A/N: Pierwsze starcie z Marvelem, napisane pod wpływem nie-wiem-nie-pamiętam. Dla Satan, bo to ona regularnie dilowała mi marvelowskie teksty i (ponoć) zrobiłam jej tym dzień.
Konie też potrafią się śmiać
— Jestem prawie pewien, że nie możesz go dosiąść. Chociaż oglądanie cię jak próbujesz, mogłoby mieć jakąś wartość rozrywkową, nie przeczę. — Loki brzmi niemalże radośnie, jakby samo obserwowanie rozczarowania malującego się na twarzy Tony'ego wprawiało go w dobry humor.
Stark z emfazą głaszcze szarą sierść Sleipnira i raczej wymownie spogląda na jego grzbiet. Wiele nerwów kosztowało go — i nie tylko jego, tak gwoli ścisłości, Barton do dziś wypomina mu tę przykrą sytuację, gdy Kłamca przysmażył mu tyłek bliżej niezidentyfikowanym, zielonym promieniem, przypadkowo myląc go z Tonym — nakłonienie Laufeysona, aby w ogóle pozwolił mu zobaczyć ten ośmionogi cud stworzenia i niech go diabli, jeśli nie będzie czegoś z tego miał.
— Cicho tam, jestem prawie pewien, że by mi pozwolił. — Mężczyzna uśmiecha się szeroko i klepie Sleipnira po pysku. — Prawda, mały?
— Nie chcę brutalnie spuszczać się na twoje marzenia, czy co tam jeszcze, ale tylko Odyn może go dosiadać.
— A ty? — pyta znienacka Tony, z bardzo wymownymi kurwikami w oczach. — Mógłbyś go dosiąść?
— Oczywiście, że tak, jestem przecież jego… — Loki urywa nagle i zamyka usta, posyłając Starkowi nienawistne spojrzenie i komunikując wyraźnie, że bardzo chętnie jeszcze raz wyrzuciłby go z okna wieżowca. Tym razem skutecznie. Temat Sleipnira jest wyjątkowo delikatny i chyba wiąże się z jakimiś traumatycznymi wspomnieniami, bo nawet Thor nabiera wody w usta, za każdym razem, gdy tylko Tony wspomina o ośmiokopytnym stworze. — Pozwoliłby mi, tyle w temacie.
Tony ma akurat na tyle taktu, aby powstrzymać cisnący się mu na usta uśmiech po brzegi wypełniony satysfakcją z wygranej potyczki.
— No widzisz. A skoro oficjalnie jesteśmy partnerami, to chyba znaczy, że technicznie rzecz biorąc jestem jego macochą… Nie, zaraz, ty jesteś matką — o mój boże, mój facet współżył z koniem — więc dla mnie została pozycja ojczyma, jedno licho. Handluj z tym. — Stark uśmiecha się szeroko, gdy Slepinir postanawia sobie parsknąć, jakby dla potwierdzenia jego słów.
Spojrzenie Laufeysona jest mordercze i Tony na wpół oczekuje, że zaraz zamieni się w sopel lodu. Loki prycha najwynioślej, jak tylko jest w stanie i odwraca się z gracją, najwyraźniej stwierdzając, że jest ponad to. To jedna z tych rzadkich sytuacji, gdy Kłamcy najzwyczajniej w świecie brakuje słów i Stark przybija sobie mentalną piątkę, ciesząc się ze swojego zwycięstwa. Jego uśmiech rzednie jednak, gdy w zielonych oczach pojawia się niebezpieczny błysk, zwiastujący, że nie spodoba mu się to, co zaraz usłyszy.
— Skoro zarzucasz mi zoofilię, to czeka cię długi, długi okres bez seksu. Rozpaczliwie długi — informuje nieprzyzwoicie zadowolony z siebie Loki, po czym mruga do Tony'ego i chwilę później rozpływa się w cieniach mroku, zostawiając partnera samego na jednej z asgardzkich łąk.
Stark przełyka ciężko ślinę, gdy uświadamia sobie, czym dokładnie może być „rozpaczliwie długi okres" dla nieśmiertelnego bóstwa, które upływ czasu odmierza na podstawie ruchów tektonicznych. Zemsta najlepiej smakuje podana na zimno i, niech to diabli, pewien zaprzyjaźniony Bóg Niegodziwości doskonale o tym wie.
A kiedy Sleipnir znienacka trąca go pyskiem w ramię i zaczyna rżeć, okazuje się, że konie też potrafią się śmiać i robią to w wyjątkowo złośliwy sposób.
