- Żegnaj, John.
Jednym ruchem ręki odrzucasz komórkę na bok. Stoisz już na samej krawędzi, spoglądasz w dół, widząc jedynie szary chodnik pod sobą. Twój genialny mózg analizuje, w jakież to fantazyjne wzory rozleje się płyn mózgowo-rdzeniowy, kiedy twoja czaszka roztrzaska się o twardą, betonową powierzchnię. Nie możesz zmusić się do jakiegokolwiek ruchu, tracisz kontrolę nad swoim ciałem i oddechem. Zupełnie jakby twój organizm wiedział, iż są to już ostatnie chwile. Ostatnie sekundy. Drżysz. Nie jesteś w stanie spojrzeć ponownie, boisz się. Nie masz dokąd uciec, nie możesz się poruszyć. Ani w tył, ani w przód. Nie chcesz, nie możesz, ale oni patrzą. Oni widzą. Czekają, muskając palcami spust pistoletu. Nie masz prawa się wahać, nie teraz. Nie zniesiesz kolejnego odgłosu wystrzału. Po raz ostatni spoglądasz w dół, ale nie na chodnik, próbujesz dostrzec majaczącą w oddali sylwetkę, dokładnie zapamiętać każdy widoczny szczegół, wyryć sobie ten widok w pamięci, aby był ostatnim ulatującym w bezkresną otchłań wspomnieniem. Bierzesz płytki oddech, robisz krok na przód. Natrafiasz na pustkę. Spadasz. Powietrze świszczy ci w uszach, skrawek szalika ociera ci się o twarz, dławisz się włosami wpadającymi ci do ust, nic nie widzisz przez nagromadzoną w kącikach oczu ciecz, trzęsiesz się, łkasz, wiesz, że to już koniec, że zaraz twoje kruche ciało rozbije się o ziemię, twoje kości będą połamane, narządy zmiażdżone, napierające na płuca żebra wycisną z ciebie ostatnie tchnienie, zaraz zginiesz, będziesz martwy, boisz się, tak cholernie się bo…
Huk. Ból. Chłód. Ciemność. Pustka.
Boże, nie.
