Wiedział, że śmierć jest blisko. Oczekuje go w swoim królestwie. Patrzy i jest gotowa, by zabrać go w odpowiednim dla niej momencie. Wraz z poczuciem jej obecności, przyszła tęsknota. Tęsknił do lat młodości. Zdrowia, zabaw, uciech i beztroski. Tęsknił do natychmiast spełnianych zachcianek. Jednak coś w duszy podpowiadało mu, że to ta, która jako jedyna zdobyła się na odwagę, by mu odmówić, stała się jego największą tęsknotą.
Anna. Jej czarne oczy, gładkie włosy... Mówili, że nie jest piękna. Ale w jego oczach zawsze była. Bał się przyznać przed samym sobą, ale nawet wtedy, gdy szczerze jej nienawidził, wciąż ją podziwiał. Dziwne. Dwa zaprzeczające sobie uczucia. A może wcale nie? Może podziwiał ją właśnie za to, że nawet znienawidzona przez męża pozostała dumna? Wówczas doprowadzało go to do szału. Chciał aby wyznała winy i okazała skruchę. Myślał, że to dlatego, że chce zobaczyć jej pełną żalu twarz. Jednak czując oddech kostuchy przyszedł mu do głowy szalony pomysł. Czy przypadkiem nie chciał, by go błagała o wybaczenie, bo gdzieś w środku chciał jej wybaczyć? Czy gdyby wszystko potoczyło się inaczej, uniknęłaby egzekucji?
Ze wszystkich swych dzieci najbardziej nienawidził Elżbiety. Nie potrafił jej pokochać. Wpierw była zawodem. Urodzona dziewczynką, nie upragnionym dziedzicem przyniosła ojcu rozczarowanie. Po kilku latach, gdy ponownie zawitała na dworze z ojcowskim błogosławieństwem, stała się jego przekleństwem i chodzącym poczuciem winy. Tak podobna do niego. Anna nie zostawiła w niej nic od siebie, oprócz uroku. Elżbieta blada, o rudych włosach, wciąż przypominała królowi, że jego małżonka, zdrajczyni, była mu oddana tak bardzo, że nawet dziecko powiła na jego podobieństwo. Tak właśnie prymitywnie myślał Henryk. Na łożu śmierci ludzie robią dziwne rzeczy ze swoimi wspomnieniami.
Gorączka się podniosła, wszyscy oczekiwali na jego odejście. Doprowadzało go to do wściekłości, której nawet nie mógł okazać. Pragnął doświadczać śmierci w samotności. Gdy było już naprawdę źle, a ból stał się nie do wytrzymania, u drzwi komnaty stanęła postać.
Suknia szeleściła zupełnie tak, jakby naprawdę tam była. Oczy błyszczały zupełnie tak, jakby naprawdę mogły go obserwować. Usta pozostawały kusząco rozchylone. Lśniące włosy spływały po ramionach. Klatka piersiowa unosiła się. Anna Boleyn, jak żywa.
- Źle wyglądasz, Henryku.
- Anna... Boleyn... - wychrypiał i zaszokował wszystkich. Skazana, ścięta, zdrajczyni!
Zamknął oczy, a w głowie wciąż słyszał echo swych ostatnich słów. Jej obraz malował się w wyobraźni umierającego. Próbował sobie przypomnieć Jane, ale wysiłki szły na marne. Tylko Anna. Tylko ta wiedźma. Ta piękna wiedźma, która tak go kochała. Ta okropna zdrajczyni, która tak bardzo miłował. To zawsze była ona.
Wydał ostatnie tchnienie. Nie drżał już ze strachu przed śmiercią. Bał się, że trafi do innego miejsca w zaświatach, niż ona.
