Jest to pierwszy fik serii, której pierwsze 50k napisałam na NaNoWriMo 2014.

Timeline z MCU, połączone MCU i komiksy. Fuzja z In The Flesh (ale nie trzeba tego znać, aby zrozumieć) i jeden pożyczony element z The Strain.

Krótki poradnik dla tych, którzy nie oglądali „In The Flesh": jest to (świetny) serial o chłopaku (który jest gejem), który powstał z martwych – stał się zombie. Zombie w tym świecie są nazywani cierpiącymi na zespół częściowego obumarcia (ZCO) i leczeni lekiem zwanym neurotriptyliną, wstrzykiwaną w kark, dzięki czemu nie są dzicy i nie zabijają. Takie osoby nie jedzą, nie piją, po prostu funkcjonują. Aby zakryć swoją zombie'owatość, używają musu na ciało w kolorze skóry, ponieważ są strasznie bladzi, i soczewek do oczu, ponieważ ich oczy wyglądają tak, jak oko Tony'ego z cover image fika.


Wszystko zdawało się takie beztroskie. Napięcie ulatywało oknami z hum-vee na zewnątrz, na pustynię, i Tony cieszył się z tego rozwoju zdarzeń, bo żaden żołnierz nie powinien być wiecznie poważny; oni najbardziej zasługują na uśmiech, na dobre słowo, na radość. Tony zapewnił im to na dwie minuty.

Potem rozpętało się piekło.

Teraz siedzi na stołku, utrzymywany w pionie przez postacie z karabinami w dłoniach. Ledwie pamięta, jak się tu znalazł, ale jest świadomy jednego – jego broń nie jest w rękach ludzi, którym ją sprzedawał. Ironicznie to bomba z jego nazwiskiem spowodowała, że jest tutaj – gdziekolwiek to "tutaj" się znajduje.

Nie rozumie słów; ale nawet bez słów potrafi rozpoznać żądanie okupu, to nie jest jego pierwszy raz.

Powoli odzyskuje świadomość, co wiąże się także z pełnym odczuwaniem rozrywającego bólu w klatce piersiowej. Więc może jednak nie jest to żądanie okupu? Może to jedynie pokazanie światu, że skoro Tony Stark im nie uciekł – "im", kim są "oni"? – to nikt ich nie powstrzyma.

Ból nasila się, dzwonienie w uszach również; Tony zastanawia się, czy pustynny ekosystem jest w stanie zmumifikować jego ciało dla potomności. Zawsze chciał oddać swoje ciało nauce, nie pozwoli, żeby jacyś terroryści mu zabronili. Chce coś powiedzieć, ale osuwa się w ciemność.

Kiedy się budzi, jest chłodniej, ciemniej. Bardziej boli. Tony krzyczy i szarpie się, przynajmniej próbuje, bo trzymają go mocno więzy i ręce, tyle rąk. Znowu coś mówią, ktoś mówi do niego "panie Stark, proszę", ale Tony nie rozumie, Tony nie wie, co się dzieje, Tony chce, żeby to się skończyło, żeby ból się skończył; wyrywa się, aby od niego uciec...

Chce wrócić do Kalifornii, do Malibu, do JARVIS-a i swoich botów, do Pepper, Happy'ego, do Rhodeya. Do domu. Pamięta wszystkie poprawki, jakie nie tak dawno za pomocą JARVIS-a wprowadził do swojego testamentu, ale to za wcześnie, nie chce, aby jego ostatnia wola miała zostać już teraz wykonana. Chce wrócić. Chce, żeby to się skończyło.

Jak na zawołanie, rzeczywistość znika. Tony znika ze świata.

sss

5 lat później

Wiedział, że kiedy w końcu znajdzie się na pokładzie samolotu, wrócą do niego wszystkie wspomnienia, które chciał zachować dla siebie na czas, kiedy będzie już w swoim warsztacie. Nie było mu to dane, bo Pepper – pewnie z roztargnienia – zorganizowała lot tym samym samolotem, którym Tony leciał do Afganistanu. Na początku nie chciał do niego nawet wejść, ale szybko się opanował, bo nie był sam. Tak się kończy przygarnianie bohaterów wojennych.

Wystartowali z Nowego Jorku po uzupełnieniu paliwa, wymianie pilotów i pozostawieniu niepotrzebnych stewardes. Jego towarzysz cały czas siedział cicho, skulony w tym samym miejscu. Zdawało się, jakby przez te kilka godzin wcale się nie poruszył.

Tony westchnął i podrapał się w pierś. Okazało się, że właśnie tego potrzebował, aby ożywić drugiego mężczyznę, bo spojrzał na Tony'ego zmrużonymi oczami.

— Nie baw się tym bandażem, bo tu nie ma kto ci go poprawić, jak się poluzuje.

— Mam trzy ręce do pomocy, dwie moje i jedną twoją. Nawet bez stewardes damy radę — skwitował Tony. Rozpiął koszulę i próbował podrapać się pod bandażem, ale nie mógł w ten sposób dotrzeć do najbardziej denerwującej części. — Przyszedłbyś i mi pomógł.

Usłyszał prychnięcie.

— Nie mam zamiaru patrzeć, jak rozrywasz sobie kolejną łatę. Szwajcarzy mieli cię dosyć.

— To swędzi.

— Nie czujesz już swędzenia, matole.

— Ja ci tu dach nad głową daję, a ty tak mi się odwdzięczasz? — Tony pokręcił głową. — Czuję się zawiedziony. Zawiodłeś mnie.

Mężczyzna próbował skrzyżować ręce na piersi, ale z jedną mu to nie wyszło. Skrzywił się i opuścił ją luźno. Tony złapał jego dłoń i uścisnął.

— Lecisz ze mną tylko dla protezy, którą ci obiecałem, co?

Przez chwilę nie otrzymał odpowiedzi, ale w końcu jego towarzysz westchnął i pokręcił krótko głową, jakby nie wierzył, że trzyma się z Tonym.

— Pewnie. Tylko dlatego.

Tony uśmiechnął się szeroko i zapiął koszulę.

— Wiesz, że będziesz mógł zostać, nie? — zapytał chyba po raz setny. — I to nie tylko dlatego, że moje wewnętrzne dziecko domaga się miliona opowieści o Kapitanie Ameryce, a kto znał go lepiej niż James Barnes?

Bucky wywrócił oczami.

— Tja, wiem. I tak będę musiał zostać, bo nie mam pojęcia, w jaki sposób chcesz zamontować mi tę protezę, skoro nic nie czuję.

— … Nienawidzę cię.

Bucky uśmiechnął się kącikiem ust, przez co wyglądał jak przystojny amant z tych wszystkich filmów, które Tony oglądał z Marią. Przyłożył dłoń do twarzy Bucky'ego i odepchnął go.

— Spadaj, bo się rozmyślę.

— Wątpię — skwitował Bucky z pewnością siebie. Nie znali się za długo, jakiś miesiąc, ale już wiedzieli o sobie tyle, że Bucky nie wkurzał się na przytyki Tony'ego, a Tony nie odbierał przytyków Bucky'ego jako ataków na swoje jestestwo.

Obaj wiele stracili; nie porównywali swoich strat, bo do niczego by to ich nie zaprowadziło. W krótkich słowach można rzec, że spotkało ich to samo: Tony stracił życie, przyjaciela i swój świat, a Bucky stracił życie, przyjaciela i swój świat. Ich światy różniły się od siebie – bardzo – ale sens pozostawał ten sam. Każdy z nich musiał teraz znaleźć swój nowy świat.

Tony zaczął od Pepper – oczywiście. Od kogo innego?

Nie wiedział, czego się spodziewać po wylądowaniu. Nie kontaktował się z Pepper telefonicznie, bał się usłyszeć jej głos, bał się, że ona pozna, jak bardzo to wszystko go poruszyło. Mailowo załatwili samolot i postanowili, że porozmawiają o wszystkim w cztery oczy.

Czyli za dwie minuty.

Zarzucił ramię na barki Bucky'ego i wypchnął go pierwszego przez drzwi. Przez chwilę zastanawiał się, czy w ogóle wspomniał Pepper o tym, że nie będzie sam, ale nie mógł sobie nic takiego przypomnieć, więc tak czy inaczej szybko wyszedł z samolotu.

— Tony!

Widok Pepper, która przepchnęła się przed Happy'ego (który z kolei puszył się przed Buckym, jakby chciał go nastraszyć) i zrobiła kilka kroków w jego stronę, powiedział Tony'emu, że wszystko jest w porządku. Że wrócił.

Stanął przed nią z drobnym uśmiechem na ustach, wędrując zachłannie oczami po jej twarzy, jakby chciał sprawdzić, jak bardzo się zmieniła. Uśmiechała się – to się liczyło.

— Masz czerwone oczy — powiedział na przywitanie. — Płakałaś za swoim zagubionym szefem?

— To łzy radości — odpowiedziała Pepper. — Cieszę się, że już nie jesteś moim szefem, bo przypomniało mi się, jak to było. — Przyjrzała mu się, jakby też chłonąc jego twarz. Uniosła brwi w górę i zmarszczyła nos, co znaczyło, że Tony zrobił coś dziwnego i niemądrego jednocześnie. — Niebieskie soczewki, naprawdę, Tony?

Zaśmiał się i wzruszył ramionami, a zaraz potem objął Pepper.

— Nie mogłem się powstrzymać. Ale przyznaj, wyglądają cudnie.

— Wyglądają… — Pepper nie dokończyła i zaróżowiła się nieco; Tony domyślił się, co mogła mieć na myśli. Sztucznie, pusto, nie tak. Ale Tony pomyślał, że skoro tyle się zmienił, to nie musi udawać, że nic się nie stało. Może sobie na to pozwolić.

Ktoś odchrząknął za plecami Pepper i oboje odwrócili się do pozostałej dwójki.

— Happy! Jak dobrze cię widzieć — oznajmił Tony, ściskając jego dłoń. — Pepper traktuje cię dobrze? Lepiej niż ja?

Happy uśmiechnął się szeroko.

— Nie zmienia zdania tak często jak pan, panie Stark, odnośnie trasy, którą chce jechać. To na pewno.

Tony złapał się za serce i podszedł do Bucky'ego, znowu zarzucając rękę na jego ramiona.

— Zobacz, jak muszę żyć. Nikt mnie nie docenia.

Bucky spojrzał na niego sceptycznie i dźgnął palcami między żebra.

— Przedstawiłbyś mnie, a nie tylko jęczysz nad swoją niedolą.

— Ale przyznajesz, że to niedola.

Bucky wywrócił oczami i sam wystawił rękę, najpierw do Pepper.

— James Barnes. Tony mnie przygarnął.

— Mów mi Pepper. Jestem byłą asystentką Tony'ego.

Bucky uścisnął jej rękę.

— Wiele o tobie słyszałem. O panu też, panie Hogan.

— Happy — powiedział mężczyzna, ściskając jego rękę. — Wystarczy Happy, bez tego "pana".

— Happy więc — sprostował Bucky. — O tobie słyszałem, jak Tony mówił, że "jak tylko wrócę z tego niemieckiego zadupia, to Happy będzie miał pełne ręce roboty, bo nie dam mu spać, póki nie nauczy mnie, jak się bić". Więc przyjmij wyrazy współczucia za przyszły brak snu.

Nic dziwnego, że śmiech Happy'ego brzmiał tak dobrodusznie – mężczyzna tak się ucieszył, że aż parę łez zalśniło w jego oczach. Odwrócił się do Tony'ego z szerokim uśmiechem.

— Oczywiście, panie Stark, oczywiście. Jak Pepper mnie puści.

Tony wywrócił oczami, ale nikogo tym nie nabrał, bo sam nie mógł powstrzymać uśmiechu.

— Zejdźmy z tego lotniska, bo zaraz nas coś przejedzie. — Odwrócił się do Pepper, oferując jej ramię. — W samochodzie mi wszystko opowiesz.

Pepper chwyciła go pod rękę, ale pokręciła głową.

— Jeśli uważasz, że podczas jazdy uda mi się wszystko opowiedzieć, to się bardzo mylisz. Nawet nie mam zamiaru próbować sama. Wytrzymasz, aż będziemy na miejscu.

Wsiedli do samochodu w milczeniu, bo Tony nie miał zamiaru kłócić się z Pepper. A przynajmniej nie teraz, kiedy nie miał nad nią żadnej władzy; tak właściwie był teraz zwykłym, szarym człowiekiem, na dodatek bezdomnym.

Wszystko, co miał, trafiło do Pepper. Miało też trafić do Rhodeya, ale szczęśliwa klauzula w testamencie Tony'ego zarządzała, że w wypadku śmierci Jamesa Rhodesa przed czytaniem testamentu wszystkie własności jemu przypisane również otrzymuje Virginia Potts. Klauzula ta działała również w drugą stronę, oczywiście. Oficjalnie uznano Tony'ego martwym tydzień po śmierci pułkownika Rhodesa. Tak "późno", bo Pepper próbowała coś jeszcze zdziałać.

Mimo wcześniejszych słów w samochodzie Pepper powiedziała mu z grubsza, czego się spodziewać. Z tego co zrozumiał jego posiadłość w Malibu przerobiono na schronisko dla bezdomnych osób cierpiących na ZCO. Na tej informacji jej przerwał, bo jeśli miałby usłyszeć ogólnikowo coś jeszcze, to wolał jednak poczekać na spotkanie z prawnikiem, aby wyciągnąć bezpośrednio od niego wszystkie konkrety łącznie z planami na przyszłość.

sss

— Naprawdę mogę wracać? — pyta zdziwiony Tony. Nie spodziewał się, że wypuszczą go tak wcześnie, a tu proszę. — Jestem gotowy?

— Owszem, panie Stark — odpowiada z silnym akcentem młoda lekarka, aplikując mu neurotriptylinę. — Możemy udostępnić panu możliwość skomunikowania się z osobą w Stanach, która zapewni panu powrót.

Tony zastanawia się. Najpierw myśli o JARVIS-ie, ale pewnie sztuczna inteligencja nie kwalifikuje się w standardy lekarzy. Potem myśli o Obiem, ale stwierdza, że Obie już nie jest jego prawnym opiekunem, więc zwracanie się do niego byłoby katastrofą dla jego wizerunku; a ten musi utrzymać mimo swojej… zombie'owatości, jeśli chce odzyskać Stark Industries.

Dalej do głowy wpada mu Rhodey; zaraz jednak na myśl o wojskowości Tony czuje odrazę. Nie do Rhodeya, nie do samej idei wojska, ale do siebie.

W jakimkolwiek stanie się nie znajduje, wygląda na to, że Tony nie może przestać zabijać.

— Dlaczego chcecie mnie już teraz wypuścić? Dlaczego chcecie się mnie pozbyć? Jestem… jestem…

— Nein, panie Stark — przerywa młoda kobieta, kucając przed nim i posyłając mu uśmiech. — Kim pan jest, hm?

Tony bierze głęboki oddech.

— Jestem chory na zespół częściowego obumarcia. To, co zrobiłem w stanie nieleczonym, nie jest moją winą. Tak, to wiem, ale i tak mordowałem.

— Nein! To, co robił pan…

— Przedtem. Przed tą… — prycha — chorobą. Moja broń mordowała ludzi.

Lekarka nie ma mu na to nic do powiedzenia.

sss

Spotykając Jennifer Walters po raz pierwszy, umysł automatycznie wkładał ją du szufladki "dziewczyna z sąsiedztwa": drobna sylwetka, brązowe włosy, zielone oczy, ładna twarz, miły uśmiech. W normalnej rozmowie ten wizerunek się nie zmieniał, jednak kiedy Tony w końcu chciał przejść do konkretów, Jennifer stała się obrazem profesjonalności.

— Mamy wiele spraw do omówienia, panie Stark — powiedziała; nawet jej głos wydawał się bardziej pewny siebie. — Wolałby pan zacząć od kwestii prywatnych czy firmowych?

Tony patrzył na nią z uznaniem, a potem rzucił pytające spojrzenie Pepper, której mina jasno ukazywała, jak bardzo jest zadowolona z siebie.

— Mówiłam ci, że mamy najlepszą prawniczkę, na jaką mogliśmy sobie pozwolić. A możemy pozwolić sobie na wiele.

Jennifer nadal czekała na jego odpowiedź, podczas gdy Tony z utęsknieniem wpatrywał się w jej kawę. Siedzieli w jej biurze na terenie posiadłości; Happy zniknął z Buckym, a Tony nie zdążył nawet przywitać się nawet z JARVIS-em, bo Pepper nie pozwoliła mu zejść do warsztatu, tłumacząc się tym, że im szybciej wprowadzą go w kwestie prawne, tym szybciej będą mogli podjąć stosowne działania. Niby zgadzał się ze wszystkim, ale nie było go w domu pięć lat i chciałby zobaczyć co u botów – co zepsuły, co trzeba naprawić, jak bardzo ich kody się zaplątały… Jednak obowiązki przed zabawą. Taka dola odpowiedzialnego dorosłego, do bycia którym Pepper go zmuszała.

— Dobra. Zacznijmy od firmowych — zdecydował.

Jennifer przełożyła kilka teczek z aktami, aż znalazła tą, której potrzebowała.

— Sprawa jest prosta.

— Już mi się podoba.

— Właśnie nie bardzo. Jest prosta, ale ma wiele złych skutków ubocznych.

— Cholera. — A było tak blisko, żeby Tony miał tę jedną kwestię z głowy. — Jakich skutków ubocznych?

— Z chwilą ogłoszenia, że Anthony Stark nie żyje, wszystkie pańskie udziały zostały zamrożone do czasu wykonania testamentu. Zarząd nie mógł podjąć żadnej decyzji, a jedynie kontynuował dotychczasową działalność. Jak pan wie, w testamencie oddał pan swoje udziały przyjacielowi i pani… pannie Potts. Jak się okazało, panna Potts otrzymała wszystkie udziały z powodu śmierci pana Rhodesa.

— Czyli teraz Pepper ma większość w firmie? — zapytał Tony. Wszystko się pięknie układało, nie wiedział, gdzie są te złe skutki uboczne.

— To nie koniec — odpowiedziała Jennifer w tym samym czasie, co Pepper rzuciła:

— Słuchaj dalej, Tony.

Zmarszczył brwi i spojrzał na obie kobiety, zanim pokiwał głową, dając Jennifer znać, że może kontynuować.

— Zarząd zdecydował, że nie zgadza się odmrozić pańskich udziałów, ponieważ Pepper nie ma odpowiedniego wykształcenia i doświadczenia w zarządzaniu firmą. Odmroziłby je dopiero po zdobyciu przez Pepper takiego wykształcenia i spędzeniu przynajmniej dekady na nauce pod okiem ich dyrektora wykonawczego, Obadiah Stane'a. Na pozycji doktora generalnego pozostałby wakat, ale jego obowiązki przejąłby dyrektor wykonawczy. Po tej dekadzie Pepper musiałaby przez pięć lat pracować właśnie jako dyrektor wykonawczy, pod Obadiah Stane'em pełniącym rolę dyrektora generalnego, ale nadal mającym tytuł dyrektora wykonawczego, czyli byłyby dwie osoby na tym stanowisku, ale ostateczne decyzje należałyby do pana Stane'a. Dopiero po tych pięciu latach Pepper byłaby, według nich, godna objęcia tego stanowiska, oczywiście jeśli w trakcie nie wyniknęłyby inne zastrzeżenia.

Myśl, że ktokolwiek może mieć zastrzeżenia do Pepper, była śmieszna i absurdalna, ale Tony już od dawna wiedział, że zarząd trzeba przesiać i zatrudnić ludzi, którzy nie byli w wieku jego ojca – czyli takich, którzy mieli współczesne podejście do interesów.

— Co za banda starych pryków — wymamrotał. Obie kobiety uśmiechnęły się, ale szybko spoważniały na nowo. — I co z tego wyszło?

Jennifer przerzuciła parę kartek.

— Zaproponowali jej inne rozwiązanie. Wykupienie udziałów za dwukrotną ich wartość.

— Wykupienie… — Tony aż oparł się o oparcie fotela. — Przecież to prawie jak drugi majątek, który ci zostawiłem.

Pepper pokiwała głową.

— Ostatnio byłam na drugim miejscu na liście najbogatszych osób Forbesa — oznajmiła z przekąsem, nieświadomie wypinając pierś dumnie do przodu.

— Dlaczego nie na pierwszym? — zapytał Tony, podpierając brodę na ręce. Szczerzył się szeroko, bo również był z niej dumny.

— Zaraz Jen ci powie.

Odwrócił się do prawniczki, która wyciągnęła kolejne akta.

— Spora część tych pieniędzy posłużyła Pepper na zamienienie tej posiadłości w siedzibę Fundacji Marii Stark.

Tony powtórzył bezgłośnie te słowa i zwrócił się do Pepper.

— Że jak?

— Dobrze słyszałeś. — Pepper usiadła bardziej prosto, skrzyżowała nogi w kostkach i objęła rękami kolano. — Kiedy cztery lata temu zaczęło się Powstanie, miałam nadzieję. Dostarczyłam pieniądze placówkom, które miały zacząć szukać leku. Opłaciło się to, bo teraz mam w nich spore udziały i mało co nie przechodzi przez moje ręce. Rok temu wynaleziono lek, więc zaczęłam myśleć o tych wszystkich ludziach, którzy będą wracać do domów. I zdałam sobie sprawę, że wielu z nich tego domu mieć nie będzie.

— Tym się zajmuje ta fundacja?

Pepper pokiwała głową.

— Oferujemy dach nad głową i opiekę tym, którzy nie mają dokąd iść. Nie uwierzysz, ile osób zostało wyrzuconych z domu.

Na twarzy Pepper pojawiła się niebezpieczna zawiedziona i zła mina, więc aby jakoś ją rozproszyć, Tony zapytał:

— To wtedy wynajęłaś Jennifer?

— O nie. — Pepper machnęła ręką. — Wynajęłam ją o wiele wcześniej.

— Po odczytaniu testamentu — wtrąciła prawniczka, uśmiechając się. — To ja doradziłam Pepper, aby zgodziła się na wykup udziałów, załatwiałam prawne sprawy związane z finansowaniem badań i zakładaniem fundacji.

— A teraz będziesz się babrać w moich prawnych sprawach. Współczuję — powiedział Tony, wzruszając ramionami. Nie mógł nic na to poradzić, ale skoro Pepper postawiła przed nim prawniczkę, na dodatek zaufaną, to Tony nie miał skrupułów, aby korzystać z jej usług.

— To nie moja pierwsze rodeo, panie Stark — oświadczyła Jennifer. Rozluźniła się na tyle, że usiadła na brzegu biurka, trzymając teczki w rękach. — Nie jestem tylko prawnikiem fundacji, ale i pracownikiem. Każdy chory na ZCO, który ma problemy prawne, może się do mnie zgłosić. Nie tylko ci, którzy mieszkają tutaj, w siedzibie.

— Czyli oferujecie mieszkanie i opiekę prawną? — zapytał Tony. Musiał się nauczyć, że to nie jest już jego dom, że właściwie będzie tu mieszkał na tych samych zasadach, co inne zombie.

— Oferujemy wszystko, co takie osoby mogą potrzebować. Happy zajmował się aplikowaniem neurotriptyliny i rehabilitacją, ale musimy zatrudnić kogoś do pomocy, bo sam nie jest już w stanie zajmować się wszystkimi.

Tony wstał i przeszedł się po biurze, po czym zatrzymał za fotelem i oparł rękoma o oparcie. Spojrzał na Pepper.

— Czyli za pomocą moich pieniędzy zrobiłaś placówkę dla bezdomnych zombie, zamiast kupić sobie jakąś wyspę i osiąść na niej?

— To by było nudne — powiedziała Pepper, uśmiechając się lekko. Zerknęła w bok. — Znalazłam sposób, żeby wykorzystać twoje pieniądze dla siebie, o to się nie martw.

Przyglądał jej się z ciekawością, ale nie dodała nic więcej. Będzie miał okazję później, aby wszystko od niej wyciągnąć.

— Dobra. — Znowu zwrócił całą swoją uwagę na Jennifer. — To tyle z moich kwestii firmowych? — Kiedy pokiwała głową, kontynuował: — A prywatnie jak to wygląda?

Jennifer uśmiechnęła się smutno i tym razem nie otworzyła żadnej aktówki.

— Nie posiada pan nic. To problem, z którym mierzy się większość powracających. Pański testament został już wykonany, więc jeśli spadkobiercy pana nie przygarną, to nie ma pan nawet dachu nad głową. Nie jest to takie rzadkie, bo mamy coraz więcej takich ludzi.

Przez dłuższą chwilę nikt się nie odzywał. Kobiety domyśliły się, że Tony potrzebuje czasu, aby to wszystko przetrawić i zdecydować, co dalej. Miał nadzieję, że Pepper nie zdecyduje, że nic mu nie da, że będzie tylko kolejnym zombie, którym zajmuje się fundacja. Potrzebuje czegoś chociaż na początek; idealnie byłoby, gdyby Pepper mogła zatrzymać wszystko, a on odzyskałby firmę.

Wrócił na miejsce, oparł łokcie na podłokietnikach i brodę na dłoniach.

— Pora przejść do konkretów — oświadczył. Pepper uśmiechnęła się, jakby nie spodziewała się niczego innego, a Jennifer usiadła na krześle. — Panno Walters, co bym musiał zrobić, aby odzyskać Stark Industries?

Jennifer westchnęła i przełożyła jedną z teczek na górę, po czym ją otworzyła.

— Powstał już precedens w kwestii odzyskiwania swoich udziałów w firmie — zaczęła. — Jednak nie jest on korzystny dla żadnej ze stron w tym wypadku.

— To znaczy?

— To znaczy, że istnieje taka możliwość.

— Wyczuwam jakieś "ale" — zauważył Tony.

— I masz rację — mruknęła Pepper, a Jennifer pokiwała głową.

— Polega ona na tym, że cofa się wszystkie założenia testamentu. Nie tylko te dotyczące udziałów. Wszystko, nawet prywatny majątek.

Na tym zakończyła i patrzyła na niego, jakby wiedziała, że sam dojdzie do odpowiednich wniosków.

— Czyli tylko ja na tym zyskam — analizował na głos Tony. — Pepper straci wszystko, fundusze na badania i rozwój neurotriptyliny pójdą latać, fundacja pójdzie latać. Nawet jeśli chciałbym ją na nowo otworzyć, to i tak trochę minie, a ci ludzie nie będą mieli się gdzie podziać.

— Tak, dokładnie to się wydarzy — potwierdziła Jennifer. — Odzyska pan nie tylko firmę, ale i majątek.

Machnął na to ręką.

— Co mi po tym, skoro przysporzy to więcej złego niż dobrego. Zresztą… — Wziął głęboki oddech. — Pewnie i tak podważyliby moje zdrowie psychiczne.

Jennifer zmarszczyła brwi, a Pepper przysunęła się do niego, jakby źle usłyszała.

— Psychiczne? — zapytała, aby się upewnić.

Pokiwał głową z ponurym uśmiechem.

— Zmieniłbym drastycznie kierunek firmy.

— Jak drastycznie? — zapytała Jennifer.

— Stark Industries przestałoby produkować broń.

Odpowiedziała mu cisza. Uśmiechnął się kącikiem ust, bo lubił szokować, oj, lubił; to mu zostało.

— To naprawdę… — zaczęła Pepper.

— … drastyczna zmiana — skończyła Jennifer. — I ma pan rację, zarządowi byłoby to nie na rękę, biorąc pod uwagę fakt, że militaria składają się na większość przychodu firmy. Mogliby uznać pana za niepoczytalnego i straciłby pan firmę i tak.

— Czyli lepiej w tę stronę nie iść, pojmuję. Mogę coś zrobić z ich nazwą? Żeby usunięto moje nazwisko?

Jennifer chwyciła teczkę, którą jako pierwszą dzisiaj przy nim otworzyła, i przejrzała parę kartek.

— Sądzę, że nic z tego nie będzie. — Zanim Tony mógł się odezwać, mówiła dalej: — Nie ma nic konkretnego na ten temat, ale ja na ich miejscu zasłoniłabym się tym, że to nie tylko pana nazwisko, ale i pańskiego ojca, który był założycielem firmy, więc mają pełne prawo do używania tej nazwy ku pamięci Howarda Starka.

Tony pochylił się do przodu, opierając łokcie na kolanach.

— Czyli jeśli chciałbym założyć własną firmę, to nie mógłbym posłużyć się swoim nazwiskiem?

— Nie, nie. — Jennifer pokręciła głową. — Mógłby pan. Ale ta firma nie mogłaby zaistnieć jako "Stark Industries".

— W takim razie Stark Solutions otrzymałoby zielone światło?

— Nie widzę przeciwwskazań — odpowiedziała Jennifer.

— Masz już plan? — zapytała Pepper. Nie wydawała się szczególnie zaskoczona. Tony zerknął na nią kątem oka.

— Tak jakby. Ale… to można zostawić na później. Teraz wiem już wszystko, co chciałem wiedzieć.

— Będę do pana dyspozycji, panie Stark, jeśli będzie pan potrzebował dalszych porad prawnych.

Tony wstał i podał jej rękę.

— Proszę mi mówić po imieniu, pan Stark to mój ojciec.

— W takim razie jestem Jen, Tony — odparła prawniczka, również wstając i ściskając jego dłoń.

— Dziękuję za pomoc, Jen.