Oto moja nowa opowieść, tym razem umieszczona w świecie "Zmierzchu". Postanowiłam, że nie zamknę się w zakresie opowiadań o jednej tematyce. Piszę o "Pingwinach z Madagaskaru", "Kung Fu Pandzie", (Dla fanów - spokojnie, niedługo kolejna aktualizacja ;D ), One shoty w świecie Harry'ego Pottera i "Zwiadowców". Planuję też wiele innych, więc spokojnie - każdy znajdzie u mnie coś dla siebie (przynajmniej mam taką nadzieję :D).

No dobra, ale teraz zapraszam do dalszego czytania :)


Wampiry To Nie Bajka

Braila125

Uwagi: Z ukazanych tu postaci tylko Ania, jej przyjaciele i rodzina są wymyśleni przeze mnie, więc zastrzegam sobie do nich pełne prawo. Wszelka zbieżność imion, nazwisk, pseudonimów, opisów wyglądu lub adresów zamieszkania jest przypadkowa. + Wprowadziłam zmiany w tym, co stworzyła już sama Stephene Meyer.

Rozdział Pierwszy

(Nie)Szczęśliwy Dzień

Po raz kolejny nerwowo poprawiłam swoją nową, krótką fryzurkę. Wciąż odnosiłam wrażenie, że nie układa się tak, jak powinna.

- Zostaw te włosy, dobrze wyglądasz - powiedziała Agata, uśmiechając się i klepiąc mnie delikatnie w rękę, którą nadal usiłowałam jakoś ogarnąć kilka niesfornych kosmyków. Prychnęłam cicho i zerknęłam na nią kątem oka.

- Ta, na pewno. Ty dobrze wyglądasz - odparłam, wciskając z rezygnacją ręce do kieszeni jeansów. Dziewczyna zaśmiała się i poprawiła swoją widocznie nową, beżową bluzkę.

- Daj spokój. Wyglądam, jakby mnie ktoś przeżuł i zwrócił - skomentowała. Gdybym potrafiła, uniosłabym brew. Dobrze wiedziałam, że ściemnia, żebym tylko ja poczuła się lepiej. Uroczo, tylko że ja nie potrzebuję, żeby ktoś podbudowywał moje dość małe ego. I tak mu się to nie uda.

No bo spójrzmy na to tak: Agata Żagińska chodzi ze mną do jednej klasy od blisko trzech lat. Jest stosunkowo niską szatynką, która nigdy nie potrzebowała nawet grama makijażu, żeby zachwycić sobą chłopaków. Owszem, może nie była aż taka znowu chuda, ale z pewnością nie przekraczała wyznaczonej dla siebie wagi, w przeciwieństwie do mnie. Nie potrafię dokładnie ocenić długości jej włosów, bo zwykle je upina w jakiś kucyk albo warkocz, ale z pewnością są dłuższe od moich. Ma jasnoniebieskie oczy, które widać z daleka. Mają jednak w sobie jakieś dziwne ciepło. Taką... głębię. To niesamowite. Ach, no i przerastam ją o głowę. Dlatego też zapewne trochę dziwnie wyglądamy, jak gdzieś razem idziemy.

- Cześć dziewczyny - usłyszałam tuż za sobą głos Klaudii. Odwróciłam się i niemal momentalnie zostałam wyściskana przez swoją drugą najlepszą przyjaciółkę. Uśmiechnęłam się szeroko.

- Cześć Kala - powiedziałam, a Aga szybko mi zawtórowała, również ściskając mocno dziewczynę.

- Anka, rany, świetnie wyglądasz w tych włosach - zachwyciła się jasnowłosa, na co najchętniej uniosłabym brew, ale że ktoś z góry poskąpił mi tej umiejętności, próba skończyła się na dość głupkowatej minie imitującej zdziwienie. Dziewczyny zaśmiały się, a ja i tak po chwili im zawtórowałam. A co innego mogłam zrobić? Trochę dystansu do siebie nie zaszkodzi. A raczej wyjdzie mi na zdrowie.

Jeżeli chodzi o wygląd Klaudii Śmietnioch, to w sumie nie ma czego opisywać. Jest trochę niższa ode mnie, ale wyższa od Agaty. Ma długie ciemnoblond loki, których chyba nigdy nie upina i jasnobrązowe oczy, które zgrabnie podkreśla odrobiną makijażu. Lubi eksperymentować z modą i skubanej zawsze to wychodzi. Może dlatego, że ona po prostu się na tym zna, a ja wręcz przeciwnie. Jest też wyjątkowo szczupła i wysportowana. Chyba właśnie to sprawia, że wiele innych dziewczyn jej zazdrości. Dziwi mnie tylko fakt, że od ponad roku jest sama. W sensie nie ma chłopaka. Jak to mówi - nie będzie się angażować w coś przelotnego. Nadal nie mam pojęcia, co miała wtedy na myśli. Ale co ja tam wiem. Jedyny mój związek to pięć minut dla głupiego zakładu pewnego chłopaka z kolegami. Oczywiście później słono popamiętał mnie i moje przyjaciółki, ale fakt pozostał.

A poza tym i tak nie mam szans na miłość. To znaczy nie odwzajemnioną. W końcu rzadko się zdarza spotkać osobę wysoką z ogromną nadwagą i to w dodatku z taką twarzą jak moja. Cóż poradzić, potrzebny by był chyba cud, żebym zrobiła się ładna. Możliwe nawet, że już się z tym pogodziłam, nie mniej bardzo bym, chciała, żeby kiedykolwiek zainteresował się mną taki jeden, Irek. On jednak uparcie nie zwraca na mnie uwagi, a sztukę unikania mojej osoby opanował już chyba do perfekcji. Czasami bardzo chciałabym wiedzieć, co o mnie myśli. Ale tak na chwilę, tylko kiedy będę tego potrzebować. Gdyby wiedział, co mi czasami kłębi się w głowie...

- Hej, Ania, a kiedy tak właściwie wyjeżdżasz do tego Śląska? - spytała Agata, wyrywając mnie tym samym z krótkiego zamyślenia. Spojrzałam na nią ponuro.

- Dzisiaj wieczorem. Podobno jest mniejszy ruch - powiedziałam. Jakoś niezbyt odpowiadała mi jazda na drugi koniec Polski samochodem, w nocy i to w dodatku na siedem dni. Siedem dni, podczas których mogłabym uczyć się do jakiegoś sprawdzianu, albo chodzić na lekcje... chociaż, kogo ja oszukuję, rzadko się uczę. Ale kurcze, sam fakt, no!

- I na siedem dni, tak? - upewniła się Klaudia. Przytaknęłam. Czyżby coś kombinowały?

- Co wy znowu knujecie, co? - spytałam. Kala uśmiechnęła się szeroko.

- A nic... - powiedziała. I znów zabolało mnie to, że nie potrafię unosić brwi do góry. Rany, jak bardzo by mi się to w życiu przydało! Chciałam coś powiedzieć, ale w tym samym momencie zadzwonił dzwonek na lekcje i jakoś nie bardzo miałam zamiar wdawać się z nimi w dyskusję.

- Jeszcze do tego wrócimy - upomniałam je, grożąc delikatnie palcem wskazującym, na co obie tylko się do mnie wyszczerzyły, ukazując rzędy białych zębów. Pokręciłam z politowaniem głową, unosząc oczy ku sufitowi szkoły.

Co też ja muszę znosić...

Szkoła nie jest takim znowu złym miejscem. Nie licząc niektórych przerw. Agata przesiadywała ze swoim chłopakiem, a ja po prostu snułam się za Klaudią, jak to zwykle bywam robić, kiedy idziemy "kółkować" po szkole. Na pierwszym piętrze mamy korytarz i łącznik, który łączy ze sobą dwa bloki budynku - B1 i B2. Wychodzi z tego idealne koło, po którym uwielbia chodzić ponad pół szkoły. Czekamy tylko, aż ktoś ustanowi szkolny rekord kółek na jednej piętnastominutowej przerwie. Możliwe też, że już go ktoś ustanowił, tylko nie jest tego świadom. W końcu nikt tego nie liczy.

Dzień zleciał mi w sumie bardzo szybko. Nim się obejrzałam, żegnałam się z Agą i Kalą i wsiadałam do samochodu taty. Do domu mieliśmy kilka ładnych kilometrów, a zależało nam na czasie. Mieliśmy wyjechać około 17:00. Nie powiem, żebym pałała dużym entuzjazmem. Najzwyczajniej w świecie nie chciało mi się tam jechać. Co jednak znaczy moje zdanie, co? Praktycznie nic. Powiedziano mi, że jedziemy i nie ma dyskusji. Klasyk. Niby wolność człowieka, a musisz się słuchać starszych. Taki paradoks. Czy jak to tam można nazwać. W każdym razie skończyliśmy ostatnie przygotowania, upewniliśmy się, że wszystko wzięliśmy, wyłączyliśmy w domu prąd i wodę i wszystko dokładnie pozamykaliśmy, po czym całą trójką wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy.

W sumie przez pierwsze dwadzieścia kilometrów wsłuchiwałam się w fascynującą dyskusję rodziców o tym, co też będziemy tam robić. Ja osobiście miałam bardzo ambitne plany. Obejmowały one komputer, internet, książkę, mp3 i nowe słuchawki. No i oczywiście fotel, kanapę, albo telewizor. Od koloru do wyboru, na całe siedem dni. Tak więc po jakimś czasie po prostu "wyłączyłam się" na ich głosy i spoglądałam na mijane budynki, drzewa, ludzi idących prawie już pustymi chodnikami. Nawet nie zauważyłam, kiedy zmorzył mnie sen. Obudziłam się, czując mocne szarpnięcie, pisk opon i głośne przekleństwo z ust taty. Natychmiast otworzyłam oczy. Nawet nie zauważyłam, kiedy wjechaliśmy na autostradę. Wychyliłam się i zobaczyłam przed nami jakiś samochód. Najwyraźniej coś się zepsuło i stanął bezmyślnie na środku jeszcze ruchliwej o tej porze drogi. O tej porze. Dokładniej mówiąc był już późny wieczór. Zerknęłam za okno, ale zanim zdążyłam ocenić, która może być godzina usłyszałam głośny ryk klaksonu gdzieś z tyłu. Odwróciłam się gwałtownie i jedyne, co zobaczyłam, to dwa ogromne reflektory. Możliwe, że krzyknęłam, wiedząc, że czeka nas nieuniknione zderzenie. Taty nie było już w samochodzie, rozmawiał z kierowcą pojazdu z przodu. Pewnie wrzasnął coś w stylu "wysiadajcie", ale nie byłam w stanie tego usłyszeć. W następnej sekundzie samochodem szarpnęło potężne uderzenie. Słyszałam zgrzyt metalu w momencie zderzenia, poczułam straszliwy ból chyba w całym ciele, a zaraz potem mój umysł po prostu się wyłączył.

Powinnam umrzeć. Nawet widziałam to przysłowiowe światełko w tunelu, do którego szłam. Przyciągało mnie jak magnez, ale z drugiej strony coś mnie trzymało. Z początku delikatnie, potem coraz mocniej. Po jakimś czasie zmieniło się w ból. Wrażenie, że ktoś mnie podpalił. Od środka i od wewnątrz. Nie wiedzieć czemu światełko nagle zgasło i nastała ciemność, której nie potrafiłam ogarnąć. Ból się nasilał, rozchodził po całym ciele. Jak to możliwe, że je czułam? Podobno po śmierci duch opuszcza ciało, więc dlaczego czułam to przytłaczające cierpienie, dlaczego ogień nacierał na mnie ze wszystkich stron i dokładnie go czułam? Chciałam rzucać się na wszystkie możliwe strony, ale coś trzymało mnie w bezruchu. Nienawidziłam tego, nie chciałam. Od kiedy tak ciężko jest umrzeć?O co w tym wszystkim chodziło?

Czas przestał istnieć, był tylko ogień. Mnóstwo ognia. Później coś, co tak bardzo mnie paraliżowało, odpuściło i zaczęłam robić wszystko, żeby dać temu upust. Krzyczałam, wiłam się i rzucałam, ale wszystko na nic. Tak więc potem po prostu skuliłam się w kłębek i czekałam na koniec.

Czekałam bardzo długo. A może i nie. Nie wiem, straciłam poczucie czasu. Wiem tylko, że zaczęło ustępować, a potem zniknęło całkowicie. Do moich uszu dotarły głosy. Słyszałam je bardzo wyraźnie.

- Carlise, minęło pięć dni. To stanowczo za długo, jak na przemianę - powiedział ktoś miękkim barytonem, od którego robiło się aż miło na sercu.

- Spokojnie, Edwardzie, będzie dobrze. Jej organizm potrzebował po prostu drastycznych zmian. Szczerze mówiąc jeszcze nie widziałem, żeby ktoś aż tak źle znosił przemianę - odparł drugi mężczyzna. Z pewnością był to mężczyzna. Miał spokojny, opanowany głos.

- Nie wiem, czy dobrym pomysłem było w ogóle przemienianie jej - wyraził powątpiewanie nazwany Edwardem.

- Ja też nie wiem, ale coś mi mówiło, że powinienem to zrobić. Ona będzie niezwykła, zobaczysz - zapewnił Carlise. Usłyszałam cmoknięcie, zapewne ze strony drugiego mężczyzny.

- Może stanowić zagrożenie dla Nessie. No i Jacoba - zauważył. Przez chwilę panowała względna cisza, podczas której zapewne Carlise poważnie nad czymś rozmyślał.

- Owszem, ale jeżeli zdążymy wcześniej ją ostrzec i wszystko opowiedzieć, zapewne do niczego nie dojdzie. I spokojnie, Jacoba na pewno nie tknie.

Rozległ się cichy śmiech z tylko im znanego powodu.

- Możliwe - przytaknął Edward.

- Sprawdzę, co z nią.

Nie wiem jakim sposobem, ale wyczułam moment, w którym zaczął się do mnie zbliżać, chociaż moje ucho nie wychwyciło żadnego dźwięku. Słyszałam jednak jakieś rozmowy na dole, bo najpewniej znajdowaliśmy się na jakimś piętrze. Odruchowo cała się spięłam. Otworzyłam oczy i zobaczyłam mężczyznę o jasnych, idealnie ułożonych włosach i sylwetce godnej dobrego atlety. Tuż za nim stał wysoki mężczyzna o równie idealnej posturze i magnetycznych oczach, które wręzz zachęcały, żeby się w nich zatopić. Nie wiedzieć czemu mój wzrok analizował dużo więcej, niż dotychczas. Widziałam nawet drobinki kurzu latające dookoła. Nawet nie zauważyłam, kiedy zerwałam się z miejsca i w ułamku sekundy znalazłam się pod ścianą najbardziej oddaloną od dwóch osobników. Odruchowo, całkowicie bezwiednie ugięłam kolana w pozycji obronnej, napięłam mięśnie jak do skoku, a z mojego gardła wydobył się głuchy charkot. Nie rozumiałam tego w żadnym stopniu, ale nie potrafiłam nad tym zapanować.

- Spokojnie, spokojnie - powiedział ten stojący najbliżej, zapewne Carlise, wyciągając ręce w uspokajającym geście. Zlustrowałam go uważnie, analizując jego ruchy.

- Czego chcesz? - spytałam twardo. Dopiero wtedy zorientowałam się, że do tej pory nie zaczerpnęłam nawet odrobiny powietrza. Ogarnięta nagłą paniką zaczerpnęłam pełne płuca tlenu, ale nic nie poczułam. Żadnej ulgi, żadnego przyspieszonego bicia serca. Był tylko instynkt, panujący nad mięśniami. Zaskoczona i zaniepokojona spojrzałam na swoje ręce, jakby na nich miała pokazać się odpowiedź na moje nieme pytania. Ku mojemu zaskoczeniu nie zobaczyłam obgryzionych skórek wokół paznokci, tylko idealnie gładkie, zadbane dłonie. Zmarszczyłam brwi. O co tu chodziło?

- Spokojnie - powtórzył po raz któryś Carlise. - Wszystko ci wytłumaczę, tylko się uspokój.

- Przecież jestem spokojna. I chcę odpowiedzi! - warknęłam i uniosłam głowę, napotykając przy tym jego uważne spojrzenie.

- No dobrze. A więc... to jest Edward, mój przybrany syn - wskazał na stojącego za nim mężczyznę. No to już wiedziałam. Skinęłam jednak tylko głową, czekając na dalszą część wypowiedzi. - Na dole przebywają jeszcze inni tacy jak my, ale o tym później. Ja jestem Carlise. To ja cię przemieniłem.

Moje brwi chyba prawie się ze sobą zetknęły.

- Przemieniłeś? W co? - dopytywałam niecierpliwie. O co im, do cholery, chodziło? Co to za gra?!

- Przemieniłem cię w wampira


No i co? Jak podoba Wam się pierwszy rozdział? Postanowiłam, że w drugim odpuszczę sobie co nieco z opowieści o Cullenach, wampirach, nawykach żywieniowych itd, bo na pewno wszyscy to znają i tylko bym zanudzała, więc będę przechodzić od razu do rzeczy. (Oczywiście Ania o wszystkim się dowie, spokojnie :D) Czekam na OPINIE!