Sherlock o tym nie mówił, ale lubił, gdy John go całował. Zresztą nie musiał tego mówić, John wiedział. Czasem wolał to, niż seks.
Lubił poranne pocałunki, dawane w biegu gdy chwilę później miał zostać porzucony, sam w mieszkaniu, bo ktoś musiał iść po świeże pieczywo. Chociaż preferował te, którymi się witali nad siatką i kubkami z kawą, której przygotowanie jakoś spadło na niego.
Ubóstwiał gdy John cmokał go w policzek, gdy pracował, lub te zaborcze, ale czułe składane na jego ranach. Niemal czuł wtedy myśli Johna, który myśli o tym co zrobiłby człowiekowi, który go zranił.
Nieraz pożądał tych namiętnych, które dzielili na przykład po sprawach, albo gdy zaczynali się rozbierać. Jednak częściej potrzebował tych, którymi się obdarzali powoli i leniwie, leżąc na kanapie.
Kochał niemal każdy dzielony z Johnem pocałunek - te na dobranoc, te nagłe i spontaniczne, te aby ktoś się zamknął, te intymne, gdy któryś któregoś obejmował od tyłu i całował ramię, te namiętne wodzące po całym ciele.
John pokazał mu, że coś tak trywialnego, ludzkiego i pozornie bezsensownego, mogło dać mu naprawdę dużo satysfakcji i radości.
Prychnął wściekle, gdy został cmoknięty w nos. Tego nie lubił.
- Przestań tyle myśleć kretynie i chodź na obiad - zaśmiał się John, kierując się do kuchni.
Sherlock wydął policzki, ale po chwili uśmiechnął się i poszedł za nim. Siadając pocałował Johna w policzek, na co ten uśmiechnął się ciepło.
Później, za karę pocałuje go w ucho. John tego nienawidził.