miał odbyć się pierwszy wyjazd do Hogsmeade.
— Szkoda, że się tak wkopałaś — oznajmiła Maya, jej starsza siostra z szóstego roku, jak zwykle szczera i taktowna — Nie martw się, przywiozę ci garść ploteczek i słodyczy z Miodowego Królestwa.
Właśnie w tej kolejności — pomyślała Blay, ale była pewna, że Mayą kieruje własny rodzaj współczucia i na swój sposób wspierała ją i pocieszała.
Tego dnia Blay odprowadziła koleżanki do Sali Wyjściowej, gdzie zbierał się tłum uczniów, głównie trzecioklasistów, czekających na kontrolę Filcha. Atmosfera nerwowego podniecenia w pewnym momencie stała się nieznośna, więc pożegnała się z dziewczynami, ale te były tak pochłonięte opowieścią Amber, że prawie nie zauważyły jej odejścia. Blay rozumiała, że są podekscytowane wizytą w Hogsmeade, ale zrobiło jej się trochę przykro.
— Panna Blaithin Andrews, tak? — Profesor Snape spojrzał na nią spode łba, gdy weszła do sali eliksirów. — Proszę sporządzić eliksir, ma pani półtorej godziny.
Sporządzenie eliksiru było dość proste, jednak w lochach była tylko ona, profesor Snape i Ślizgon z piątego roku, który podobnie jak ona musiał przygotować coś w ramach zajęć. Zauważyła, że szło mu o wiele gorzej niż jej; z ukradkowo rzucanych spojrzeń wywnioskowała, że nie panuje zupełnie nad temperaturą wywaru.
— Panie Warrington, jakie to uczucie, gdy trzynastolatka lepiej radzi sobie z eliksirami? — Nie uszło to uwadze profesora Snape'a, który właśnie patrzył na burą breję w kotle Ślizgona, a Blay nie umiała powstrzymać się od uśmiechu samozadowolenia. Mimo pogłosek, że profesor Snape faworyzował Ślizgonów, widocznie czasem zdarzało mu się być sprawiedliwym.
Po zaliczeniu Eliksirów Blay spojrzała na zegarek i stwierdziła, że pozostało mnóstwo czasu do zakończenia wizyty w Hogsmeade. Nie miała nastroju na rozwiązywanie zagadek Orła z Kołatki, postanowiła więc udać się do Biblioteki na czwarte piętro, by przygotować się na następne zajęcia z Opieki nad Magicznymi Stworzeniami.
Biblioteka była niemal pusta. Przy swoim biurku siedziała profesor Pince. Dopiero po chwili, na przeciwległym końcu pomieszczenia zobaczyła znajomą twarz — Kathleen Potter pogrążoną w cichej rozmowie z dziewczyną, również w szacie w barwach Gryffindoru. Nagle Kathleen podniosła głowę i uśmiechnęła się. Blay odwróciła się, niepewna, czy uśmiech skierowany jest do niej. W bibliotece poza ich czwórką nie było nikogo, więc odwzajemniła uśmiech, usiadła stolik dalej i wyjęła z torby „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć", by pogrążyć się w lekturze.
— Cześć! — Podniosła wzrok i zauważyła, że przysiadła się do niej Kath i jej znajoma.
— Hej.
— Nie miałyśmy okazji się sobie przedstawić. Kath Potter — Wyciągnęła dłoń, a z brązowych oczu biło ciepło. Zachowywała się zupełnie inaczej niż na eliksirach — była w szampańskim nastroju i promieniowała pogodą ducha.
— Blay Andrews. Zawsze się zastanawiałam, jesteś z TYCH Potterów? — Uścisnęła dłoń Kath, starając się być równie otwarta jak ona.
— Nie, nie jestem zaginioną siostrą ani kuzynką Harry'ego Pottera, pochodzę z mugolskiej rodziny, ale niemal wszyscy uczniowie, a nawet niektórzy nauczyciele pytali się mnie o to, gdy przyjechałam do Hogwartu — roześmiała się.
— Jestem Yvonne D'arcy. — Blondwłosa podała jej rękę. Blay mogła teraz przyjrzeć się z bliska dziewczynie i zauważyła z ukłuciem zazdrości, że była piękna jak z obrazka -przypominała trochę wilę. Miała długie jasne włosy, które okalały owalną twarz, a zielone oczy patrzyły na nią miło, ale z pewnym dystansem. — Słyszałam, jak uratowałaś Kath podczas eliksirów. To nie było rozsądne, ale bardzo odważne — stwierdziła z uznaniem. — Kath nie jest mistrzem eliksirów, ale zachowanie profesora nie pomaga, a szkodzi, więc dobrze, że dostał nauczkę.
— Drobnostka, nie umiałam już wytrzymać, profesor Snape wtedy przesadził. Właściwie czemu nie jesteście w Hogsmeade?
— Dziś pierwszy dzień, więc stwierdziłyśmy, że nie warto się wybierać, żeby męczyć się w tłumie ludzi — wyjaśniła Yvonne. — Jestem z czwartego roku, w zeszłym roku miałam wrażenie, że ludzie się pozabijają w kolejkach w Miodowym Królestwie i w Trzech Miotłach. Podczas kolejnego weekendu uczniów będzie już mniej, chociażby dlatego, że wszyscy wydadzą pieniądze dziś, wtedy w Hogsmeade będzie przyjemniej. — Argumentacja Yvonne brzmiała tak dojrzale i rozsądnie że Blay zdziwiła się, że dziewczyna nie trafiła do Ravenclawu.
— Tak, Iv namówiła mnie, żeby zostać, zresztą udziela mi właśnie korepetycji z eliksirów — Kath wskazała ze zbolałą miną na opasłe tomiszcze obok Yvonne. — A ty, Blay?
— Ja dostałam szlaban u Snape'a. Musiałam uwarzyć mu Miksturę Pomieszania z poprzednich zajęć, bo jak wiecie, moja… się rozlała.
— Przepraszam cię, to wszystko przeze mnie! — powiedziała skruszona Kath.
— Daj spokój, mogło być gorzej, to nie ostatnia możliwość wizyty w Hogsmeade, zresztą wierzę Yvonne w to, że dziś może nie był najlepszy dzień na wyjście, trochę mnie pocieszyłaś.
— Przyjaciele mówią na mnie Iv — powiedziała życzliwie blondwłosa.
— Wybacz jej te maniery, Iv ma złote serce, prawda? Pochodzi z arystokratycznej francusko-angielskiej rodziny czarodziejów, dlatego czasem zachowuje się jak hrabina.
Blay mimowolnie zachichotała gdy odkryła, z kim od początku kojarzyła się jej Yvonne. Ku jej zaskoczeniu, Yvonne też roześmiała się i przez moment wyglądała i zachowywała się jak uczennica czwartego roku, a nie doświadczona życiem kobieta.
— Przepraszam, wiem, że wpadam czasem w mentorski ton, ale naprawdę trudno mi nad tym zapanować.
— Chcecie rozmawiać? To wynocha z biblioteki! — Nagle obok nich, zwabiona śmiechem, zmaterializowała się pani Pince.
— Przepraszamy, pani profesor, już się zbieramy. Do widzenia i przepraszamy za kłopot — Yvonne uśmiechnęła się przepraszająco i posłała kojące spojrzenie. Profesor Pince, zbita z pantałyku niespotykaną uprzejmością, nie powiedziała nic więcej.
Wszystkie trzy opuściły bibliotekę w dobrych humorach. Blay spojrzała na zegarek; dochodziło południe.
— Może pójdziemy na lunch do Wielkiej Sali? — zaproponowała, nie chcąc rozstawać się z nowo poznanymi koleżankami.
— Z miłą chęcią. Blay, na jakich dodatkowych przedmiotach jesteś? — spytała Yvonne.
— Och, jestem na opiece nad magicznymi stworzeniami, numerologii i runach. Mugoloznawstwo nie jest mi potrzebne, mój tata jest mugolem, a z kolei Wróżbiarstwo wydało mi się mało ciekawe, wolę Numerologię. — Blay stwierdziła, że powinna odwdzięczyć się profesorowi Snape'owi za tak miły dzień i postanowiła, że już nigdy nie wyleje na niego kociołka z eliksirami.
— W sumie to profesor Snape sprawił, że zostałyśmy przyjaciółkami — uśmiechnęła się Kath z rozrzewnieniem.
— Powinnyśmy mu być wdzięczne do końca życia.
— Tak, szczególnie za niedopuszczenie mnie do OWUTEMów z Eliksirów… Przecież Powyżej Oczekiwań wystarcza u wszystkich innych nauczycieli, nawet u McGonagall! Moja kariera uzdrowiciela zależy teraz od łaski dyrekcji Munga…
— Wymagania ma wygórowane, to trzeba przyznać.
— Blay, daj spokój, byłaś i jesteś jego ulubienicą, o ile to słowo funkcjonuje w jego słowniku. I słusznie, bo masz do Eliksirów ogromny talent, ale ja ostatnio naprawdę zaczynam obawiać się, że w Mungu podziękują mi za współpracę, bo bardziej opłaca się im przyjąć osobę z pełnymi kwalifikacjami niż kogoś, kto musi się dokształcać.
— Jesteś świetna z Zielarstwa, no i masz podejście do ludzi, tego nie można się nauczyć od tak, z Eliksirami jest o wiele prościej. Masz szansę być świetną uzdrowicielką — Blay poklepała Kath po plecach.
— Wiem, ale im bliżej do OWUTEMów, tym bardziej się denerwuję i zaczynam panikować. W dodatku Justin regularnie w listach zachwyca się swoim stażem tak, że tym bardziej chcę z nim tam pracować. No i tęsknię za nim.
— Już niedługo — Blay zauważyła z goryczą, że im bliżej końca edukacji w Hogwarcie, tym bardziej Kath zbliża się do Justina. Ona tymczasem miała ochotę te ostatnie dwa miesiące przeciągnąć w nieskończoność, oddalić od siebie moment rozstania z Charlie'em.
— Cześć Blay! — Prawie spadła z fotela, gdy usłyszała za sobą chór dwóch głosów.
— Fred, George, omal nie zeszłam na zawał!
— Wybacz Blay, trzeba było nie wchodzić NIELEGALNIE do nie swojego Pokoju Wspólnego — zauważył Fred.
— Czy Charlie nie powinien odjąć ci za to punktów? — spytał z niewinnym uśmiechem George.
— Powinien, ale całe szczęście go tutaj nie ma.— Zdenerwowała ją wzmianka o Charlie'em z ust George'a. Lubiła bliźniaków, ale nie była w humorze, tym bardziej, że marzyła o spokojnej rozmowie z Kath.
— Uuu, pokłóciliście się?
— Chłopaki, zostawcie nas w spokoju, teraz rozmawiamy o kobiecych sprawach — powiedziała miękko Kath, widząc, jak Blay rzednie mina.
— Spoko, miłych pogaduszek, idziemy grać w Eksplodującego Durnia, czołem!
Gdy tylko ucichło dudnienie ich kroków, Blay zerwała się z fotela.
— Boję się, że sobie z tym nie poradzę, Kath. Może i jestem zrównoważona, racjonalna, krukońska, ale emocji nie da się niestety zagłuszyć. Boję się, że Charlie pozna tam jakąś smoczą fankę i się w niej zakocha.
— Z tego co wiem, Charlie nie jest fanem kulturystek…
— Śmiej się śmiej, może on takie lubi? —stwierdziła ponuro. — Albo polubi dzięki wspólnej pasji i temu, że będzie je fascynowało rozmnażanie Długorogów Rumuńskich.
— Za to gdyby został tu grać w quidditcha tak, jakbyś ty tego chciała, mógłby zapoznać się z jakąś piękną ścigającą lub szukającą, wcale nie umięśnioną Helgę. Zresztą to niedorzeczne, dobrze wiesz, że Charlie cię kocha.
— To dlaczego mnie chce zostawić? Tak, wiem, młodość, marzenia, smoki…
— Brzmi jak zapowiedź jakiegoś harlequina dołączanego do „Czarownicy"! — zachichotała Kath.
— Tylko niestety to nie opowiastka z „Czarownicy", w której główny bohater poświęca się dla bohaterki i zostaje albo ona wyjeżdża z nim i żyją długo i szczęśliwie. Próbuję to sobie zracjonalizować, ale nie potrafię i wracam do punktu wyjścia.
— Blay, przestań o tym myśleć albo chociaż się postaraj, analizowanie całej sytuacji nic nie da. Tym bardziej, że tego po prostu nie da się zracjonalizować. Próbowałam przyzwyczaić się tak do rozłąki z Justinem, wmawiałam sobie, że to normalne, odpoczniemy od siebie, sprawdzimy siłę swojego uczucia, a potem prawie płakałam w poduszkę, bo chciałam, żeby był ze mną.
— Masz rację, postaram się o tym nie myśleć. Wrócę już do Pokoju Wspólnego, lada chwila może przyjść Charlie. Do jutra, Kath — przytuliła przyjaciółkę na pożegnanie i zdała sobie sprawę, że teraz to ją czeka wiele nieprzespanych i przepłakanych nocy.
CDN
